Krystyna nie męczyła się przynajmniej z garderobą Rudka tak jak jej matka przed wojną w Przemyślu, kiedy obowiązywały do pracy na co dzień garnitury czyszczone codziennie i dawane do odprasowania krawcowi raz na kwartał. Wchodzące w coraz większym wymiarze w skład tkanin poliestry ułatwiały życie, a Rudek zdawał się wyglądem nie przejmować. Od powrotu z Kuby notorycznie był w złym nastroju, nic mu nie smakowało, nic go nie cieszyło i nie zachwycało. Był o dziewięć lat starszy od Krystyny, a ona cieszyła się życiem dojrzałej, czterdziestopięcioletniej kobiety i nie zamierzała się poddać. W to lato Ewa miała letnią praktykę licealną w którymś z zakładów zabawkarskich w jakimś polskim mieście, Andrzej jechał wspinać się ze studenckim obozem w Tatry. Szykowała się już na samotny, letni wyjazd do matki do Przemyśla pod pretekstem oddania ciasnego mieszkania Amerykankom. Nie znosiła swojej szwagierki Lutki i odczuła ulgę kiedy brat Rudka wyemigrował z żoną, teściową i małą córeczką do dalszej rodziny żony do Cleveland w stanie Ohio. I masz, jednak znowu się w jej życiu pojawiają.
Krystyna nie lubiła polowań sklepowych, nie znosiła, kiedy wybierając się dalej niż Koszutka do bardziej specjalistycznych sklepów, do śródmieścia, zastawała napisy w drzwiach sklepów „PRZYJĘCIE TOWARU”. Taką wywieszkę można było spotkać najczęściej, gdyż pozwalała sklep zamknąć pod byle pretekstem nie licząc się z niezależnie wywieszonymi godzinami otwarcia. Przyjęcie towaru mogło trwać chwilę i mogło kilka godzin, nikt tego nie kontrolował i nikt nie wiedział, czy faktycznie coś za szczelnie zasłoniętymi witrynami na tę okoliczność się dzieje i czy po otwarciu faktycznie poszukiwany towar się tam pojawi. Dlatego wybierała duże sklepy, gdzie o takie mistyfikacje było sklepowym trudniej.
Najbardziej zależało Krystynie na środkach czystości, po które szła zazwyczaj do Supersamu. Nowością była poszukiwana i tania pasta „Komfort” do prania zamiast proszku, kosztowała tylko 16 zł, ale już podrożała do 20 zł. Dobre było też ixi w płynie, butelkę litrową Krystyna kupowała za 15 zł. Natomiast był nie do dostania bardzo dobry Jawox do czyszczenia kuchenki gazowej, a przecież nie będzie, tak jak Sperska, zabierać dzieciom z piaskownicy piasek i nim czyścić.
Kupiła też przy innym stoisku aluminiowy prodiż, który podobno pobiera mało prądu, oraz uniwersalną szczotkę z wyżymaczką typ “Agata” bez zamaczania rąk za 204 zł, oraz komplet szczotek o rozszczepionym, podobno długowiecznym włosie ryżowym „risan” składających się z dwóch szczotek do zmontowaniu na kiju oraz ręcznej. Ekspedientka poleciła jej jako nowość wyprodukowane przez Centralne Laboratorium Chemiczne Spółdzielni Pracy w Warszawie ostrzałkę do noży za 29 zł. Dokupiła jeszcze elektryczną grzałkę za 69 złotych, gdyż w Przemyślu nie było gazu.
Potrzebne jej były pantofle dla Rudka, by mogła wyrzucić przydeptane stare lacie, wstyd przed Amerykankami, gdyż ostatnio nie udało jej się kupić pantofli otwartych z tyłu, tak zwanych wsuwów i Rudek musiał, by użyć tak jak lubił, je przydeptać. Idealne, rozmiar 41, pantofle męskie z krajki regionalnej z miękką wkładką wyprodukowane przez Rękodzieło Artystyczne w Łodzi za 105 zł. Przy okazji zajrzała na stoisko kosmetyków, kupiła sobie krem pod oczy w mikroskopijnym pudełeczku i rozglądała się podnosząc do nosa kompozycje zapachowe warszawskiej „Urody” we flakonikach o ładnie brzmiących nazwał “Dorina”, Matica, Rosemarie, Nitouche, Clivia o kwiatowych zapachach z napisem Bez, Fiołek, Konwalia, Jaśmin, Wrzos. Wybrała dla siebie “Być Może”, dla mamy „Rapsodię”, a dla ciotki Leśki „Miraż”. Wstąpiła na Wieczorka do „Cepelii” i kupiła mamie na prezent skórzane kierpce zakopiańskie za 150 zł wyprodukowane przez Spółdzielnię Wytwórców Ludowych w Katowicach, dla Leśki wybrała pantofle „Kołobiele” 159 zł, a dla Emila „Opolcznianki” za 115 zł. W Katowicach były trzy Cepelie czyli Spółdzielnie Przemysłu Ludowego i Artystycznego: na Wieczorka, na Dzierżyńskiego w pawilonach i trzecia w podziemiach Ronda. Ceny tam były wysokie, ale zawsze jak chodziło o prezenty, można było na nie liczyć. W ciągłej dostawie były kartki z ludowymi wycinankami, lusterka w drewnianej oprawie, biżuteria z miedzi, wazoniki na kwiaty i z napisem 25 lat Polski Ludowej, kurpiowskie wycinanki, tkaniny artystyczne, gobeliny, łowickie kilimy, zasłony do okien z motywami wzorowanymi na piernikach toruńskich, ceramika wiejska, naszyjniki z bursztynu, lalki w strojach regionalnych, słomianki do powieszenia nad wersalkę, narzuty tkane ręcznie na wersalkę.
Obładowana Krystyna wracała do domu, mijała nie opróżniane chyba nigdy miejskie kosze na odpadki i zaśmiecone chodniki. Wracała ulicą Amii Czerwonej wstępując jeszcze do Delikatesów, gdzie zawsze coś znienacka rzucano. Wielki talerz Spodka już spoczywał na silnej konstrukcji i wnet budowę zakończą, pomyślała Krystyna nie bez podziwu i satysfakcji, że takie cudo wybudowano w jej mieście. Popatrzyła z nostalgią na dzieci zjeżdżające z pochyłości w której osadzone były trzy skrzydła pomnika Powstańców Śląskich.
Przy okazji oglądała miasto. Wszystko się wokoło zmieniało, dworca jeszcze nie ukończono, ale już sterczały widoczne zewsząd kielichy. Były co krok place budowy, Superjednostka zasłała natychmiast zasiedlona, a przed nią wyrósł wysoki na 19 pięter w kolorze miodu, pokryty nowoczesnymi płytkami z azbestu „Ślizgowiec”. W dole pasaż ze sklepami był jeszcze w stanie surowym, ale zapowiadano już otwarcie tuż po wakacjach nowego spożywczaka z szyldem „Baśka” dla mieszkańców Superjednostki. A ponieważ dostali tam mieszkania z przydziału ludzie, jak rozumowała Krystyna, lepsi, pewnie i sklep będzie lepiej zaopatrzony niż jej na Morcinka. Skutkiem odgórnej reorganizacji piekarń powstała nowa piekarnia gigant, wypiekająca 75 ton pieczywa dziennie zamiast 35 co łączyło się z likwidacją 11 miejskich piekarń. Ponieważ Rudek był przyzwyczajony do pierwszorzędnych przedwojennych rogalików żydowskich wypiekanych w Liszkach, zawsze grymasił na chleb i kajzerki jakie Krystyna dawała mu do pracy. Teraz bała się mu dać pieczywo z giganta, miała nadzieję, że może tutaj pieczywo będzie z tych nielicznych piekarń, które ocalały.
Po ciężkiej, wyjątkowo mroźnej i śnieżnej zimie przyszła wiosna, Ewa kończyła już czwartą klasę i wiedziała, że tym razem w lipcu pojedzie na praktykę szkolną z Danką do Łodzi.
Krystyna nie mogła Rudka zostawić na tak długo bez gotowanych obiadów i zaplanowała wyjazd do Przemyśla dopiero w lipcu. Tymczasem pilnie śledziła w telewizji doniesienia o jej ulubionym aktorze który był stąd, z Katowic.
We wsi Buszkowo BMW Bogusława Kobieli wpadło w poślizg na ostrym zakręcie i zderzyło się z autobusem „Jelcz”. Podobno Kobiela za szybko jechał. Przewieziono rannych do stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy. Wstrząs mózgu, odzyskał przytomność, rozmawia – Krystyna odetchnęła z ulgą. Małgorzata Kobielowa miała też wstrząs mózgu, złamane cztery żebra, kość promieniową i łokciową, ale już chodzi. Nazajurz wieści z bydgoskiego szpitala nie były tak optymistyczne. Lekarze bydgoscy walczą o jego życie, zdiagnozowali pęknięcie wątroby i śledziony, oraz połamanie kilku żeber. Zespół specjalistów na czele z doktorem Wojciechem Staszewskim operował go, stan bardzo ciężki. Zadecydowano o przetransportowaniu do kliniki w Gdańsku. Operacja pod kierunkiem profesora Zdzisława Kieturaksisa się nie udała. 10 czerwca w godzinach popołudniowych Kobiela zmarł z zatorem tętnicy płucnej.
Nowalijki można było teraz kupować na nielegalnym targowisku na miejscu dawnej hali targowej przy Zawadzkiego, gdzie przywożono kwiaty i warzywa z okolicznych ogródków działkowych. Krystyna cieszyła się, gdyż najbliższy taki targ był dopiero na Moniuszki obok Delikatesów lub na wysepce przy przystanku tramwaju 16 na Rynku, a warzywa były ciężkie. Miała do wyżywienia męża, dwoje dzieci i wpadających ciągle uczniów i studentów, i wszyscy ciągle byli głodni.
Na rogu Armii Czerwonej przy przecięciu z Róży Luksemburg wyrósł nagle dom mieszkalny „Górnik” na 17 pięter, a już w stanie surowym naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy kolejny wieżowiec, 13-kondygnacyjny biurowiec GIG-u zaraz obok budynku, gdzie pracował mąż Zosi, Józek.
Rozebrano też ostatni barak na Koszutce przy Tyszki i trudno było się przedrzeć przez nowy plac budowy, gdzie wznoszono siedzibę PKO i PZU. Krystyna cieszyła się, że jej miasto pięknieje i z niechęcią szła na dworzec, na ranny pociąg Szczecin-Przemyśl, który zawsze był przepełniony i w którym zawsze śmierdziało wiejskimi babami.
Ale musiała odpocząć od Rudka.