Opisów pijackich burd, niszczenia obywatelskiego mienia w postaci popielniczek, witryn, okien i drzwi przez Rafała Wojaczka jest w książce mnóstwo. Tak, jakby jeden obiekt rysowało trzydzieści osób, ot, powiedzmy taka klasa rysunku i temat pozostawał, natomiast gradacja uchwycenia modela jest już różna. Mozół starania się wydobycia Wojaczka z niepamięci godny najwyższej pochwały nie zawsze przynosi pożądane rezultaty.
Kilku dyskutantów przyznaje się do uczestnictwa w zdarzeniu, niejednokrotnie zamiast jednej, tę samą rolę w incydencie grają inne osoby, a opowiadający, jak Szaławiła, jest jej bohaterem.
Ale nie ta barwność, swada i talent literacki przeszkadzają. Zastanawiające są stałe elementy zawsze jednakowe, które ostro wydobyte, jednoznacznie określają już bezwzględnie charakter Rafała Wojaczka, budząc w czytelniku słuszne oburzenie.
Jak to? Bił obcych? Uderzył w twarz mężczyznę wychylającego się z otwartego okna pociągu? Skorzystał, że pociąg odjechał, pozostawiając uderzonego bez szansy odwetu? A fe…
Nikt oczywiście nie wspomina, jak można popatrzyć przez okno na chłopca pijanego, zrozpaczonego i bezbronnego w stadium alkoholowej choroby. Nikomu, przywołując ten incydent wielokrotnie, ukarany milicyjnie z całą bezwzględnością systemu penitencjarnego nie przychodzą do głowy inne źródła agresji.
Jak to jest? – pyta Stanisław Bereś – Choroba psychiczna? Chęć zaistnienia? Megalomania? Dlaczego? Po co?
Przywoływali w trakcie ataku agresji milicję wszyscy: brat, koledzy literaci, kierowniczka empiku, szatniarze, przechodnie, sąsiedzi, dyrektorzy szkół i placówek kulturalnych.
Relacja Jana Chilarskiego, kierownika Ośrodka Pracy Więźniów:
„Dotarło to w końcu do komendanta głównego, a ten ukarał Rafała 48 godzinami „ciemnej celi”. To było coś na kształt więzienia w więzieniu – miejsce dla szczególnie opornych i niepoprawnych. Cela ta miała dwa metry kwadratowe – z pryczą, ale bez okna. Było w niej ciemno. Zamknięty w niej Wojaczek zgłosił jakąś potrzebę, być może chciał się napić. Krzyczał: „precz z Gomułką! Wy czerwone pająki, ja wam jeszcze pokażę! Popamiętacie mnie!, i inne obelżywe słowa pod adresem ustroju i strażnika.
Kiedy przyszedłem do pracy około 8.00, z aresztu jeszcze dochodziły jakieś jęki. Poszedłem tam więc, a strażnik powiedział mi o całonocnych awanturach, żądając dodatkowego ukarania Wojaczka.”
Niewiele jest w relacjach światków tych lat uwag, jak trudno było wejść w szczelne koła właścicieli środków publicznych na kulturę, jak trudno było złamać hermetyczny, ustalony już porządek ich rozdawnictwa. Opowiadający bowiem to zazwyczaj ci, którzy tam już byli, nim Wojaczek napłynął z głębokiej prowincji przewyższając ich erudycją i inteligencją, biegłą znajomością języków obcych i na dodatek potrafiący pisać prawdziwą poezję.
Kiedy Bogusława Latawiec, żona Edwarda Balcerzana otrzymuje wyższą od wojaczkowej nagrodę, poeta tylko zgrzyta zębami i przyjmuje z pokorą takie niesprawiedliwe wyroki.
Nie ma też nic w „Wojaczku wielokrotnym” o tej wszechogarniającej polskiej pogardzie, która już w młodzieńczych, przedwojennych polskich felietonach ujawniana jest przez Witolda Gombrowicza, gdzie naśmiewa się z automatycznej dominacji i wywyższania się przy jakimkolwiek spotkaniu międzyludzkim. Ale dopiero zmiany ustroju namaściły tę, z całą historyczną ironią, klasową nierówność.
Nigdzie na świecie w życiu publicznym nie nastąpiła tak alienująca ludzi pogarda, ustępująca jedynie na krótki czas zamroczenia alkoholowego.
Dziecięca agresja Wojaczka, z racji jego gargantuicznego wzrostu, który budził strach, tłumiona siłami zewnętrznymi (milicją) jest też papierkiem lakmusowym w rozpoznawaniu intencji wszelkich publicznych dyskusji.
Doprowadzany do szału w swojej bezradności, jak dręczone dziecko, przed którym cynicznie udaje się, że się go nie drażni korzystając z bezpieczeństwa swojego terenu, można było już z całym majestatem prawa uruchamiać zewnętrzne instrumenty karania i unicestwiania.
Czy w sieci, której już nie da się odgrodzić kolczastym drutem od klientów, których nie tylko nie chcemy obsługiwać, ale i traktować jak trędowatych, jest dzisiaj inaczej?
Nie odpowiadanie na maile, to tylko bardzo delikatna forma międzyludzkiej wzgardy. Gdy na forach literackich czytam o wydawaniu przez artystów pieniędzy na prawników, gdyż rycerskie potyczki słowne są zbyt uciążliwą argumentacją, trzeba jeszcze wytaczać armaty obcych Państw, czyli Urzędu i jego penitencjarnych instrumentów, trudno nie pomyśleć o spadkobiercach tamtych, skutecznych metod sprzed lat.
W filmie Majewskiego też występuję ta słynna wojaczkowa agresja i podobnie jak w książce jest pokazana jako samoistna, niczym nie prowokowana. Taka przykra właściwość wrednego i agresywnego charakteru. Aż dziw, że takie rzeczy mogą tak gładko przejść tworząc zupełnie fałszywy obraz. A przecież nie ma człowieka choćby raz nie “oplutego” spojrzeniem, tak jak nie ma takiego co by sam nie spojrzał morderczo-pogardliwie. Wojaczek najzupełniej prawidłowo reagował (bicie to przejaw bezradności -a co mógł innego zrobić?), a zrobiono z tego odosobniony przypadek. Przecież to tutaj zupełna norma- gardzić i być wzgardzanym…
Wy, blogowicze wiecie to aż nadto dobrze.
Właśnie. Pogarda to wprawdzie jakaś forma nienawiści, ale bardziej subtelna. I zawsze można udać coś odwrotnego, jak się chce ofiarę bardziej przybliżyć. Stąd pewnie antysemici zawsze deklarują, że kochają Żydów. Najprawdopodobniej akt agresji u Wojaczka był zawsze oczyszczający w kontraście do pokrętnych intencji spotykanych. Tam w książce jest opisana taka scena, jak złachmaniony Wojaczek podchodzi do stolika i wyciąga sobie z cudzej paczki papierosa, a ten mu mówi, ze powinien poprosić. Bardzo ładne skontrastowanie nagłej formalności, urzędu z wcześniejszym zbrataniem. Nic dziwnego, że uderzył. Tylko bić.