Wielokrotnie w książce dyskutanci podkreślają, że Wojaczek z nikim się nie przyjaźnił.
Śledztwo Beresia, polegające na nieznużonym powtarzaniu tego samego pytania o uczucia daje rezultaty mierne. Interlokutorzy zazwyczaj zastanawiają się trochę by nie dać odpowiedzi nieprawdziwej, są niejednokrotnie zaskoczeni i zakłopotani niemożnością sprostania tak zdawało się prostemu pytaniu.
Widziano go bowiem zawsze w towarzystwie. Mowy pogrzebowe były we łzach i deklaracjach odejścia największego przyjaciela, i mimo, że trumna się nie mieściła w standartowym dole. Kopano ją, by wreszcie pod wpływem uderzeń buta zniknęła pod powierzchnią ziemi. To jednak nie oznaczało, że żył w opuszczeniu i ostracyzmie.
Żona Ernesta Dyczka oficjalnie mówi że go nie lubiła, że nie podobał się ani jej, ani jej koleżankom, że był wyniosły i brzydko ubrany. Inni deklarują wręcz coś odwrotnego. Tymoteusz Karpowicz uważa, że dziewczyny ustawiały się do niego w kolejce.
Wycieńczony emocjonalnie Wojaczek rzucony w świat odrębny, żyjący swoim, specyficznie możliwym życiem, którego nikt nie rozumiał, prosi otoczenie o pomoc.
Jak dwudziesto dwu letni Rainer Maria Rilke w Monachium prosi Louise Andreas-Salomé o wsparcie korespondencyjne, tak siedemnastoletni Rafał Wojaczek w Wiśle Wielkiej nalega, by piętnastoletnia harcerka, Stefania Cisek z nim korespondowała. Ta kilkuletnia pisanina, polegająca na jednostronnej aktywności intelektualnej nie rozwija się, staje się dla powiernicy poetyckiego miazmatu wielkim znakiem zapytania. Stefania Cisek z ulgą po czterech latach, po otrzymaniu 30 listów doświadcza jej kresu. Kończy się w wieku Wojaczka, gdy u Rilkego się rozpoczyna i trwa, jak prawdziwa miłość, dozgonnie.
Skala doświadczeń międzyludzkich jest zupełnie inna, niż jest potrzebna, jakby powiedział Harold Bloom – dla silnego poety.
Nie otrzymuje wsparcia od silnych duchów tej epoki. Pije w nocnym barze wrocławskiego Dworca Głównego z Jerzym Grotowskim, pije z Piotrem Skrzyneckim, ale tylko ocierają się o siebie. Pierwszy odsuwa go dla zasady nie rozmawiania z zawianym osobnikiem podczas pracy, drugi proponuje mu miejsce w swoim poetyckim show biznesie, na które Wojaczek się nie zgadza.
“Bądź- i nie pytaj, jak Ci się wypłacę
A wtedy darmo weźmiesz najpiękniejszą zdradę:
Miłość, która obudzi śpiącą w Tobie śmierć”
napisze Wojaczek w wierszu „Bądź mi”
Tymoteusz Karpowicz nie mógł kochać Wojaczka nawet zobligowany swoją, nadaną społecznie funkcją ocalania talentów, gdyż był peiperowski, a Wojaczek coraz bardziej ewoluował w kierunku Słowackiego.
Upominanie się o miłość w kształcie jej jedynym było więc daremne.
Kody do niej już były we Wrocławiu niedostępne.
I nie dlatego, że jak pisał Paul Celan „śmierć jest mistrzem z Niemiec”.
Wtedy we Wrocławiu nie było już śmierci, nie było jej na lekarstwo. Pełzająca po ulicach szarość spowijała wszystkich w wygodnej artystowskiej nirwanie, gdzie eksportowymi tworami Grotowskiego można było się do woli napawać.
Pisarz Jan Paweł Krasnodębski powie w wywiadzie:
„Wrocław w tamtym czasie był cudownym miastem, gdzie widywało się półnagie, tętniące dziewczyny, a wszyscy świetnie się bawili, przynajmniej ci, którzy potrafili. Rafał należał do ludzi, których trawił jakiś syndrom, nie potrafił się autentycznie bawić, więc szukał sobie zabaw zastępczych, ale ogólnie to był niesłychanie radosny i czytelny okres.(..) A tamten okres był mistyczny z Karpowiczem i Grotowskim, z którym rozmawiało sie na dworcu, z teatrem laboratorium, dokąd od czasu do czasu leciało się na przedstawienia…”
Malarz Nicole Naskow, kolega Rafała Wojaczka z okresu wrocławskiego, dzisiejszy profesor Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu jest wręcz oburzony obrażaniem tamtych czasów:
„ Depresyjne?! Nie mam pojęcia, kto mógł zapamiętać ówczesny Wrocław w taki sposób. To chyba było najwspanialsze miasto w Polsce. Pewnie niektórzy zapominają już o ludziach Ameryki Łacińskiej, koczujących pod Teatrem Laboratorium, by zobaczyć swojego guru – Grotowskiego. W Klubie Związków Twórczych siedziała cała elita intelektualna Polski! Ileż ja nocy spędziłem z Piwowskim, czy Maklakiewiczem..! A malarstwo wrocławskie było w ścisłej czołówce Polski.
Silny poeta William Wordsworth trzysta lat wcześniej wiedział, że poeta, kochający swoją Muzę nie ma innego wyjścia:
“Bounds to be leapt, darkness to be explored;
All that inflamed thy infant heart, the love,”(Otchłani mrocznych do przebycia. Wszędzie/ Czym żyło twoje młode serce, twa miłość)
Trudno więc, by sprostanie warunkom danym mu przez rzeczywistość wrocławską było możliwe.
“The forwardness of soul which looks that way
Upon a less incitement that the Cause
Of Liberty endangered, and farewell
That other hope, long mine, the hope to fill
The heroic trumpet with the Muse’s breath!” (Ma duszy dumna, co spogląda z góry/ Na każdą sprawę mniejszą od Wolności/ W potrzebie; i żegnaj ty, najdroższa ma nadziei,/ By choć raz jeden w surmy bohaterów/ Móc mocno zadąć Muzy tchnieniem!)
Szczególnie, jak pisałaś, to wpadanie jak się, zachciało, do Teatru Laboratorium. Z naszego roku udało się wejść Jurkowi z Danką, ale nie było to łatwe i w ciągu całych studiów tylko raz. Nie wiem, czy Latynosi. Na naszą uczelnię przychodziły chłopaki z Holandii.
Mnie bardziej zastanowiły te sukcesy malarskie Wrocławia tego okresu.
A dziewczyny owszem, były śliczne. Ale kiedy ich nie ma? Beznadziejna produkcja dzisiejszego sławnego reżysera Mariusza Pujszo pokazuje tak piękne kobiety, wyszukane w całej Polsce nie wiadomo, jakim sposobem. Sztuka w sztukę – rewelacyjne.
I to:
Intelektualiści: Maklakiewicz? Piwowski?
Niestety, do dzisiaj myli się te pojęcia nie umniejszając niezapomnianemu Maklakiewiczowi i innym.
Myli się też wystąpienia publiczne poety z występami u cioci na imieninach (witryna Gillinga), a to przecież poważna sprawa. Jeszcze nie daj Boże, jak pojawi się naprawdę autentyczny poeta. Wojaczek by to wszystko rozniósł.
Wtedy nie była możliwa żadna alternatywa. Teraz też nie (bo i za co).
Piszę właśnie o agresji.
Co się Pani Ewo w stratosferze poetyckiej wydarzyło, że Rafusiowi wyrzeźbiłem “V-kę”w Laboratorium. Proszę o wyczerpującą odpowiedź na temat “Wojaczka-V….”
Niestety, nie znam Pańskiej instalacji „Wojaczk-V”, być może nawiązuje do wiersza „Piosenka bohaterów V”:
To, co się w nas rozwidnia, że na wzgórzach nocy
świecimy, jawne wici, którym niebo jawnie
– zapalając pochodnie
gwiazd nowych – odpowiada,
jest zimą odpowiednią do tej, której śniegi
zaległy niemy wąwóz ciała tej kobiety
znajomej naszym ustom,
w których miały mieszkanie
mdły lęk jej pachwin, trwoga pach. – Jednak nieufność
w jej uchu, choć znajomym jej głosem, jej własnym,
lecz przemawiała zawsze
przeciwko nam. – I teraz
nawet przeciwko śmierci rozkazuje rosnąć
jej włosom: przebiśniegi.
Ale z drugiej strony w „Wojaczku wielokrotnym” odżegnuje się Pan od konotacji poetyckich bazując jedynie na imprezach wspólnych w Pańskiej pracowni w bytomskiej kamienicy nazwanej „Inkubatorem Tożsamości Kulturowej”. Bardzo cenne by było, gdyby sam Pan zaprezentował tu swoją pracę dotyczącą Rafała Wojaczka, skoro Pańska siostra Teresa (popieram Jej zdanie, że film „Wojaczek” Majewskiego jest niedobry) już nie żyje, warto ocalać wszystko, co jeszcze pozostało w ludziach mu bliskich.