Drugi powrót mamy (1)

UDAR
Ostatniego dnia stycznia 2019 roku udało mi się sfinalizować rozpoczęcie procedury przydzielenia mi opiekunki z Mopsu.
Już jesienią ubiegłego roku byłam po wakacjach na wsi wycieńczona. Mama przestała chodzić, wtaszczanie jej codziennie do spania na łóżko przechodziło moje możliwości, nogi były tak ciężkie, że pod koniec sierpnia zrezygnowałam z przenoszenia ścieląc i spuszczając na najniższy poziom jak tylko się da fotel – leżak z Ikei, na którym przesiadywała w ciągu dnia. Wtedy jeszcze dało się mamę postawić na nogi miała je na tyle sztywne, że stosując dźwignię można było mamę postawić. Ale miałam kilkakrotne usuwania się mamy na posadzkę w czasie kiedy zmieniłam jej pieluchę na stojąco i musiałam wtedy chodzić po wsi i szukać mężczyzn, którzy by mi mamę podnieśli. Raz były to przemiłe chłopaki, kierowcy tirów z tutejszego przedsiębiorstwa transportu, których znalazłam na zapleczu sklepu gdzie po pracy pili piwo. Znali mnie z widzenia, gdyż knajpa nim ją zamknięto sąsiadowała z moim ogrodem, teraz z jej braku, przesiadywali tutaj. Wtedy przyszło ich czterech i z trudem mamę posadzili na krzesło i ja już mogłam bez problemu wykonać zabiegi pielęgnacyjne opierając mamę na balkoniku, gdyż mama mogła wtedy zrobić kilka kroków. Ale nie zawsze tak się udawało. Gorzej było, jak pora upadku wypadała wcześnie rano, spieszących się, wsiadających do samochodów, jadących do pracy nie śmiałam zaczepiać. Raz poprosiłam mężczyznę idącego do sklepu i on się zgodził, razem wtaszczyliśmy mamę na mały stołeczek skąd już mogłam ciągnąc za ręce doprowadzić ją do pionu, ale mój pomagier bardzo się zmęczył i nawet wręczone mu pieniądze nie pozbyły mnie wyrzutów sumienia, gdyż jak się potem dowiedziałam, sam był po jakiś wylewach i zawałach, dlatego pewnie nie pracował.
Jedyną metodą usuwania wody gromadzącej się w nogach i udach było umieszczenie mamy w szpitalu. Na obrzęki pochodzenia sercowego lub zastoinowego pastylki nie pomagały, ani zmniejszenie wypijanej ilości wody. We wrześniu przewieźliśmy mamę do naszego szpitala. Lekarka z izby przyjęć podeszła na plac gdzie zaparkowaliśmy, zobaczyła pękające już z wyciekającym płynem nogi i poleciła pielęgniarzom przenieść mamę na wózek zapewniając, że do szpitala będzie przyjęta. Ja wróciłam na wieś, by posprzątać po całoletnim pobycie i jakoś psychicznie ochłonąć, odciąganie wody z nóg nie trwa dłużej niż pięć dni, ale zawsze była to dla mnie ogromna ulga. Marek chodził codziennie do mamy do szpitala wykłócając się o wszystko, dali w końcu w drugim dniu materac antyodleżynowy, przyniósł mamie winogrona, radio i czytak, ale mama i tak narzekała i chciała czym prędzej wrócić do domu. Tym razem szpital zamówił dwie karetki pogotowia i mamę na czwarte piętro wnosiły dwie ekipy strasznie posapując i narzekając, była wśród nich kobieta i też niosła nosze, aż strach było patrzeć jak oni wszyscy manewrowali, by nosze się zmieściły. Na każdym piętrze zatrzymywali się i odpoczywali. Zdawali się być wściekli ciężarem mamy i bardzo zamaszystym ruchem rzucili mamę na łóżko. Mama była szczęśliwa, że jest już w domu, ściągnęłam ją z łóżka i posadziłam przy stole do obiadu, a potem na fotel. Jak wynikało z wypisu, dawka Euthyroxu była za mała i zaordynowano podwójną, mama miała codziennie dostawać oprócz kilkunastu lekarstw na serce 200 mg, co dopiero, po pół roku mogło doprowadzić do powtórnej możliwości chodzenia. Nogi były już chude, ale waga sięgająca 90 kg nie drgnęła, mimo, że w szpitalu kazali mamę odchudzić. Zmniejszyłam wszystkie posiłki o połowę, waga nie obniżała się, mama była cały czas głodna, miała bolesną obstrukcję, piła co kilka dni ziółka i to jedynie pomagało. Całe szczęście zawsze sygnalizowała potrzebę co łączyło się z postawieniem mamy do pionu, ściągnięciem spodni z pieluchą i posadzenie na krześle toaletowym.
Dzień zaczynałam o szóstej rano i przygotowywałam mamie śniadanie. Potem wchodziłam do pokoju mamy, przesuwałam łóżko na środek pokoju, podniosiłam mamę z łóżka do pozycji siedzącej i przesuwałam na podkładzie o 45 stopni tak, by nogi zwisały na podłogę. Wtedy ciągnęłam za ręce i opierałam o przygotowany balkonik. Wysuwałam łóżko na kółkach i podstawiałam krzesło toaletowe, na którym mamę całą myłam gorącą wodą, smarowałam kremami i oliwką dziecięcą, wkładałam świeży podkoszulek i kilka polarów, spodnie bawełniane, na nogi puchowe buty z Ikei i na to wełniane bambosze. Z krzesła toaletowego przechodziła na fotel tą samą metodą wstawania, trzymania się balkonika, a ja wysuwałam krzesło i podsuwałam fotel. Fotel inwalidzki się nie nadawał gdyż był niewygodny, siadała na szerszy z elastycznym oparciem. Przesuwałam mamę pod samo okno gdzie kaloryfer włączony był maksymalnie, mimo to jeszcze mamę otulałam kocami.
Na czczo wkładałam do ust pastylkę Euthyroxu, po śniadaniu złożonym z herbaty z cytryną i pół kromki chleba z homogenizowanym serem polanym miodem lub kawałkiem ciasta drożdżowego, podawałam leki. Pastylki do pojemników wkładałam raz na tydzień, więc podawałam tylko pudełeczko przeznaczone na dzień i mama ordynowała je sobie sama cztery razy dziennie, co akurat łączyło się z piciem przez rurkę czterech kubków herbaty z cytryną czyli zalecanego półtora litra wody dziennie.
Zapalałam lampkę, bo rano było jeszcze zbyt ciemno, by mama z lupą mogła czytać wydrukowane na drukarce przeze mnie dużą czcionką modlitwy z brewiarza na każdy dzień tygodnia. W niedzielę przesuwałam fotel pod telewizor i oglądała o siódmej rano transmisję mszy św. Po religijnych ablucjach mama włączała czytak i słuchała bardzo intensywnie powieść aż do obiadu, czyli do godziny jedenastej, który zredukowałam do jednego dania, a ulubionych pierogów z kapustą i grzybami do czterech sztuk. Co godzinę wysadzałam mamę na krzesło toaletowe, ale i tak się moczyła, niemniej wstawanie zawsze było jakąś minimalną wprawdzie, ale gimnastyką. Dzwoniła do 92- letniej Wandy, potem wracała po obiedzie do powieści. Po szesnastej mama miała już swoje seriale, więc wcześnie przesadzałam ją na fotel inwalidzki, podjeżdżałam na karimatę na którą stawiłam rotor elektryczny dosuwałam do szafy tak, by go unieruchomić i zakładałam na pedały nogi mamy. Robiła tak dziennie 300 obrotów. Podawałam jeszcze siedzącej w fotelu inwalidzkim kolację, zazwyczaj kaszkę kukurydzianą na słono z białym serem lub macę z jajkiem, którą to potrawę pamiętała z dzieciństwa i bardzo lubiła. Piła kieliszek Vigoru, Vitotalu lub Biovitalu lub Buerlecithinu i wtedy następował kolejny po rannym myciu najcięższy moment dnia, kiedy trzeba było umieścić mamę na łóżku i przysunąć jak najbliżej telewizora. Z fotelem inwalidzkim podjeżdżałam na środek pokoju, stawiałam mamę w oparciu o balkonik, wysuwałam i podjeżdżałam z łóżkiem. Tak sadzałam mamę na brzegu łóżka, podnosiłam nogi na obrusie poliestrowym kładzionym na prześcieradło i dzięki jego śliskości mogłam trzymając za dwa rogi górne przesunąć mamę na sam szczyt łóżka, podnieść elekryczne oparcie we właściwym miejscu tak, by resztę wieczoru spędziła wygodnie półsiedząc. Kardiolog zalecał jak najszybszą pozycję leżącą dla odpoczynku serca. Wkładałam mamie na uszy słuchawki, mama nauczyła się bezbłędnie obsługi pilota i mogła w ciągu dnia zobaczyć kilka seriali, w których była doskonale zorientowana. Wtedy gryzła ćwiartki jabłka lub banana, by zagłuszyć ciągły głód. Na noc już sama podawałam psychotropy na sen, które wspaniale skutkowały.
Tak minęła zima, ale już w styczniu byłam wykończona i wyszastana, niemożność opuszczenia mamy na krótki chociaż wyjazd dawał mi się psychicznie we znaki, a kręgosłup skutkiem ciągłego podnoszenia do balkonika i na łóżko dawał o sobie znać.
Poszłam do lekarki do przychodni i poprosiłam o skierowanie do szpitala geriatrycznego. Wypisała nawet skierowanie z dodatkiem o nagłe przyjęcie, ale złożone w tym samym dniu w szpitalu na Morawy miało oczekiwać kilka miesięcy na telefon od nich, gdyż w wypadku kobiet niechodzących limit łóżek w szpitalu jest ograniczony, a także to, że był to jedyny szpital geriatryczny w regionie jeśli nie w całej Polsce, gdyż oddziały geriatryczne w szpitalach nagle polikwidowano. Lekarka poradziła mi staranie się o ZOL czyli jak się dowiedziałam Zakład Opieki Leczniczej, do którego mama się kwalifikowała, a co łączyło się z półrocznym oczekiwaniem na miejsce. Ale jak poszłam na strony Jadwiżanek prowadzących najbliżej nas taki zakład, od razu odechciało mi się czynić wszelkich starań. Wskazała też na opcję opiekunki Mopsu, co w rezultacie podjęłam.

I tak ostatniego stycznia pani Ania z Mopsu przyszła na godzinny wywiad przepytując nas z naszych zarobków, pytając o adresy naszych dzieci, wnuki miałyby płacić za usługi opiekuna w wypadku kiedy my bylibyśmy niezdolni do wpłaty. Stawka dla takich jak my z moją emeryturą wynoszącą niecałe tysiąc złotych na Marka 600 zł miesięcznie przysługiwała opiekunka ze stawką godzinną 11 złotych. Było to i tak mało w porównaniu z ceną ogłaszających się w Internecie Ukrainek lub całych firm proponujących natychmiastowo swoje usługi. Zdecydowałam się na jedną godzinę dziennie do porannego umycia mamy, co stanowiłoby dla mnie ogromną ulgę, gdyż wtedy było najwięcej podnoszenia. Raz dziennie ale codziennie, także podczas dni wolnych od pracy, kiedy kosztuje ta godzina już 22 zł. Podejrzewałam też, że taka opiekunka zrobiłaby to bardziej profesjonalnie niż ja i może mogłabym się też od niej czegoś nauczyć. W szpitalu do wszelkich toaletowych czynności wypraszano z sali i nikt nie mógł zobaczyć jak oni to robią, a robili sprawnie i błyskawicznie.
Pani Ania trzymając chyba kilogram papierów w ręce musiała to jeszcze wszystko wprowadzić w komputer, ale obiecała, że w ciągu tygodnia się z tym upora i będzie dzwoniła do firmy, z którą Mops podpisał kontrakt, by ktoś do mnie od nich zadzwonił.
Ale mijały dni i nikt nie dzwonił, panią Anię też trudno było namierzyć, gdyż ciągle była w terenie. Wreszcie dorwałam ją telefonicznie, była zdumiona, że nie dzwonią, zażądałam telefonu też tajemniczej firmy, zadzwoniłam. Odpowiedziano mi zdawkowo, że nazajutrz ktoś do mnie przyjdzie. Nazajutrz nikt nie przyszedł, czekałam z nieumytą matką do dziewiątej, nikt nie przyszedł. Zadzwoniłam, do pani Ani, byłam wzburzona, żałowałam, bo była przecież taka u nas miła. Pani Ania okazała bezradność, zapewniła, że będzie do nich dzwonić.
I tak zrobił się luty, już przestałam myśleć o opiekunie i już zrezygnowana na nikogo nie czekałam. Już nie miałam siły i odwagi upominać się o cokolwiek, więcej te telefony kosztowały mnie pieniędzy i nerwów niż było to warte. Nagle zadzwoniła do mnie przemiła pani, przedstawiła się jako opiekunka i powiedziała, że ma też mamę powyżej 90 roku życia, którą opiekują się opiekunki, natomiast ona pracuje w tej firmie z którą Mops ma umowę, bo lubi być pomocna drugiemu człowiekowi, mogłaby do mnie przychodzić o 11, bo jest wtedy w pobliżu i ma okienko. Jak to? – to ja mam myć mamę o 11? Zrezygnowałam.
Mama od kilku dni miała mdłości, a ja zachodziłam w głowę, co mogło jej zaszkodzić, co podałam jej ostatnio do jedzenia niestrawnego. W czasie kiedy robiłam bankiet dla jej wnuczki od strony dzieci mojego zmarłego brata i prawnuczków mama jadła wszystko, tort i grillowaną kurę, może było to zbyt ciężkie.
22 lutego położyłam mamę jak zwykle i po zakończeniu ostatniego serialu poszłam zgasić telewizor, mama wyglądała niewyraźnie i miała zmieniony głos, zaczęła w pewnym momencie bełkotać. Spytałam, dlaczego tak dziwnie mówi, rozłożyła bezradnie ręce i wyksztusiła „nie wiem”. Zmierzyliśmy ciśnienie i nie miała wysokiego, podałam pastylkę na obniżenie, ale stan się pogarszał, kącik ust nagle obniżył się w szkaradny grymas. Pogotowie przyjechało niemal natychmiast, mieli ze sobą specjalne krzesło, które odsługiwał jeden tylko pielęgniarz.
Karetka stała na środku ulicy w neonowej, zielonej poświacie Żabki migając niemo reflektorami. Wokół leżał śnieg, a fosforyzujące stroje pielęgniarzy trochę zamajaczyły przy wkładaniu mamy i potem wszystko zniknęło.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *