W powieści Pawła Huelle jest dosłownie wszystko – sny, maile, postacie historyczne (Słowacki!), dyskusje i jeszcze raz dyskusje. W tym kotle barszczu, w którym jest za dużo grzybów najciekawiej zapowiadał się portret sławnego księdza gdańskiej parafii, z którego pierwowzorem pisarz miał proces w sądzie.
Zdawało się, że chociaż ta osobista sprawa, ta emocja realna da powieści rumieńce, a przynajmniej przybliży nam postać sławnego księdza. Niestety, oprócz popiołu zjadliwości nie otrzymujemy niczego więcej, czego nie wiedzielibyśmy z mediów. Sadystyczne wyproszenie z sesji zdjęciowej swojej znienawidzonej literackiej postaci – księdza Monsignore na końcu książki przez Mateusza, artysty malarza, który na podstawie zdjęć będzie malował portret zbiorowy jest zabiegiem nawet nie, jak się pisarzowi wydaje, komicznym, ale w tak poszatkowanej znaczeniowo fabule – nielogicznym. Zdjęć, jak pisze autor, robiono mnóstwo.
A jak czytam o tytułowej „Ostatniej Wieczerzy” profesora Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku realnym pierwowzorze literackiego zdarzenia, wiele pozujących osób nie zostało tam w finalnej wersji umieszczonych.
(Bardzo zresztą zainteresowałam się CV Macieja Świeszewskiego i odkryłam, że najprawdopodobniej chodziłam z nim do jednej klasy szkoły hawańskiej na Alamarze, ale, mimo, że ukończyłam też wydział malarstwa, nigdy nie przyszłoby mi do głowy nazywać się z tego powodu Paulem Gauguinem, o czym w Internecie przeczytałam studiując życiorys sławnego profesora).
Nie wiem nawet czy kawiarniane dyskusje o sztuce nie są przez Huelle od początku do końca wymyślone, trudno mi uwierzyć, by akademicy mówili na tak niskim poziomie wiedzy o sztuce współczesnej.
Niestety, żaden z poprzednich utworów Pawła Huelle mnie nie zachwycił, przeczytałam wszystkie zwabiona doskonałą recepcją każdej wychodzącej książki, zarówno u czytelników, jak i krytyków. Nie chcę być tendencyjna, ograniczę się więc jedynie do protestu, odnoście jego wypowiedzi w sferze sztuk wizualnych, tytułowego tematu książki.
Ogromnego dzieła życia, „Ostatniej wieczerzy” nie widziałam w oryginale, wszelkie głosy o kiczowatości przedsięwzięcia mogą być jedynie reporterską umownością. Samo pozyskanie takiego zlecenia, wymyślenie pomysłu, by zadowolić nie byle kogo, przecież każdy z portretowanych ma jakąś kochającą go rodzinę, która się portretowanym zachwyci – świadczy już o ogromnym talencie. Nie musi to być przecież od razu talent artystyczny, ważne, by był jakikolwiek, ale był.
Właściwie, jak czytam w Internecie (jeden z internautów autentycznie zdumiony pisze „co się tam u was w Gdańsku dzieje?!”), to o wiele niestety większą groteską są medialne realne fakty, niż kreacja literacka na nich oparta przez Pawła Huelle.
Walka awangardzistów z klasykami – autor w powieści i wywiadach zdecydowanie sympatyzuje z tymi pierwszymi – zilustrowana jest prostacko i szkodliwie. Poglądy na temat sztuki Pawła Huelle są żenujące i kompromitują go jako artystę.
Podstawowy błąd w rozumowaniu to ten, że nie ma takiej sytuacji w sztuce, by była potrzeba antagonizowania dwóch obozów. Awangarda jest potrzebna, potrzebna jest klasyka. W każdej epoce postają złe dzieła, zarówno wśród awangardy, jak i wśród akademików. Jeśli wzorcem dla powieściowego Mateusza jest Leonardo da Vinci i pragnie w dwudziestym pierwszym wieku odnowy w tym duchu, bo, jak się odgraża, nie będzie obierał kartofli (aluzja do akcji Julity Wójcik w „Zachęcie”), to takie zestawienie jest po prostu głupie. Powstaje bardzo dużo dzieł złych, nawet tych, okrzykniętych przez krytykę, jako świetne nie można zaliczyć do dobrych, gdyż zwłaszcza te są zazwyczaj złe. Trzeba być bardzo wyczulonym, bardzo delikatnym i wrażliwym, by oprzeć się fałszywej diagnozie. Właśnie do tego powołane są byty delikatne, subtelne, dla których to wszystko, co się wokół nas dzieje nie jest jedynie niegodną ich uwagi beznadzieją. Wchodzą do sztuk wizualnych na trwałe nowe media, dzięki którym możemy doświadczać całkiem innych niż w ubiegłych wiekach emocji odbierając sztukę współczesną. Musimy pozyskać narzędzia, by ją móc odebrać. Narzędzia percepcyjne, metodologiczne i podjąć wysiłek w ich rozumienia. I to wszystko, co teraz jest w naszym zasięgu (musimy przecież pamiętać, że byliśmy pół wieku odcięci od światowej sztuki, od przede wszystkim pism krytycznych, które dopiero teraz nieśmiało się wydaje!) pisarz niszczy sugerując w swojej książce, że nie warto, że wystarczy poprzestać na wiedzy o sztuce obiegowej, wyśmiać to, czego nie jesteśmy w stanie pojąć i tkwić w samozadowoleniu. Jest to taka sama hochsztaplerka, jak wyśmiewana sztuka awangardowa sprowadzona do najbardziej wulgarnych jej przejawów.
Skandaliczność wypowiedzi dotyczących sztuk wizualnych bohaterów powieści jest jeszcze bardziej kuriozalna w kontekście formy powieści, pisanej w duchu postmodernistycznym, bądź, co bądź kiedyś przecież awangardowym. Zabieg łamania czasu powieściowego, cofanie się kilka wieków wstecz, przenoszenie akcji do Jerozolimy, tym razem chyba Paweł Huelle nie daje spokoju Bułhakowi, gdzie wstawki powieści Mistrza w „Mistrzu i Małgorzacie” dotyczące wypadków w Jerozolimie należą do arcydzieł, tu są bardzo sztucznym wypełniaczem prozaicznych zdarzeń pospolitych bohaterów, których etos solidarnościowy ma uszlachetnić.
Być może efekt byłby lepszy, gdyby pisarz, za radą swojego bohatera Mateusza sięgnął jednak po wzorce renesansowe, a nie awangardowe i napisał, wzorem Szekspira krwawy dramat o tym, że źle się dzieje w państwie polskim.
Tylko – tak jak w tym ambitnym przedsięwzięciu malarskim, nie wystarczą sponsorzy i potrzeba tworzenia.
I też w sztukach wizualnych zobaczy się – i się zapomni. A z literaturą jest inaczej…
To odnośnie tej selekcji portretowanych:
“Kod Macieja Świeszewskiego
http://miasta.gazeta.pl/trojmiasto/1,35635,3021742.html
“Skąd pomysł na apostołów, którymi są postacie pomorskiego establishmentu: polityk, pisarze, malarze?
– To pewnego rodzaju prowokacja. Prowokacja na odpowiednim poziomie jest w sztuce niezbędna. Tam są właściwie sami artyści, moi przyjaciele od lat. Z ludzi związanych z polityką jest tylko Jan Kozłowski [marszałek województwa pomorskiego – red.], ale jak zaczynałem go malować 10 lat temu, nie był znanym politykiem. Wybierałem po prostu przyjaciół, artystów: Jacka Tylickiego, malarza z Nowego Jorku, Pawła Huelle, Jurka Limona, Stefana Chwina, Krzyśka Izdebskiego… Jest też apostoł z twarzą mojego 9-letniego syna. Ale ilu mam wrogów przez to, że tego skreśliłem, a innego wyrzuciłem z obrazu.
Kogo Pan wyrzucił?
– Pewnego mojego przyjaciela, który okazał się po prostu hochsztaplerem. Zamalowałem go. Teraz on zaczyna robić tzw. karierę polityczną. Czas tak weryfikuje ludzi, szczególnie ostatnie lata.”