WOJACZEK II (Donosy)

Czytając wielokrotnie „Wojaczka wielokrotnego” mam dzięki równoległemu mojemu żywotowi z geniuszem liryki współczesnej wgląd w czasy moich studenckich lat we Wrocławiu.

Dwadzieścia pięć osób opowiada jak było. Czy było tak naprawdę, jak w tym polifonicznym, szczęśliwie zsynchronizowanym niemal tymi samymi pytaniami dokumencie z tamtych lat?
Wśród nich odnalazłam mojego asystenta, Stanisława Ryszarda Kortykę, który towarzyszył mi niemal codziennie na zajęciach z malarstwa u prof. Zbigniewa Karpińskiego. Wszyscy mówią to, czego by się wtedy nigdy nie powiedziało.

Jest książce dokumentacja donosów na Rafała Wojaczka prezesa ZLP, Henryka Worcella noszącego w tych czasach pseudonim Konar:

„ Natomiast zadziwiająca jest bezsilność władz wobec tego chuligana. Władze często go aresztują, ale i natychmiast puszczają go na wolność, bo ma tzw. papiery wariackie, jakieś orzeczenie lekarskie z pobytu w szpitalu psychiatrycznym przy ul. Kraszewskiego. Dokąd więc ten niebezpieczny wariat będzie rozrabiał i kaleczył ludzi? Dopóki kogoś nie zabije? Władze powinny wreszcie znaleźć sposób ukrócenia samowoli tego niebezpiecznego faceta.”

Ze zgromadzonej w książce cennej dokumentacji epoki w której żyłam dowiaduję się, że w Empiku, do którego wpadałyśmy na krem sułtański (bita śmietana, dostępna jedynie w cukierniach i kawiarniach) – przesiadywały kobiety poszukujący partnerów i że było to prawdziwe biuro matrymonialne.
Że kierowniczką Empiku była przyszła posłanka SLD. Że większość bywalców była konfidentami, donosicielami i wysoko partyjnymi osobami. Że nawet dyrektor więzienia na Fiołkowej był stałym bywalcem Empiku.
Dobrze wiedzieć dzisiaj, kto wtedy obok nas siedział.

Najcenniejszy jest wpis Tymoteusza Karpińskiego, obawiającego się cały czas aresztowania, który autentycznie, jako jeden z nielicznych Wojaczkowi pomógł.
Mieszkająca teraz w Meksyku jedna z kobiet Wojaczka, aktorska – Elżbieta Fediuk wspomina te czasy podobnie jak ja:

“Sama do tej pory nie wiem, czy można to nazwać chorobą. My wszyscy żyliśmy w depresji i odbieraliśmy ją jako rzecz bardzo codzienną. Zobacz, ilu naszych kolegów zapiło się na śmierć? Mówiłam ci przed chwilą, że w okresie Wielkiejnocy mieszkaliśmy z Rafałem w Teatrze Współczesnym, tuż nad Odrą.
Znasz te miejsca z tamtych lat. Powiedz mi, gdzie tam była wesołość gdzie tam był uśmiech? To były bardzo ciemne, bardzo szare lata. I jedyne, co pozostawało, to drzeć szaty, gadać o sztuce lub się jej poświęcać, szukać sensu życia, i pić.”

Ale reszta dyskutantów z niewielkimi wyjątkami była zadowolona.
Irena Kozaczka-Flaszen powie:

„Pomno ciągłej inwigilacji życie środowiskowe jednak kwitło. Przenikały się grupy dziennikarzy, aktorów, plastyków, prawników i architektów. Wszyscy zdrowo pili i bawili się dobrze.”

Jak wynika z donosu Prezesa ZLP do Służb Bezpieczeństwa, przyjęcie do Związku Literatów Rafała Wojaczka było niemożliwe. Trzeba było „wydać dwie książki, albo dwóch kolegów” żeby sie dostać do ZLP. Dawało to niesłychane profity finansowe, płacono ogromne wynagrodzenie za wydanie tomiku, za druk w czasopismach, wreszcie za bardzo opłacalne finansowo wieczory autorskie.
Wydawanie więc było wszech miar opłacalne.
Szczególnie jednak kolegów, gdyż za jeden piękny literacko donos dostawało się jednorazowo honorarium wysokości miesięcznej pensji inżyniera. Można było ich w miesiącu złożyć kilka.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2008, lustro. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na WOJACZEK II (Donosy)

  1. Z YouTube można ściągnąć cały film „Trzech kumpli” dokument Ewy Stankiewicz i Anny Ferens:
    Tu annons Tv:
    http://pl.youtube.com/watch?v=_R6bsyYZcWs&feature=related

  2. Ania pisze:

    Krem sułtański był posypany tartą czekoladą mleczną i kosztował trzy pięćdziesiąt, tyle, co paczka papierosów. Papierosy marlboro – chyba kupowali w Peweksie ci bywalcy empiku. Menele i studenci palili sporty i to tylko radomskie.
    Taka piosenka bardzo dobrze zapamiętuje ich ceny: „złoty pięćdziesiąt, złoty pięćdziesiąt na sporty… Gdybym miał więcej, gdybym miał więcej, kupiłbym sobie giewonty… Ale giewonty kosztują cztery pięćdziesiąt…A ja mam tylko, a ja mam tylko… Moje… Złoty pięćdziesiąt…”

    W kawiarniach i restauracjach było pełno dymu.
    Czy byłaś kiedyś w restauracji w Ratuszu? Tam jedli obiady nasi profesorowie i asystenci.
    To był duży szpan.

  3. Ewa pisze:

    To była „Ratuszowa”. Byłam tam tylko raz z moim chłopakiem, dzisiejszym mężem. Przyjechał z Gliwic i poszliśmy na obiad, pamiętam tylko, że siedziała przy sąsiednim stoliku Marianna Bocian. Białe długie włosy, długa lulka z papierosem. I mój wykładowca, Andrzej Lachowicz. Z kimś siedzieli, przy różnych stolikach.
    Była jeszcze taka Kawiarnia „ U Dreptaków”, właścicielem był aktor Pyrkosz. I chodziło się też do Kalamburu.
    W tej książce do Teatru Laboratorium ciągle „wskakują”, by sobie pooglądać . Dla zwykłego człowieka nie było szans tam się dostać, przedstawienia zawsze miały nadkomplety.
    Więc z tej książki wynika, że był wtedy drugi Wrocław, niedostępny. Że ta nasza studencka rzeczywistość nic nie miała wspólnego z tą artystyczną z wyższej półki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *