Lata sześćdziesiąte. Ewa (28)

Po wakacjach Ewa zdecydowała ściąć swoje kilkuletnie włosy i zrobiła to 28 września nakręcając grzywkę i włosy na wałki. Nikt oprócz Krystiana w klasie tego nie zauważył. W domu wszyscy pogrążyli się w swoich zainteresowaniach. Andrzej od października skrupulatnie oglądał wszystkie transmisje Letnich Igrzysk Olimpijskich w Meksyku, które nie wiedzieć czemu nie odbyły się latem. Matka walczyła z maszyną dziewiarską i z pasją oglądała „Stawkę większą niż życie”. Stanisław Mikulski odgrywający główną rolę polskiego herosa lat wojny zwyciężył w jej prywatnym rankingu z Gregory Peckiem na ulubionego aktora. Ewa tymczasem pogrążała się w marazmie nieodwzajemnionej miłości, pisaniu w licznych kajecikach rozlicznych skarg i malowania długopisem gigantycznej łzy, w której odbija się ona, smutna i zapłakana.
Ich czwarta klasa stała się ostatnią, najstarszą klasą, gdyż piąta przygotowywała się do matury i została zwolniona z wszelkich ogólnoszkolnych działań, a do ich klasy przybyli drugoroczni, zasilając ją wspaniałymi indywidualistami. Do nich należała Begonia, córka przedwojennego emigranta do Wenezueli, który wracając do komunistycznej Polski nazwał wszystkie cztery córki imionami kwiatów, być może pod wpływem „Akademii Pana Kleksa” Brzechwy. Begonia miała zły zgryz, co przy grubokościstej budowie nie przysparzało jej urody, a mimo to od razu cała klasa polubiła ją za bezpośredniość i barwne wenezuelskie opowieści. Malowała właściwie monochromatycznie, nie wyczuwając koloru, natomiast uporczywie wprowadzała kolor do wszystkich rysunków wbrew sprzeciwom profesora i właśnie taką anarchią klasa była zachwycona. Drugą indywidualnością był Janek, który podobno celowo zdecydował się na powtarzanie klasy, gdyż bał się wojska i bał się, że nie jest dostatecznie przygotowany do egzaminu na Akademię, ale jak sam potem opowiadał, nie była to do końca prawda. Janek zaraz zwrócił uwagę na Ewę i z racji starszeństwa nie miał żadnych oporów ani nieśmiałości. Na przerwie, ni z tego ni z owego opowiedział, jak to stosunek płciowy na stole nauczycielskim z piękną koleżanką, córką znanego warszawskiego grafika z ich klasy został namierzony przez któregoś z pedagogów. Winę wziął na siebie, a koleżanka natychmiast się od niego odsunęła bojąc się, że jej nie dopuszczą do matury. Nie dopuszczono więc jego.
Janek po klęsce złamanego serca, po zawodzie miłosnym był mężczyzna po przejściach, miłosnym bankrutem i miłosnym inwalidą, ale jednak jeszcze przed wejściem do ich klasy, jak opowiadał, zdążył spotkać rudowłosą dziewczynkę nazywając ją Georgią i się zakochać. Janek zakochał się śmiertelnie w kilka lat młodszej od szkolnych koleżanek blondynce z podwórka Ewy, bloku naprzeciwko jej na Koszutce, córce polskich repatriantów ze wschodu. Ewa dobrze ją pamiętała z dzieciństwa jak pojawiła się w ich piaskownicy w za dużych overolowych spodniach, a dziecięce, rude loki zdobiły teraz głowę kilkunastoletniej Georgii.
Ewa ceniła sobie wszelkie próby nawiązania bliższego kontaktu z Jankiem, jego zwierzenia, to że ma dziewczynę i że jej nic z jego strony nie grozi. On zaraz zauważył amerykańskie wełniane spódnice wystające spod fartuszka i płaszcz z szerokiego sztruksu. Były to ciuchy kupione w to lato w Przemyślu i Ewa była z nich bardzo dumna, ale nikt oprócz Janka ich nie docenił. Janek mieszkał blisko szkoły, nie tracił energii na dojazdy i miał jakiś większy luz od innych wycieńczonych kilkunastogodzinną szkołą. Janek błyskawicznie znalazł też wspólne zainteresowania z grupą chłopaków grających na instrumentach, z Romkiem, Januszem i Tadziem. Sam grał na organkach i gitarze, przynosił je do szkoły, czym rozruszał na przerwach klasę.
W październiku klasa pojechała do Krakowa, Komitet Rodzicielski rozliczając się ze zobowiązań wysyłania klas na dwie wycieczki rocznie, załatwił autobus „San”. Z klasą oprócz wychowawczyni zabrał się ich ulubiony nauczyciel od projektowania celnie komentując obrazy w Sukiennicach.
Było już chłodno, Ewa ubrała kupiony na ciuchach wełniany, z czerwonym runem na wierzchu, obszyty białą lamówką żakiet przypominający ubranka uczniów z Eton. Ale Janusz na wycieczkę nie pojechał i wszystko straciło dla niej sens.
W notesiku zanotowała: I szczęście przeszło obok mnie/skrzydłem musnęło/zawirowało coś we mgle/błysnęło i minęło.
Zbliżały się ferie zimowe, komuś w klasie udało się kupić album Czesława Niemena „Dziwny jest ten świat” którego sprzedano tyle, że stał się Złotą Płytą, co było zupełnie bez sensu, gdyż nikt normalny w sklepie kupić jej nie mógł i z pewnością gdyby wytłoczono ich więcej, też by zostały wykupione. A Ewa kupiłaby ze względu na ulubiony utwór „Wspomnienie” ze słowami Juliana Tuwima.
Płytę puszczano na przerwach na przyniesionym przez Janka adapterze, który nie musiał go daleko nosić i taki nastrój bożenarodzeniowy umilał ostatni miesiąc roku.
Ewa cudem dowiedziała się o szkolnym zimowisku, bo nawet i letnie obozy odbywały się w szkole, ale nie miała pojęcia według jakiego klucza tam uczniowie byli werbowani.
28 grudnia 1968 pojechała pociągiem zaraz po świętach do Rycerki koło Rajczy do uczniów jej szkoły, a ferie zimowe obejmowały także wspólną wigilię. Matka sprzeciwiła się, by Ewa nie uczestniczyła w rodzinnej wigilii i zezwolono, by niektórzy uczniowie dojechali po rodzinnych świętach bożenarodzeniowych.
Ewa zaliczyła wiec wszystkie przedświąteczne kolejki, wszystkie katowickie absurdy sklepowe, sztywno trzymające się wytycznych żywieniowych z tradycji Kresów. Zenit otwierano o 11, kiedy już otoczony był szczelnie przyjezdnymi z całego Śląska i cierpliwie czekającymi na mrozie. Ewa kleiła uszka i mieliła mak na kutię w dużej maszynce do mięsa, a orzechy włoskie w małym przedwojennym młynku. Na imieniny matka kupiła jej skórzane buty narciarskie, które nie były wprawdzie na klamry, takiej jak miał Andrzej, ale były nowe i brat dostosował wiązania do starych nart.
Tak niezwykle ucieszona poszła na dworzec przedzierając się przez rozkopane ulice i tymczasowe płoty, ale mimo, że dworzec był nie wybudowany, wszystkie pociągi jeździły. Montaż ruchomych schodów na peronie 4 utrudnił też wejście na perony, ale i to dawało się sforsować.
Wsiadła do pociągu do Bielska-Białej i tak po przesiadce w Żywcu wysiadła na maleńkiej stacyjce w Rycerce.
Mała stacyjka z dwiema betonowymi kolumnami była pusta, widocznie turyści albo jeszcze nie przyjechali tutaj na sylwestra, albo wyjechali już po świętach i Ewa sama brnęła w głębokim śniegu gminnej drogi pod podany jej adres jakieś chałupy na wzniesieniu.
Zimowisko szkolne zajmowało trzy obszerne pomieszczenia w wiejskiej drewnianej chałupie stworzone z podzielonej na trzy jednej wielkiej izby ściankami z dykty. Jedną zajmowały dziewczyny, drugą chłopcy, a ostatnią Dyrektor ze swoją żoną zwaną przez uczniów Żabą. Panowała tu luźna atmosfera całkowitej wolności. Uczniowie i uczennice, którzy to najwyraźniej lubili robić, urzędowali w kuchni dzieląc posiłki i Ewa nie zauważyła, by było to dla kogokolwiek uciążliwe. Po przeładowanych żarciem świętach entuzjastycznie zjadła chleb z serem i popiła herbatą z kotła. Nikt tu jej oczywiście nie witał, ani nie oczekiwał, naturalnie dołączyła do istniejącej już, zgranej ze sobą społeczności, do której nie musiała się wkupiać ani niczego tłumaczyć. Wieczorem wszyscy siadywali przy piecu, który też z entuzjazmem był podsycany zbieranym wokół drzewem, które rozłożone wokół suszyło się na następne dni. Ktoś włączył przywieziony przez kogoś adapter i puszczano Szopena. Joasia płakała jak puszczano Szopena, co dla Ewy było niepojęte, nigdy Szopen w niej nie rezonował, chociaż uważała siebie za sentymentalną. Dyrektor i Żaba starali się być niewidocznymi i od zmroku wszyscy na zimowisku pozostawieni byli sami sobie, co skrzętnie wykorzystywali. Bezkonkurencyjnym liderem całego zimowiska był Maciek. Ewa nawet nie wiedziała o istnieniu Maćka, był z niższej klasy. Pewnego razu przyniósł emaliowaną miednicę – jedyny tu sprzęt do umycia się – i przystawił do ściany, za którą przebywał dyrektor z żoną, by podsłuchać, jak się „ryćkają”, i czy już Troki – tak nazwał dyrektora Maciek – zażył odpowiednią dawkę johimbiny.
Mimo tych obsesyjnych tematów seksualnych, nic u Maćka nie było wulgarne, ani obsceniczne. Miednica w pewnym momencie wysunęła się spod przyłożonych do niej uszu i upadła na drewnianą podłogę robiąc straszny hałas. Wszyscy zamarli w przestrachu, ale nic się nie wydarzyło. Nikt zza tej ściany nie wyszedł i zabawa do późnej nocy była kontunuowana.
Rano, po posmarowaniu kromek chleba i popiciu ich herbatą wszyscy wylegli na podwórze domu, które zdążyło pokryć się przez noc grubą warstwą śniegu. Dom stał na wzgórzu, nie wiadomo był, gdzie parkuje dyrektor swoją dekawkę, bo tutaj by nie dojechał.
Dyrektor zjawił się zaraz po śniadaniu na podwórzu w czarnej czapeczce z pomponikiem i drelichowej kurtce, zapinał swoje przedwojenne narty do swoich przedwojennych butów z wiązaniami umożliwiającymi też swobodne chodzenie, chociaż nie były to biegówki. Zjeżdżał z górki jako pierwszy, a za nim ustawiała się kolejka narciarzy, wśród których była i Ewa. Ewa nie umiał jeździć, jak i nikt oprócz dyrektora, ale ponieważ byli tu już kilka dni przed nią, wydawali się zaawansowani. Bohatersko zjechała z górki szusując, a potem trenowała pług. Buty okazały się fantastyczne, nawet jak przechylała się niebezpiecznie w jakimś kierunku, jak wańka-wstańka natychmiast odchylała się z powrotem i ani razu nie upadła. Powoli uczący się jeździć wykruszali się przechodząc na sanki. Ewa dzień w dzień jeździła z ambitnym Jurkiem i Joasią i kilkoma chłopakami z niższych klas. Maciek, przywiózł wprawdzie też narty, ale szybko zrezygnował i przeszedł na sanki, do których usilnie przekonywał Ewę. Oczarowana dowcipem Maćka dzieliła teraz dzień na narty i sanki, rano narty z Jurkiem, popołudniu sanki z Maćkiem. Niestety, na sankach Maciek też nie dawał sobie rady, kiedy kierując wjechali z całym impetem w drzewo. Przerzucili się już po tym tylko na spacery.
Zaraz za łagodnym stokiem górki, gdzie stał dom, rozciągał się las teraz w szacie zimowej tak czarującej, że Ewa która nigdy nie widziała zimy w górach nie mogła się nazachwycać. Na dodatek Maciek cały czas gadał i okazał się niezwykle inteligentnym i oczytanym chłopakiem, czego w swojej klasie nigdy nie doświadczyła z nikim. Zimowisko gromadziło też starszych uczniów klasy maturalnej, którzy jak zauważyła Ewa, mieli jeszcze większe wahania nastrojów niż ona. Ilona, która uwielbiła tańczyć Zorbę w czasie sylwestra przy piecu i płytach winylowych nagle poszła do lasu i nie wróciła. Chłopcy siłą ją przywlekli pod piec zapłakaną i zziębniętą, gdyż nie chciała opuścić nocnego śniegu i ta symulowana, bądź prawdziwa próba samobójcza mogła się dla wszystkich źle skończyć, toteż fakt starano się ukryć przed dyrektorem i Żabą, co chyba się i tak nie udało. Ewa jednak nie wiedziała i nie bardzo się wspólnotą interesowała odwzajemniając jej tym samym co ona jej, a mając dwóch adoratorów społecznie była całkowicie zabezpieczona. Żaden z nich nie potrafił tańczyć, a ona też nie tańczyła w czasie sylwestra, by ich nie zawstydzać.
Do obiadowej przerw jazdy z Jurkiem wznieciły w nim jakieś roszczenia do Ewy, co spowodowało nienawiść odwzajemnioną do Maćka. Ewie nie podobał się żaden, jej wyimaginowanego kochanka tutaj nie było i nie miała pojęcia o co im chodzi. Nie zdawała sobie sprawy, że zwykła rozmowa może być tak ściśle wyceniana, a jej potrzebowała w swej samotności najbardziej.
Zimowisko minęło jak każde przyjemne przeżycie błyskawicznie, wszyscy 3 stycznia 1969 roku wracali tym samym pociągiem i dopiero w Katowicach wsiadali do swoich pociągów rozwożących ich do domu. Na dworzec przyszedł tylko jeden rodzic i był nim ojciec Maćka, wyjątkowo stary, ubrany w staroświecki płaszcz z wielbłądziej wełny ze śmiesznymi nausznikami na głowie.
W Katowicach na Domach Mody wywieszono kartki, że modne od tego sezonu spodnie dzwony uszyją w ciągu 48 godzin za 850 zł przez spółdzielnię „Strój” i Ewa naciskała na mamę, by jej na maszynie dziewiarskiej takie spodnie zrobiła, co z niemałym trudem dokonała.
Maciek nie wiedzieć czemu po powrocie z Rycerki nie przyznawał się na przerwach do znajomości z Ewą w odróżnieniu od Jurka, który z pasją uczył ją matematyki oddając swoje przerwy na przesiadywanie z nią w ławce. Ale pewnego razu tak, by nikt nie widział, wręczył jej paczuszkę owiniętą w wykwintny papier. Był w nim oprawiony w ramki wielkości 10 cm kwadratowy obrazek przedstawiający rzeźbę Rodina przedstawiającą nagą parę w miłosnym uścisku, zdjęcie wycięte z jakiejś gazety, mocno przyżółcone i niewyraźne. W dołączonym liście donosił, że nasz związek ma być w absolutnej tajemnicy i że ma dla mnie bilet. Wobec tego, Ewa poprosiła koleżankę, która nie była na zimowisku, ale też miała na imię Joasia, którą bardzo lubiła, bo była bardzo inteligentną jak na poziom klasy osobą, by dostarczyła Maćkowi jej list. Dołączyła swoje zdjęcie legitymacyjne. Ewa uwielbiła pisać listy, pisała a vista na kratkowanym papierze wiecznym piórem nie przejmując się nigdy skreśleniami i estetyką korespondencji. Ale już 11 stycznia Joasia dała jej odpowiedź: kopertę wyściełaną zieloną bibułką z napisanym na przodzie zielonym atramentem EWA. w miejscu. Na odwrocie było napisane: nikomu ani mru mru.
Maciek pisał:

