Lądowanie na Księżycu Rudek zobaczył podczas urlopu w domu w Katowicach z wielką uwagą i jak wszyscy bardziej domyślając się i uruchamiając wyobraźnię, gdyż w telewizorze niewiele było widać. Niemniej jego entuzjazm nie miał granic, teraz był już pewien, że pierworodny syn Andrzej będzie chodził nie tylko po Księżycu, ale swobodnie przemieszczał się w galaktyce, gdyż przy takim tempie rozwoju nauki i techniki cywilizacji nic nie stanie już na przeszkodzie w podboju Kosmosu.
Niestety po odwiezieniu swojej szwagierki i bratanicy na Okęcie, nic nie wskazywało na to, że dostanie upragnione zaproszenie do brata do Ameryki co umożliwiłoby staranie się o wizę.
Rudek chciał wyjechać gdziekolwiek, jednak w pracy jako świeżo zatrudniony pracownik nie mógł liczyć, by wysłano go na intratne kontrakty, na które jechali inżynierowie.
W domu było nie do zniesienia. Krystyna, która od nowego semestru wiosennego rozpoczęła naukę dziewiarstwa, nie mogła sobie poradzić z prowadzeniem domu, na dodatek kłaki wełny z maszyny dziewiarskiej, którą zainstalował na cybantach przy framudze okna balkonowego fruwały po całym mieszkaniu, a Krystyna miała już chroniczne zapalenie spojówek.
Tęsknił za Kubą i kreślarka załatwiła bilety na polski występ kubańskiego zespołu baletowego Conjunto Nacional de Danza Moderna sprowadzonego przez “Pagart” do sali Teatru Miejskiego w Chorzowie dokąd pojechali tramwajem 2 października. Rudek niezmiennie zachwycał się folklorem afro-kubańskim opartym na mitologii plemienia Yoruba, Congo i Carabali przemieszanym z mitami greckimi i tańcami hiszpańskimi. Program chorzowski obejmował jak przeczytał w dołączonym do biletu folderze, ceremonię tańca, antylskiego Orfeusza, suitę Yoruba, tańce zatytułowane „Chocona”, „Ziemia”, „Medea”, „Handlarze niewolnikami”.
Jednak największą przyjemność sprawił Rudkowi prezent od kreślarki w postaci właśnie wydanego spolszczenia Ryszarda Kapuścińskiego “El Diario del Che”. Dziennik ukazał się w Hawanie w czerwcu 1968 o czym doniesiono mu w listach z Kuby. Zapiski Ernesta Che Guevary z dżungli boliwijskiej dotyczyły listopada 1966 i kończyły się październiku roku następnego tuż przed jego zamordowaniem.
Rudek przedarł się w książce z Che przez ponure boliwijskie błota z dużym współczuciem, gdyż teraz jego towarzysze rewolucyjni na czele z Fidelem opływali w dostatki na pięknej Kubie, a on jak męczennik pożera z partyzantami upolowane indyczki i sarenki oraz dzikie świnie, a w braku sukcesów w polowaniach kolejne konie, na których się przemieszczają i z którymi są zaprzyjaźnieni. Wszędzie dybią donosiciele, każde spotkanie z tubylcem to zagrożenie i jak się okazało, najgroźniejsze. Zostaje ich czterdziestu siedmiu walczących z armią boliwijską i w zaciętej walce przegrywają.
Che zostawił żonę z czwórką małych dzieci w wielkim mieszkaniu w nowoczesnej dzielnicy Nuevo Vedado w jednym z tych rezydencji wybudowanych w latach pięćdziesiątych w stylu art Deco zacienionej bugenwillą. Nie miał jeszcze czterdziestu lat kiedy go zastrzelili, a jego ofiara była daremna. Trudno było zrozumieć sens guerrilli Guevary, który dowodził, że najlepszym wiekiem dla partyzanta jest 25 do 35 lat, ponieważ taki żołnierz jest wtedy w stanie nieść na plecach cały swój dobytek potrzebny do walki i do egzystencji w dżungli. A przecież ci jeszcze chłopcy szli na śmierć po wcale nie romantycznych bojach polegających na codziennym doskakiwaniu do wroga i trochę go postraszywszy, szybko uciekali, by nazajutrz znowu go nękać. Na końcu sami stali się zwierzyną łowną.
Smutek bił z każdej strony tej książki, a autor krztusząc się astmą pisał na bieżąco dzień po dniu i pragnął tylko utrwalić życie, które właśnie się kończyło.
Rudek nie miał pojęcia, czy oprócz spowodowania wielu zgonów boliwijskich żołnierzy – którzy przecież osierocili swoje rodziny – jego roczna walka wpłynęła na zmianę stosunków społecznych, ulżyła górnikom w kopalniach i dała coś chłopom z edukacji czy leczenia. „Energoprojekt” jako biuro projektów nawiązał kontakt z Ekwadorem i często proszono go na tłumacza, ale na razie do Ekwadoru jeździli dłużsi stażem pracownianym inżynierowie nie znający języka i nie byli w stanie niczego opowiedzieć po powrocie i tak naprawdę nie wiadomo było, co się w Ameryce Łacińskiej działo. Wolna Europa zajmowała się tylko Europą.
Rudek po pracy zaczął uczyć Español na kursach hiszpańskiego organizowanych przez Klub Międzynarodowej Prasy i Książki dzięki czemu miał kontakt z językiem i Kubą.
Bardzo tęsknił i nudnie powtarzając z uczniami Pretérito Perfecto Compuesto uciekał myślami na wyspę. Przemieszczał się bądź geometryczną siatką ulic Miramaru, bądź zaszywał się w kręte uliczki Habana Vieja, skąd widać zawsze kopułę Capitolu. Stare domy z dwoma lub trzema piętrami zamykane za dnia drewnianymi okiennicami, z odrapanymi tynkami zamierały w ciągu dnia, by obudzić się nocą ze swoim hałasem, śmiechami, nawoływaniami i energią miasta.
Liczne bary i cafeterie w ciągu kamienic nie oddzielone ścianami od chodników oferowały wyborną kawę, której smaku już nigdy poza Kubą nie znalazł.
Szedł w myślach w stronę morza, bulwarem do pomnika Gomeza, aż odsłoniły się na horyzoncie fortece wybudowane jeszcze przeciwko piratom, La Punta oraz Castillo de Morro. Dobroczynny wiatr od morza łagodził upał, ale i tak Rudek uwielbiał upały. Kiedy wszyscy Polacy zlani potem ledwo żyli, on w upale czuł się wyśmienicie. Szedł Maleconem i czasami fala przedostawała się przez mur, a słona woda zmoczywszy jego koszulę natychmiast wysychała. Szedł w kierunku Vedado mając przed sobą na horyzoncie prostokąt budynku FOCSA. Po prawej wyłaniał się stojący na skarpie poczciwy hotel „Nacional de Cuba”, gdzie mieszkał z Krystyną w oczekiwaniu, aż mieszkanie na Miramarze zwolni jakaś emigrująca właśnie rodzina.
Ale tylko w hotelu, bardzo krótko miał klimatyzację.
Doszedł do Dwudziestej Trzeciej, zawsze tam się coś działo i nawet w czasie sjesty nikt nie odpoczywał, ruch był wielki podobnie jak przed lodziarnią, do której kolejki ustawiały się kilometrowe.
Starał się nie wyróżniać i nie wygłupiać, chociaż Polacy łamali zasady i paradowali między milczącymi taktownie Kubańczykami w sandałach i krótkich spodniach, co było u nich nie do pomyślenia. Chodził więc jak wszyscy przechodnie w ciemnych polskich spodniach ze sklepu wojskowego na Koszutce i z wyjętą na wierzch białą koszulą, pod którą obowiązkowo musiał mieć bawełniany podkoszulek na ramiączkach, by wchłaniał z ciała pot, który nie śmiał być widoczny na koszuli.
Teraz, kiedy siedział w przegrzanej sali Empiku i słuchał, jak jego uczniowie odmieniają czasowniki, marzył, by zdjąć zrobiony przez Krystynę na maszynie dziewiarskiej sweter wciągany przez głowę, ale bał się, że rozczochra już coraz bardziej siwiejące włosy, a nie zabrał grzebienia. Wjechał w myślach na najwyższe piętro hotelu Habana Libre i tam w barze zamówił cuba libre z lodem, czyli rum z refresco.
Wracając późnym wieczorem z lekcji w Empiku chciał jeszcze sprawdzić, czy coś rzucili do Delikatesów i przekroczył arterię Armii Czerwonej. W okolicy Teatralnej natknął się nagle na ojca kolegi z klasy Ewy, Bogdana. Znał go z wywiadówki, na którą poszedł, gdyż Krystyna musiała w tym czasie być na kursie dziewiarskim. Ojciec Bogdana zwierzył się, że ma na północy Katowic, za Bogucicami, działkę pracowniczą, ale nie jest w stanie dłużej jej uprawiać, gdyż jest za daleko, a on nie ma samochodu i dojazdy go męczą.
I tak Rudek jesienią kupił od ojca Bogdana kawałek ziemi należącej do Polskiego Związku Działkowców „Radość”, płacąc mu za krzewy czarnej porzeczki zasadzone wzdłuż sąsiadującej działki, tworząc szpalerem ogrodzenie, bo samymi działkami handlować nie można było. Teraz wszystkie jesienne niedziele spędzał na działce przebywając bardzo mało w domu. Kopał, sadził drzewa, usiłował padającą ze zmęczenia Ewę zobligować do pomocy, wreszcie wycieńczony siadał do swojej niewielkiej deski kreślarskiej z szufladą z której wyjął ołówki, gumkę i suwak. I tak powstał projekt domu na palach, taki jaki widział zarówno na mokradłach Zapata chroniących domy przed krokodylami, jak postawione według zaleceń Corbusiera domy mieszalne w rewolucyjnej architekturze dzielnicy mieszkaniowej Habana del Este.
Do zimy Rudek zwiózł materiał fiatem wyszabrowany po wszystkich budowlach, które nadzorował lub tylko odwiedzał, płacąc robotnikom powszechnie używaną wówczas walutą w takich lewych transakcjach: pół litra wódki. Tak pozyskał cement, pręty zbrojeniowe, i najważniejsze; okrągłe ceramiczne elementy, z których wiosną miał zamiar zrobić pale, łącząc je w odpowiedniej długości sekcje i zalać cementem po włożeniu drutu zbrojeniowego i wkopać je w ziemię; 14 pali – po cztery i po trzy z każdego boku prostokąta planu.