Lata sześćdziesiąte. Wanda (12)

Jeszcze przed Bożym Narodzeniem Wolna Europa ogłosiła wyroki na studentów winnych wydarzeń marcowych: dostali po roku, dwóch a nawet trzy i pół lata odsiadki co odsłuchali z troską, bo jak to takich młodych ludzi trzymać z prawdziwymi kryminalistami i niszczyć im życie za bohaterstwo. Wśród nich Wanda zapamiętała nazwisko Karola Modzelewskiego.
Ewa na początku roku przysłała pocztówkę z zimowiska z Rycerki i Wanda była zadowolona, że Ewa też jeździ na nartach. Skończyła jeszcze przed I wojną światową seminarium dla nauczycielek i zawsze ubolewała, że dziewczynki mają gorzej w przepychaniu się do czegokolwiek w rodzinie, u niej były trzy siostry i jeden brat, ale wszystko należało się tylko Janeczkowi.
Gazety – Emil przynosił popołudniu z kiosku warszawski „Ekspres Wieczorny”(„Nowin Przemyskich”, tej lokalnej szmaty nie brali do ręki) – trąbiły, że MO wreszcie po kilkunastu latach pojmało seryjnego mordercę Stanisława Modzelewskiego i skazano na karę śmierci przez Sąd Wojewódzki w Łodzi. Okazał się nim czterdziestoletni alkoholik, który w Warszawie udusił starą kobietę w wannie, jakimś cudem wszystko pokojarzono z Wampirem z Gałkówka i pojmano, Wanda, wielbicielka kryminałów nie mogła pojąć, że to działo się naprawdę. Przecież „Ekspres Wieczorny” nie miał powodów kłamać w kwestii tak niepolitycznej, jak seryjny morderca.
Wolna Europa doniosła o skazaniu i uwięzieniu w Polsce niewinnego człowieka, tym razem był to Janusz Szpotański, który przyznał się do odśpiewania w mieszkaniu znajomych piosenki szaklującej ustrój. Wanda swoim pięknym pismem zdołała zapisać bardzo śmieszne urywki utworu Szpota i dołączyć je do tych fragmentów, które Wolna Europa czytała wcześniej, by móc wszystko wysłać Krystynie do Katowic. Było zupełnie nie do śmiechu.
Tak minęła im mroźna zima w Przemyślu, doczekali Wielkanocy i Emil poszedł z koszyczkiem do Bonifratrów. Wanda z Leśką nabijały się z niego wyglądając przez okno i komentując jak szedł wśród gromady dzieci z jajkami ulicą 1-go Maja.
Ale wszystkie wypieki wielkanocne zawdzięczały tylko Emilowi, im się po prostu nie chciało, bo dla kogo? – nikt przecież ani z Katowic, ani z Wrocławia nie przyjechał.
Tymczasem Wolna Europa emitowała same okropieństwa, donosiła o tym, że Jerzy Zawieyski, katolicki poseł na sejm wypadł z balkonu w Klinice Rządowej i sugerowała morderstwo polityczne.
Wtedy, kiedy szykowali się do imienin Wandy – a szykowali się już od dwóch tygodni, bo miała przyjść Ginalska, pani Maria i Dzidka z synkiem oraz wszyscy od Janka Knota, a Emil musiał po sklepach wyszukiwać i stać w kolejkach – napisała Ewa. Zaraz po dostaniu świadectwa na tydzień przyjedzie, potem ma licealną praktykę w Łodzi.
Wanda się bardzo ucieszyła, kazała Emilowi kupować więcej, gdyż Ewa jest anemiczna i trzeba będzie przed Łodzią ją odżywić.
22 czerwca 1969 w niedzielę Ewa przyjechała szczecińskim pośpiesznym do Przemyśla. Na stacji, ku jej zaskoczeniu, stał Emil w swoim piaskowym, idealnie leżącym na nim garniturze kupionym na ciuchach ze szlachetnej angielskiej wełny.
Był już upał i lato w pełni, część potraw Wanda posyłała Ewą na piętro wyżej do lodówki Marii, część nosiła Ewa do piwnicy, a reszta, jak tort orzechowy mieściła się w maleńkiej lodówce stojącej w przedpokoju, której nikt nie był pewny, czy jeszcze wytrzyma, czy zaraz nie wysiądzie.
Ewa tego samego dnia wieczorem, jak już Wanda i Leśka odpoczywały przed telewizorem po gotowaniu i pieczeniu, obiegła ulice Przemyśla ciesząc się, że tu jest. Wpadała do kościołów wąchać białe lilie, zobaczyć niedźwiedzia w fontannie, a na końcu zziajana do zadymionego KMPiK-u, przy bulwarze nad Sanem, by pooglądać enerdowskie żurnale. Nagle, nie wiadomo jak i skąd przysiadł się, i powiedział, że ma na imię Staszek. Widocznie zupełnie nowa dziewczyna w Przemyślu była rozpoznawalna dla tubylców, pomyślała Ewa i też się przedstawiła. Umówili się zaraz nazajurz nad San, ale tylko do południa, bo potem przyjdą do babci goście i musi być, ale już następne sześć dni ma tylko dla siebie.
Siostra i żona celnika Janka mówiły tylko o obieraniu kartofli żałując, że córka Janka Jadwiga nie przyszła, ale zdała egzaminy w szkole muzycznej już w maju i wyleciała do Kanady, do ciotki tydzień temu nie czekając na świadectwo. Pani Maria jako nauczycielka w szkole dla głuchych dzieci na Zasaniu mówiła bardzo głośno, co było męczące, szczególnie, że Ginalska opowiadając polityczne dowcipy ściszała konspiracyjnie głos. Najprzyjemniejsza dla Ewy była Dzidka, córka zmarłej przyjaciółki Wandy, młoda jeszcze, trzydziestoparoletnia matka wychowująca samotnie dziesięcioletniego chłopczyka, który urodził się bez trzech wewnętrznych palców prawej ręki, co dla Ewy było niczym strasznym, dla wszystkich w Przemyślu błąd losu niewybaczalny, wobec czego dziecko było zahukane i zastraszone, a teraz pogrążone w jedzeniu imieninowych smakołyków.
Nazajutrz Staszek czekał już na nabrzeżu wypatrując Ewy. Był od niej kilka lat starszy, ale nie wiadomo ile. Miał postawę wysportowanego i umięśnionego chłopaka czego Ewa u mężczyzn nie znosiła, jej typem był cherlawy, chorujący na gruźlicę bohater romantyczny. Ale cóż, taki jej nie poderwał.
Popływali w lodowatej wodzie Sanu w okolicach mostu, Ewa w białym, dwuczęściowym kostiumie kąpielowym który uszyła sobie z kawałka krempliny kupionym w PKO z modnym dołem w kształcie obcisłych spodenek. Przynajmniej umie pływać – pomyślała Ewa – Krystian nie potrafi, podobnie jak Maciek, który nawet nie jeździ na rowerze, a ten umie, ale cóż z tego.
Był z ze Smolki i Ewa nie pozwoliła się odprowadzić wiedząc, że w oknie będzie siedzieć jej babcia i ciotka czekając na nią z gotowym obiadem i ją zobaczą, i pytaniom nie będzie końca. Rozstali się na Mickiewicza i umówili się na piątą pod Pastuszkiem na Zamku. Idąc do domu już na wysokości Smolki widać było, że ją widzą i machały w oknie radośnie na powitanie.
Ewa zdążyła się opalić, Wanda była bardzo zadowolona z wyglądu wnuczki, ale uważała, że powinna trochę utyć i wmuszała w nią dwudaniowy obiad, który specjalnie dla niej nie pochodził ze stołówki kolejowej, który codziennie przynosił Emil w menażkach, a ugotowany w całości przez Wandę z paluszkami, kotletem schabowym i młodą kapustą. Ewa faktycznie była głodna i pochłonęła cały obiad opowiadając szczegółowo o kąpieli w Sanie i nie wspominając nic o Staszku.
Zaułek Tuwima był szczególnie narażony na młodzież ze Smolki, która nocami tabunami obsiadała ławki rycząc, tłukąc butelki i kopiąc zaciekle w stojący tam kiosk. Rano przez ulicę Aleksandra Dworskiego, teraz 1-go Maja przechodzili albo powracający z wojska pijani rekruci w chustach z frędzlami i pomponami, albo kibice „Czuwaj” i „Polonii” z nożami, pałkami i butelkami, a wśród nich idący w stronę miasta najmłodsi, uczniowie z ulicy Smolki idący na wagary na Zamek.
