Gomułka pochylający się nad pulpitem, z którego wyczytywał swoje brednie nie był ani dla Wandy, ani dla Emila, ani dla Leśki, którzy przeżyli sowiecką okupację w Przemyślu śmieszny, a tylko straszny.
Jak wielki pająk w okularach kołysał się nad kartkami papieru wyrzucając z siebie słowa przerywane aplauzem siedzących w Sali Kongresowej Pałacu Kultury towarzyszy partyjnych.
Telewizor był mały, obraz niewyraźny, ale bardzo dobrze transmitował głos i Wanda nie mogła otrząsnąć sie z oburzenia. Właśnie pożyczała w nowej bibliotece na Słowackiego u Zosi, książki historyczne i przeczytała wszystkie Pawła Jasienicy, a teraz ten karzeł ośmielał się szczuć na jej ulubionego autora.
Starali się do tego dystansować i ironizować, zastanawiali się, czy Gomułka przemawiając w takim zacietrzewieniu, nie opluwa tego co czyta. Byłoby też symbolicznie i śmiesznie, ale wszystko z dnia na dzień stawało się coraz smutniejsze. Telewizja z biegiem dni zaczęła pokazywać masówki antyżydowskie w zakładach pracy i było to niestrawialne. Przeszli na słuchanie tylko Wolnej Europy, ta z kolei była słabo odbierana, zagłuszana skutecznie przez rządowe zagłuszarki.
Marzec 1968 roku w Przemyślu był wyjątkowo brzydki, zima nie kończyła się, ulice nie odśnieżane i brudne.
Wieści z połowy marca o demonstracjach pod pomnikiem Mickiewicza przy Rynku, z których byli dumni, docierały do nich opóźnione, przynoszone przez Ginalską z drugiego piętra, mającą rodzinę na Zasaniu. Ginalscy byli bezdzietni, ale Lena miała bliskie kontakty z licznymi studiującymi już chrześniakami. Demonstrację zorganizowali studenci studiujący w Krakowie i Rzeszowie, przyjeżdżający do rodziców na weekendy i zmobilizowali ulotkami przemyską młodzież licealną, głównie z Liceum Ogólnokształcącego im. Juliusza Słowackiego. Palili pod pomnikiem specjalnie kupioną w kiosku Ruchu „Komsomolską Prawdę”, pisali po pomniku kredą „precz z Moskalami” i SB natychmiast namierzyła ich i po rozmowach z ich rodzicami wszystko nagle w Przemyślu ucichło.
Cóż, Wolna Europa mówiła tylko o ważnych ośrodkach akademickich, gdzie studenci protestowali na ulicach, a tu co mogło być? Tylko była ta, nazywana pogardliwie „przemyska Sorbona”, czyli Studium Nauczycielskie, gdzie produkowano partyjnych aparatczyków i wcielano ich do szkół. Nic dziwnego, że spośród nich nikt się nie wychylił.
Wanda nie mogła się opamiętać z oburzenia po przemówieniu Gomułki. Nazajutrz poszła zaraz do biblioteki na Słowackiego do Zosi, której przezornie nie było, pewnie nie chciałaby z nią o tym rozmawiać. Zosia była przyjaciółką Krysi, razem chodziły do gimnazjum Konopnickiej. Kiedy im udało się uciec na niemiecką stronę na Zasanie, a stamtąd do Łańcuta, Zosia całą okupację przeżyła w Przemyślu. Zosia po wojnie pracowała w Wydziale Kultury, potem została krótko dyrektorką biblioteki na Grodzkiej, teraz wraz z całą biblioteką przeniosła się w ubiegłym roku tutaj, na Słowackiego 15, do budynku, gdzie przed wojną była synagoga żydowska. Wanda krytycznie popatrzyła po przemówieniu Gomułki na świeżo odremontowaną hitlerowską stajnię, której po wojnie miasto nie zgodziło się oddać Żydom na dom modlitwy z uwagi na zbyt małą liczbę wiernych.
Wanda, której przed wojną największą przyjaciółką była Meisgerowa, a Franek najbardziej cenił przyjaciółkę Krysi, Lunę Ajzerszer zamkniętą w przemyskim getcie, nie mogła opanować fali wspomnień. Najgorszy był los Luny, młodszej o kilka lat od Krysi, małej dziewczynki jeżdżącej z Frankiem na łyżwach w czarnym kostiumie. Jedyna ocalała z całej swojej rodziny z getta przemyskiego, po wojnie wyjechała do Jerozolimy, a tam przecież też była wojna… Nikt już o niej więcej nie słyszał.
Nie wyjechali na żadne wakacje 1939 roku, wszyscy wiedzieli, że będzie wojna.
Całe lato z kucharką i Krysią przygotowywały zapasy na wojnę: ogromne kamionki smalcu, w słojach kiełbasy, słoiki konserwowanych i suszonych warzyw. Zabezpieczyły mąkę, cukier, ryż i kasze przed myszami i znosiły do piwnicy.
Lato było wyjątkowo piękne i urodzajne, przemyślanie wracali z wakacji radośni i opaleni. Jednak wakacyjny tłok na stacji kolejowej był już inny. Z końcem sierpnia 1939 na peronach pojawili się mężczyźni niosący na plecach maski gazowe. Wanda jeszcze w niedzielę 27 sierpnia 1939 poszła ze swoją parafią na procesję, szli przez Rynek, Jagiellońską i Franciszkańską, ale idący z nimi żołnierze nagle się odłączyli i wrócili do koszar. Nim procesja wróciła z powrotem do Reformatów, ulice wypełniły ciężarówki i motocykle. Idący w procesji burmistrz Przemyski gorączkowo, nienaturalnie gestykulował.
Ostatniego sierpnia rozklejono afisze o stanie wojennym.
Ach, Przemyśl z początkiem września wyglądał przerażająco. Niezliczone masy uchodźców ciągnęły do Przemyśla ze wszystkich stron, po chodnikach szli ludzie obładowani swoim dobytkiem, tłumy tarasowały wszystkie drogi, którymi wojsko polskie wycofujące się z frontu nie mogło przejść blokowane przez uchodźców. 11 Karpacka Dywizja Piechoty o północy z 13 na 14 września wkroczyła do miasta od Grunwaldzkiej. Żołnierze wypełniali obszar od Bakończyc po Rynek, było ich pełno na Franciszkańskiej, Mickiewicza, Kazimierzowskiej. Podobno był wśród nich sam generał Kazimierz Sosnkowski. Nazajutrz wojsko polskie zniknęło tak gwałtownie, jak się pojawiło wymaszerowawszy na wschód.
Na niebie nad Sanem zaczęły pojawiać się coraz częściej samoloty Luftwaffe. W pierwszym tygodniu września bombardowania trwały nawet po trzy godziny. Tuż obok ich domu, za gmachem sądu zaczęła od bomby płonąć szkoła na Konarskiego. Wywożono pospiesznie zabitych i rannych.
Bomby padały wszędzie. Uszkodziły dach Reformatów, zmiotły z powierzchni ziemi kamienicę i sklepy przy Placu na Bramie. Kiedy zaczął płonąć Pasaż Gansa z przepięknym, reprezentacyjnym hotelem “Royal” naprzeciwko dworca kolejowego, mieszkańcy byli spanikowani i przerażeni.
W trakcie bombardowań cała ich kamienica schodziła do piwnicy. Franek z materiałów budowlanych zgromadzonych na podwórzu stworzył bezpieczny schron dla wszystkich mieszkańców. Podstemplował strop grubymi belkami i zbił z desek ławki.
Potem doszła i do nich wiadomość, że Niemcy zajęli Zasanie.
Nazajutrz, 15 września był pochmurny, jeszcze pociemniał od mundurów niemieckich.
Do nich na Pierackiego dochodził z Placu na Bramie warkot ciężarówek wojskowych, potem miarowy odgłos butów maszerujących i upiorny śpiew żołnierzy dochodzący z Mickiewicza.
Jeszcze 14 września 1939 Niemcy zajęli tylko lewy brzeg Sanu, nazajutrz już swobodnie chodzili po Rynku. Widzieli z okien jak na Dworskiego 26 do budynku policji granatowej Niemcy spędzali powyłapywanych z miasta Żydów. Wpychano ich na wojskowe ciężarówki i wywożono na cmentarz żydowski na Słowackiego. Tam ich rozstrzeliwano.
Po kilku dniach przyszło do nich gestapo i kazało im się wynieść z mieszkania. Niemcy poszukiwali co lepszych mieszkań na biura. Zamienili na nie gabinet Franka. Wszystkie zapasy w piwnicy przepadły. Mając tylko to, co mieli na sobie, uciekli do domu rodziców Franka na Czarnieckiego, gdzie udało się przedostać całej rodzinie. Isi mąż już uciekł do Rumunii z dwoma synami, ona została sama, a jej kamienicę na Słowackiego zajęli Niemcy.
Od Maniuśki, swojej siostry, Wanda dowiedziała się zaskoczona, że Stanisławów zajęli nie Niemcy, a Sowieci. Weszli 17 września napadając na Polskę. To zastanowiło też Franka, który nie zgodził się, by Leszek jechał z kuzynami do Rumunii, a teraz groziło im jeszcze większe niebezpieczeństwo. Kiedy Niemcy wycofali się 27 września na Zasanie paląc synagogi żydowskie na prawobrzeżnym Przemyślu, można było jeszcze przechodzić na stronę niemiecką. Zaczęto dekorować Plac na Bramie napisami rosyjskimi i kwiatami, przerzucać przez Franciszkańską transparenty.
Niemcy dali ludziom trzy dni na przejście przez San. Franek uprzedzony przez swojego robotnika, że jest na sowieckiej liście do aresztowania, przekroczył z Leszkiem mostem San i wynajął na Zasaniu mieszkanie.
Przemyśl rozdzielono na Deutsch Przemyśl i rosyjski Przemyśl, San oddzielał dwa nienawistne mocarstwa. Umówili się, że Wanda z Krysią dołączą do nich, ale droga była już zamknięta. Stali tak wieczorami po obu stronach Sanu, Franek z Leszkiem na Zasaniu, Wanda z Krysią po drugiej stronie rzeki machając do siebie, a żandarm sowiecki przeganiał je mówiąc: idi odkuda.
Dopiero w marcu, w ostatnim momencie przymrozków, po sześciu miesiącach rozłąki przeszły przez zamarznięty San unikając tym sposobem wywózki do Kazachstanu, dając przy moście kolejowym strażnikom niemieckim butelkę wypełnioną złotą biżuterię Wandy. Zaraz po nich przyszła odwilż, kra na Sanie ruszyła, a sowieci całe wybrzeże obwarowali zasiekami z kolczastego drutu.
Franek miał już polecony Łańcut jako miejsce do przeczekania okupacji sowieckiej. Wynajęli tam pokój z kuchnią u rodziny, która miała piękny ogród i sad, gospodarz był szewcem, a córka romansowała z niemieckim żołnierzem.
Nigdy nie widzieli hrabiego Potockiego, który podobno ubierał się elegancko, zawsze z goździkiem w klapie. Natomiast jego matkę Elżbietę z Radziwiłłów Potocką widywali w kościele na mszy w każdą niedzielę. Nie korzystali z darmowych obiadów organizowanych przez Elżbietę Potocką. Jadłodajnia z „głodną kuchnią” mieściła się u Sióstr Boromeuszek i wydawała 400 obiadów dziennie, ale było więcej bardziej potrzebujących, niż oni. Do Łańcuta ściągali uciekinierzy z całej Polski, najczęściej bez pieniędzy, ubrań i dachu nad głową. Natomiast cieszyli się, kiedy wóz ordynacji objeżdżał domostwa zsypując zimą przed drzwi na śnieg kartofle i opał. Wanda drżała, kiedy Krysia długo nie wracała z Wysokiej, gdzie chodziła z koleżanką udając ciężarne i przenosząc w wypchanych brzuchach kupioną tam wiejską nielegalną żywność. Pod karą śmierci było wszystko zabronione: hodowanie świń, zabijanie cielaków, mielenie zboża. Przeraziła się, jak w swojej szafie zobaczyła broń, ale nigdy z Leszkiem o tym nie rozmawiała.
Kiedy wrócili do niemieckiego Przemyśla, była już wiosna. Niemcy, którzy nie opuścili nigdy Zasania zajęli prawy brzeg Sanu po sowietach. Ich mieszkanie na Pierackiego zajęli po Niemcach bolszewicy, a po bolszewikach znowu Niemcy, tak, że musieli wynająć gdzieś sobie locum. Wynajęli na Smolki, niedaleko było stamtąd do komendy policji ukraińskiej Ukrainische Hilfpolizei przy Frankowskiego 3 gdzie działy się dantejskie sceny, a krzyki ludzi z łapanek dochodziły do ich okien. Blaue Polizei i Kripo były tuż, przy Dworskiego 26, ale Wanda odetchnęła, że już nie mieszkają jak na początku wojny na Czarneckiego, blisko getta.
Przemyśl po walkach rosyjsko niemieckich był w stanie opłakanym. Piękne kamienice na nabrzeżu Sanu były w ruinie jak i kamienice przy Dworskiego, Mickiewicza i Słowackiego. Spalono też dach katedry, skwer przed pomnikiem Mickiewicza zryto mogiłami radzieckich żołnierzy. Ucierpiało też Zasanie od rosyjskich dział, spłonął doszczętnie kościół i klasztor ss. Benedyktynek, piękne secesyjne kamienice.
W Przemyślu obowiązywało zaciemnianie mieszkań, od 19 godzina policyjna, zakaz posiadania aparatów fotograficznych, lornetek, nart. Głodowe racje żywnościowe z przydziału ledwo starczały na tydzień lub dwa. Wanda schudła 40 kg. Otwierano luksusowe sklepy „nur fur Deutsche”, ale handel był zabroniony pod karą śmierci.
Pogoda też nie sprzyjała. Całe lato 1941 lało, wylał San. Przyjechała ze Stanisławowa Maniusia, która uczyła przymusowo po ukraińsku w szkole, teraz w sierpniu weszli Niemcy i była przerażona, ale wróciła tam, błagana przez wszystkich, by w Przemyślu została…
Zaczęło się potworne prześladowanie Żydów, którzy musieli nosić białą opaskę szeroką na 15 cm z niebieską gwiazdą. Niemcy konfiskowali Żydom sklepy, mieszkania i kosztowności. Zakazano im wstępu do kin, lokali publicznych, nawet chodzić po chodnikach mogli tylko skrajem jezdni. Nakazano pod koniec 1941 roku oddanie futer, zimowych ubrań i butów. Ściągano z nich ubrania nawet na ulicy zostawiając rozebranych i bosych na mrozie. Zabronili im przekraczać San. Jesienią 1941 roku na Grabarzach powstało getto, do którego nakazano przenieść się wszystkim Żydom z całego miasta, a także z getta z Zasania co trwało do lata 1942 roku. Tłok był niewyobrażalny, od piwnic po strychy wszystkie pomieszczenia zajęli Żydzi i wtedy getto zamknięto, ogrodzono i postawiono posterunki policji. Przekroczenie granic getta groziło śmiercią, o czym informowały tablice na bramach przy Jagiellońskiej i W. Pola. Główne wejście Niemcy postawili na szczycie Mostu Kamiennego. Z przeludnieniem radzono sobie częstymi wywózkami do Bełżca i Oświęcimia, niezdolnych do pracy, chorych, kobiety i dzieci wywożono do lasku grochowieckiego koło Fortu VII Helicha i tam rozstrzeliwano.
1 listopada zniesiono granicę celną między dwoma brzegami Sanu. Wszyscy w Przemyślu dostali kennkarty, które trzeba było mieć zawsze przy sobie.
Całe lato i jesień trwały naloty samolotów radzieckich i trzeba było schodzić do piwnic. Ale najgorsze były ciągłe egzekucje i łapanie zbiegłych Żydów, rozstrzeliwania na żydowskim cmentarzu i wreszcie w następnym roku przeraźliwa likwidacja getta…
Wanda nawet nie lubiła teraz chodzić na ciuchy, wszystko stawało jej przed oczami, kiedy przechodziła Most Kamienny…
Ale jak było można się cieszyć, kiedy wkroczyli Rosjanie dwa lata potem? Przecież wszyscy już to znali, przecież tu już byli… Budynek Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego czyli polskie NKWD był znów na Krasińskiego, w którym jeszcze niedawno mieściła się siedziba Gestapo…
Wanda otrząsnęła się ze wspomnień. Miała dużo roboty z przygotowaniem domu na wakacyjnych gości.
Ewa zapowiedziała, że przyjadą w sierpniu, bo w lipcu miała praktykę licealną we Wrocławiu. Wanda napisała do Mirki, dlaczego tak zimno potraktowała swoją kuzynkę Ewę we Wrocławiu, ale Mirka jak zwykle nie odpisała. Natomiast Renia przysłała pocztówkę znad morza, znak, że do niej w to lato Leszkowie nie przyjadą.
Krysię z Ewą przywiózł Rudek białym fiatem i Wanda była bardzo dumna, że zięć zajechał przed jej kamienicę, a Emil otworzył bramę do ogrodu. Rudek z całą pompą na widoku siedzących w oknach sąsiadów wjechał na wewnętrzne podwórze kamienicy, tak, by autu się nic nie stało.
Czasami ktoś z krewnych zaułka Tuwima, które tak nazywało się teraz, przyjeżdżał by dać do wiwatu sąsiadom. Tak było z ogromnym krążownikiem szos, który pojawił się nagle pod kamienicą, gdzie mieszkała Pająkowa i Bandurska. Ginalska pogardliwie nazwała go „kobylak”.
Ale, jak uważała Wanda, żaden samochód nie mógł się równać z fiatem Rudka. Pierwsze Polskie Fiaty robiły sensacje na ulicach, ludzie się za nimi oglądali. Rudek też o tym wiedział i przyjechał tylko po to, by zaimponować teściowej, a nie ku wygodzie Krysi i Ewy. Po krótkim pobycie zaraz wrócił nim do Katowic pozostawiając żonę i córkę powrotowi kolejowemu.
Rudek jak zwykle nie przywiózł koszuli z krótkimi rękawami i chciał do wyjścia do kościoła podwinąć je po robociarsku, o co wybuchła zaraz okropna awantura. Wreszcie Emil pożyczył mu nowo kupioną na ciuchach białą amerykańską koszulę non iron i brzytwę, bo też maszynki do golenia nie zabrał.
Ewa, by oderwać się od rodzinnego miazmatu bez przerwy rysowała i malowała obrazy olejne, chodziła z blejtramem na Zamek i jeździła do Krasiczyna, ale nie chciała malować ruin zamku, tylko wierzby nad Sanem. Zresztą, baszty Zamku w Krasiczynie były obłożone drewnianymi rusztowaniami i przygotowaniami do remontu, zwiezionymi materiałami, ale nikogo z robotników nie było i wyglądało na to, że tak już pozostanie na zawsze. W Ewie, Zamki, podobnie jak popadający w ruinę z każdym rokiem Zamek w Przemyślu, tak i ten w Krasiczynie, budziły fale smutku, którego i tak miała w sobie wiele.
W Krasiczynie panował nastrój wakacyjny, domki kempingowe GS-u na 100 miejsc były przepełnione, wczasowicze zajmowali też kwatery prywatne prowadzone przez POSTiW „San” w Przemyślu. W Olszanach odległych 4 km od Krasiczyna tłok, hotel POSTiW „San” z 58 pokojami i 10 domkami kempingowymi oraz polem namiotowym pękał w szwach.
Ewa jadąc do Krasiczyna autobusem MPK nr 5 lub PKS-em w kierunku Birczy i Ustrzyk Dolnych podziwiała wspaniałe widoki i czuła się niemal szczęśliwa. Brała ze sobą przygotowane przez babcię jedzenie, pyszne kanapki z pokrojonym w plasterki kotletem schabowym z pomidorami. Była tu restauracja GS „Turystyczna” kat. II, ale brzydziła się tam jeść. W sklepie spożywczym mogła kupić oranżadę, a w kiosku „Ruchu”, sprawdzić, że żadnych gazet, które by chciała przeczytać, nie ma.
Wanda za każdym jej powrotem zachwycała się malunkami Ewy, wspierała ją jak mogła jako jedyna w rodzinie, która zwracała uwagę na to, że w ogóle istnieje.
Krystyna ubierała się tymczasem na ciuchach zaopatrując się na wszystkie pory roku, co nie było łatwe, bo przytyła, a wszystkie oszałamiające ciuchy z amerykańskich paczek pasowały tylko na Ewę. Ewa wracała obładowana rockandrollowymi spódniczkami, sukienkami w kształcie trapezu i op-artowych, czarno-białych wzorach.
Sonia Rebenowa mieszkająca na parterze dawała znać, kiedy dostawała paczki z Nowej Zelandii. Schodziły tam wszystkie trzy – Wanda, Krysia i Ewa i kupowały od niej sukienki i spódnice z velour chiffon, z jedwabiu i muślinu.
Andrzej przyjechał na ostatni tydzień do Przemyśla po taterniczej wspinaczce w Zakopanem, by wrócić z nimi pociągiem i przywiózł Ewie pocztówkę od Krystiana:
21 sierpnia 1968 Krystian pisał z Dąbków:
Serdeczne pozdrowienia z nad morza. Bardzo fajnie tutaj. W campingu ciasno. Zapomniałem już, co to pogoda i słońce często pada. Trochę maluję wzbudzając ogólną sensację szczególnie włosami. Byłem kilka dni temu na “Skaldach”, występowali w Darłowie. Wyobraź sobie ich autobus strzaskał się. Wszyscy w szpitalu ciężko ranni. Szkoda ich. cześć KT
Wszyscy w domu nasłuchiwali Wolnej Europy donoszącej, że Wojska Układu Warszawskiego w tym Ludowe Wojsko Polskie przekroczyły już granicę Czechosłowacji, ale całe szczęście żadnych krwawych wiadomości nie było. Wanda już niczego nie mogła spodziewać się innego, nie była tą napaścią na mały, bezbronny kraj zaskoczona i nawet przestała się już cieszyć tym, że jej zięć posiada samochód.
Kiedy wyjechali do Katowic, Wanda pogrążyła się w swoich samotniczych zajęciach, czyli czytaniu książek z biblioteki na Słowackiego, „Przekroju” i oglądaniu telewizji.
Książek jej ulubionych pisarzy, o których dowiedziała się, że są pochodzenia żydowskiego, a niejednokrotnie też kryminalistami i rozbójnikami z biblioteki nie usunięto, natomiast zniknęły z „Przekroju” śmieszne rysunki Sławomira Mrożka, który, jak doniosła Wolna Europa, wyemigrował i w „Le Monde” potępił inwazję na Czechosłowację.
W październiku w telewizji pojawił się pierwszy odcinek „Kobry” o Klosie, a film nazywał się „Stawka większa niż życie” i Wanda pomstując z początku na tego fałszywego patriotę granego przez urodziwego Mikulskiego, pogodziła się z takim wojennym bohaterem i wciągnęła w jego losy, czekając z niecierpliwością na następne odcinki.
Tymczasem z kamienicy wyjeżdżały rodziny żydowskie żegnając się z płaczem z Wandą. Mieszkanie rodziny Sthalów, których Halinka była w wieku Ewy, a jej brat w wieku Andrzeja i którzy postanowili jechać do Szwecji, wydział mieszkaniowy przydzielił małżeństwu Bortników z synem studiującym medycynę w Krakowie. Wanda szybko zaprzyjaźniła sie z panią Marią, nauczycielką w szkole głuchoniemych, która z racji zawodu mówiła głośno i nikt nie potrafił jej tego głośnego mówienia ograniczyć.
Andrzej 31 grudnia wysłał Wandzie pocztówkę świąteczną z nart: „Mieszkam w małym schronisku na polanie. Z okien widać Babią Górę, a dalej Tatry. Śniegu w bród. Cały czas świeci słońce. Cześć!! Andrzej.”
Ewa też przysłała pocztówkę z początkiem nowego roku z zimowiska szkolnego z Rycerki.
Wanda dowiedziała się o bohaterskim proteście przemyślanina, który mieszkał na Zasaniu na Okrzei 2 z Wolnej Europy, pół roku od jego śmierci. 59 letni Ryszard Siwiec z Przemyśla, jak donosiła Wolna Europa, podpalił się na Stadionie X-lecia podczas centralnych uroczystości dożynek na tymże stadionie w Warszawie, w proteście przeciw agresji na Czechosłowację.
Był wprawdzie o kilka lat od niej młodszy, ale poczuła pokoleniową dumę.
Chodziła teraz częściej do Reformatów, gdzie kazania były coraz ostrzejsze, od kiedy biskupem diecezji przemyskiej został Ignacy Tokarczuk. Zaprowadził w kościele całodzienną adorację Najświętszego Sakramentu.