Dziennik berliński (3)

17 luty 2019, niedziela. Jutro rano wyjeżdżamy, ostatni dzień w Berlinie, postanawiam przeznaczyć na barwną dzielnicę znaną z książek i filmów.
Do Schöneberg idę znowu obok Trabi Word, niedzielni turyści wybierają trabanty do przejażdżek po Berlinie lub lecą już balonem, który właśnie unosi się i będzie dla mnie dobrym punktem orientacyjnym przy powrocie do hotelu. Przekraczam plac Idy Wolf, między domami przeziera namiotowy dach hali sportowo-widowiskowej Tempodromu, dochodzę do Kanału Landwehry wzdłuż którego na wysokich przęsłach jeździ berlińska bana. Wszystko pomazane sprejem, w dekoracji bezlistnego przedwiośnia nie zachęca do zwiedzania, mimo to brnę dalej i przekraczam Großbeerenbrücke, woda pod nim w kolorze laku, zwisają żółte witki wierzby, przepływa kajak z ubranym w żółty sztormiak mężczyzną i robi się już bajkowo. Po przeciwnej stronie nabrzeżnego bulwaru stoją odnowione, secesyjne i w stylu art deco kamienice ze zdobieniami i kolumnami. Docieram do Parku Gleisdreieck zaludnionym spacerowiczami z dziećmi, starcami na rowerach i młodzieżą objuczoną sprzętem sportowym. Park powstał niedawno zagospodarowując torowisko kolejowe, teren byłej łąki jest tylko dyskretnie umeblowany akcesoriami do ćwiczeń, sportów i zabaw. Scatepark ma wkopane betonowe misy licujące z nawierzchnią, tak, że co chwilę z podziemi wyskakuje jakiś deskorolkarz. Dzieci też nie mają typowych urządzeń ogródków jordanowskich, nic prócz kamieni, piasku i błota. Szerokie drewniane ławki wzdłuż prostych betonowych tras rowerowych pośród posadzonych tu na półwiecznych nieużytkach drzew i krzewów podkreślają otwartą przestrzeń, w której w odróżnieniu od klaustrofobicznych parków czuję się dobrze. W środku pozostawione tory kolejowe prowadzą do Niemieckiego Muzeum Techniki.
Jestem w nim krótko, kasa biletowa jest na postindustrialnym terenie otoczonym pawilonami fabrycznymi z czerwonej cegły, znam to wszystko aż za dobrze z mojego śląskiego zamieszkania, bym mogła się zachwycać. Rodzice prowadzą małe dzieci, jest tu dużo atrakcji, jak głoszą foldery właśnie dla nich. Przechadzam się wokół, góruje nad wszystkim stojący na dachu zabytkowy bombowiec, przy ogrodzeniach, zasłonięte bezlistnymi krzewami wiele maszyn (pompy, wiatraki, silniki) postawionych w celach edukacyjnych.
Idę w kierunku nadziemnej kolejki berlińskiej, mijam Luckenwalderstraße znanej jako historyczne miejsce przeładunku przesyłek pocztowych, Dennewitzstraße słynne z nieistniejącej, imponującej na początku ubiegłego wieku łaźni miejskiej. Wzdłuż Bülowstraße biegnie nadziemna linia metra, dochodzę do secesyjnej, bogato zdobionej stacji, tutaj gdzieś, kiedy ruch wraz z wybudowaniem Muru Berlińskiego zmalał, był turecki bazar, dalej, między Potsdamer Straße a Nollendorfplatz ulica prostytutek.
Widzę już ażurową kopułę stacji metra Nollendorfplatz, musiała to być bardzo piękna stacja z początku XX wieku, po bombardowaniach odbudowana tylko w takiej formie. Podchodzę do tablicy pamiątkowej nawiązującej kształtem do różowego trójkąta noszonego w Oświęcim przez homoseksualistów na lewej piersi. Upamiętnia ofiary i ich męczeństwo w czasach narodowego socjalizmu.
Docieram do Motzstraße, cichej uliczki i siadam na ławeczce pod jednym z nocnych pubów zamkniętych teraz, z okna zza szczelnych żaluzji zwisa tęczowa flaga. Naprzeciwko z fasadą w kolorze fuksji hotel Sachsenhof jest jeszcze uśpiony, jest przedpołudnie, gdzieniegdzie otwierają się okna, wychyla się ktoś z papierosem. Pod hotel podjeżdżają sporadycznie taksówki. Pary jednopłciowe powoli wychodzą z mieszkań i kierują się na śniadanie do małych, narożnych barów.
Zbieram siły by odszukać adresy tych, których wypisałam z Wikipedii: Max Beckmann na Nollendorfplatz 6, Walter Benjamin spędził dzieciństwo na Kurfürstenstraße, Georg Büchmann (Winged Words) mieszkał przy Bülowstraße 1, Samuel Fischer miał księgarnię na Bülowstraße 90/91, Georg Fromberg (najbogatszy w 1900 roku berlińczyk) miał willę Kurfürstenstraße 132, Ödön von Horváth przebywał w pensjonacie na Motzstraße, Else Lasker-Schüler pisała przy Motzstraße 7, Walter Mehring urodził się na Derfflingerstraße 3, wielka aktorka kina niemego Henny Porten była właścicielką domu Kurfürstenstrasse 58, Rudolf Steiner mieszkał przy Motzstraße, Frank Wedekind mieszkał przy ulicy Kurfürstenstraße.
Odnalazłam tylko dom noblistki Nelly Sachs na Maassenstraße 12 i mieszkanie na Nollendorfstraße 17 i Christophera Isherwooda.
Snuję się jeszcze wokół zalanej słońcem dzielnicy, oglądam witryny sklepów z akcesoriami na Love Parade, są erotyczne stroje, kolczyki, pierścienie i łańcuchy, winylowe skóry, czapki i bielizna. Zewsząd zwisają tęczowe flagi, ale wszystko jeszcze w uśpieniu, drzwi pozamykane, jest za wcześnie na otwarcie. Na ulicach i chodnikach panuje swoboda atmosfera, jeżdżą rowery, mieszkańcy wyprowadzają psy. Na obszernym, teraz pustym zapełniającym się tylko w dzień targowy Winterfeldtplatz stoi mrowie stolików, przy których siedzą ubrani w kurtki i szaliki ludzie, wygrzewając się w porannym niedzielnym słońcu, pijąc piwo lub coca-colę. Plac zdominowany jest przez neogotycki kościół katolicki św. Macieja, czerwienieje cegłami, połyskuje przepięknie wykutym w żelazie niskim ogrodzeniem. Nie ma tu polskiego przykościelnego ożywienia niedzielnego, nie biją dzwony.
Największy tłok jest w pobliskiej restauracji indyjskiej „Amtit” na rogu Winterfeldtstraße. Już z daleka mieni się wszystkimi kolorami, barwne parasolki z frędzlami wetknięte są w ścianę domu, ocieniają stoliki przed restauracją, gdzie wraz w wróblami jedzą śniadanie rodziny z dziećmi. Otoczone bóstwami hinduskimi, słoniami, dzbanami, lśnią i wabią, a w środku Hindus w czerwonym turbanie uwija się przy robieniu drinków.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2019, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *