Drugi powrót mamy (5)

SZPITAL
Pojechałam z mamą ze znaną mi już ekipą przychodni. Ten sam co zawsze w wypadku, kiedy zlecenie wystawił lekarz rodzinny, starszy, siwiejący, kruchy mężczyzna w okularach taszczył mamę na wózku inwalidzkim z kierowcą ambulansu. Postawili mamę przed klatkę schodową, potem wysunęli z karetki dwie szyny i wjechali po nich wózkiem. Siadłam naprzeciwko mamy. Mama się nie odzywała, zastygła w całkowitej obojętności.
Na izbie przyjęć czekałyśmy stosunkowo krótko, młoda lekarka zgodziła się mamę przyjąć. Na trzecim piętrze oddziału wewnętrznego położono mamę wśród trzech pacjentek. Zażądałam od razu materaca antyodleżynowego, zaofiarowałam się, że przyniosę swój, zaraz doniosłam, ale włożono go mamie nazajutrz przy porannej toalecie.
Kobiety leżące na sali okazały się rozgadane. Ta w środku miała 97 lat, jej wełniane bambosze bezproduktywnie leżały pod łóżkiem, nie chodziła i obsługiwała ją sąsiadka w moim wieku. Była po udarze, ale czekała tu właściwie tylko wieści z onkologii. Była z Koszutki i może dlatego, że moja mama też była z Koszutki, bardzo się zaangażowała i informowała mnie o wszystkim co się tu działo przed południem. Podobno konsylium na widok mojej mamy kiwało tylko milcząco głowami, a jeden rzucił uwagę, że to do hospicjum.
– Ależ hospicjum w Polsce jest tylko dla rakowatych – rzuciłam oburzona i ugryzłam się w język znając jej niewesołą sytuację.
Była jeszcze trzecia, pod oknem kobieta, koło osiemdziesiątki, leżała tu właściwie tylko dlatego, że nie miała gdzie pójść, mieszkała sama, robiła jej zakupy sąsiadka, która podobno też zachorowała i chyba z litości przedłużali jej pobyt.
Przychodziłam codziennie po 16 niemal równocześnie z księdzem, który teraz już nie nawiedzał świtem, ale właśnie popołudniu dawał wszystkim czterem kobietom do ust hostię i życzył jak najlepiej. Mamie wbito wenflon w żyłę pod gardłem skąd ciągnęła się rurka kroplówki. Zaczął krwawić, coś się chyba pod plastrem wysunęło, podbiegłam do dyżurki. Przyszły aż dwie lekarki, siostry i w mig to opanowano. Potem ekipa od toalety zmieniła mamie zakrwawioną koszulę.
Codziennie mamie ćwiczyłam wszystkie kończyny według filmików na YouTube, niestety nikt tego nie robił, ani nie oklepywał, a lekarz z ostatniego pobytu w klinice na odchodnym powiedział mi, że mamie co godzinę trzeba zmieniać pozycję i mamie oprócz zapalenia płuc nic nie grozi.
Kwiecień był wyjątkowo piękny, wiosna skutkiem wysokiej temperatury szaleńczo wybuchła kwiatami osiedlowych klombów i ogródków z przylepionych do osiedla willi, a żywopłoty z forsycji świeciły żółcią nawet po zmroku.
Mimo, że nigdy nie lubiłam przekraczać progów żadnego szpitala, codzienne jechanie windą na trzecie piętro mnie uspokajało. Pobrzękiwały wózki jadące z pieluchami na popołudniową pielęgnację, inne z chwiejącymi się lekarstwami. Szmery rozmów pacjentów sączyły się z pokojów, leniwie biegnący czas w bieli ścian zastygał w beznadziei trwania. Kiedy pielęgniarz od popołudniowego mierzenia ciśnienia wyczuwał smród, wypraszano wszystkich odwiedzających z sali i wzywano ekipę z pieluchami. Złożona z kobiety i mężczyzny do podnoszenia myła i wymieniała pieluchę sprawnie i błyskawicznie.
Po tygodniu przychodzenia nie zastałam mamy w sali. W jej miejscu leżała, a właściwie siedziała na łóżku pani koło pięćdziesiątki i coś opowiadała pozostałym, widać było, że wprowadziła tu życie, gdyż wszystkie chłonęły każde jej słowo, a na moje pytanie zbyły mnie czymś co oznaczało, bym nie przeszkadzała. Po sympatii tej z lewej z racji tego, że moja mama była też z Koszutki, śladu nie było.
Izolatka w której położono mamę wraz z kobiecym strzępem podłączonym do aparatury z zamkniętymi oczami i otwartymi ustami, okazała się miejscem pacjentów z biegunką zakaźną. Na wielu drzwiach równocześnie pojawiły się kartki, a przed drzwiami pudełka z niebieskimi rękawiczkami i kitlami. Instrukcja głosiła, że do środka można wejść tylko w takim przebraniu i je zdjąć przed wyjściem zrzucając wszystko do kosza na śmieci, umyć i zdezynfekować ręce.
Monice, która chciała mamę odwiedzić napisałam, by ze względu na dzieci nie ryzykowała, jednak przyjechała z mężem w którąś sobotę przed moim przyjściem, tak, że minęłyśmy się. To był jedyny dzień, kiedy mama rozgadała się na dobre, zażądała opuszczenia tego miejsca i powrotu do mamy i taty, a ja cierpliwie tłumaczyłam, że już rodziców jej nie ma.
Jedyna sąsiadka tymczasem nabierała kolorów i nawet na moje „do widzenia” odpowiedziała, ale tak jakby trup przemówił. Było gorąco i chora odsłoniła obciągnięte skórą kości i pomyślałam, że już wolę te 90 kg mojej mamy, niż coś takiego. Kolację salowe stawiały na stoliku i po jakimś czasie zabierały, ja karmiłam mamę postawioną papką i jogurtem przyniesionym z domu, ale tej kobiety nikt nie karmił, a ona nie była w stanie nawet się poruszyć.
Po kilku dniach do izolatki dołączył mężczyzna stosunkowo młody w porównaniu do dwóch pozostałych pacjentek. Przepierzeniem oddzielono go od kobiet, ale umieszczono przy drzwiach i i tak trzeba było koło niego przechodzić i oglądać jego łysinę i pasiastą piżamę. Cały czas rozmawiał przez komórkę, a po wyjściu księdza, któremu z oburzeniem odmówił posługi próbował ze mną wyrzekań na tematy polityczne, ja jednak byłam zbyt zmęczona trenowaniem ciężkich nóg mamy, by mieć ochotę na konwersację, więc grzecznie gasiłam jego zapędy i zamilkł.
Biegunkę opanowano, poszłam do prowadzącej lekarki prosić ją, by przed pójściem do domu mamę wykąpano pod bieżącą wodą, bo, jak dowodziłam, mają w szpitalu wszystkie techniczne udogodnienia, które u mnie w mieszkaniu są niedostępne. Tu można wózkiem wjechać pod prysznic i ja mogłabym to zrobić, wykąpać mamę nie nadużywając przemęczonych pielęgniarek, wystarczy by mi ktoś mamę na wózek posadził. Zaskoczona lekarka odpowiedziała, że się zastanowi.
Tymczasem zadzwoniono ze szpitala geriatrycznego, że czeka na mamę miejsce, ale skoro jest teraz w szpitalu, to mam dać znać, kiedy go opuści, a miejsce, na które mama czekała pół roku u nich nie przepada. Bardzo się ucieszyłam, tam z pewnością wykąpią mamę i będą mamę sami gimnastykować. Przecież to szpital Jana Pawła II z renomą europejską na poziomie XXI wieku. Patron zobowiązuje.
Wezwano mnie do pani ordynator, poinformowała mnie, że mamy dłużej trzymać nie będą i skierowała mnie do jakiś administracyjnych komórek szpitalnych, gdzie siedziała za biurkiem kierowniczka, która pouczyła mnie, że mogę strać się o ZOL lub Dom Starców, gdzie panuje bardziej domowa atmosfera, ale ceny takich domów są o wiele wyższe i bardzo różne. Tak, wie o pielęgniarkach darmowych z funduszu NFZ, trzeba tam się zapisać, gdyż pielęgniarki są do końca życia i po prostu trzeba czekać, aż ktoś umrze. Sugerowała, że da się dowiedzieć jakim jestem numerem w kolejce, ale chyba miała jakieś przedawnione wiadomości.
Zawiadomiono mnie listem, że mamie zaocznie przyznano grupę inwalidzką. Nie musiałam stawiać się za mamę na komisję, wydano mi dokument stwierdzający, że mama ma najwyższy stopień niepełnosprawności. Doczytałam w Internecie, że na mocy tego dokumentu mogę się starać o dofinansowanie sprzętu ułatwiającego niepełnosprawnym życie.
Pulchna kobieta kazała mi czekać za drzwiami, wreszcie nie wytrzymałam i weszłam ponownie od razu do kierownika. Młody, przystojny mężczyzna też mnie wprawdzie wyprosił, ale już po chwili pulchna kobieta mnie zawołała. Miałam dostarczyć ze sklepu ze sprzętem medycznym fakturę z opisem podnośnika pacjenta z ceną i wypełnić kilkustronicowy formularz z podpisem mamy, oraz dostarczyć kserokopię dokumentu o niepełnosprawności i zaświadczenie od lekarza, że taki sprzęt jest mamie potrzebny.
Tymczasem w szpitalu przydzielono mamę innej lekarce, która okazała się przemiła. Nie molestowałam jej na okoliczność umycia mamy, ale podałam formularz usilnie prosząc, by go wypełniła. Już kierowała kroki do gabinetu lekarzy mówiąc bym przyszła po niego jutro, jednak mój płaczliwy lamet widocznie ją poruszył, rzuciła, bym poczekała.
W pobliskim sklepie medycznym kierowniczka była tak miła, że wydrukowała mi dane podnośnika pacjenta „Simson”, cena opiewała na 4 tysiące złotych. Mops na mocy ubiegłorocznej ustawy naszego prezydenta zobowiązywał miasto się do dofinansowania aż 60% do zakupionego sprzętu dla niepełnosprawnych, ale pozostała kwota była i tak duża. Podanie wypełniłam nie tak jak trzeba i musiałam jeszcze w tym samym dniu pisać je wielokrotnie i „jechać” po podpis mojej mamy, który wprawdzie za rogiem podrabiałam biorąc długopis w lewą rękę, ale musiało to dla niepoznaki trochę trwać. Niemniej zmieściłam się w sztywnych godzinach urzędowania. Urzędniczka pochwaliła wpis lekarki opiniując go wysoko, nikt jeszcze z lekarzy na podaniu tyle nie napisał. Błagając pulchną urzędniczkę w obecności kierownika, który słysząc moje jęki wyszedł ze swojego gabinetu, by załatwiono to jak najszybciej, gdyż moja mama nie była kąpana od lutego, pulchna urzędniczka żachnęła się, że mają na to miesiąc i nic nie poradzi, mają podań tyleee! – wskazała ręką, ile mają podań.
– Ale moja mama jest w pierwszej kolejności, grupa…
– Wszyscy tu mają grupę! – rzuciła na moim odchodnym.
Rano zadzwoniła lekarka pytając czy zostawić cewnik. Nikt mi tak wspaniałego rozwiązania nie zaproponował. Kochana lekarka! Zgodziłam się entuzjastycznie mimo, że cewnik trzeba wymieniać co trzy tygodnie, inaczej dojdzie do zakażenia, ale w wypadku kobiet mogą to robić nawet pielęgniarki. Zajrzałam do Internetu, czy dałabym radę wykonać taki zabieg, ale same rysunki już na wstępie mnie przeraziły.
Wiedząc że mama dzisiaj będzie w domu, zadzwoniłam do rehabilitantów, ktoś się odezwał i prosił, by wysłać mu adres na SMS-a, to postara się wpaść. Potem zadzwonił i pytał, czy mama już jest, jeśli nie, mam spytać w pogotowiu, kiedy przyjadą. Po tym, jak powiedziałam mu, że jest to żądanie absurdalne, bo wożą, kiedy chcą, powiedział, że w takim razie nie zdąży.

Mamę przywieźli dopiero koło 17. Przywiozła mamę ta sama ekipa, której dałam poprzednio 20 zł. Tym razem nic nie dałam, choć jęczeli, że potwornie ciężka i przyjechały dwa ambulanse. Mama rozbudzona i ożywiona, zjadła 4 pierogi z kapustą, wszystko jej smakowało.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *