Skoro Rudek wreszcie dostał pracę, Krystyna przestała martwić się o byt rodziny i poszła na Pocztową wyjąć z konta bony towarowe, by kupić na Morcinka w sklepie Banku kilka motków włóczki. Ostatni raz wyciągała z konta bony towarowe na polecenie Rudka, by kupić zamówione rzeczy na prezenty dla Kubańczyków, kiedy jechała z dziećmi dwa lata wcześniej do Hawany na wakacje. Do tej pory nie ruszała pieniędzy Rudka, w odróżnieniu od takiej Heni przyjeżdżającej aż z Brynowa do jedynego w Katowicach sklepu znajdującego się akurat na Koszutce, blisko jej domu. Henia kupowała w sklepie P.K.O. wszystko na co miała ochotę, między innymi ogromne biustonosze w kolorach pastelowych, mówiła, że dla kobiety ta część garderoby jest najważniejsza i wyciągała je z szeleszczących nylonowych toreb z niebieskim nadrukiem Banku i jego logo z kulą ziemską, chwaląc się zakupami.
Krystyna niewiele wiedziała o tym banku, ale jak przez mgłę pamiętała z reklamy przedwojennej. Bank Polska Kasa Opieki S.A. powstał w międzywojniu by pomagać Polakom przebywającym za granicą chcącym słać do rodzin paczki i pieniądze. Wtedy oddziały banku powstały w największych skupiskach Polaków: w Paryżu, Buenos Aires, Tel Awiwie i Nowym Jorku. Prowadzono też działalność poza bankową, jak nagrody dla uczniów polskich szkół, stypendia, czytelnie, biblioteki. Kupiono „Księgarnię Polską” firmy Gebethner i Wolff, finansowano przytuliska dla ubogich, budowę Domu Starców, Wdów i Sierot.
Pod identyczną nazwą w Polsce Ludowej bank prosperował bardzo dobrze, uczestnicząc w transakcjach walutowych, zabierając obywatelom prawdziwą walutę i wypuszczając własną „bonów towarowych PeKaO” mających kształt kwadratu, nominowanych w dolarach amerykańskich. Odwrotna transakcja posiadaczy kont w banku była niemożliwa, gdyż posiadanie dolarów było zakazane.
Krystyna przeszła przez rozkopany, zastawiony ryczącymi kompresorami, dźwigami i koparkami Rynek. Zmieniono już trasy tramwajów łącząc Siemianowice, Wełnowiec i Koszutkę z południem. „13-tka”, „213″, „6″ i „11″ jechały teraz do parku Kościuszki przez Pocztową, wokół placu Miarki i w dół 15 Grudnia. Zlikwidowano właśnie szalet publiczny przed Zenitem, do którego schodziło się w dół po schodach i stanowił odrażające miejsce. Poszerzano jezdnię ulicy Pocztowej. Tory tramwajowe przy Pocztowej i 15 Grudnia przerzucono na lewą stronę, by tory pod wiaduktem biegły obok siebie. Kładziono kable telekomunikacyjne, energetyczne, kanalizacyjne i gazowe w związku z budową dworca kolejowego.
Kolejka do Banku P.K.O. była ogromna, ludzie stali na ulicy i tępo wpatrywali się w pracujących robotników. Kiedy nadeszła pora dojścia Krystyny do okienka okazało się, że ją Rudek usunął z upoważnienia.
Wracała do domu piechotą w nadziei, że coś po drodze kupi. Była wiosna i Krystyna nie chciała się już ciągle martwić. Wszystko stawało się monotonne w swej nieracjonalności. Dochodząc do rogu 3 Maja patrzyła na baby wiejskie z koszami pełnymi oscypków, jak szybko zwijają swoje niewielkie interesiki na widok pojawiających się w oddali milicjantów, by przeczekać gdzieś w bramie i znowu stawać z koszami w tym samym miejscu. Podobnie robiły kwiaciarki uciekając z bukiecikami leśnych fiołków i konwalii. Handel uliczny był nielegalny, a mandaty i łapówki były tak wielkie w porównaniu z utargiem, że handlarze woleli uciekać.
Martwiła się też o Andrzeja, który znikał na całe dni, chodząc na uczelniane wiece i demonstracje, o których wiedziała tylko z Wolnej Europy. Żadna gazeta nic o tym nie pisała, a cała afera z „Dziadami” pokazywana w telewizji ograniczała się tylko do Warszawy i zdawało się, że nic się w Polsce poza Warszawą nie dzieje, szczególnie, że Gierek w zagadkowy sposób kilka dni temu groził na wiecu przy jakiś nieprawdopodobnych tłumach spędzonych ludzi na plac Feliksa Dzierżyńskiego, że każdemu w Katowicach kto będzie „zawracać nurt naszego życia z obranej przez naród drogi, to śląska woda pogruchocze kości”. Krystyna nie miała pojęcia o jaką wodę Gierkowi chodzi. Właśnie przykrywano na Rynku jedyną rzekę płynącą przez to brzydkie miasto betonem, by nie śmierdziała, i chyba nie miał Gierek tej wody na myśli. Nic ją to właściwie nie obchodziło, poza tym, że Andrzej był teraz z tymi o których Gierek powiedział, że to są „pogrobowcy starego ustroju, rewizjoniści, syjoniści, sługusi imperializmu”. Krystyna bardzo bała się o Andrzeja.
Przeszła przez 3 Maja. W witrynach sklepów stały rzeczy nie do sprzedania, gdyż obowiązywała zasada, że można je sprzedać tylko po zmianie dekoracji, a nigdy nie było wiadomo, kiedy to może nastąpić. Zresztą i tak by ich nie kupiła, były piekielnie drogie.
Na wiosnę w modzie obowiązywała linia namiotu, ołówka, trąbki, safari, styl bojarski, myśliwski hubertus, redingot, materiał to tweedy, flausze, wełna mieszana z anilaną. Obowiązywały golfy, krój męskiej marynarki, szmizjerki, skóry baranie. Stroje wizytowe były eleganckie, obowiązywały sukienki czarne, coctailowe. Ach, wszystko to pokazywała co tydzień Barbara Hoff w „Przekroju” i co z tego. Krystyna bardzo lubiła się ładnie ubrać, ale teraz jej się wszystkiego odechciało.
Czuła się jak za okupacji, kiedy z Łańcuta przechodziły patrole niemieckie i szły na wieś kupować zmarznięte ziemniaki od chłopów. Teraz też szła do małych sklepików otoczonych stertą starych pudeł i skrzyń, gdyż towar przywożono o różnych porach, a znikał on błyskawicznie, pochłaniała go zawsze stojąca kolejka ludzi. Puste skrzynki zostawały i czekały na zabranie w kolejnej dostawie. Ludzie kupowali głwónie piwo i wódkę i wędlinę jaka była, a przecież Krystyna nie kupi salcesonu ani pasztetowej, nikt tego w jej domu jadł nie będzie.
Teraz nawet najmniejsze sklepy stawały się samoobsługowe, przez co towar stał na posadce łącznie z ogromnymi koszami z chlebem i bułkami. Ludzie pytają o dostawy ryb i jaj, nikt nie wie kiedy będą: kierowniczka nigdy nie mogła połączyć się z Centralą i dowiedzieć się, kiedy rzucą. A rzucali coś od rana i tylko dzięki życzliwości sąsiadek Krystyna wiedziała, gdzie rzucili coś popołudniu.
Luźno było przy Niebieskich Blokach w pawilonach na Dzierżyńskiego, ale tam były tylko sklepy z butami, Cepelia, Księgarnia. Idąc w górę w stronę kościoła na skrzyżowanie Armii Czerwonej, Marchlewskiego i Katowickiej, można zawsze było coś po drodze dostać, ale niewiele w maleńkich klitkach sklepików, gdzie sprzedaje się wszystko. W pawilonach po prawej stronie Armii Czerwonej nie było już prawie nic, pierwotny sklep mięsno—wędliniarski zamieniono na nabiałowy, bo nie było czym handlować i teraz stał pusty po wyprzedaży ostatnich serów, śmietany, masła i mrożonego drobiu. Obok skromny sklep cukierniczo-owocowy, w galeriowcu „Delikatesy” świeciły pustkami. Zawsze coś Krystyna przynosiła z rejonu sklepików „Górnika”, ale najłatwiej można było coś upolować w okolicy Morcinka, gdzie przebudowano starą mleczarnię i zamieniono na piekarnię. MHD zarządziło otwieranie o godzinie 6.00, a zamykanie o 20.00 i w ciągu tego czasu ciągle coś dowożono. Także sklep przy Okrzei od strony Tyszki sprzedający nabiał i artykuły chemiczne otwarty był też wieczorem.
Szczęśliwie Katowickie Zakłady Mięsne otrzymały importowany zestaw urządzeń do krajania i paczkowania wędlin z Holandii, które same wkładały plasterki do woreczków foliowych i je spawały. Krystyna była zachwycona i chętnie stanęła po nie w kolejce w Delikatesach na Armii Czerwonej, po 15 deko kiełbasy szynkowej. Asortyment obejmował 9 gatunków wędlin: szynkę gotowaną, mieloną, baleron, polędwicę, boczek, kiełbasę kujawską i szynkową oraz konserwę turystyczną, ale była tylko kiełbasa szynkowa, którą w domu Krystyny chętnie jedzono.
Po tak udanym zakupie poprawił się Krystynie humor i przyjaźniej popatrzyła na ludzi na ulicy. Kobiety nosiły wiosenne płaszcze laminowane, mężczyźni trencz „ocieplony” kolorową podpinką, albo płaszcz klasyczny o zapięciu jednorzędowym, przeważnie krytym, gdzieniegdzie przemykał ktoś w płaszczu z modnej jodły i elano-bawełny. Ale tylko ci, którzy nosili kapelusze byli, jak się mówiło w Przemyślu, porządnie ubrani. Robociarski proletariat nosił chustki i berety na głowie, co wyglądało biednie, szaro i brzydko. Krystyna pomyślała, że powinna poszukać czegoś do ubrania, szczególnie skarpetek helanco dla Rudka i Andrzeja. Botki Ewy zimę wprawdzie wytrzymały, ale filcowe buty są na jeden sezon.
Jednak trudno było tej wiosny utrzymać dobry nastrój. Gazety milczały o tym co się naprawdę dzieje na ulicach miast. Zadecydowano o budowie osiedla Paderewskiego na 6 tysięcy mieszkań dla 30 tysięcy mieszkańców i o tym się rozpisywano, chociaż przy takim trybie budowania była to dla oczekujących na mieszkania bardzo daleka przyszłość. Pomstowano też na anteny telewizyjne zakładane przez amatorów, niszczące rynny i dziurawiące dachy kryte delikatnymi ocynkowanymi blachami.
Rozpisywano się o triumfalnym sukcesie krakowskiej milicji w schwytaniu wampira Krakowa, maturzysty Karola Kota. Krystyna śledziła skąpe informacje o tragediach w Krakowie, gdzie Kot zamordował chłopczyka na sankach i dziewczynkę na klatce schodowej, którą rodzice posłali do skrzynki po list. Właśnie dowiedziała się, że chłopak dostał karę śmierci, ale nic nie było jawne i nikt tak naprawdę nie wiedział co się działo z Kotem.
Tymczasem nadszedł kwiecień i Rudek przyjechał z Warszawy samochodem.
Jak zauważyła Krystyna, Rudek nawet nie potrafił tym fiatem kierować i strach było z nim jechać. Bo kto to widział, by na starym, nieużywanym kilkadziesiąt lat prawem jazdy taki choleryk jak Rudek, który dostał swój pierwszy samochód po pięćdziesiątce, mógł dobrze jeździć. Wzbudzali wszędzie sensację samochodem, a trzymając auto przed klatką schodową Rudek, ku uciesze wszystkich sąsiadów siedzących w oknach nie potrafił go nawet uruchomić! Ciągle gasł mu silnik, a to przecież samochód na włoskich częściach, idealnie chodził, ale nie w rękach Rudka.
Pojechali nawet w Skałki zawieźć Andrzeja z Marianem, by się mogli wspinać, ale wszyscy umierali ze strachu w samochodzie Rudka. Po marcu okazało się, że Marian jest Żydem, o czym sam do tej pory nie wiedział i właściwie wszystkie teraz nasiadówki w pół-pokoju Andrzeja były smutne i Krystyna to odczuwała. Miała w klasie prawie same przyjaciółki Żydówki, wszystkie zginęły w czasie wojny. Aż żal było patrzeć, gdyż Marian bardzo dobrze czuł się na pierwszym roku studiów, przyjaźnił się z Andrzejem nie miał zamiaru nigdzie jechać, ale jego rodzice nalegali i perswadowali, że nie ma tu w Polsce przed nim żadnej przyszłości, skoro ich zwalniają z pracy. Krystyna starała się jak mogła umilać im czas zdobytym jedzeniem i namawianiem Rudka na podwożenie ich na narty do Szczyrku.
Nic nie wskazywało, by coś się miało zmienić. Gomułka podobno w pewnym momencie zakazał kontynuowania ataków antysemickich w prasie i telewizji, ale kolejny wiec na placu Dzierżyńskiego i mowa Gierka niczego nie naprawiła. Jak oglądała w telewizji, na 1 Maja prostokąt placu Dzierżyńskiego wypełniony był morzem sztandarów. Na gmachu Komitetu Wojewódzkiego wisiał portret Lenina z napisem „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się”, hasło to podobno, jak mówił spiker, było wciąż aktualne od 120 lat. Na całą wysokość gmachu wisiały flagi bratnich państw socjalistycznych. Na budynku prezydium WRN wisiał gigantyczny portret Gomułki. Obok wielkie litery „PZPR symbol partii przewodniej siły narodu, która jest rozumem, honorem i sumieniem klasy robotniczej”. Na gmachu Związków Zawodowych olbrzymi transparent: “Czynem witamy V Zjazd Partii”. I w tym wszystkim przemówienie Gierka o tym, że jest dumny, że Śląsk zdołał pohamować bankrutów politycznych.
Krystyna postanowiła zapisać się na kurs dziewiarstwa, ale okazało się, że możliwe jest to dopiero od nowego roku akademickiego, czyli po wakacjach. Tymczasem mimo zamówień na spodnie od koleżanek Andrzeja i Ewy, potrafiła zrobić na maszynie z trudem tylko szalik.
W połowie maja na Zawadzkiego utworzono targowisko miejskie z 30 legalnymi, zadaszonymi straganami, z czego Krystyna bardzo się ucieszyła. Nie było to nic specjalnego, sprzedawano tu oprócz warzyw i owoców koszule non-iron, bluzki i płaszcze ortalionowe. Targowisko było brudne, zaśmiecone, z muchami i parkingiem w pobliżu, ale zawsze było to jakieś ułatwienie.