Lata sześćdziesiąte. Ewa (26)

Mimozami zaczęła się dla Ewy klasa trzecia, chociaż nie miała pojęcia dlaczego Niemen śpiewa o mimozach, skoro kwitną jedynie na Kubie, a w Polsce nie ma ich nawet w kwiaciarniach. Nikt nie nazywał mimozami zwykłych żółtych chwastów na Diablinie, ale widocznie Tuwim miał je na myśli jak pisał wiersz rozsławiony śpiewem Niemena. Najbardziej działała na nią fraza o tym, jak przychodziła do cukierni ta dziewczyna, pod wpływem której Niemenowi rosły skrzydła. Ewa nie używała nawet słowa cukiernia, zawsze była to kawiarnia lub ciastkarnia, gdzie nie było stolików, tak jak w „Dianie” na Morcinka, wszystko tam było na wynos. A tu takie piękne słowo: cukiernia.
W czasie, kiedy Niemen dochodził do słowa „cukiernia”, przypominały się jej wakacje i Hieronim. Właściwie już samo imię ją odstręczało – jak można nazwać dziecko Hieronim?! Nigdy z nim nie zamieniła słowa, chociaż mieszkał w tym samym domu na ulicy Sówki w Gdańsku Stogach, tak jak oni, wynajmował tu z ojcem na lato pokój i nikt ich nie zapoznał ze sobą. Ale kiedyś weszła do kuchni po talerzyk i nie zapaliła światła, odczuła, że ktoś jeszcze tu jest. Szybko uciekła, dostrzegła jednak błyszczące oczy Hieronima i poczuła właśnie to samo, jak wtedy, gdy Niemen dochodził w swojej pieśni do słowa „cukiernia”.
Danka nie chciała nic słyszeć ani o Hieronimie, ani o Stogach, opowiadała w kółko o swoich doświadczeniach erotycznych na kolonii, która już się jej nie należała jako licealistce, ale jakoś ojciec w zakładzie, w którym pracował, jej to załatwił. Danka opowiadała tak zachęcająco, że Ewa żałowała, że nigdy w życiu nie była na kolonii i nigdy nie pojedzie tylko dlatego, że jej mama nie pracuje i się jej nie należą kolonie.
Sprawiły sobie elastyczne czerwone pończochy i do tego czerwone golfy, które wystawały spod białego kołnierzyka fartuszka, a nawet widoczne były, gdy szli na pływalnie i zostawiali fartuszki w klasie. Też na warsztatach, kiedy przebierały się w chałaty, a pod koniec dnia, kiedy nauczyciele zamknięci w kantorku pili i już ich nic nie interesowało, zdejmowały okropne chałaty i obowiązkowe chustki z głów, a chłopcy zdejmowali berety.
Ewa robiła golfy z różnych trykotowych bluzek, które farbowała na czerwono zszywając kołnierzyk i ubierając je do tyłu, tak, że spod długich włosów szwu nie było widać. Całe szczęście nie zakazywano dziewczętom noszenia długich, rozpuszczonych włosów, nie tolerowano tylko ozdób na uszach, dłoniach i palcach. Największym kłopotem były jednak botki, które musiały być białe, a takie botki miała tylko Halina. Jej rodzice mieli pralnię chemiczną w Zabrzu i była w klasie najbogatszą dziewczyną. Wiadomo, prywatna inicjatywa.
Przemalowywanie botków nic nie dawało, farba się złuszczała, ale samo posiadanie butów z wysokimi cholewami już było wielkim sukcesem. Krystynie udało się kupić w Cepelii ludowe, filcowe buty z przodu sznurowane do kolan w kolorze czerwonym i Ewa była nimi zachwycona, mimo, że musiała wstawać o 15 minut wcześniej by je zasznurować i bardzo uważać na kałuże.
Jednak kolor czerwony został natychmiast wyeliminowany ze stroju dziewczyn, wicedyrektor, który uczył ich też malarstwa, stawał rano na schodach i nie wpuszczał czerwonych pończoch, długich włosów u chłopców i tych z brakiem tarczy na ramieniu lub tych, którzy mieli je tylko na agrafce. Ale butów Ewy się nie czepiał, a pięknie komponowały się z czerwonym golfem. Do tego Krystynie udało się kupić dwa metry wełny w drobną brązową kratę i razem uszyły pelerynę z patką pod szyję zapinaną na duże brązowe klipsy wyprute ze starej kurtki. Ewa chodziła w pelerynie całą jesień aż do pierwszych przymrozków, uszyła też sobie aksamitny, miodowy bert z czerwonymi pomponikami.

Katowice po wakacjach bardzo się zmieniły i nadal zmieniały, co Ewa obserwowała przesiadając się na „16-tkę” na Rynku. Rozkopano ulicę Moniuszki i przykrywano betonem Rawę. Dla Ewy było niepojęte, dlaczego miasto rezygnuje z przepływającej przez nie rzeki, nawet takiej jak teraz, śmierdzącej. Na niej budowano oszklony pawilon nazwany „Elegancja”, podobny już przecież wystawiono na Koszutce u wylotu przejścia podziemnego pod Rondem. Wyburzono w związku z budową dworca kino „Śląsk” i planowano zbudować 8-piętrowy gmach instytutu Fizyki Filii UJ, gdzie miał się uczyć jej brat wraz z innymi studentami, gnieżdżącymi się z trudem przy ulicy Bankowej.

Ewa była bardzo przywiązana do Babci z Przemyśla i bardzo żałowała, że nie pojechali do niej w tym roku. Ale wyprawa nad morze była tak dużym przedsięwzięciem, że nie opłacało się tam jechać krócej niż na dwa miesiące, a wakacje już się skończyły. Opisała je Babci szczegółowo w liście i też otrzymała długi list. Nikt z Wrocławia do Przemyśla tego lata nie przyjechał, Leszkowie z Mirką byli w Krynicy Morskiej, o Witku nie napisali ani słowa. Był tam cały czas deszcz i Babcia zastanawiała się w liście, dlaczego jak jej synowa pisze pocztówki do niej, to zawsze wybrzydza na wakacje fundowane przecież przez jej syna i to nie byle gdzie.
Ale latem w Przemyślu nie byli samotni: nocowała u nich córka Smoktunowiczów, ich sąsiadów na Alamarze na Kubie. Widocznie ojciec podał im adres teściowej i córka, piękna dwudziestolatka jechała z Gdańska do Złotych Piasków na wakacje i potrzebowała na przejściu granicznym przenocować. Emil poszedł po nią na dworzec, niósł ciężkie walizy, dali jej środkowy pokój. Stała w nim dla gości modernistyczna kanapa z dawnego biura dziadka, pełniąca w salonie rolę sofy. Powiadomili też Janka Knota, celnika, że Smoktunowiczówna będzie przekraczać granicę. Smoktunowiczówna napisała do nich z Bułgarii, dziękując za tak nadmiarową gościnę i pyszne potrawy. Ewie przypomniała się z całym impetem nostalgii Hawana, szczególnie, że właśnie doniesiono o zabiciu Che Guevary, który – cokolwiek powiedzieć o jego pracy jako ministra finansów w rządzie komunistycznym – był przecież urodziwym, młodym mężczyzną. I taka strata.

W szkole w dalszym ciągu najważniejszymi przedmiotami była chemia i biologia, a Chemik zaczął uczyć ich jeszcze nowego przedmiotu: higieny. Wychowawczyni wprawdzie przeprowadziła na godzinie wychowawczej pogadankę dotyczącą higieny, osobno dla chłopców i osobno dla dziewcząt, ale to nie miało porównania z tym, co opowiadał im chemik. Kiedy wychowawczyni, zwana przez nich Mańcią nakazywała dziewczętom, by znajdowały w domu zawsze kąt, gdzie można się podmyć w „trudnych” dniach i robiły to kilka, a nawet kilkanaście razy dziennie, chociaż unikała słowa menstruacja, a nawet słowo „miesiączka” nie mogło jej przejść przez gardło, to Chemik dla odmiany mówił wprost, że kobiety perfumują się, bo śmierdzą. Dla Ewy były to egzotyczne tematy, Ewa nie miesiączkowała i nie miała pojęcia, jak to jest, a jej przyjaciółka Danka tak. Kąpała się codziennie w wannie nie ze względów higienicznych, a psychicznych, wchodziła do wanny zawsze po szkole by ochłonąć i cały stres szkolny z siebie zrzucić i nie wiedziała, czy śmierdzi, szczególnie, że nie znosiła żadnych perfum, a od wody kolońskiej typu radzieckiej „Carmen” zbierało jej się na wymioty. Chemik, będący w wieku babci Ewy, którego dwumetrowa sylwetka w garniturze, zawsze nienaganna, ze sztywno zawiązanym pod szyję krawatem, z ogromną łysą głową czerwieniącą się z gniewu od byle poruszenia się w ławce, przechadzał się między rzędami. Oczy jego zerkały spod okularów na wybujałe piersi dziewcząt. Grzmiał: jedyną antykoncepcją jest „NIE”.
Oczywiście większość rozpoczęła już dawno życie płciowe, szczególnie, że do klasy przybyła spora porcja uczennic i uczniów ze starszej klasy powtarzających rok i nikt się słowami Chemika nie przejmował, a kartkówki i tak przepisywano od razu z podręcznika, gdyż Chemik dyktował im na lekcji te same zdania i nawet nie prowadzili zeszytów, a tylko symulowali. Chemik, po publicznym potępieniu Danki za ściąganie na chemii myślał, że raz na zawsze pozbył się ściągających i w czasie klasówek zajmował się sobą przy stole nauczycielskim nie interesując się klasą. Nie sposób było przecież uczyć się na pamięć bzdur z podręcznika do higieny, a w czasie odpowiedzi ustnych można było śmiało podpowiadać. Chemika w 1940 NKW-dziści zabrali nocą do więzienia przy Łąckiego we Lwowie i podczas przesłuchań wybili gumową pałką oba bębenki, ale w czasie, kiedy ich uczył, głuchy był tylko na ucho lewe, a na prawe słabo słyszał.
Nikt nie wiedział, że Chemik, który zmienił imię i nazwisko po wojnie, był słynnym w całym przedwojennym Przemyślu harcmistrzem i założycielem hufców odznaczonym za uczestnictwo w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920. Nic dziwnego, że jak weszli do Lwowa sowieci, zabrali się zaraz za komendanta młodzieżowej organizacji kontrrewolucyjnej, „mającej na celu oderwanie Ukrainy Zachodniej od ZSRR”.
Był też starszym bratem lekarza, oficera Wojska Polskiego zamęczonego w stalinowskiej katowni w Krakowie na Montelupich, bohaterskiego obrońcy Westerplatte, który zmarł zaraz po wyjściu z więzienia w komunistycznej Polsce. Ponieważ Chemik ukończył przed wojną Politechnikę Lwowską i miał pedagogiczne kwalifikacje, gdyż uczył już w gimnazjach przedwojennych biologii i chemii, a po wojnie był kierownikiem sekcji biologiczno-chemicznej w Zespole Metodyczno-Programowym Szkół Artystycznych w Kuratorium Katowickim, a także był w Liceum Plastycznym nienagannym, nigdy nie spóźniającym się nauczycielem od 1952 roku, miał największe kwalifikacje, by zostać jej dyrektorem. Bezpartyjność i życiorys Profesora zdyskwalifikowały jego kandydaturę, o której dowiedział się rano, a już po południu na konferencji przyszedł z nominacją całkiem nowy, partyjny i przyjęty przez grono jako ubek, magister Wychowania Fizycznego.
Ewie nie pomogło, że była też z Przemyśla i że też urodziła się jak Chemik pierwszego stycznia. Ewy Chemik wyraźnie nie lubił i nie wiedziała za co, gdyż wszystkiego się uczyła. Nie miała pojęcia o szlachetnej przeszłości Profesora, a lubiła właśnie ich dyrektora zwanego Bukietem, wybranego na dyrektora zamiast Chemika. Bukiet w każdy poniedziałek wiódł ich ulicami Katowic do najmilszego miejsca, na basen.
Dryl, jaki zaprowadzał w klasach Chemik nie wywoływał zresztą w nikim żadnego sprzeciwu. Wszyscy marzyli wprawdzie, by się przenieść do „Zakopca”, do Kenara, gdzie, jak głosiła legenda o tej szkole, znali tam uczniowie tylko wzór chemiczny wody: H2O i nic poza tym, nie marnowali życia na takie rzeczy, potrafili jakoś manewrować i się ani chemii, ani biologii, a tym bardziej higieny, nie uczyć, a Ewa, spanikowana szkołą, była uczennicą wzorową i wszystkiego się gorliwie uczyła.
Ale Ewę ciągnęło do niepoprawności i spośród wszystkich chodzących z nią do klasy taką niepoprawną była właśnie Heńka.
Heńka siedziała wprawdzie kilka ławek dalej za ławką Ewy i Danki, ale była postacią wyrazistą i kolorową i Ewa się nią zainteresowała i często do niej podchodziła. Ewie mówiła:
– Ach jak jestem brzydka! Gdybym miała taką cerę jak ty! A Dance mówiła:
– Masz ładne pończochy!
Dlaczego? Dopytywała się zdziwiona Danka, która musiała przeprosić się do swoich bawełnianych starych beżowych pończoch, bo w czerwonych nie wpuszczali.
– Bo są na ładnych nogach! – odpowiadała Heńka.
– Popatrz, jakie mam grube nogi! – mówiła każdemu, kto przechodził obok jej ławki, a nogi wcale nie były ani grube, ani brzydkie.
Od pierwszej klasy Heńka lubiła przebywać wśród chłopaków, śmiało z nimi rozmawiała, podczas gdy byłe siódmoklasistki czerwieniły się przy każdej rozmowie. Potem mówiła Ewie:
– Popatrz jakie mam powodzenie, a przecież nie jestem specjalnie ładna!
Potem, kiedy dziewczęta zżyły się ze sobą, zawsze zapoczątkowywała w klasie jakiś styl, nowość.
Wprowadziła modę pisania powieści. Raz opowiedziała o swojej książce i dała się ubłagać. Nazajutrz na Warsztaty przyniosła odpisy ze swojego „dzieła”. Koleżanka, której przyniosła to do przeczytania czytając zaczerwieniła się, i powiedziała:
– Wyobrażam sobie ciąg dalszy, taki, jak początek!
Potem czytały dwójkami siedząc za wieszakami z ubraniami wymieniając gorszące uwagi. Opisywała tam wspólne życie młodego chłopca i dziewczyny, ich poznanie i wspólnie spędzone chwile. Dając do czytania zastrzegła sobie, że jeżeli będą krytykować, to tak, żeby ona nie słyszała. Przyniosła jeszcze jeden ustęp książki, a resztę opowiedziała. Zastanawiała się nad zakończeniem. Większość dziewcząt radziła zakończyć śmiercią dziewczyny lub chłopaka.
Nigdy tego nie skończyła. Potem pisała krótkie nowelki snując dalej wątek miłosny bohaterów. Nie robiła nigdy błędów na dyktandzie, a wypracowania na polskim miała bardzo dobre. Po niej wiele dziewcząt zaczęło ją naśladować pisząc powieści o Indianach i zwierzętach.
W pierwszej klasie mieszkała jeszcze u rodziców, raczej u matki i ojczyma, ojca nie miała. Opowiadała dużo o młodszej siostrze z drugiego małżeństwa mamy, która w czasie świąt Bożego Narodzenia domagała się „sznytki ze smalcem”.
Pod koniec roku w pierwszej klasie skradziono komuś pieniądze. Były podejrzenia i dwie dziewczyny włożyły jej do kieszeni kartkę w tej sprawie. Ale ona tego nie zrobiła. W dzień lub dwa po tym wydarzeniu wybuchła płaczem, płakała na przerwie długo z zakrytą twarzą. Gdy ktoś ją spytał dlaczego płacze, nagle zaczęła krzyczeć na całą klasę:
– Wszyscy jesteście wstrętni, nienawidzę was!
Koleżanki odsunęły się przestraszone, nikt nie wiedział, co się stało. Wyglądało to na jakiś rozstrój nerwowy, wybuch histerii, spazmowy płacz. Nikt nie wiedział, czy płacze z powodu podejrzeń, czy z jakiś innych powodów. Wybuchy Heńki powtarzały się kilkakrotnie, potem ustały.
Ale i tak Heńkę wszyscy mimo to lubili za jej ekscentryczność i odwagę. Przyszywała sobie wszędzie frędzle – do spódnicy, rękawów, butów, kołnierza i tak szła przez całe miasto maskując frędzle przed wejściem do szkoły. W malarstwie stworzyła nowy styl, potem nazwano to “krzyżykowym” bo prawie wszyscy przyjęli to od niej. Polegał na kładzeniu maleńkim pędzelkiem dużej rozmaitości kolorów na jednej płaszczyźnie, ale w tej samej gamie i wychodziły piękne efekty. Niezbyt była zadowolona z przyjęcia od niej „stylu”, więc po kilku miesiącach styl zmieniła na „pasy”. Powoli tamten styl w klasie zaczął zanikać.
W drugiej klasie była już zmieniona, wydoroślała, przytyła i wyrosła. Zaprowadziła modę na kolekcjonowanie notesów. W każdym co innego – dowcipy, złote myśli, anegdoty, kawałki prozy wielkich pisarzy, poezja. Dalej była bezpośrednia, miła, przeczulona na punkcie urody. Na warsztatach zawstydzała chłopaków wkładanymi pod bluzkę kawałkami drewna i pytając ich, czy tak ładnie. Chłopcy się czerwienili. Kiedyś przyniosła czarno-białe zdjęcie z dwiema nagimi postaciami odbywającymi ewidentnie stosunek płciowy, ale było tak małe i tak niewyraźne, że trudno było się zorientować. Mimo to, na Ewie zrobiło piorunujące wrażenie, Ewa nigdy czegoś podobnego nie widziała i bała się tego. Ale kiedy Ewa pokazała jej rysunek swojego ulubionego wówczas artysty, Aubrey’a Beardsley’a, była na etapie fascynacji secesją i znalazła go w albumie „Autoportret” Mieczysława Wallisa, gdzie artysta przedstawił siebie w łóżku z kimś i powiedziała Heniu, to coś dla ciebie, ale Henia się obraziła.
– Kto ci powiedział, że ja się tym interesuję?
– A czym? – spytała Ewa
– Wszystkim!
Pewnego razu przyszła na warsztaty z sensacyjną wiadomością – chłopcy charakteryzowali wady i zalety każdej dziewczyny w klasie, a ona podsłuchiwała i to opowiadała tej, co na jej temat słyszała. Jedne śmiały się z niej, nie dowierzały, inne złościły się na nią, że opowiada takie „brednie”. Ale we wszystkich wzbudziła ciekawość. Zaoponowała też Ewa.
– Nie wierzę w to. Ty to sobie wymyśliłaś.
– Nie wierzysz? Przecież pisałam ankietę!
Ewa nie miała pojęcia o jaką ankietę jej chodziło i jakoś to wszystko zblakło, a Heńka się rozkleiła. Henia była pojedyncza, podczas gdy wszystkie dziewczyny łączyły się w pary i chłopcy także łączyli się w pary. To Ewie też imponowało, że miała odwagę. Bo często miała dość Danki, a bała się być kompletnie sama. Heńka nie miała przyjaciółki, ani oficjalnie, ani tajnie. Przez wszystkich była lubiana za swoje wesołe usposobienie jednak przyjaciółki nie miała. Zresztą nie starała się o nią. Nikomu się nie zwierzała, mało wiedziano o niej. Raz Ewa usłyszała jej rozmowę ze Stanisławą zwaną Wiesią. Opowiadała o praniu w domu.
– Wiesz – zawsze jak pranie jest w domu wszyscy są zdenerwowani, źli. A u nas inaczej. My się śmiejemy, cała podłoga jest w pianie! – najlepszy dzień, jak jest pranie!
– Z kim ona mieszka? – Ewa spytała Wieśkę, kiedy Henia odeszła.
– A nie wiem, z jakimś kuzynem – odpowiedziała Wieśka, jakby nie wiedzieć takich rzeczy to była zwyczajna rzecz.
Tak, potem Heńka mówiła, że u mamy jest gościem. Kuzyn miał na imię Janusz. Wyposażenie domu to pralka Janusza, a telewizor to dar mamy.
Jak zwykle, żaliła się na swoje nogi. Często chodziła do Bogdana. Raz poszła i poprosiła, by zaśpiewał jej piosenkę. Niezbyt grzecznie ją odprawił. Potem o czymś rozmawiali – zeszli na temat dziewcząt.
– Dziewczyna nie musi być ładna, najważniejsza inteligencja – mówił Bogdan.
– Och, ja ani ładna, ani inteligentna – żaliła się z goryczą. Wtedy usiedli koło Ewy, Ewa zaraz zaczęła się sprzeczać z Bogdanem, wtedy Henia przyniosła jeden ze swych notesów i zaczęła czytać o miłości. Bogdan uderzył ją lekko po ramieniu, potem przeprosił i odszedł.
I to właśnie wtedy się rozkleiła. Pierwszy raz wtedy zaczęła się Ewie zwierzać. Mówiła, że jej nikt w klasie nie lubi, że wszyscy widzą w niej same wady. Gdy gorączkowo Ewa zaczęła zaprzeczać, mówiła:
– Oj Ewa, ty nie wiesz! Ty chcesz mnie tylko pocieszyć!
Ewa coraz bardziej zaczęła się wikłać nie wiedząc co powiedzieć, dała jej przykład Anki słynącej ze swoich opowiadań o jej nocnym życiu w Czeladzi, skąd dojeżdżała. Była faktycznie dość ordynarna i agresywna.
– Anię można nie lubić, ale ciebie? Ale szybko dodała, że Ania jest niewinna, bo wychowuje ją tylko babcia.
Henia zaczęła cicho popłakiwać, na przewieszonym sznurku u jej szyli drżała maskotka, miś granatowy z brzydkim, gumowym pyszczkiem i z olbrzymią, czerwoną kokardą w białe grochy. Najczęściej nosiła go w zębach mówiąc, że to prezent od chłopaka, teraz smutno zwisał, a ona łkała.
– Oj, – powiedziała – to jaka ja mam być – mnie po kolei wszyscy wychowywali – ciotki, babcie – wszyscy!
– Och Ewa, tobie to zawsze było dobrze, masz ojca – a ja?
Wtedy Ewa pomyślała o swoim ojcu, którego tak naprawdę nigdy nie widziała długo, gdyż zawsze gdzieś pracował i był w domu przelotnie. Ale teraz sytuacja się zmieniła, ojciec zjechał z Kuby na trwałe i nie tylko, że nigdzie nie wyjeżdżał, to jeszcze nic nie rokowało, by dostał jakąś pracę. W domu były codziennie awantury, ojciec miał pretensję, że zabrano mu pokój, ale kosztowna ścianka działowa umożliwiająca jej i jej bratu posiadanie „własnego kąta”, okazała się na szczęście odporna, niczym mur, na jego agresję.
Ojciec nie odważył się jej zburzyć i przywrócić stanu sprzed wyjazdu na Kubę, a naiwnie myślał, że jak na Odyseusza, będą po pięciu latach tu na niego wszyscy czekać. Zmarginalizowany pogodził się wreszcie i zamieszkał z Krystyną w dużym pokoju, gdzie Krystyna zrobiła mu kącik na małą deskę kreślarską i suwak. Jednak dopiero tam zaczęło się piekło. Dochodzące do Ewy awantury powodowały, że zaczynała się trząść na całym ciele i mdleć. Kiedy rodzice podnosili ją z podłogi w kuchni i cucili, rozpoczynali na nowo kłótnie, tym razem obwiniając się wzajemnie o pogarszanie się stanu zdrowia Ewy.
Krystyna z dnia na dzień, w miarę, jak Rudek przychodził do domu po kolejnej rozmowie z kolejnym dyrektorem, wpadała w coraz większą histerię, bojąc się, że nie będzie mogła utrzymać domu. W Łagiszy elektrownię już wybudowano, jego stanowisko było od dawna zajęte, wszyscy jego koledzy awansowali, a Rudek nie godził się na etat poniżej swoich kwalifikacji. Po radości z prezentów kubańskich nie było już śladu, a „Playboy” dokumentnie zaczytany przez kolegów Andrzeja smętnie leżał porzucony na jego biurku.
Ewa często brała go do ręki, ale oglądała tylko strony z ciuchami, reklamy kosmetyków oraz rysunkowe ilustracje opowiadań. Wszelkie nagości przy obracaniu stron przykrywała ręką, by ich nie oglądać.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *