Początek roku 1968 był śnieżny, pogoda sparaliżowała PKP, na drogach ostrzegano przed gołoledzią. Mimo to, Andrzej co tydzień jeździł z Marianem, Maćkiem i jego nową dziewczyną ze studiów Zosią na narty nie bacząc na opóźnienia pociągów i ciesząc się śniegiem.
Wraz z nimi waliły do Szczyrku tłumy licealistów, studentów i pracowników uczelnianych, które utrzymywały się od świąt poprzez całe ferie szkolne. Restauracje i sklepy pękały w szwach. Pełne były kawiarnie, a na dodatek ubyła restauracja Domu Wycieczkowego PTTK w drodze do Białej, gdyż była w rozbudowie i przyjezdni błąkali się po całym Szczyrku szukając coś gorącego do wypicia.
Kolejka do wyciągu krzesełkowego na Skrzyczne sięgała kilometra i ludzie milcząco stali zdesperowani nie próbując już ani się wciskać poza kolejnością, ani kłócić się z tymi, którzy wchodzili do znajomych w środku kolejki. Tylko takim sposobem można było wydostać się ze Szczyrku na jego masyw jadąc wyciągiem ze Szczyrku, przez Halę Jaworzyny i przesiąść się na drugą kolejkę krzesełkową w Jaworzynie, a stamtąd już na sam szczyt Skrzycznego. Po dojściu do wolnego krzesełka wyciągu obsługa milcząco podawała narciarzom nakrycia chroniące przed zimnem i był to najprzyjemniejszy moment, kiedy już się siedziało, oglądało czubki ośnieżonych świerków i sylwetki narciarzy jadących po nartostradach i wiedziało, że też będzie się tak zjeżdżać po całym dniu spędzonym na stoku. Na Dolinach było już kilka wyciągów orczykowych wybudowanych przez Przedsiębiorstwo Wyciągów Turystycznych, dlatego nie korzystali z nartostrad, by nie zjeżdżać jeszcze na sam dół i nie stać w astronomicznej kolejce.
Właśnie niedawno przeniesiono tu z Zakopanego wyciąg orczykowy, którym się jechało we dwójkę 1200 metrów, chwytając drewnianą belkę lecącą w powietrzu i podkładając pod siedzenie. Był on pierwotnie zakupiony przez Przedsiębiorstwo Imprez Sportowych od szwajcarskiej firmy GMD-Müller założonej przez inżyniera Gerharda Müllera zaraz po wojnie pod Zurychem. Na wyciąg składały się też wysokie wieże-bramy, przez które przejeżdżali siedzący narciarze.
Nie najlepiej jednak były przygotowane trasy zjazdowe. Andrzej zobaczył wprawdzie deptacza, który w pojedynkę pracował przygotowując trasę z Jaworzyny na Doliny, ale to było na potrzeby takiej ilości zjeżdżających za mało. Działał też jeden szwajcarski kombajn śniegowy na gąsienicach „Ratrac” utrzymujący się nawet na największych stromiznach na Skrzycznem. Andrzej podziwiał go na ścianie poniżej Hali Hyny, robił to niezwykle sprawnie i mógł zastąpić kilkudziesięciu deptaczy. Ale też był tylko jeden.
Dobrze przygotowane trasy narciarskie Andrzej śledził w telewizorze, których istotę pragnął za wszelką cenę uchwycić na małym ekranie, co nie było łatwe. Donoszono wprawdzie, że olimpiadę w Grenoble transmitowano bezpośrednio po raz pierwszy przez telewizję kolorową, ale on widział tylko ciągle plansze z napisem „przepraszamy za usterki” i właściwie można było coś zobaczyć tylko w Dzienniku TV.
Interesowało go najbardziej narciarstwo i cieszył się, że najczęściej pokazują alpejczyka Jeana-Claude Killy’ego, który był starszy od Andrzeja zaledwie o pięć lat i też był spod Znaku Panny.
Kiedy Olimpijski znicz został wygaszony 18 lutego, podczas ceremonii zamknięcia igrzysk, Andrzej zamarzył o goglach, kasku, i elastycznych trykotach, ale na nic takiego się w jego życiu nie zanosiło i wyglądało, że będzie jeszcze gorzej.
W telewizji mówiono o „Dziadach” wystawionych w teatrze warszawskim, które właśnie zdjęto nie wiadomo dlaczego. Wolną Europę słuchał tylko ojciec, a Andrzej polityką się nie interesował. Nie miał pojęcia kim był naprawdę Mieczysław Moczar, a „Barwy walki”, obowiązkowe w klasie maturalnej przerobili po łebkach dla formalności i nikt ich nie przeczytał, a polonistka też nie nalegała.
Ale na Fili Uniwersytetu Jagiellońskiego właściwie wszyscy wykładowcy i asystenci dojeżdżali z Krakowa i to oni dyskutowali coraz śmielej na tematy polityczne przy stołówkowych stolikach o najnowszych wydarzeniach, o których donosili emisariusze przyjeżdżający na UJ do Krakowa z Warszawy.
W nocy z 11 na 12 marca działy się jakieś wydarzenia w akademikach w Ligocie, studenci zaczęli z okien zrzucać na patrole MO płonące gazety. Nazajutrz poszła nawet do katowickiej KWMO delegacja w celu wyjaśnienia nocnych najść patroli, ale nie została przyjęta.
Natomiast pierwsze, masowe rozruchy wybuchły w Gliwicach.
Andrzej co tydzień w sobotę spotykał się z Maćkiem, który opowiadał, co się dzieje na politechnice. Tam na murach jednego z gliwickich akademików w nocy z 10 na 11 marca ktoś powiesił dwie odręcznie pisane ulotki wzywające studentów Politechniki Śląskiej do solidarności z Warszawą. Zerwał je natychmiast patrol MO.
W poniedziałek w gmachu politechniki wywieszono ulotki pisane na maszynie i Maciek je zdążył przeczytać: „Studenci Gliwic! Warszawa walczy! Nie może to pozostać w naszym środowisku bez echa! Wzywamy Was do akcji solidarności z Warszawą. Ogłaszamy manifestację w dniu 11.03.68 godz. 16.00 na Placu Krakowskim. Niech żyją studenci Warszawy!”
W dniu zapowiedzianego wiecu Rektor Szuba apelował jeszcze przez radiowęzeł o zachowanie spokoju i nieuczestniczenie w wiecu.
Przed Wydziałem Górniczym przy placu Krakowskim rozrzucono ulotki. Najpierw było około 50 studentów, ale z akademika przy Pszczyńskiej, gdzie też wywieszono ulotki, przyszło dwa razy więcej. Rektor telefonicznie wezwał oddziały MO, ale nie interweniowały przypatrując się zbiegowisku z boku.
Tymczasem tłum się powiększał, było ich już pół tysiąca. Demonstranci śpiewając Międzynarodówkę przeszli Marcina Strzody i Zwycięstwa do Rynku zabierając okrzykami „chodźcie z nami” kolejne grupy, tak, że było ich w sumie półtora tysiąca. Krzyczano „Precz z cenzurą”, „Wolność słowa”, „Żądamy wolności słowa i prasy”, „Niech żyje Konstytucja”, „Precz z czerwoną burżuazją”, „Niech żyje Warszawa”, „Warszawa”, „Niech żyje nasz Wieszcz”, „Niech żyją studenci”, „Precz z pałkami” idąc na Rynek. Maciek bał się tego tłumu i groźnych okrzyków, mimo to magnetycznie szedł z nimi. Z Rynku poszli pod pomnik Mickiewicza i krzyczeli „Cicho wszędzie, głucho wszędzie — co to będzie, co to będzie „Niech żyje Mickiewicz” „Wieszczu przemów”. Złożono kwiaty pod pomnikiem poety, odśpiewano hymn państwowy i Międzynarodówkę. Milicja w dalszym ciągu nie interweniowała. Zaczęto się rozchodzić, ale Maciek jeszcze z małą grupą poszedł na Rynek, by tamtędy wrócić Dworcową na pociąg do Katowic. Palono tu gazety, krzyczano „Prasa kłamie”, „Precz z czerwonym caratem”, „Precz z generałem Moczarem”.
Jednak nie wrócił, poszedł z nimi pod koszary, potem pod budynek Komitetu Powiatowego PZPR, a na końcu pod mieszkanie Rektora Szuby na ulicy Gottwalda gdzie wykrzyczano „Precz z rektorem”.
Kiedy wreszcie wracał na dworzec, widział niemal we wszystkich ulicach krzyczące grupki studentów biegające po Dolnych Wałów, Zwycięstwa, Kłodnickiej, Warszawskiej i Dworcowej. Mieszkańcy kamienic solidaryzowali się ze studentami wyrzucając z okien płonące gazety.
Nazajutrz, kiedy Maciek przyjechał na zajęcia, mówiono o nocnych rewizjach milicji w akademikach. Dowiedział się, że w dzisiejszej Trybunie Robotniczej ukazało się oświadczenie Rektora Politechniki Śląskiej Jerzego Szuby potępiające wczorajsze bunty studentów, nazywając ich mętami i chuliganami.
Z 11 na 12 nocą napisano na murach przy Wrocławskiej i Kłodnickiej „DZIADY”. Młodzież postanowiła po południu wczorajszą akcję powtórzyć.
O godzinie 4 przed klubem „Spirala” na placu Krakowskim zebrało się 150 studentów, trzymali transparenty „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie”, „Niech żyje Mickiewicz”, „Niech żyje demokracja”, „Żądamy wolności”. Ludzi przybywało, natychmiast zrobiło się pół tysiąca. Kiedy pochód ruszył, milicja przez megafony wezwała do rozejścia się. Zaraz po wezwaniu wkroczyły do akcji oddziały ZOMO i ORMO używając gumowych pałek. Maciek próbował uciec na dworzec, ale miał odciętą drogę. Część rozproszyła się chcąc się ukryć w akademiku „Piast” przy Łużyckiej, ale milicjanci blokowali przejścia. Tam próbowano sformować kolejny pochód. Milicjanci gonili studentów po Zwycięstwa i na Rynku. Krzyczano „gestapowcy”, „bandyci”. Bito zwykłych przechodniów i studentów nie uczestniczących w demonstracji, a idących ulicami.
Maciek przedarł się chcąc wracać pociągiem do domu, ale zauważył tłum studentów uciekających na Nowotki z Rynku. Milicja rozpędziła tłum gumowymi pałkami. W bocznych uliczkach, między placem Inwalidów i Dolnych Wałów i stały „Nyski” z okratowanymi oknami, stali milicjanci w płaszczach i kaskach, stały obok psy milicyjne w kagańcach. Przez megafony umieszczone na dachach samochodów milicyjnych wzywano do rozejścia się.
Ulicami jeździły „Nyski” z megafonami. Wrócił się, poszedł Strzody w kierunku placu Krakowskiego zobaczyć co się tam dzieje. Przy kinie „X” ulica była zalana wodą i stał wóz strażacki. Pod „Piastem” zbierali się rozproszeni studenci. Ale nadjechała polewaczka i Maciek wreszcie uciekł.
Andrzej dowiadywał się w stołówce o tym, co się działo w Krakowie.
Z Krakowa wykładowcy przywozili okropne wieści. 13 marca w Krakowie funkcjonariusze MO i SB rozpraszając demonstrację uliczną złamali zakaz i wdarli się do Collegium Novum UJ, pobili nawet profesorów.
14 marca Andrzej i Marian na zebraniu sprawozdawczo-wyborczym ZSP w auli Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii wraz z innymi głosowali za wyłonieniem delegacji, mającej pójść na zaplanowany na dzisiaj wielki wiec na Placu Dzierżyńskiego, gdzie Gierek miał ustosunkować się do wydarzeń warszawskich. Władze uczelni nakazały studentom przygotowanie rezolucji potępiającej warszawskich wichrzycieli, ale nie zgodzili się. Studenci wyższych lat sami napisali rezolucję potępiającą nie warszawskich studentów, a działania MO, domagano się w niej wolności słowa i zgromadzeń. Piętnastoosobowa delegacja, która miała dostarczyć rezolucję KW PZPR i przeczytać ją na masówce o godzinie 16 na placu Dzierżyńskiego nie została wpuszczona ani do Komitetu, ani na plac Dzierżyńskiego. Została pobita przez ZOMO i ORMO strzegące placu.
Solidaryzując się z delegacją w odpowiedzi na haniebne jej potraktowanie o godzinie czwartej popołudniu Andrzej z Marianem wraz z dwustu innymi studentami wyruszyli spod ulicy Bankowej, sprzed gmachu Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii Filii UJ. Wśród demonstrantów pokrzykujących co jakiś czas „żądamy wolności słowa”, „wolności literatury”, weszli na Warszawską i dotarli do Rynku. Tu przyłączyli się studenci innych uczelni. Do Andrzeja dołączył Edek z podwórka, starszy od niego o dwa lata student trzeciego roku Wyższej szkoły Ekonomicznej.
Poszli Mickiewicza, Słowackiego i 3 Maja i podążyli w kierunku Placu Wolności. Obok nich szli milcząco milicjanci nie ingerując, ale wyczuwalne było ich zdenerwowanie. Na placu Dzierżyńskiego właśnie przemawiał Gierek filmowany przez telewizję gdzie pokazywano pełne poparcie ludu śląskiego dla PZPR i jej Komitetu Centralnego i nie mogli dopuścić do równoległej kontrmanifestacji. Na dodatek część uczestników manifestacji przymusowo tam zwiezionych z zakładów pracy dowiadując się o pochodzie studentów próbowała przedostać się na Plac Wolności, a pochód studentów słychać było już na Placu Miarki.
Dlatego rzucono wszystkie oddziały ZOMO, MO I ORMO na Plac Wolności, równocześnie blokując wszystkie ulice. Przez megafony wzywano wielokrotnie do rozejścia się, ale tłum nie reagował.
Andrzej jeszcze spojrzał na pomnik, który stał na najpiękniejszym placu miasta i którego nikt nie lubił. Przyszli tu zapewne tyko dlatego, że pomnika Mickiewicza w Katowicach nie było. Ale czemu do tych żołnierzy radzieckich w tych blaszanych kaskach? Dawniej w miejscu Pomnika Wdzięczności Żołnierzom Armii Radzieckiej stał pomnik dwóch cesarzy Wilhelma I i Fryderyka III odsłonięty w końcu XIX wieku, potem w międzywojniu Nieznanego Powstańca Śląskiego, w czasie okupacji pomnik żołnierzy niemieckich, a na końcu ten, stojący do dzisiaj, popisany ordynarnymi wyrazami, obsrywany i oblewany czerwoną farbą.
Właśnie chciano odczytać nie przyjętą przez Gierka rezolucję, kiedy ktoś z tłumu obrzucił pomnik kamieniami. Było to jak sygnał do natarcia.
Bito pałkami wszystkich na oślep, najpierw po nogach, by upadli, potem wleczono pobitych do Nysek. Tłum rozpierzchł się, szukając ratunku w sklepach i w bramach kamienic, ale funkcjonariusze tym łatwiej ich stamtąd wywlekali.
Andrzej z Marianem i Edkiem zdołali przedrzeć się na Zawadzkiego skąd pędem pobiegli na Koszutkę do domu.
Nazajutrz wszyscy w Filii UJ zaczęli masowo oddawać legitymacje ZMS. W holu Filii UJ pojawił się afisz z rezolucją, podpisany przez kilku członków delegacji. Również na filarach w holu budynku zostały rozklejone odbitki maszynowe rezolucji studenckiej, w której potępiono działalność SB i MO.
Rano delegacja studencka ponownie poszła do Wydziału Nauki i Oświaty KW PZPR i jej nie przyjęto.
W odpowiedzi zorganizowano wiec w sali Wydziału Prawa, do którego przyłączyły się inne katowickie uczelnie. Domagano się odwołania nazywania ich w prasie chuliganami, ludzkiego traktowania studentów przez MO, zwolnienia zatrzymanych studentów, wolności słowa, ograniczenia cenzury. Zaplanowano demonstrację po południu, przejście przed gmachem Domu Prasy na Rynku w Katowicach. Od komendanta MO uzyskano zapewnienie, że studenci będą mogli wyjść z budynku i rozejść się do domów.
Ale wychodzących milicja zaatakowała, bijąc uciekających studentów i szczując psami. Zdesperowani wskakiwali do śmierdzącej Rawy, by uciec na drugi brzeg.
Wiec po południu jednak i tak się odbył.
O wpół do piątej na Rynku było już czterysta osób. Palono gazety, krzyczano „Moczar pod sąd!” „Prasa kłamie!”, „Żądamy wolności prasy!”, „Demokracji!”, „Swobody!”, „Gomułka do przytułku!”
Zablokowano Rynek, użyto armatek wodnych, pałowano demonstrantów i przechodniów. Mimo, że studenci rozproszyli się, część została aresztowana, milicja i oddziały ZOMO nie opuszczały Rynku do 20.
Nazajutrz odbyły się znowu rozruchy na Rynku, ale studenci już tam nie poszli. Podobno przyłączyli się zwyczajni chuligani i zaczęła się regularna bitwa, co miało dowieść, że studenci to jednak chuligani. Wybijano szyby w sklepach, rzucano doniczkami, wyrywano kostki brukowe.
Z biegiem dni studenci wrócili do zajęć. Zamieszki ucichły zarówno w Warszawie jak i w całym kraju. Przypieczętowało ich porażkę dwugodzinne przemówienie Władysława Gomułki 19 marca transmitowane w telewizji, gdzie jednoznacznie określono ich jako bandytów i wichrzycieli.
Nie było już ulotek, zaczęły się zwolnienia prowodyrów i uczestników zajść, zwalniano z pracy ich rodziców, pracowników naukowych i profesorów. Próbowano się o nich upominać, pisano rezolucje, planowano strajk.
20 marca, nazajutrz po przemówieniu Gomułki wywieszono w Katedrze Matematyki na ścianie rezolucję, ale szybko ją usunięto.
W kwietniu uchwalono likwidację Filii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od października miała być wcielona do nowopowstałego Uniwersytetu Śląskiego z nowymi wykładowcami, których ściągano z całej Polski kusząc mieszkaniami i pensjami. Zmieniono zasady przyjęcia na pierwszy rok studiów. Wprowadzono aż pięć punktów za pochodzenie robotniczo-chłopskie oraz dodatkowe punkty za służbę wojskową i pracę zawodową. W kwietniu i maju na uczelni zaczęto organizować dla dzieci robotników przyspieszone kursy maturalne i przygotowawcze na studia.
Rodziców Marian zwolniono z pracy. O tym, że jest Żydem dowiedział się niedawno i nie wiedział, co z tym zrobić. Kończyli już z Andrzejem kurs skałkowy w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, należał do uczelnianego Koła Śląskiego Klubu Wysokogórskiego Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w Katowicach i bardzo lubił wyjazdy z Andrzejem do Podlesic. Jednak o decyzji wyjazdu z Polski najbardziej zaważyła wiadomość o powstaniu Uniwersytetu Śląskiego i to już od nowego roku akademickiego. Mariana nie zrażały argumenty rodziców, że jako Żyd będzie w Polsce obywatelem drugiej kategorii i będą hamowane wszelkie warunki jego rozwoju w zawodzie naukowca. W końcu nie wszyscy wyjeżdżali i przecież na uczelni nikt mu nie robił żadnych przykrości, ale z drugiej strony nie robiono, skoro nikt razem z nim nie wiedział że jest Żydem. Wiedziały o tym, nie wiadomo jak, tylko Służby Bezpieczeństwa.
Marian był przekonany, że bez zwolnionych wykładowców z Filii Uniwersytetu Śląskiego, w nowo powstałym uniwersytecie z nominacjami na docentów pracowników uniwersyteckich, o których niskim poziomie wszyscy wiedzieli, nie będzie żadnej nauki. I właśnie to zadecydowało, że zgodził się z rodzicami, że trzeba stąd wyjeżdżać.
Andrzej bardzo się przejął decyzją Mariana po cichu zazdroszcząc mu możliwości wyjazdu.
Nie było to takie proste. W czerwcu zdawali wyśmienicie wszystkie egzaminy, jako studentowi nie ukończonych studiów nie kazano za nie zapłacić, jednak formalności było mnóstwo. Rzecz rozbijała się o jakąś pieczątkę i nawet ojciec Andrzeja zaoferował się poprosić świeżo zaprzyjaźnioną kreślarkę o namalowanie jej na niezbędnym dokumencie. Jednak na całe szczęście (ku radości Krystyny, która nie znosiła tej kreślarki niszcząc prezenty od niej na imieniny Rudka) do fałszerstwa nie doszło, a rodzice Mariana poradzili sobie jakoś.
Ale formalności były astronomiczne. Jechał w nieznane do Wiednia, ale wiedział już, że Izrael daje stypendia, by można było kontynuować studia i finansuje naukę hebrajskiego w kibucu.
O zezwolenie na zmianę obywatelstwa polskiego na żydowskie – był to podstawowy warunek opuszczenia Polski: zrzeczenie się obywatelstwa – trzeba było wystąpić z pismem do Rady Państwa. Zamiast paszportu otrzymał dokument podróży taki jak dla bezpaństwowców, który kosztował 5000 złotych. Potrzebna była jeszcze zgoda na wyjazd z Wojskowej Komendy Rejonowej. Zaświadczenie z wydziału kwaterunkowego w Radzie Narodowej o zdaniu mieszkania. Trzy zdjęcia paszportowe. Skrócony odpis aktu urodzenia. Dowód osobisty. Promesa wizy z zaświadczeniem z „Orbisu” o obietnicy pokrycia kosztów podróży w dewizach. Znaczki skarbowe za 60 zł .Druk dla organów ewidencji ludności. Blankiety na 1, 5, 10 zł pobiera w MO z zaznaczeniem, że na stały wyjazd. Zaświadczenie z wydziału finansowego o braku zobowiązań finansowych. Wszystkie niezbędne dokumenty jak matura i indeks Marian musiał stwierdzić ich autentyczność w kuratorium Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego i przetłumaczyć na język obcy w Spółdzielni Tłumaczy, jak i odpis metryki urodzenia. Znaczki na kopii po 17 złotych, znaczki na każde tłumaczenie po 20 złotych.
Wszystko z dokumentem podróży trzeba było legalizować w Ministerstwie Sprawiedliwości na placu na Rozdrożu w dziale legalizacji dokumentów. Zresztą i tak do Warszawy trzeba było jechać, gdyż promesę wizową czeską i austriacką oraz docelową izraelską otrzymywało się w ambasadzie holenderskiej reprezentującej izraelskie interesy. Złożyć należało dokument podróży i 3 zdjęcia, otrzymywało się w niej bilety oraz pożyczkę na bilety.
Marian obleciał jeszcze całe Katowice by dostać pieczątki ze wszystkich bibliotek.
Najgorsze było pakowanie. Rodzice sprzedawali cały dobytek za grosze, ale Marian nie mógł rozstać się z książkami, które były najcieńsze. Za każde 10 kg płaciło się w cle 2 złote. Nie wolno było nic wywieźć wyprodukowanego przed 1945, a w urzędzie celnym były astronomiczne kolejki i nikt już nie wiedział, co wolno, a czego nie wolno było zabrać. Wszystko to w końcu pozostawił do rozstrzygnięcia rodzicom.
By otrzymać dokument pełniący rolę paszportu, trzeba było jeszcze otrzymać decyzję z MO drogą pocztową co trwało 3 dni, a potem od tego momentu wolno było do miesiąca opuścić Polskę i tak naprawdę nie wiedział kiedy wyjedzie. Andrzejowi i Marianowi przyznano jeszcze zimą z uczelnianego Koła Śląskiego Klubu Wysokogórskiego obóz letni w Zakopanem i liczył, że jeszcze pojedzie do Zakopca. Wpadał w coraz to gorszą depresję i kiedy Andrzej pod koniec czerwca odprowadzał go na dworzec, w pociągu z Gliwic było już dużo rodzin, które rodzinę Mariana rozpoznały i powitały owacyjnie.
Andrzej w Zakopanem jako bardziej zawansowany już wspinacz poznał mnóstwo wspinających się chłopców i dziewcząt.
Ponieważ wolno było się wspinać od 14 roku życia, przyjechały tu drużyny harcerskie, i uczelniane Koła Klubów Wysokogórskich z całej Polski, a w Morskim Oku przesiadywał kwiat przedwojennego taternictwa.
Sierpień spędził z Ewą i matką w Przemyślu nudząc się strasznie, ucząc kuzyna Witka matematyki. Witek miał nadzieję, że jeszcze przed jesiennym poborem do wojska zostanie przyjęty na jakąś uczelnię i jego sfingowane samobójstwo nie pójdzie na marne.
Wrzesień spędził w Katowicach wywołując zdjęcia zrobione nowo kupioną od Ruskich na ciuchach w Przemyślu „Zorką”.
Znowu do jego pół-pokoju zaczęli schodzić się znajomi. Teraz nowo zapoznani w Zakopanem studenci z uniwersytetu, między innymi Marek ze swoją dziewczyną Anielą zwaną Aśką i Michał, starszy o rok od Andrzeja student fizyki we fryzurze afro, zwany Gabrielem ze swoją dziewczyną Bożeną.
Wszyscy urzędowali także w mieszkaniu Maćka.
1 października 1968 roku w Hali Parkowej odbyła się uroczysta inauguracja pierwszego roku akademickiego na Uniwersytecie Śląskim, na której było 6 tysięcy studentów.
O godzinie 12 senat w purpurze przy śpiewanym przez chór studencki gaudeamus igitur wkroczył na widownię. Magnificencja Rektor Uniwersytetu Śląskiego Kazimierz Popiołek zasiadł z Józefem Cyrankiewiczem, Edwardem Gierkiem, Jerzym Ziętkiem, Henrykiem Jabłońskim, Zdzisławem Grudniem i Maciejem Szczepańskim.
Andrzej pogrążył się w transmisjach telewizyjnych. Olimpiada Letnia w Meksyku od 12 do 27 października zachwyciła go innowacjami: bieżnia i skocznie stadionu olimpijskiego pokryto sprężynującym materiałem syntetycznym zwanym tartanem.
Zaraz wyniki – a Andrzej interesował się tylko lekkoatletyką – były obłędne. Skoczek w dal Amerykanin Bob Beamon skoczył 8,90 m, poprawił poprzedni wynik światowy o 55 cm! Kalifornijczyk Richard Fosbury przelatywał nad poprzeczką plecami w dół z wynikiem 2,24 m!
Polacy byli świetni, zdobyli 18 medali, w tym pięć złotych.
Transmitowano olimpiadę po raz pierwszy dzięki telewizji satelitarnej w kolorze, ale nie dla Andrzeja.
Jesienią Andrzej dostał długi list od Mariana. Marian pisał, że po ulicach chodzą piękne dziewczyny, że jest już studentem fizyki Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Że bardzo tęskni za skałkami. List, jak Andrzej stwierdził z satysfakcją, był radosny.
Andrzej mu nie odpisał.