Ewo wspaniała! I mnie list Twój bardzo uradował. Nigdy bym się nie spodziewał że tak to wyrozumiale przyjęłaś. Dziękuję. Nie wiem dobrze od czego zacząć mam Ci tyle do powiedzenie. Zaraz zrobię planik mały.
Jurek to człowiek naiwny, ciężko kapujący i nie umiejący (niestety) osądzić co dobre co złe, i kiedy jak należy się zachować. Wiem, że tamte dobre czasy z Trokim były udane. Nie wiem czy będę umiał (oczywiście przy Twojej pomocy) próbować wykorzystać to co nas łączy (by było piękne) i (zostawiło naprawdę miłe wspomnienia) w sposób możliwie kulturalny i ludzki. Dziś sobota. Czasu raczej niewiele. Poza tym ja muszę w sobotę wieczorem wyjechać z Katowic do Tarnowskich Gór na odwiedziny. Ale może da się coś wygospodarować z tego „Bigosu faktów” ograniczonego chronometrami. Bardzo mnie cieszy, że będziesz w Pałacu Młodzieży z okazji wyzwolenia. Jeśli się mi uda postaram się przyjść tam. Jeżeli (oczywiście) pozwolisz. Korespondencja będzie jeszcze przez parę dni najlepszym łącznikiem.
Jestem może, trochę nie w porządku, bo biletu mojego nie sprzedałem (tylko Twój) i poszedłem na to przedstawienie, zresztą bardzo nie udane (po prostu “lipa”) i cieszę się że nie poszłaś ze mną i miałaś czas na chemię i rosyjski, które przeszły pomyślnie, na pewno. Nie miej mi tego za złe. Bo jeśli coś postanawiam, to staram się to zrealizować, jeśli nie bezpośrednio, to okrężną drogą, która nie zawsze jest pomyślna. Kosztowało mnie to 3 z Historii i geografii. Reprodukcja rzeźby ma 25 lat, bo została wydrukowana w pewnym czasopiśmie 25 lat temu po wojnie oczywiście. A mój ojciec poznał mamę w 1950 roku tj. o wiele później i dał jej chyba coś innego, bo ta reprodukcja już była żółta. Jako że Twe uczucia bardzo podbudowały moją duszę i ją wzmocniły posyłam Ci ten skromny (bardzo skromny) symbol miłości, który jest dla mnie b. cenny, bo to rzeźba Rodina. Kobieta i mężczyzna. Reprodukcyjka jest bardzo stara i żółta ma 25 lat. Jeżeli uważasz za stosowne, proszę przyjmij to ode mnie. Zdjęcie, które mi dałaś ma sobie jedną rzecz, która cieszy moje oczy i serce – Ciebie, po za tym jest okropnie zrobione. Ja także chciałem pisać dedykację na swoim teraz obrazeczku a’la Rodin, ale uznałem że zasadnicza jest treść, zasadnicza forma, a wszelkie dodatki nic nie powiedzą, samo to jest wystarczająco wymowne i dlatego Twoje zdjęcie fotograficzne bardzo mnie cieszy. Dziękuję. Zachowam je, jeśli nic nie przeszkodzi na zawsze, dlaczego to już wiesz. Symbol to wymowny. Tylko każdy inaczej to na pewno odbiera. Bardzo lubię Rodina. W ogóle jestem raczej “rzeźbiarzem” niż malarzem czy zabawkarzem, bardzo mnie ta pasjonuje. Miłość fizyczna jest ukoronowaniem doznań ducha, nie zupełnie dla wszystkich, a szczególnie nie dla kobiet. Na gruntownym podkładzie więzi dusz zakochanych jest kulminacją całego uczucia i często (b. często kończy go). Dalej to już przyjaźń i przyzwyczajenie jak Ty podobnie traktujesz J. bez czynnego udziału z Twojej i Jego strony. Przepraszam za nietakty (nie mogę inaczej). My jesteśmy, przynajmniej ja (na oko) w 1/4 całości miłości, jeżeli ta nazwa jest w zupełności dla Ciebie uzasadniona. Co do mnie z tym przestrachem to staram się mieć maskę dobrej jakości nie najlepszą formalnie, ale konsekwentną bo jak wiesz:
W ŻYCIU CZŁOWIEKA OCENIA SIĘ
ZAZWYCZAJ PO JEGO MASCE, KTÓRĄ
DEMONSTRUJE OTOCZENIU, PRAWIE
NIGDY PO JEGO PRAWDZIWEJ TWARZY,
KTÓRA NA LUDZKIE SZCZĘŚCIE
ZOSTAJE TYLKO DLA NIEGO SAMEGO.

Sobotę mamy chyba z głowy, jest załatwiona na mur, jeśli Ty nie zmienisz tego lub nie nastąpi moje gwałtowne zniknięcie pod tramwajem lub kołami automobilu, ha.. ha.. ha..!
Pan Henryk ma 19.I.69 imieniny i urządza je 18 tj. w sobotę w godz. wieczornych i zaprasza. Choć przed tą uroczystością możemy przejść piechotką od “Kosmosu” do ulicy Lompy koło WRN.
Mam poważną klasówkę z chemii w sobotę o godz. 10 rano tak, że będę na pewno roztrzęsiony (+Kordian i angielski). Tak że relaks by mi się przydał. Heńkowi coś tam powiedziałem (b. niewiele) ale o nas wie że “m”. Wygląda mi na zaufanego. O Jurku źle nie myślę i także miewałem bóle głowy po pływalni z Trokim w zeszłym roku, byłem potem wyhamowany przez 40 godzin. Czekam na zdjęcie z dedykacją, choć kolekcjonerem (szczególnie) nie jestem. Twój Kordian uratował mnie od wyrozumiałej Mańci. Rozważ sobotę. Życzliwy Maciek
Według moich możliwości utrzymam w tajemnicy.

Tu wkleił wyciętą z jakiejś gazety „Dobre intencje, to zbyt krótka drabina”, a na odwrocie koperty w nawiasie: (przepraszam głowa do góry).
Ewa wiedziała, że wiele dziewczyn rozpoczęło już życie płciowe, ale nie miała pojęcia, że ten beznadziejny start do niej Maćka z niższej klasy jest jedynym celem tej znajomości, podczas gdy jej podobały się jego listy i nic więcej. Natomiast pastwił się niepotrzebnie na Jurku, nazywając go J. lub Georgiem, któremu Ewa za lekcje matematyki była dozgonnie wdzięczna. Na dodatek nie wiadomo skąd, dowiedział się o Krystianie. Ale grzecznie odpisała.
15 stycznia Joasia dała jej list:
Ewo Jedyna! Wyjaśnienie względem nagłówka, przepraszam za to że możesz go źle interpretować, ale piszę: jedyna do czasu, kiedy ognie w nas pogasną (uważam, że na szczęście szybko to nie nastąpi, oby, będę się b. starał), lub ktoś nie przerwie nasze gry w trakcie jej trwania, to by był dla mnie moment bardzo przykry i złośliwy, dla Ciebie, myślę też. Pan George stara się mnie unikać a jeżeli już na mnie trafi, spogląda wzrokiem ironicznym i władczym (będąc nadal w błędzie, bo chyba łączą Cię z nim stosunki przyjacielskie, lub dobro koleżeńskie, tak myślę ja). Ja sentymentu nie czuję do niego, primo: narobił przynajmniej dla mnie b. dużo rzeczy przykrych z powodu Twojej osoby, bez Twego czynnego udziału, a tylko biernych kontemplacjach o Tobie. Przedstawił mi oczywiście przeszłość oraz plany względem Twojej osoby. Jeżeli chcesz będę Ci mógł o tym napisać, albo, jeśli wolisz zapomniał, tylko dla Ciebie (nigdy nie wspominając o J. w rozmowach intymniejszych, bo on mnie swoim zachowaniem denerwuje. Nie jest On jednak w żadnym wypadku moim oficjalnym wrogiem, dla mnie.
Dobrze, że usiłowałaś zejść z chmur na ziemię, bo jeśli chodzi o miłość to dal nas obojga, a nie tylko wyłącznie dla Ciebie lub mnie. Widzę, że wciąż się wahasz. [Krystian i ten tajemniczy ktoś (ideał?)] Jeżeli możesz to się zdecyduj dziewczyno moja. Bo chyba jest Ci trudno, bo mnie bardzo jest, bez Ciebie przy boku, głupio. Drugie dobrze że starasz się oceniać ludzi po cechach ich ducha i serca a nie zewnętrza, a moje włosy?…Miłość to chyba jedyna z gier uczuć, która nie znosi kompromisu, jest on z niej zupełnie wyeliminowany. Bo to nie jest uczucie powtarzam dla jednej osoby, trzech, czterech tylko dla dwojga, którzy się mimo wszystko kochają. TAK. Bez względu jaką formę przyjmie ta miłość np: nasza? cytat z indiańskiego wyobrażenia miłości:
SŁODKA WODA NAUCZY CIĘ KOCHANIA DZIEWCZYNO,
PIJĄC MĘTNĄ WODĘ NAUCZYSZ SIĘ KOCHANIA, KOBIETO,
KOSTNIEJĄC NA ŚNIEGU NAUCZYSZ SIĘ KOCHANIA MOJA
KSIĘŻNICZKO.
BO MNIE TRZEBA KOCHAĆ….
Uwaga, spotkamy się… (mnie pozostawiłaś decyzję) ….. o godz. 18 i będziemy razem do godz. 20.00 jeżeli możesz o tych godzinach, bo ja tylko w tym czasie. Możemy pójść w tym czasie do kina, w Zorzy jest film dozwolony dla nas i jest też tam ogrzewany hall. Biletami ja się już zajmę. Szybko zaraz odpisz w szkole czy się na to zgadzasz. Film umiarkowanie spokojny ale zamiast na film patrzeć możemy posiedzieć w tym hallu. Czekam niecierpliwie życzliwy Maciek

Ewa coraz bardziej zaplątywała się z niezamierzony romans, konstatując z żalem, że wszyscy próbują ją do czegoś użyć i nawet brzydki Jurek, który według niej był jeszcze brzydszy niż Maciek, za te lekcje matematyki też sobie coś wyobraża. Nawet Rosjanom powodziło się w Kosmosie, trąbiono wszem i wobec, ze Sojuz 4 i Sojuz 5 połączył się odbywszy pierwszy dwuosobowy spacer kosmiczny z pierwszą wymianą załogi na orbicie, a z nią ciągle chce się ktoś połączyć, tylko nie ten, co trzeba.
Tymczasem wzmógł działania Heniek i doprowadził do prywatki u Krystiana by móc potańczyć, który widząc klasowe działania Jurka, pełen pogardy, gdyż był od niego o wiele ładniejszy, zaprosił go z Danką i na dodatek Piotrka z Kochłowic, by ich było więcej.
Tzw. bigiel w willi Krystiana na najwyższym piętrze Ewa przeczekała, szczególnie, że Krystianowi, jak z nią tańczył wśród tylko zapalonych świec pociły się dłonie i jednoznacznie wkładał jej palce między jej i jakoś przesuwał, wiercił, dla Ewy było to nieznośne, ale bała się go obrazić. Bardzo się do tego przyjścia ich przygotował, rodzice też sekundowali jedzeniem i wykwintnym strojem, matka włożyła nawet buty na obcasach. Krystian, mając babcię w RFN miał najnowszy album „Yellow Submarine” grupy The Beatles i amerykańskie bluesy w wykonaniu Johna Mayalla.
Ewa po powrocie w notesiku zanotowała:
Ciemno. W śnie granatowym
wolno kołyszą się pary
pochłonąć myślami o sobie
czule. Ściskają dłonie.
Ich myśli piękne i drogie
wtem zabłysła świeca, gasząc snu opary
Jasno. Rzeczywistość wraca znowu.
Zaprzysiężono Richarda Nixona na 37 prezydenta Stanów Zjednoczonych, który obiecał zakończyć wojnę w Wietnamie i świat zdawał się iść w dobrym kierunku.
Ewa po odpisaniu Maćkowi próbując skierować jego zainteresowanie na Wyspiańskiego i otrzymaniu jego kolejnego listu bezradnie zapisała w notesiku:
Buduję szczęście…
Sztucznie.
Dobieram w nim aktorów
i sama gram.
Więc serce w nim uwięźcie
wbijcie w nie rozkoszy włócznię
wpędźcie stada amorów
bo sama losu nie oszukam.
Maciek 25 stycznia pisał:
Właścicielko moich serc i zmysłów!
Bardzo mnie cieszy to, że interesowałaś się Rodinem, ale bądź co bądź to dla mnie komplement. Piszę do Ciebie podobnie jak Ty bo to jest oszczędniejsze, dziękuję za pomysł, przepraszam. Ja też się czasem interesuję Wyspiańskim. Jeżeli byś chciała mogę Ci dać reprodukowane wydanie (albumik) szkiców kwiatów. Są na tych obrazkach pieczątki jednego z katowickich szpitali, ale nie oznacza to zupełnie że książka została z niego skradziona, lecz dostana (uwierz). Włosy ostrzygłem z kilku powodów: 1. były trochę za długie, a to zawsze kwestionuje żaba i inni pedagodzy. 2. poczułem się trochę lepiej nie musząc się czesać co 5 minut. Ale u mnie to pójdzie, bo już za 2 tygodnie plereza podrośnie xx gitara lub mandolina. Jeżeli przez te postrzyżyny strąciłem coś u Ciebie to bardzo przepraszam i żałuję, dla Ciebie oczywiście żałuję, ale już trudno, stało się. Na temat cytatu o demonstracji maski otoczenie przez człowieka może powiemy sobie w sobotę po południu tj. dziś. Zabawa szkolna nie dobędzie się, mam to zanotowane na żywienie p. Janickiej w dzienniczku. Tak, że tam nie pójdziemy, gdyby nawet to za dużo by było tam zazdrosnych i złych oczu. U nas także belfrowie szaleją, niestety prawie na wszystkich przedmiotach. Trudno, ale już po 30 stycznia sytuacja się poprawi i przypuszczam, że będziemy mieli więcej czasu dla siebie. Na dowód mych dobrych chęci i zamiarów podaję Ci bilety. Czekam na szybką odpowiedź. Dzisiaj podczas którejś przerwy. Ja list podaję przez J. jeżeli będzie w szkole. To osoba dość poważna. Dziękuję za wszystko czekam (oczywiście) życzliwy (kochający) Maciek
(na spotkaniu damy sobie spokój ze sprawami szkoły i nauki w niej oraz spraw.

Amerykański film, jaki wybrał Maciek był bardzo ambitny, przygnębiający i czarnobiały, Życie niewidomej Seleny którą grała niezwykle urodziwa Elizabeth Hartman było jeszcze gorsze od jej, Ewy. Skazana nie wiedzieć czemu na nizanie koralików pod drzewem, na zajęcie z którym osoba widząca poradziła by sobie z trudem jest adorowana jedynie przez Murzyna, który jako jedyny okazuje jej serce. I właśnie na tym filmie zatytułowanym „W cieniu dobrego drzewa” Maciek niezdarnie ją pocałował, a ona nie broniła się grzecznościowo, gdyż nie chciał słyszeć o zwrocie pieniędzy za bilet.

Darling! Bardzo Cię przepraszam jeżeli zachowywałem się tego wieczoru nie tak jak Ty chciałaś (te “my”). Przepraszam chcieliśmy pewnie raz na to duże bądź co bądź spóźnienie (może to na wieczór nasz wpłynęło). Mimo wszystko jednak ten wieczór był dla mnie jedyny w swoim rodzaju, bo nigdy jeszcze nie byłem z dziewczyną w kinie, tak jak z Tobą. Wielkie Ci za to dzięki, bez względu na wzgląd. Czy mogłabyś mi wyjaśnić dlaczego nie możesz iść w niedzielę tj 2 lutego do kina (ze mną) na film pt. Start Skolimowskiego – kino “Przyjaźń” – plac Wolności. Bo to naprawdę jest film wartościowy ogóle mówiąc dobry (jeżeli nie b. dobry bo jeszcze na nim nie byłem.)
Jeżeli nie to się zastanowimy wspólnie (w ciągu tygodnia nad sobotą tj 1 lutego 69) Trochę Ci o sobie powiedziałem, mogło Cię to zniechęcić? Rozczarować? Jeżeli tak to trudna rada, ale nie wpłynie to na naszą nazwijmy to >M< chyba. Powiedz mi coś o sobie na spotkaniu, jeśli uważasz za wskazane czy potrzebne. Kocham Cię życzliwy Maciek
Ewa rozwinęła swój talent epistolarny i posłała przez Joasię list mówiący o tym, że jej serce jest zajęte zupełnie kimś innym który nie odwzajemnia jej uczuć. Ale Maciek słyszeć o tym nie chciał.

Ewo! przepraszam, ale ni miałem czasu odpowiedzieć na Twój romantyczny list mający z rzeczywistością mało wspólnego, bo właściwie to ideałów na świecie naszym kochanym nie ma. List Twój zrozumiałem, tak mi się przynajmniej zdaje. Ale nie wiem, kto był tym romantycznym ideałem Twojej miłości nieodwzajemnionej, bo o nim mi w sobotę nie wspomniałaś o tych imieninach u H. To na pewno jego siostra, bo Bumpa umie wpłynąć na swoje koleżanki. Tak, że będziemy musieli ograniczyć nasze dodatkowe towarzystwo. Czekam na list życzliwy Maciek.
Jest godz. 06.45 rano i dlatego tak niewyraźnie napisane dłuższy list napiszę chyba jutro.
List dla Ewy był zupełnie niezrozumiały, ale czekała z trwogą na rozwój wypadków. Na wszelki wypadek wysłała list nie przez Joasię, ale przez Dankę. Ale bardzo chciała zobaczyć film Skolimowskiego.

Love is red, my Darling tak mi się zdaje kiedy jestem przy Tobie. “The Beatles Nie omijaj mnie” oczywiście to na marginesie naszych spraw. Dziękuję za list był dla mnie (chyba) pierwszym listem, który dostałem, by mógł (oczywiście wg. mnie) maksymalnie mojego ducha (dobrego) i serce. Dla mnie chyba dobrze że nie łączyło Cię nic z Krystianem. ani z Jurkiem. Chociaż Krystiana. Zamęcza mnie na każdej przerwie propozycjami pojedynku (na pewno o Ciebie). Ale postaram mu się delikatnie wyperswadować że to nie ma sensu, oczywiście, za Twoją zgodą. To chyba względem interesów było by wszystko. Tak? Dobrze ż pójdziesz do kina ze mną. Wydaje się że seans jest koło 11.00 rano, albo o 16.00. Zastanów się raz jeszcze. Choć to niepotrzebne. 2 godziny to ni dużo bo dzień ma 12 godzin, można je nam poświęcić, tak myślę, w nawale pracy naukowej i kłopotów rodzinnych. Bilety kupimy, ja kupię (jeżeli uważasz za wskazane wrócisz koszty) w sobotę lub niedzielę rano o to się nie martw. Dobra, że zaczęłaś listy zaklejać, bo mimo wszystko nawet Danka nie jest istotą idealną. Może jej się zdarzyć, że mimo woli coś pewnie Heńkowi albo komuś innemu. To tak dla ostrożności. Choć przeciwko Dance nic nie mam. Nawet jestem jej zobowiązany, bo przynajmniej dla mnie robią wiele dobrego, pomagała “nam”, mi.
Miejmy nadzieję, że przypuszczenia p. St. Brzozowskiego sprawdzą się i dla nas, kiedyś…
Do kina “Przyjaźń” pójdziemy w niedzielę 2 lutego 69 r. o godz. 18.30. A spotkamy się na przystanku tramwajowym na Placu Wolności koło sklepu “Rzemieślnik”. Na rogu jest kiosk “Ruchu” tam bądź o godzinie 18.15 lub 5 minut wcześniej. Wierszy na razie nie szukam, bo Ty robisz to prawie całkowicie za mnie. Ale w najbliższym liście postaram się wykaligrafować wiersz własnej produkcji, który naszej miłości się nie tyczy, ale został Tobie poświęcony. Czekam na Ciebie w jak wyżej miejscu a także na list refleksyjny. Życzliwy Maciek.
Co do mnie cd. To może z tą piękną duszą nieco przesadzasz. Ale nie mogę powiedzieć, żebym był takim obłudnikiem, byś do tej pory nie zbadała mnie. Chcę być szczery bo Cię kocham. Być może jestem taki (zdaje mi się) wyrozumiały bo dość dużo skorzystałem nauk od złych ludzi. Chociaż dopiero mam 16 lat. Ale one wystarczyły mi bym nauczył się dość wiele, tak mi się zdaje, jak dotąd to mi wystarcza, choć jestem może zbyt porywczy i robię wiele rzeczy nieprzemyślanie. Cieszę się że mogłem Cię choć na chwilę wyrwać ze świata belfrów, książek, ślęczenia, szybko jedzonego obiadu itp. przyjemności, nie wiem czy to rozumiesz moje dobre intencje. Jednocześnie uważam, że nie należy o nauce zapominać, bo jest dla nas, teraz, bardzo ważna. Nawet dla tego że spotkaliśmy się w naszej szkółce. Dziękuję Ci za wszystko. Myśl (trochę) o niedzieli. Niech kwitnie (jak dotąd) biały goździk. Viwat la moure (chyba tak) odpisz życzliwy Maciek
napisałem w nocy wierszyk jak trochę w szkole zmiękną belfrowie to Ci go napiszę.
nie mam zbyt wiele czasu na ładne rysuneczki i literki przepraszam ja, Twój.
Postaram się nic nie mówić nikomu, bo ludzie są źli. (dopisek na kopercie)

…. Nie pamiętam jej nazwiska. Ale wiem, że była najlepszą współczesną poetką japońską (z tekstów źródłowych) oto jej dziełko
Ja Maciek:
“Mam do mojego serca wiele,
niezliczoną ilość schodów.
Ty może posiądziesz, osiągniesz,
Trzy lub cztery
(za jap. poetką Maciek)
Hiszpański laureat Nobla:
kropla wody w płatku róży…
płatek róży w jej kwiecie…
kwiat róży w mym sercu…
moje serce w Twoim sercu…
Maciek

Były to końcowe podrygi maćkowego romansu, który wypalał się stopniowo ochładzany listami Ewy bazującymi na jakiś podniebnych diapazonach nie mających nic wspólnego z planowanego rozdziewiczenia Maćka, który widocznie był na nie gotowy od lat, może od niemowlęcia, podczas gdy dla Ewy były to zupełnie niepotrzebne i nie warte poznania doznania. Na dodatek, nie miała jeszcze miesiączki, a trwały zakaz onanizmu zarządzony już w podstawówce przez kościelną katechetkę, nie pozwalający nawet dotykać rejonów poniżej pępka bez jedynej intencji szybkiego umycia się, zupełnie ją zablokował.
w połowie lutego napisał:
Moja! Że listu napisać też nie mogłem to przepraszam. Ale to jest bez znaczenia bo i mnie się zdaje że egzystencja naszych listów wygasa, choć nie znaczy to wcale że już ich nie napiszemy od “czasu do czasu”. Ja raczej byłem zadowolony, chociaż wciąż denerwowały mnie Twoje marznące kolana. Te symbole są naprawdę skomplikowane. Oczywiście że bardzo wiele rzeczy nie daje się wyrazić znakiem na papierze. Mało o sobie wiemy (raczej nawzajem). A jedynym ratunkiem to rozmowa a Ty mnie straszysz że będziesz milczeć. A jeżeli coś się o sobie dowiemy, ja o Tobie, a Ty o mnie to zostaw to nam, nie włączaj w to Danki, choć jest nam bardzo pomocna itp. O sobocie napisz, wybierz co masz na oku. Poinformuj mnie listownie najlepiej o tym gdzie mniej więcej ma się odbyć to milcząco-rozmowne meet.
napisz szybko.
życzliwy Maciek

Ewa wysłała już listy tylko przez Dankę.

Moja ljubimaja!
Dobrze że masz takiego dobrego przyjaciela, nie wiem czy aż tak bardzo się kochacie w specyficzny sposób (wykluczając miłości lesbijską). A może źle bo i najlepsi przyjaciele potrafią zdradzić i tak się zdarza, ale jeśli jest dobrze to nic przeciw temu nie mam, przepraszam. Pana K. staram się omijać i z nim nie rozmawiać, bo przede wszystkim stał się nudny. A propos lilii to Ci daję takie reprodukcję kwiatów Wyspiańskiego, sprawę pieczątek już omawiałem w poprzednich listach. I mnie się zdaje że już przestaliśmy bujać w obłokach i powoli wchodzimy na ziemskie czeluści. Co do nauk życiowych czy przez Ciebie nazwanego tz. “doświadczenie,. nie doświadczenie” to sprawa bardzo skomplikowana. Staram się i nie sugeruję się lekturą. Bo ona daje nam tylko przeżyć wszystko tak jak w niej to opisano, a ja mimo wszystko chciałbym to przeżyć sam, raczej bez wzorów.
Należy się uczyć, ale zbytnio sobie mózgownicy nauką nie napychać, wszystkich w niej dziur. Włosy to chyba ścięłaś żeby nasz rachunek względem fryzur był wyrównany? Hm..Sama to ona nie zakwitnie, będzie trzeba trochę się w nią “czynnie zaangażować”. Ty bardziej bierna i władcza jako “kobieta”. (nie przejmować się drugimi zazdrosnymi – dopisek na kopercie)
Maciek jeszcze ostatkiem woli ciągnął to korespondencyjne nieporozumienie, a Ewa nie miała z kim iść do kina, jednak Maciek miał domowe kłopoty i do kina nie poszli.
Eve thank You! Muszę bo chcę. Kupię bilety wcześniej, ale chyba na ostatni seans tj. 20.00 k. “Zorza” – “Wszystko na sprzedaż” Tak? Spotkamy się o 19.30 – na przystanku koło Rzemieślnika. Motto oczywiście w środku lub na finiszu (przepraszam), to też przecież refleksja. Wszystko zależy (chyba) od nas. A propos, tyczy się to wszystkich dziedzin naszego życia i tych dotykalnych jak i ulotnych.
cyt.
PRZED LOSEM NIE MA UCIECZKI,
ROZTROPNOŚĆ POTRZEBNA W DZIELE.
POŁĄCZ WIĘ LOS I DZIAŁANIE,
A OSIĄGNIESZ WSZYSTKIE CELE.
RAMAJANA.
A wiesz mnie się też ta nasza secesja podoba. Ta sama zmysłowość co w mojej reprodukcji, tylko forma się zmieniła bo treść pozostanie ta sama. To chyba treść życia. Szkoda, że unicestwiłaś ten list, być może byłby najpiękniejszym, jak mówisz, z Twoich listów jakie dostaje. Czy był taki, jak mówisz (wg. Ciebie). Bardzo mi z tym dobrze, źle może też, źle nie przez Ciebie, mam wiele zmartwień poza szkołą i mam trudno: C’est la vie.
Ciężko rozwiązać mi co robić, co o nas myślisz. Wciąż nie mogę w to uwierzyć…Nie wiem dobrze o kogo chodzi. Dokładny czas i miejsce na dzień 5.II. 69 omówimy jeszcze w szkole. Dobrze. Czekam na szkolne spotkanie przypadkiem dlaczego to wiesz..
Życzliwy Maciek.
nie mam całkowicie określonego mojego kwiatka ale wierzę w swoją gwiazdę Wenus, zodiak waga i kamień – perłę.
Ewo, nic nie zmieniaj. Bardzo Cię przepraszam że źle nam to się udało. Ja naprawdę nie mogłem wcześniej. Przepraszam. Dla Ciebie to byłoby naprawdę (jak w zimie) za późno. Ale możemy jeśli chcesz iść w niedzielę na film “Beczka prochu” japoński, raczej rozrywkowy i nie męczący. Byłem na Wszystko na sprzedaż na 20.00 Nawet dobry film. Sam. Nic to chyba nie zmienia? Albo w sobotę jeśli wolisz bo mogę i dn.8,9.II. Jestem w czasie b. ograniczony bo w domu ktoś odchodzi powoli tam skąd już się do nas nie wraca, jeszcze nie definitywnie, ale już. Smutno mi. Oddaję Ci Słowackiego. Dziękuję. Posyłam Ci Twój horoskop na 69 rok co prawda jest on dla kobiet dojrzałych, ale i Tobie będzie odpowiadał. Czekam na Ciebie i list.
Życzliwy Maciek. Nikomu ani mru-mru. Cisza do czasu. Proszę znaleźć lub wymyślić motto 1969 r.
Zdecydował się wysłać ostatni list:
Ewo (moja nie moja)
1. Gadać już nie mam siły, szczególnie w towarzystwie Jurka, zmuszony byłem więc pisać;
2. Naprzód chcę Cię przeprosić za wszystko co mogło Ci się nie podobać, lub co Ci sprawiło przykrość.
3. Teraz chcę Ci podziękować (bardzo podziękować) za trzy dni, kiedy to, jak mogę sobie powiedzieć, byłem naprawdę szczęśliwy. Prawdopodobnie pierwszy raz, może bez kosza, albo Ty jesteś świetną życiową aktorką, tak że nie potrafiłem zrozumieć Twoich prawdziwych stanów psychicznych względem mnie i otocznia. Bez względu jednak na te względy mogę być z tamtego zadowolony.
4. Nie wiem co o tym sądzisz. Ale jak sądzisz dobrze to bardzo Cię proszę odpisz i doręcz tą samą formą.
Czekam 3 dni, no albo 5. Brak odpowiedzi będzie automatycznie znakiem że nasze kontakty (poza tymi cześć… na szkolnym korytarzu) zostają zerwane.
Życzliwy Maciek. Miłość jest smutna.

Tymczasem grupa narciarzy z Rajczy, ta która jeździła codziennie z górki, a więc Joasia i chłopcy z niższych klas na czele z Jurkiem zorganizowali jednodniową wycieczkę na prawdziwy wyciąg narciarski na Szyndzielnię. Ewa korzystając ze swoich nowych narciarskich butów bardzo się ucieszyła.
Pojechali pociągiem do Bielska Białej, potem autobusem pod wyciąg i okazało się, że w nocy wiał halny i skutkiem odwilży kolejka gondolowa jest nieczynna. Weszli więc nartostradą na piechotę niosąc narty na plecach i potem szusowali na sam dół, ale i tak byli zadowoleni. Do Joasi przystawił się chłopak z niższej klasy i Ewa pomyślała, że zażywna Joasia chyba sobie da radę z nim prędzej niż ona z Maćkiem. Wracali pociągiem jak już było ciemno, śmiertelnie zmęczeni i zadowoleni, a Ewa tym bardziej, gdyż nieśmiałość Jurka była na o wiele wcześniejszym etapie, niż Maćka.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2020, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do Lata sześćdziesiąte. Ewa (28)

  1. super aptekarka pisze:

    Pięknie napisane 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *