Drugi powrót mamy (4)

DOM
Entuzjazm z tego, że mama mówi po powrocie ze szpitala powoli mijał. Początkowe okresy ożywienia zaczęły wprawiać mnie w niepokój i zaczynałam się bać napadów mamy, która bezradnie próbowała odszukać sens egzystencji, w której się znalazła. Mama chciała wstać, pójść do kuchni i robić obiad, a nogi miała bezwładne i w ręce lewej zrobił się przykurcz.
– Dość tego leżenia – monologizowała w łóżku, a na moje wtręty reagowała zdziwieniem, spłoszeniem, moje korygowanie fantazjowania przyjmowała z pokorą i rezygnacją, jednak desperacko brnęła w to dalej.
– Leszek! – wołała do swojego zmarłego 9 lat temu brata.
– Wstawaj, nie śpij już, trzeba już stąd jechać! – kierowała głowę w stronę, gdzie był wyimaginowany pokój w którym spał Leszek.
– Reniu, obudź Leszka, przecież nie może tak długo spać – wołała do swojej szwagierki zmarłej 5 lat temu.
– Ależ mamo, oni nie żyją, a ty nie jesteś we Wrocławiu tylko w Katowicach – mówiłam nie będąc pewna, czy powinnam informować ją o tak nieprzyjemnych rzeczach.
– Nie żyją? A Rudek?
– Też nie żyje. Tato zmarł 20 lat temu – powiedziałam niepewnie.
– Rudek nie żyje? A ja nic nie przeczuwałam, że umrze…
Po chwili milczenia i zastanowienia, jakby coś przeliczała w mózgu, ponowiła swoje wołanie.
– Leszku, Reniu, przecież nie można tak długo spać, Reniu, obudź Leszka!
Potem pytała mnie gdzie jest, zakwiliła cicho, że chce być w domu. Do jakiego domu chcesz iść? – spytałam rozżalona, że tego domu nie uznaje za własny.
– Do mamy i do taty!
– Twój ojciec zmarł 70 lat temu, a mama 35 lat temu.
– Nie żyją? – powiedziała cicho przestraszona, jakby bała się, że ktoś tę tajną informację usłyszy. Potem zapadała w sen, budziła się na posiłki i zasypiała ponownie. Próby otwarcia telewizora, który w moim pojęciu miał uratować topniejący mózg mamy kończyły się jej protestem, telewizor był zbyt agresywny i bolesny.
W dniu przyjazdu mamy zadzwoniłam do firmy, z której miała, przedzielona mi przez Mops opiekunka, przyjść. Kobiecy głos zapewniał, że jutro rano ktoś do mnie przyjdzie. Zadzwoniłam też do pana Janusza z firmy rehabilitantów domowych, nikt nie odpowiadał, nagrałam się, w południe oddzwoniła jakaś kobieta pytając, czy mam już przyznaną grupę inwalidzką. Bez tego dokumentu nie mogą zacząć zabiegów, jak będę go miała, mam zadzwonić.
Nazajutrz sama próbowałam umyć mamę co stało się teraz niemożliwe. Mogłam ją tylko posadzić na łóżku i umyć górne części ciała na siedząco, natomiast do najważniejszych rejonów pieluchy nie dawało się dotrzeć, gdyż mamy nie można było unieść, a przewrócenie na bok było ponad moje siły.
I nagle stał się cud, w południe ktoś zadzwonił do domofonu. Podobno szukał długo mieszkania i dlatego zjawił się trzy godziny po przydzielonej mamie opieki o godzinie 8.
Był szczupłym mężczyzną w okularach dobiegającym pięćdziesiątki. Czuć było od niego alkohol maskowany wodą kolońską. Przyjęłam go entuzjastycznie. Mężczyzna. Silny, żylasty mężczyzna.
Pan Rysiek postawił torbę na stoliku, spytałam, czy mu coś podać do picia skoro tak długo nas szukał i pewnie jest zmęczony podróżą. Zażyczył sobie kawy.
Mieszkał wprawdzie w domu, który na horyzoncie widoczny był z naszego balkonu, ale przemieszczał się po Katowicach autobusami, gdyż miał wykupiony bilet miesięczny, a podopiecznych miał rozsianych po całym Śląsku i Zagłębiu, ode mnie jechał do Będzina. Niepojęte było, że opiekunowie nie mieli swoich rewirów, a wysiłek jaki wkładał, by kilkanaście minut poświęcić mojej matce był niewyobrażalny i moje roszczenia mnie zawstydzały. Matka jego zmarła 5 lat temu w szpitalu geriatrycznym i mówiąc o tym wilgotniały mu oczy. Do mamy zwracał się jak do starej kumpeli co mnie denerwowało, bo mimo, że nie wiedziałam jakiej wielkości jest mamy mózg, czy móżdżek, niemniej jeśli nawet nie rozumiała wszystkiego co się z nią dzieje, to z pewnością wszystko czuła i przeżywała.
Pan Rysiek był skłonny opowiedzieć mi całe swoje życie i życia wszystkich, którymi się dotychczas opiekował, ale na opiece nad taką osobą jak moja mama nie znał się wcale. Przyniosłam miskę z gorącą wodą i gąbkę. Mama kiedy usiłowaliśmy ją przewrócić na bok zrobiła kupę i pan Rysiek nie zrażony wprawdzie, kontynuował czynności, jednak robił to tak nieprofesjonalnie, jak myje się podłogę kiedy się jej nie chce umyć. W końcowej fazie, kiedy wkładaliśmy pieluchę zadowolony poklepał mamę w gołe udo, co mnie zmroziło. Jednak współczułam Ryśkowi, który za to dostawał jakieś grosze od firmy, a był na rencie i musiał dorabiać, by utrzymać mieszkanie po zmarłej matce z którą od zawsze mieszkał. No i oczywiście nadmieniał przy byle okazji, że jego misją główną jest ludziom pomagać.
Wyglądał mi na typowego alkoholika, był jak to alkoholicy, niesłychanie przyjemny. Jednak źle trafił, może w innych okolicznościach bym się z Ryśkiem zaprzyjaźniła i wspierała go w jego nie najlepszej sytuacji życiowej, ale sama byłam potrzebująca – a jak mają się wspierać dwa nieszczęścia?
Pan Zbyszek zachęcony przeze mnie poszedł umyć ręce do łazienki i przystąpił do wypełniania rubryk na kartce wyjętej z teczki. Prosił mnie, bym podpisała mu dzisiaj obecność za całą godzinę mimo, że nie trwało to wszystko kwadransa, ale z chęcią podpisałam. Potem nieśmiało poprosił, bym mu podpisała też za jutro w niedzielę i za poniedziałek, tłumaczył to jakimiś płatniczymi względami, a on daje słowo, na pewno przyjdzie zaraz rano, o ósmej.
Patrzyłam na niego przez okno, jak wychodzi z naszej klatki i kieruje się prosto do „Żabki” naprzeciwko. Zrobiło się bardzo ciepło i zaczęłam do pokoju mamy znosić gałązki forsycji. Na balkonie, który był wraz z rozkwitająca wiosną już cały czas otwarty, położyłam widoczną z pokoju doniczkę z żółtymi bratkami.
Czekałam próżno całą niedzielę, w końcu Marek pomógł przewrócić mamę na bok ubierając maskę na twarz i zatykając nos zatyczką, którą używał do pływania. Próbowaliśmy z pomocą ręcznej wciągarki bloczkowej podwieszonej u sufitu podnieść mamę nad łóżko chociaż na 5 cm, ale się nie udało. Marek zamówił na Allegro specjalny za 100 zł stalowy stelaż i chustę, wysłano to natychmiast, ale okazało się bezużyteczne.
Wieczorem na łydce mamy zauważyłam obwisły, gigantyczny pęcherz napełniony krwią, który zaczął pękać i krew drobnymi szczelinami wyciekała brudząc pościel.
Nazajutrz w południe poszłam do przychodni. Akurat przy pulpicie rejestracji siedziała znana mi pielęgniarka środowiskowa, wielokrotnie pobierała krew mamie do badań nad ustaleniem dawki Euthyroxu przy jej niedoczynności tarczycy. Już wcześniej, kiedy mama była jeszcze w klinice pytałam, czy mi pomoże w pielęgnacji po powrocie mamy do domu, była oburzona takim pytaniem, powiedziała, że ma dużo pracy na osiedlu i nie ma czasu.
Tym razem bojąc się jej spytałam jak mam wyegzekwować pomoc przyznanego mi opiekuna, gdyż nie przychodzi i mnie zwodzi.
– Rozumiem, że praca jest ohydna, że źle płatna, niemniej muszę wiedzieć do kiedy czekać z umyciem matki – dodałam jakbym przed samą sobą się usprawiedliwiała z donosu złożonego na pana Ryśka.
Pielęgniarka zabrała się do problemu profesjonalnie i stanowczo. Zadzwoniła do pani Ani, której nie było, zadzwoniła na portiernię Mopsu nakazując oddzwonienie, zadzwoniła na telefon firmy pana Ryśka, który jej podałam i który nie odpowiadał. Tymczasem oddzwoniła pani Ania, pielęgniarka spytała jak to jest, że zawierają umowy z tak niesolidnymi firmami, potem wyszła z telefonem do drugiego pomieszczenia i dalsze arcyciekawe rozmowy były już dla mnie niedostępne.
Opowiedziałam też, że na nodze pojawił się pęcherz z krwią i co ja mam z nim zrobić.
– Kupi pani w aptece opatrunek, środek odkażający i bandaż, trzeba przemywać i zmieniać codziennie.
W trakcie jak mi to objaśniła, nagle coś w niej się przełamało, jej jeszcze młoda twarz zadrżała i powiedziała:
– To ja za godzinę do was wpadnę.
Ubrała niebieskie gumowe rękawiczki, pokazała jak mam mamę oklepywać. Zrobiła komórką zdjęcie pęcherza i po jakimś czasie zadzwoniła z przychodni, że zdjęcie pokazała wszystkim czterem lekarkom leczącym w przychodni i wszystkie zadecydowały, że mama ma iść z tym do szpitala. Mam przyjść po skierowanie. Zadzwoniła już po karetkę, przyjadą koło 17.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *