WIEŚ MAJ
Nagle poczułam się scalona z mamą, z ogrodem i całym kwitnącym światem zapowiadającym lato, czyli ciepło i obfitość. Odeszły ode mnie metalowe klimaty szpitali, ich kolczastość i nieludzkość. Wilgoć ziemi w której plewiąc zanurzałam z ulgą dłonie odbierała mi resztki niezgody i buntu na los jaki przyszło mi dzielić z pół trupem, który czuł, przeżywał i cierpiał.
Wiosna była oszałamiająca. W każdym ogródku kwitły bzy, sadzone przed ogrodzeniami runa pokryły się fioletem i amarantem. Wszędzie wystawały sztywne łodygi kwiatów cebulowych, a krzewy piwonii różowych, karminowych i białych z dnia na dzień ogromniały rozwijając pąki. Ptaki toczyły na gałęziach jakieś boje o terytorium lub krzykliwie uczyły młode latać, rodzina wróbli nieobecnych na moim miejskim osiedlu tutaj codziennie zlatywała się z kryjówek w żywopłocie by wydziobać wysypane im okruszki.
Było tak ciepło, że mama mogła z powodzeniem siedzieć pod zbudowanym przeze mnie w ogrodzie pawilonem na powietrzu mając stały cień.
Dzień zaczynałam od postawienia na gazie garnka z wodą, umieszczenie mamy w uprzęży i zahaczenia jej o ramiona podnośnika, który podnosił mamę pod sam sufit. Miałam pół metra na podstawienie ceraty, gorącej wody i sprawdzenie, czy skóra mamy nie uległa uszkodzeniu. Po szpitalu była idealnie gładka i wypielęgnowana, tylko na nogach i na rękach ogromnych podskórnych placków wylanej krwi skutkiem pękania zwapniałych naczyń krwionośnych nie udało się usunąć.
Przywiozłam cały kontener słoiczków z różnymi zupami niemowlęcymi, karmiłam plastikową łyżeczką w południe, bardzo mamie smakowały. Ustawiłam mini rowerek tak, że opierał się o drzwi wejściowe i bandażowałam mamie nogi, by nie wypadały z pedałów. Tak zrobiła po 200 obrotów nogami, osobno ćwiczyłam na rowerku ręce, raz jedną raz drugą.
Po kolacji mama miała dolne 59, a górne 89, nie wiedziałam już, czy przy takim ciśnieniu da się żyć. Oddychała ciężko z otwartymi ustami i chyba powinna mieć butlę tlenową. Ale spytałam, czy dobrze się czuje, odpowiedziała, że bardzo dobrze, a mnie to przypominało agonię i podwyższyłam oparcie. Kiedy po jakimś czasie zaglądnęłam, spała głębokim, spokojnym snem. Jednak potem zaczęła oddychać coraz trudniej i to przerodziło się w całonocne rzężenie. Zapaliłam lampkę i tak siadłam z mamą do rana trzymając ją za rękę. Byłam pewna, że umiera ale nie wzywałam pogotowia, nie chciałam już widzieć żadnego lekarza. Niech tak umrze, myślałam. Był to chyba trzeci udar, mama zaczęła oddychać jak lokomotywa, wreszcie nad ranem wszystko jak gdyby nigdy nic się uspokoiło.
Po rannym umyciu postanowiłam pójść do apteki odległej o dwa kilometry. W ostatnim szpitalu dodano mamie nowe lekarstwo, a w ramach akcji szpitala geriatrycznego zmniejszania pacjentom liczby leków odjęto 5, które do tej pory dawałam Ale może to jedno z nich było kluczowe i być może przez to się dusiła w nocy.
Po nakarmieniu mamy serkiem z poziomkami zebranymi w ogrodzie zostawiłam mamę w pokoju na siedząco otoczoną poduszkami i poszłam. Jak tylko wyszłam przed dom i schodziłam asfaltem w dół, by skręcić za sąsiadem na tzw. „wieś”, nagle nie wiedzieć czemu, być może zbyt raptownie szłam, przewróciłam się. Samochody z obu kierunków się zatrzymały, kierowcy pytali czy nic mi nie jest, a ja pokazywałam im, że nie mam pojęcia, dlaczego się wywróciłam. Szybko, jak tylko zdołałam, wygramoliłam się z jezdni, krew ze zdartego naskórka zaczęła cieknąć po dłoni i kolanach. Idąc lizałam tę krew z palca i wewnętrznej stronie dłoni i po jakimś czasie przestała się pokazywać.
Ale i tak mi się wszystko podobało. Po kilku dniach nie wychodzenia z domu świat stał się cudowny pokazując mi to, co straciłam. Zaczęły już kwitnąć maki, kępy kwitnących margerytek zasłoniły nieużytki, zieleń po deszczach była nasycona. Kupiłam lekarstwo, zostało mi tylko 10 złotych za co kupiłam młode kartofle i ser w pudełku. Marek zapomniał mi zostawić pieniądze.
Do przychodni gminnej zeszłam leśnym skrótem przeprawiając się zerwanym mostkiem przez rzeczkę wezbraną wiosennymi wodami.
Siedziało już w przychodni kilka kobiet, opowiadały o swoich posesjach, jakiś mężczyzna wychodził z gabinetu. Wszyscy mieli numerki. Pielęgniarka dała mi do wypełnienia dwie deklaracje, które wypełniłam źle, nie, ona nie może przyjąć z żadnymi skreśleniami. Wypełniłam jeszcze raz, w rubryce musiałam wpisać nazwisko lekarza, okazało się, że jest tylko jeden. W ubiegłe lato ryczał na pielęgniarkę, która przyjęła mnie do wyjęcia kleszcza – niestety sama nie mogłam sobie poradzić, był w tak nieosiągalnym miejscu – usłyszałam jak pieklił się, że nie będzie leczył ludzi ze Śląska, pamiętam, uciekłam z tym kleszczem z przychodni. W drugiej deklaracji był wybór pielęgniarki. Jest tu tylko jeden lekarz, jedna pielęgniarka, żona lekarza, ale karnie wszystko wypełniłam i na wszystko wyraziłam zgodę. Jak zwykle był problem z podpisem, mama już niczego nie była w stanie podpisać, wreszcie pielęgniarka zgodziła się, że podpiszę się ja, w nawiasie „córka”. Chodziło mi tylko o zmianę cewnika, tak, to za niecałe trzy tygodnie wprawdzie, ale muszę wiedzieć że ktoś podejdzie do mnie, mamy tu nie dam rady przywieźć, sama nie potrafię tego zrobić.
– Ach, oczywiście, żachnęła się pielęgniarka, absolutnie pani nie może wymieniać cewnika. Nawet nie wszystkie pielęgniarki to potrafią. A dlaczego pani tu przyjechała, nie lepiej było pozostać w domu w mieście? A dlaczego pani matka nie jest w zakładzie? Złożyła pani podanie?
Muszę przyjść po skierowanie na zabieg od lekarza i to skierowanie wręczyć pielęgniarce, która przyjdzie do mamy. Ale jest jeszcze czas.
Z końcem maja było słonecznie, rozlegały się ze wszystkich stron kosiarki. Koło jedenastej, byłam pewna, że kobiety wiejskie zrobiły już zakupy i nie chodzą w te i we te po chodniku, zajęte gotowaniem obiadu. Otworzyłam bramę i zaczęłam wyrywać chwasty, by posadzić fragment żywopłotu usuniętego ubiegłej jesieni przez samochód, który wpadł do ogrodu kiedy kierowca zasnął za kierownicą. Od przybycia na wieś trochę się ukrywałam przed kumpelami mamy, gdyż chciałam ochłonąć w samotności. Żywopłot wyrósł tak wysoko, że nic nie było widać z ulicy, czy jestem i czy już z Katowic na wakacje tu zjechałam.
Nagle od strony kwiaciarni wyłoniła się pani Stasia z córką. Pani Stasia była o 8 lat młodsza od mojej mamy, ale chodziła już tylko z Kazią cierpiąc na zawroty głowy.
Weszły i stanęły jak wryte. Z kwitnącej, pełnej życia towarzyszki wakacyjnych posiadówek zobaczyły siedzące z zamkniętymi oczami coś, co zaledwie przypominało im Krysię. Nie wiadomo, czy mama spała, czy tylko udawała że śpi, by nie musieć się wstydzić stanu w jakim się znalazła, nie zareagowała na powitania i nawet nie poruszyła się.
Jak co roku po przyjeździe pytałam, kto zmarł. Zmarł z naprzeciwka Andrzej na serce, był 10 lat ode mnie starszy. Zmarł posesję obok ojciec Ewy, był w wieku mojej mamy. O dwa lata starsza od mamy Maryśka mieszkająca za moim domem w dalszym ciągu żyje.
Z fb dowiedziałam się od Ani, że zmarła malarka Janeczka, rocznik 20. Wokół tylko śmierć ja też żyję ze śmiercią.
Kładąc mamę po obiedzie na wieczorny już spoczynek mama zobaczyła za oknem cień i powiedziała, że stoi tam jakiś mężczyzna. Nikogo nie było, ale mama upierała się że jest i zaczęła się go bać. W końcu na moje tłumaczenia przestała się interesować cieniem, zaczęła natomiast intensywnie oczami przeszukiwać sufit i co jakiś czas zdrową ręką coś niewidzialnego łapać. Nie interesowała się mną ani moją obecnością, przebywała w jakiś sobie wiadomym świecie i zdawała się być z niego zadowolona.
Na wsi odzyskałam głęboki, pełen snów sen i po przebudzeniu wiedziałam że był piękny. W jednym z nich zobaczyłam nie wiadomo czemu Anielkę, która chodziła klasę wyżej, ale maturę robiła z nami i podobno mieszka teraz w Irlandii i równocześnie w Zabrzu, jest po rozwodzie. Anielka we śnie szła na przeciw mnie, w tle majaczyły bloki z wielkiej płyty, ale jakoś tak wszystko było prześwietlone jak wyblakła fotografia barwna z lat siedemdziesiątych. Blok mieszkalny z wielkiej płyty stał na piasku a za nimi rozpościerało się oblane słońcem morze. Ale Anielka była wyraźna, miała upiorne, grubo namalowane brwi i pytała, czy nie wygląda komicznie.
– Ależ nie, skłamałam. Teraz tak się nosi – skłamałam.
– Widzisz, muszę mieszkać w takim okropnym osiedlu – skarżyła się.
– Przynajmniej masz piękny widok na morze – odpowiedziałam. Zazdrościłam jej morza i jak się obudziłam czułam jego zapach i bezgraniczną przestrzeń, której mi tak brakowało teraz.
Marek na skype powiadomił mnie, że młodszy syn wsiada już w samolot w Los Angeles i z Okęcia pociągiem przyjedzie do niego. Jak będą ustalać lokalizacje do filmu w Krakowie, odwiedzi mnie i babcię.
Cały dzień lało, siedziałam więc w pawilonie, czyli szmacianym dachu rozpiętym na czterech metalowych rurkach. Siedziałam tu zamiast mamy, której ze względu na wilgoć nie wywoziłam z pokoju. Słuchałam audiobooka Ingeborgi Bachmann, odpowiadała mi neurotyczna literatura na mój niepewny czas.
Zadzwonił starszy syn i powiedział że jutro przyjadą z trzymiesięczną córeczką. Bardzo się ucieszyłam, zawsze to życie.
O Ewie
Ewa Bienczyckagrudzień 2024 P W Ś C P S N 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 -
Ostatnie wpisy
Najnowsze komentarze
- czytelnik - Osip Mandelsztam “Aleksander Giercowicz” tłumaczyła z rosyjskiego Ewa Bieńczycka
- EWA BIEŃCZYCKA - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Filip Łobodziński - Lluís Llach – ” Pal ” spolszczyła Ewa Bieńczycka
- Robert Mrówczyński - Dziennik katowicki (1)
- Ewa - 2022
Kategorie
Archiwa
- lipiec 2024
- luty 2023
- styczeń 2023
- sierpień 2022
- maj 2022
- kwiecień 2022
- marzec 2022
- styczeń 2022
- listopad 2021
- czerwiec 2021
- maj 2021
- kwiecień 2021
- marzec 2021
- luty 2021
- styczeń 2021
- grudzień 2020
- listopad 2020
- marzec 2020
- luty 2020
- styczeń 2020
- grudzień 2019
- listopad 2019
- październik 2019
- czerwiec 2019
- marzec 2019
- styczeń 2019
- grudzień 2018
- listopad 2018
- październik 2018
- wrzesień 2018
- lipiec 2018
- maj 2018
- kwiecień 2018
- marzec 2018
- luty 2018
- styczeń 2018
- grudzień 2017
- listopad 2017
- październik 2017
- wrzesień 2017
- sierpień 2017
- maj 2017
- kwiecień 2017
- marzec 2017
- luty 2017
- styczeń 2017
- grudzień 2016
- listopad 2016
- październik 2016
- wrzesień 2016
- sierpień 2016
- lipiec 2016
- czerwiec 2016
- maj 2016
- kwiecień 2016
- marzec 2016
- luty 2016
- styczeń 2016
- grudzień 2015
- listopad 2015
- październik 2015
- wrzesień 2015
- sierpień 2015
- lipiec 2015
- maj 2015
- kwiecień 2015
- marzec 2015
- luty 2015
- styczeń 2015
- grudzień 2014
- listopad 2014
- październik 2014
- wrzesień 2014
- sierpień 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- marzec 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- listopad 2013
- październik 2013
- wrzesień 2013
- sierpień 2013
- lipiec 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- październik 2012
- wrzesień 2012
- sierpień 2012
- lipiec 2012
- czerwiec 2012
- maj 2012
- kwiecień 2012
- marzec 2012
- luty 2012
- styczeń 2012
- grudzień 2011
- listopad 2011
- październik 2011
- wrzesień 2011
- sierpień 2011
- lipiec 2011
- czerwiec 2011
- maj 2011
- kwiecień 2011
- marzec 2011
- luty 2011
- styczeń 2011
- grudzień 2010
- listopad 2010
- październik 2010
- wrzesień 2010
- sierpień 2010
- lipiec 2010
- czerwiec 2010
- maj 2010
- kwiecień 2010
- marzec 2010
- luty 2010
- styczeń 2010
- grudzień 2009
- listopad 2009
- październik 2009
- wrzesień 2009
- sierpień 2009
- lipiec 2009
- czerwiec 2009
- maj 2009
- kwiecień 2009
- marzec 2009
- luty 2009
- styczeń 2009
- grudzień 2008
- listopad 2008
- październik 2008
- wrzesień 2008
- sierpień 2008
- lipiec 2008
- czerwiec 2008
- maj 2008
- kwiecień 2008
- marzec 2008
- luty 2008
- styczeń 2008
- grudzień 2007
- listopad 2007
- październik 2007
- wrzesień 2007
- maj 2007
- kwiecień 2007
- marzec 2007
- luty 2007
- styczeń 2007
- grudzień 2006
- listopad 2006
- październik 2006
- wrzesień 2006
- sierpień 2006
- lipiec 2006
- czerwiec 2006
- maj 2006
- kwiecień 2006
- marzec 2006
- luty 2006
- styczeń 2006
- grudzień 2005
- listopad 2005
- październik 2005
- wrzesień 2005
linki