WIEŚ SIERPIEŃ
Poszłam po skierowanie na zmianę cewnika do Przychodni, było pusto, ale pielęgniarka narzekała na nadmiar pacjentów i faktycznie, cały czas ktoś dzwonił.
– Pielęgniarki środowiskowe nie przyjadą jutro – dzwoniła do Krysi. A więc ta druga ma na imię Krysia. Ona zadzwoni w przyszłym tygodniu, kiedy i kto przyjdzie. Nie dostanę zaocznie skierowania do przychodni neurologicznej, doktor nie może wydać nie znając sprawy, umówiła mnie na wizytę u lekarza na wtorek, mam numerek 10.
Zawsze przekroczenie progu Przychodni było dla mnie stresujące, zaraz po, by odreagować wspięłam się wyżej ścieżką pomiędzy miedzami pod krzyż. Tam zawsze jest uspokajająca cisza jeszcze nie zdegradowanych, pełnych lebiodki, tymianku i mięty łąk. Nazbierałam litrowe wiaderko ostrężyn i będę miała na dwa dni dla mamy na śniadanie.
W takie upały mamę w ogrodzie kąpałam codziennie. Dzięki wstawieniu w okno kuchenne siatki, nie było już much, a zbłąkane niedobitki ginęły porażone niebieskim żarnikiem owadobójczej lampy powieszonej u sufitu pokoju mamy. Wieczorami mama nie spała, wodziła oczami po suficie. Na pytanie, czy wie kim ja jestem nie odpowiadała. Raz koło 22 usłyszałam dochodzące z pokoju przeraźliwe krzyki, zapaliłam lamkę nocną, podeszłam, przytuliłam, mama się uspokoiła, ale nie była senna, podałam pastylkę i zostawiłam do rana zaświeconą lampkę.
Następnego dnia po kolacji wszystko wokół mamy było mokre i okazało się, że wężyk z cewnika wysunął się z worka i leżał na mamy udzie. Było nieprawdopodobne, by mama miała tyle siły by go wyrwać. Musiałam znowu uruchomić podnośnik, myć mamę i przebierać prześcieradło. Mama słabo zjadła kolację, po dwóch godzinach podgrzałam i zjadła. Mama od tygodnia nie robiła kupy, podawałam czopki, herbatkę na zatwardzenie i nic.
Nic już nie mogłam zrozumieć co mama mówi, bełkotała i sama sobie coś gaworzyła. Na nodze znowu pojawił się ogromny wiszący pęcherz wypełniony krwią, na całe szczęście nie pękł. Podobnie na prawym łokciu ręki.
W niedzielę przyszła jak zwykle odświętnie ubrana pani Władzia, opowiadała o imieninach córki, jak co roku wystawnych.
W poniedziałek przyjechała, tym razem tylko jedna siostra środowiskowa, pani Krysia bez uprzedzenia telefonicznego tak, że nie zdążyłam mamy wprowadzić do pokoju. Pani Krysia postanowiła więc wykonać zabieg w fotelu inwalidzkim w ogrodzie.
Położyłyśmy mamie nogi na stołeczku, spuściłam oparcie wózka inwalidzkiego jak tylko się dało najniżej. Radziłam się, jak pielęgnować kończyny mamy, które na oczach się rozpadły skutkiem pękających podskórnie naczyń krwionośnych tworząc upiorne siniaki pokrywające ręce mamy na całej niemal powierzchni. Poradziła, by kupić maść rtęciową, gotowa była zamówić mi ją w aptece jak będzie wracać. Poradziła też wizytę księdza, który podobno jej podopieczną postawił na nogi olejkami namaszczającymi.
Szczęśliwa, że udało się wymienić mamie cewnik zaraz po nakarmieniu już w pokoju zupką, uciekłam z domu nad stawy i wracając wstąpiłam do pani Stasi. Obładowana plonami z ich niewielkiego pola przed domem, kartoflami, cukinią jabłkami i aronią wpadłam do domu. Mamie się znacznie pogorszyło. W końcu do szpitala mogłaby być przyjęta na podstawie tych wybroczyn.
Rano zadzwoniłam na pogotowie. Relacjonując przyczynę wezwania poradzono mi, bym jednak starała się o przewóz mamy karetką do szpitala na zlecenie przychodni. Przyjechał Marek i zdecydowani byliśmy podnośnikiem włożyć mamę do samochodu i jechać ryzykując, że mamy nie przyjmą. Zdecydowaliśmy jednak pójść do Przychodni po skierowanie na przewóz zgodnie z umówioną wizytą, na wtorek. Mieliśmy numerek 10.
W poczekalni było dużo ludzi, zaczęły nagle przychodzić spóźnione numery 5 i 7, potem cztery. Numer 9 czekał cierpliwie. Wywiązała się rozmowa. Dzisiaj miał być pogrzeb listonoszki, która popełniła samobójstwo, miała 50 lat. Bardzo dobrze pamiętałam tę listonoszkę, ładną blondynkę jeżdżącą po wsi na motorowerze. Pacjent z wyraźnym podejrzeniem zawału miał długo wypisywane skierowanie do szpitala.
By nie zostawiać na tak długo mamy poszliśmy do domu i wróciliśmy kiedy przed gabinetem lekarza było już pusto.
– Mógł pójść mąż sam, a pani mogła czekać – powiedziała zgryźliwie pielęgniarka.
Jednak okazało się, że ktoś jeszcze był w gabinecie i zaraz weszłam. Lekarz okazał się przemiłym, o 10 lat starszym ode mnie dobrotliwym, ciepłym doktorem jakby wyskoczył z opowiadania Czechowa. Pokazałam mu wypisy szpitalne mamy, w komórce zdjęcia wybroczyn mamy i powiedziałam, że mama zaraz po udarze w lutym błagała na oddziale rehabilitacji ordynator kliniki by ją zabiła, ale ta odpowiedziała jej, że oni nie są od tego by zabijać, ale wręcz przeciwnie.
– Ja pani wypiszę skierowanie na karetkę do szpitala, ale dlaczego pani nie chce, by zmarła w domu? Przecież w karetce może umrzeć. Skoro nie robi kupy od tygodnia, może to być gdzieś w połowie drogi i czopki nic nie pomogą. Dam pani taki preparat, wcisnąć trzeba całe opakowanie i zacisnąć pośladki.
Pielęgniarka wypisała dwa formularze na przejazd karetką i na przyjęcie do szpitala.
Zastanawiając się nad słowami lekarza, nie zrobiłam z tymi upragnionymi kartkami nic. Pojechaliśmy do apteki po trzy opakowania lewatywy. Marek wrócił do Katowic.
Zrobiłam zabieg z lewatywy podnosząc mamę na podnośniku. Mama przespała noc i nie zrobiła rano kupy. Jak zwykle umyłam mamę, wstawiłam wózek do ogrodu. Zaczynał się upalny dzień.
Zmiksowałam ostrężyny z sernikiem, zaczęłam karmić. Po dwóch łyżkach mama przestała oddychać. Popatrzyłam na zegarek, była dokładnie ósma rano.
Mama miała twarz wypogodzoną i obojętną.
Nie musiałam już mamy myć, wczoraj była kąpana cała, dzisiaj rano umyta. Wprowadziłam wózek do domu, podnośnikiem przeniosłam na łóżko i przebrałam w fioletową sukienkę. Mama nie znosiła koloru czarnego. Włożyłam czarne rajstopy. Ciało przelewało się mi przez ręce, mama była zupełnie bezwładna. Włożyłam mamie w usta sztuczne zęby, podwiązałam szyję, by szczęka nie opadała. Złożyłam ręce na piersiach, włożyłam różaniec. Rajstopy i długie rękawy sukienki zasłoniły pokiereszowane kończyny.
Poszłam do przychodni. Pielęgniarka na całe szczęście już otworzyła, nie było jeszcze nikogo. Na mój widok skrzywiła się w grymasie, milcząco mówiącego czego ja tu jeszcze chcę. Wypogodziła się usłyszawszy, że proszę o akt zgonu w geście autentycznego, ludzkiego współczucia.
– A nie mówiłam, że nie było sensu nigdzie mamy przewozić!
Zadzwoniła do męża, który leczył w innej przychodni. Miał jeszcze zastępstwo w innej wsi i był przemęczony, jednak zgodził się przyjechać do mnie, jak załatwi wszystkich pacjentów.
Wróciłam, zapaliłam świeczkę, przyniosłam kwiaty z ogrodu. Zadzwoniłam do Marka, szukaliśmy przez Internet spalarni w Krakowie, ale nie było. Zakład pogrzebowy z Katowic zgłosił chęć natychmiastowego przybycia. Poprosiłam, by przyjechali po drugiej, po lekarzu.
Lekarz tak jak obiecał przyjechał swoim czarnym samochodem o 14.
– Ja panią dobrze wczoraj wyczułem, że najlepiej w domu.
Tak, bardzo mu dziękowałam za tę przenikliwość i intuicję. Oboje doszliśmy do wniosku, że szpital to dodatkowe cierpienie.
W rubryce przyczyna śmierci wpisał starość i niewydolność serca. Starał się jak mógł ocieplić sytuację, pochwalił ogród i to, że przywiozłam mamę tutaj, by zmarła na łonie przyrody w środku szalejącego upałem lata, a nie w betonie. Podał mi rękę, złożył kondolencje.
Niemal natychmiast po zamknięciu furtki po doktorze zjawił się samochód z napisem „Charon”. Przejście mamy przez Styks nie odbyło się łódką, tylko w kartonowym czarnym pudle w kształcie trumny. Nie mieściło się w drzwiach i młodzi, mili panowie poszli do samochodu po biały worek.
Na czas pakowania mamy do worka wyszłam do ogrodu i poczekałam, tyłem obracając się do domu. Wynieśli pudło przez bramę, mama była bardzo ciężka.
Byłam wolna.
O Ewie
Ewa Bienczyckalistopad 2024 P W Ś C P S N 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 -
Ostatnie wpisy
Najnowsze komentarze
- czytelnik - Osip Mandelsztam “Aleksander Giercowicz” tłumaczyła z rosyjskiego Ewa Bieńczycka
- EWA BIEŃCZYCKA - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Filip Łobodziński - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Robert Mrówczyński - Dziennik katowicki (1)
- Ewa - 2022
Kategorie
Archiwa
- lipiec 2024
- luty 2023
- styczeń 2023
- sierpień 2022
- maj 2022
- kwiecień 2022
- marzec 2022
- styczeń 2022
- listopad 2021
- czerwiec 2021
- maj 2021
- kwiecień 2021
- marzec 2021
- luty 2021
- styczeń 2021
- grudzień 2020
- listopad 2020
- marzec 2020
- luty 2020
- styczeń 2020
- grudzień 2019
- listopad 2019
- październik 2019
- czerwiec 2019
- marzec 2019
- styczeń 2019
- grudzień 2018
- listopad 2018
- październik 2018
- wrzesień 2018
- lipiec 2018
- maj 2018
- kwiecień 2018
- marzec 2018
- luty 2018
- styczeń 2018
- grudzień 2017
- listopad 2017
- październik 2017
- wrzesień 2017
- sierpień 2017
- maj 2017
- kwiecień 2017
- marzec 2017
- luty 2017
- styczeń 2017
- grudzień 2016
- listopad 2016
- październik 2016
- wrzesień 2016
- sierpień 2016
- lipiec 2016
- czerwiec 2016
- maj 2016
- kwiecień 2016
- marzec 2016
- luty 2016
- styczeń 2016
- grudzień 2015
- listopad 2015
- październik 2015
- wrzesień 2015
- sierpień 2015
- lipiec 2015
- maj 2015
- kwiecień 2015
- marzec 2015
- luty 2015
- styczeń 2015
- grudzień 2014
- listopad 2014
- październik 2014
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- listopad 2013
- październik 2013
- wrzesień 2013
- sierpień 2013
- lipiec 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- październik 2012
- wrzesień 2012
- sierpień 2012
- lipiec 2012
- czerwiec 2012
- maj 2012
- kwiecień 2012
- marzec 2012
- luty 2012
- styczeń 2012
- grudzień 2011
- listopad 2011
- październik 2011
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
- maj 2011
- kwiecień 2011
- marzec 2011
- luty 2011
- styczeń 2011
- grudzień 2010
- listopad 2010
- październik 2010
- wrzesień 2010
- sierpień 2010
- lipiec 2010
- czerwiec 2010
- maj 2010
- kwiecień 2010
- marzec 2010
- luty 2010
- styczeń 2010
- grudzień 2009
- listopad 2009
- październik 2009
- wrzesień 2009
- sierpień 2009
- lipiec 2009
- czerwiec 2009
- maj 2009
- kwiecień 2009
- marzec 2009
- luty 2009
- styczeń 2009
- grudzień 2008
- listopad 2008
- październik 2008
- wrzesień 2008
- sierpień 2008
- lipiec 2008
- czerwiec 2008
- maj 2008
- kwiecień 2008
- marzec 2008
- luty 2008
- styczeń 2008
- grudzień 2007
- listopad 2007
- październik 2007
- wrzesień 2007
- maj 2007
- kwiecień 2007
- marzec 2007
- luty 2007
- styczeń 2007
- grudzień 2006
- listopad 2006
- październik 2006
- wrzesień 2006
- sierpień 2006
- lipiec 2006
- czerwiec 2006
- maj 2006
- kwiecień 2006
- marzec 2006
- luty 2006
- styczeń 2006
- grudzień 2005
- listopad 2005
- październik 2005
- wrzesień 2005
linki