Batiary ze Smolki były najgorszą zarazą która, według Wandy niedługo się skończy, gdyż mąż Marii jest dyrektorem szkoły dla głuchoniemych na Zasaniu, a jemu to już na pewno niedługo założą telefon w domu, a będzie to jedyny telefon w ich kamienicy, i wtedy będą mogli zadzwonić na milicję kiedy piski kobiet będą nie do wytrzymania.
Ewa zrobiła makijaż i przebrała się w nową, zrobioną przez Krystynę na maszynie dziewiarskiej sukienkę z ażurowymi rękawami z niebieskiej, kupowanej w motkach bawełny.
Staszek czekając wśród kwitnących klombów pod Pastuszkiem zachwycił się Ewą umalowaną i jej – jak powiedział – opalonymi ustami. Ewa zaniepokoiła się tym przedwczesnym nawiązaniem do ust, Staszek to zauważył i postanowił zwolnić tempo. Opowiadał o sobie, że nie zdał na Politechnikę w Rzeszowie w tamtym roku i jakoś udało mu się dzięki pracy w „Polnej” uniknąć wojska, ale teraz już nie pracuje, przygotowuje się do egzaminu wstępnego znowu na politechnikę do Rzeszowa, nauka mu nie bardzo idzie, ale jak nie dostanie się, to jeszcze może zdawać na SN do Przemyśla. Studium Nauczycielskie miał w wielkiej pogardzie – mówił zaciągając, a taki przemyski zaśpiew Ewa bardzo lubiła, próbował nakreślić stopień możliwości, a raczej niemożliwości przemyskich dla takiego chłopaka jak on równający się zeru. Ale w sumie nie chciał wypaść na narzekającego i przystąpił do gładzenia dłoni Ewy, która wszelki dotyk traktowała jako napaść, ale żal mu się jej go zrobiło, szczególnie, że kochała Przemyśl, ten Park, tego Pastuszka i poczuła się jakoś za Staszka, za jego los, odpowiedzialna, i się przemogła. Była bardzo samotna, a Staszek był miły i delikatny.
Wstali i poszli w górę ścieżką parku, który dobrze znała. Zadbany przez ogrodnika, który miał swój domek przy samym wejściu, a opiekował się krzewami i klombami tylko do tarasu, gdzie stała stuletnia figurka Pastuszka, teraz przeradzał się w dziki, porośnięty wielkimi drzewami parkowymi, ale też szlachetnym poszyciem, romantyczny las liściasty. Było tu źródełko zwane Ciurkiem, a powyżej dawno już nieczynna, ale mająca jeszcze drewniane schody i poręcze skocznia narciarska, gdzie z braku ławek się wspięli i usiedli na jednej z połamanych, drewnianych bali. Wtedy Staszek nie wytrzymał i zaczął Ewę całować i obściskiwać, a ona nie miała śmiałości mu odmówić z racji jego przecież nie szczególnej sytuacji życiowej. Całe szczęście, że od nieletniej Staszek nie żądał niczego więcej i być może łączył z nią jakieś długofalowe plany, w każdym razie po tygodniu tego maratonu obłapek i pocałunków, kiedy żegnał ją na Mickiewicza, a ona przyrzekła, że z praktyki z Łodzi do niego napisze na Smolki, napomknął, żeby Ewa pamiętała, że niczego więcej od niej nie żądał i że się nie posunął, nie odważył się, a ona z wdzięcznością jeszcze raz go pocałowała.
Emil długo wypytywał Ewę o chłopaka, z którym się spotyka, padła nawet niepokojąca nazwa ulicy Smolki, być może, że ją szpiegował, szedł za nią, jakoś to Ewę mało już obchodziło. I tak miała kolejną troskę, kolejnego adoratora w którym nie była zakochana i miała wyrzuty sumienia i kaca.
Tymczasem Emil opowiedział jej ciekawostkę dzięki której mogła, gdyby wiedziała wcześniej, pojechać do ZSRR i być za granicą. Emil jako emerytowany kolejarz stacji Żurawica spotkał w kolejowej stołówce, biorąc obiad do menażek, kolegę który opisał mu bieg pociągu trasy Pierwszej Węgiersko-Galicyjskiej Kolej Żelaznej. Wznowiono kilka lat temu jej funkcjonowanie po zmianie granic i pociąg wyjeżdżał z Polski i potem do niej wracał. W trakcie tranzytu nikt nie mógł ani opuścić pociągu, ani się do niego dosiąść, ani nawet otworzyć okna. A jednak można było wszystko zobaczyć… zakończył Emil.
– Przemyśl Główny, Przemyśl Bakończyce, Granica państwa, Niżankowiczi, Dobromil, Chirow Posada, Chirow Osob., Strażawa, Granica państwa, Krościenko – wymienił Emil, a ona tylko westchnęła słysząc te egzotyczne nazwy i żałując, że spożytkowała czas zamiast tam jechać na niepotrzebne doświadczenia erotyczne, z których nie wiadomo, jak ma się teraz wyplątać.
W dwa tygodnie po wyjeździe Ewy przyjechała Krystyna uciekając z Katowic od swojej szwagierki Ludki i bratanicy Jadzi, siedząc na kanapie w nerwach i rozmyślając, co to się w czasie jej nieobecności w Katowicach dzieje.
Tymczasem Emil doczekał się wreszcie transmisji lądowania na Księżycu Amerykanów, a nie Rosjan. 21 lipca wszyscy domownicy zasiedli przed małym Belwederem Emila zakrytego kolorową szybą imitującą kolorowy telewizor. Miała w górnych partiach barwę niebieską przechodzącą w zieleń, a na dole kolory cieplejsze. Tak potraktowany Księżyc jeszcze bardziej stawał się tajemniczy i niedostępny, a poruszające się po nim białe, skaczące niekiedy płaszczyzny nazwane zostały przez spikera Neilem Armstrongiem, a inne szare statkiem kosmicznym Apollo 11.
Krystyna wpatrywała się tępo w telewizor wierząc spikerowi, że po Księżycu hasają Amerykanie tak jak Amerykanki teraz po jej mieszkaniu w Katowicach.
Emil marzył o nowym telewizorze. W „ Ekspresie Wieczornym” czytał, że oferta polskiego rynku jest oszałamiająca, ale widocznie tylko w Warszawie. Tu o żadnym telewizorze typu „Opal”, „Cyrkon” „Azuryt” i „Karat” na dodatek w dość niewyraźnych fotografiach prasowych, co było dowodem, że istnieją, nikt nie słyszał. Na ciuchach były tylko radzieckie telewizory z przemytu, do których części nie było i kupowali je bardzo zdesperowani ludzie nie mający żadnych szans zdobycia telewizora normalnie w sklepie. Minęła już era rodzimych produkcji jak „Wisła”, „Belweder”, „Turkus”, „Szmaragd”, teraz schodził z taśmy, jak entuzjastycznie donoszono w „Ekspresie” 23-calowy odbiornik „Opal”, „Cyrkon”, z obracalnym ekranem umieszczonym na skrzynce aparatu i 17 calowy „Azuryt”. „Karat” był zasilany bateriami samochodowymi i przeznaczony był na wakacje pod namiot.
Krystyna w nerwach nie wytrzymała i wróciła do Katowic, natomiast w sierpniu pojawiła się Mirka z ojcem i małym szczeniakiem Dikiem, myśliwskim wyżłem niesłychanie żywym przyzwyczajonym do biegania za mewami po plaży. Teraz sikał na przedwojenny parkiet wypastowany na ich przyjazd przez Emila i tylko dzięki temu, że Emil sam postanowił go świtem wyprowadzać, uniknęli poważniejszych zniszczeń. Kupiono go na wczasach nad morzem w Dziwnówku, Mirka nie mogła się mu oprzeć, zawsze chciała mieć psa i to dużego, a Leszek nie potrafił ukochanej córce odmówić.
Teraz w trójkę leniwie odpoczywali czytając „Przekrój” lub słuchając Wolnej Europy spokojni, że dzięki pięknej pogodzie Mirka jest z Dikiem w ogródku jordanowskim u Pająkowej i biega z dzieciarnią, która przychodzi tu się bawić z odległych przemyskich parafii.
W sierpniu dowiedzieli się z „Przekroju”, że w Los Angeles zamordowano nożem z 26-letnią ciężarną Sharon Tate, żonę reżysera Romana Polańskiego w jego wynajętym domu za 200 000 dolarów oraz byłego męża Agnieszki Osieckiej, playboya Wojciecha Frykowskiego.
Lato było piękne, ale Leszek tylko dwa razy w tygodniu wychodził z domu i to tylko na ciuchy. Wandzie i Leśce też się nigdzie iść nie chciało, po wyczerpującym gotowaniu obiadów dla Leszka, Mirki i Dika, co wiązało się z dużą ilością jedzenia noszonego przez głównego zaopatrzeniowca, czyli Emila ze znanych mu tylko miejsc ze wszystkich targowisk po obu stronach Sanu.
Przemyśl żył życiem miasta turystycznego i przygranicznego. Latem zjeżdżali się młodzi ludzie objuczeni plecakami i kocami chcący przedostać się w Bieszczady, a cały rok kwitł handel miasta przygranicznego, pełnego przemytników i celników. Nielegalność w Przemyślu była zawsze legalna i celowa, korupcja była astronomiczna, a na mieście jak smog leżał ten nieutulony smutek Wandy, która pamiętała krystaliczny Przemyśl i Franka, dla którego była całym światem i nic nie mogło być za drogie dla Wandeczki. Teraz też, idąc w te upalne letnie popołudnia na ławkę przed kamienicą, gdzie czekały już Ginalska i Maria, a dosiadał się Leszek z Leśką i z góry, ze Słowackiego schodziła Isia ulicą Smolki, Wanda cieszyła się ich obecnością, ubierała się ze smakiem i wykwintnie zestawiając jedwabne, amerykańskie sukienki kupione na ciuchach z przedwojennymi dodatkami, ale była smutna.
Nie było już pasażu Gansa, hotelu „Grand”, a na Placu na Bramie zamienionego teraz na Plac Marksa postawiono brzydki Pomnik Wdzięczności, gdzie nie można było nawet zawieszać polskiej flagi, były zawsze tylko czerwone, radzieckie.
Gdy pracowała w upaństwowionym tartaku zmarł Bierut, opłakiwało go przymusowo całe miasto, na zgromadzenie żałobne spędzono kilka tysięcy osób. Chodziła wtedy w drewniakach, Przemyśl był potentatem w produkcji obuwia na drewnianej podeszwie, nowopowstała fabryka zaopatrywała w nią całą Polskę. Kto przed wojną pokazałby się na Kazimierzowskiej w drewniakach – myślała ze smutkiem Wanda.
W latach pięćdziesiątych przy ul. Manifestu Lipcowego czyli na Jagiellońskiej otwarto Klub Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, a w trakcie obchodów 1000-lecia Przemyśla Franciszkańską nazwano Tysiąclecia, a wiceminister Piotr Jaroszewicz został Honorowym Obywatelem Przemyśla.
Fabrykę drewnianych podeszew, kiedy spadł już popyt, połączono z meblami i nazwano Przemyską Fabryką Meblarsko-Obuwniczą. Znowu przyjechał Jaroszewicz uświetnić otwarcie fabryki, która produkowała już na cały świat płyty pilśniowe i styropian. W przedwojennym Domu Robotniczym na Zasaniu zaraz przy rzece zagnieździły się po wojnie władze PZPR i rządzą do dzisiaj.
Jesień była równie piękna jak lato, ale Wolna Europa znowu doniosła o wyrokach, tym razem byli to taternicy którzy przenosili w plecakach przez granicę nielegalne pisma z Paryża drukowane przez tamtejszą emigrację dla Polskiej opozycji. Wanda przestraszyła się i od razu zadzwoniła od pani Marii, czy Andrzej jest w to zamieszany. Nie był.
Natomiast dzięki amnestii wypuścili na wolność studentów z wydarzeń marca ubiegłego roku, ale nie wszystkich. Karol Modzelewski, zapamiętała to nazwisko opozycjonisty, w dalszym ciągu siedział.
W telewizji ogłoszono triumfalnie, jak Wandzie się wydało, że 13 listopada 1969 roku w Centralnym Więzieniu w Warszawie wampir Stanisław Modzelewski został powieszony.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2020, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *