Lata sześćdziesiąte. Andrzej (15)

Zaraz po powrocie znad morza Ewa poszła stać do kolejki po zeszyty do papierniczego za Podkową, a Krystyna próbowała doprowadzić dom do używalności, gdyż po dwóch miesiącach niemieszkania pokrył się kurzem i brudem z nieszczelnych okien, które też były brudne.
Wszystkie wystawy sklepowe na Koszutce pospiesznie dekorowano. Do zwyczajowego czerwonego i białego koloru dodano niebieski. W tym też kolorze specjalnie wyhodowane goździki sprzedawano w kwiaciarni pod Rondem. Danek, syn pani Danusi spod dziewiątki nosił teraz czapkę-degolówkę wyprodukowaną przez elastyczny sektor prywaciarski. Andrzej zaczynał zajęcia na Uniwersytecie dopiero za miesiąc, przeciągające się beztroskie wakacje spędzał w połówce swojego pokoju, gdzie całymi dniami przesiadywali jego koledzy i koleżanki z liceum z Maćkiem na czele. Ale nim 9 września zapowiadany przejazd prezydenta Francji z małżonką pod ich balkonem się ziścił, do mieszkania grubo wcześniej wtargnęły inne klasy ogólniaka im. Kawalca, roczniki niższe, znające francuski, dziewczyny i chłopcy, o których istnieniu Andrzej nie miał pojęcia. Wszyscy wyszli na balkon z francuskimi chorągiewkami rycząc na całe gardło po francusku i Krystyna obawiała się, że balkon się zerwie.
Od dłuższego czasu wszyscy w domu chcąc nie chcąc śledzili wizytę de Gaulle’a w Polsce. Jeszcze długo przed wizytą rozwodzono się w telewizji, co podać de Gaulle’owi, jak już zakwaterują go w pałacu w Wilanowie, gdyż podobno żadnych zielonych dodatków jak siekana pietruszka nie cierpi, a przecież Francuzi uwielbiają wszelkie jarzyny i zioła. Krystyna nie dawała wiary tym dywagacjom i słusznie, bo jak się okazało, całe jedzenie przygotowała ambasada francuska.
W piątek 8 września Generał Charles de Gaulle z żoną Yvonne rozpoczął 3 dniową podróż po Polsce z przewodniczącym Rady Państwa Edwardem Ochabem też ze swoją małżonką. Witany na ulicach tłumami warszawiaków, niedługo poleciał do Krakowa, gdzie tłumy na lotnisku w Balicach nie były mniejsze, niż w Warszawie. Po zwiedzeniu Krakowa przez generała, a przez Yvonne Wieliczki, nazajutrz wyruszyli kawalkadą samochodów przez Bieruń, Mysłowice, przekroczyli słynną granicę zaborów trzech cesarzy, przejechali Sosnowiec i wjechali do Katowic. Przy Rondzie i nowo odsłoniętym Pomniku Powstańców Śląskich byli o 11:45, potem wśród wiwatującego, nieprawdopodobnego tłumu katowiczan przejechali Armii Czerwonej, wjechali na Koszutkę, na Gustawa Morcinka. Jechali ulicą Zawadzkiego i kiedy byli przy niebieskich blokach, balkon Andrzeja zaczął histerycznie krzyczeć. Andrzej widział tyko plecy Maćka i Jolki, którzy dzięki swojemu wzrostowi widzieli wszystko, natomiast Andrzej nie zdołał dopchać się i nic nie zobaczył.
Konwój pojechał potem, jak donosiły telewizyjne wiadomości na Wita Stwosza, minął szkołę Ewy i ulicą Ligonia pojechał do rezydencji, ale nikt nie wiedział, gdzie de Gaulle miał nocować.
Po południu pojawił się w telewizorze, siedział w loży z Ochabem i razem oglądali występ zespołu „Śląsk”, czego Andrzej już nie wytrzymał. Bezpośrednia transmisja koncertu galowego zespołu pieśni i tańca „Śląsk” w sali Domu Muzyki w Zabrzu trwała kilka godzin.
Pogoda była przepiękna, Andrzej śledził jeszcze potem migawki pobytu de Gaulle’a w Gdańsku i bezpośrednią transmisję w sejmie, gdzie, podobnie jak w Zabrzu, generał uznał granice Polski wytyczone w Jałcie, a których RFN nie uznawała. Gomułka był bardzo zadowolony i promieniał.
Jak doniosła Wolna Europa, na wieczornym przyjęciu w Wilanowie na tarasach pod gołym niebem, gdzie było ponad 1000 gości, ambasada francuska podała kawior, raki i sery. Ubolewano w Wolnej Europie, że katolik de Gaulle nie spotkał się z kardynałem Wyszyńskim ani z kardynałem Wojtyłą.

Cały wrzesień w pokoju Andrzeja przebywali jego maturalni koledzy i koleżanki którzy regularnie stołowali się u niego w domu, gdzie w odróżnieniu od ich domów, jego matka nie pracowała. Wędrówki od sklepu do sklepu, w których za każdym razem rzucano co innego, Krystynę wycieńczały szczególnie po wakacjach, na których jedli bardzo dobre obiady i nie musiała gotować, a teraz gotowała na okrągło, gdyż koledzy Andrzeja pochłaniali wszystko, co Andrzej wyniósł z kuchni do swojego pół pokoju.
Z początkiem roku akademickiego pół-pokój Andrzeja jak ręką odjął, opustoszał. Wszyscy rozjechali się do swoich uczelni do Gliwic i Krakowa i Andrzej mógł pobyć trochę sam. Ucieszyła go wiadomość o uruchomieniu drugiego programu telewizji z założenia edukacyjnego i kulturalnego, co umożliwiało nieoglądanie audycji z polityczną nowomową i gadającymi głowami, programów tzw. publicystycznych. Wystarczyło tylko przełączyć telewizor na szósty kanał.
Andrzej poszedł na inaugurację roku akademickiego 3 października w poniedziałek. Miał blisko, ale nigdy tędy nie chodził, do szkoły chodził w przeciwnym kierunku. Były tu wielkie powakacyjne zmiany.
Minął świeżo zbudowany piętrowy pawilon z szyldem „Elegancja” złożony z dwóch lokali “Beata” i “Karol” gdzie na parterze można było kupić garnitur męski lub płaszcz damski dopasowywane na miarę, a na piętrze mieściły się zakłady usługowe: krawiecki, kuśnierski i modniarski, przyjmujący kosztowne zamówienia adresowane tylko do majętnych katowiczan. Andrzej chodził tylko w swetrze i z oporem ubrał maturalne granatowe ubranie na dzisiejszą inaugurację. Nim zszedł w dół ronda, zerknął na budowaną „superjednostkę”, która już utraciła przedwakacyjny wygląd piramidy schodkowej i stała się jednolitym prostopadłościanem nie zamieszkałym jeszcze, głuchym i martwym, otoczonym placem budowy.
Zszedł schodami w dół ronda. Bywał tu bardzo rzadko, mimo, że rondo zbudowane na skrzyżowaniu Armii Czerwonej i Dzierżyńskiego od dwóch lat było ukończone i stało się najmodniejszym miejscem spotkań, a do kwiaciarni i herbaciarni ustawiały się kolejki. Mijając je, wyszedł wyjściem na półkolistą ścianę będącą skarpą, na której stał złożony z trzech skrzydeł masywny pomnik uroczyście odsłonięty trzy dni temu.
Pomnik Powstańców Śląskich był niemal niewidoczny z dołu skarpy, na której była tablica z wyrytymi nazwami wsi i miast, gdzie toczono bitwy powstańcze. Za pomnikiem stała ażurowa konstrukcja na planie koła budowanej gigantycznej Hali Widowiskowo-Sportowej.
Filia Uniwersytetu Jagiellońskiego na Bankowej szczęśliwym trafem dla Andrzeja zdążyła powstać kiedy zdawał maturę. Miał blisko i nie musiał dojeżdżać. Filia powstała ze Studium Uniwersytetu Jagiellońskiego (studia matematyczne) i punktu konsultacyjnego Zawodowego Studium Administracyjnego w roku akademickim 1966/1967. Na ten cel miasto oddało jedną ze szkół „tysiąclatek” przy ul. Bankowej 12, gdzie utworzono wydział Fizyki, na który został przyjęty przy Oddziale Wydziału Matematyki Fizyki i Chemii. Prorektorem Filii UJ został Kazimierz Popiołek.
Jak się Andrzej dowiedział na inauguracji, rozpoczynał studia z niemałą liczbą studentów, lecz na Górnym Śląsku nie było ich wiele w porównaniu z innymi ośrodkami akademickimi w Polsce. W 16 wyższych technicznych, 7 uniwersytetach, 10 akademiach medycznych, 7 rolniczych, 5 ekonomicznych studiowało 270 tysięcy studentów w tym 100 tysięcy wieczorowych lub zaocznych.
W dalszej części prelegenci podkreślali, że młody człowiek powinien zjawić się na uczelni z ukształtowanym światopoglądem przez podstawówkę i średnią. Podkreślono niebagatelną rolę wychowawczą organizacji partyjnej i młodzieżowej. Jednostka musi brać czynny udział w życiu społecznym. Profesorowie powoływali się na swoje doświadczenia w ZMP. Ci studenci, którzy aktywnie działali w ZMP i ZSP teraz zajmują kierownicze stanowiska, zaznaczali sugerując, że warto się zapisać. Ich doświadczenia posłużyły Komitetowi Uczelnianemu Partii przy WSE i ZMS-owi organizować odczyty, pogadanki, oddziaływać w domach studenckich na dyskusje i spotkania dzięki specjalnie opracowanym programom komitetów uczelnianych Partii.
Zbliżająca się 50 rocznica Rewolucji Październikowej spowoduje sesje naukowe, setna rocznica pierwszego wydania tomu „Kapitału” Marksa uaktywni koła naukowe, zostaną odczytane referaty studentów. Organizowane będą konkursy międzynarodowe przez Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego ZSRR w związku z tymi rocznicami.

Andrzejowi bardzo podobały się zajęcia na wydziale Fizyki. Większość wykładowców dojeżdżała z Krakowa i Andrzej był zachwycony poziomem wykładów. Wracał do domu i nie wychodził z pokoju świecąc światło do późnej nocy.
Wkrótce zaprzyjaźnił się z czarnowłosym, urodziwym kolegą Marianem Kozakiem, który zaczął teraz wracać z nim do domu, przesiadywać u Andrzeja i razem się uczyć. Stali się w krótkim czasie najlepszymi studentami na roku. Zaprzyjaźnili się też z córką prorektora, Ewą Popiołkówną i we trójkę, z pierwszym śniegiem zaczęli jeździć do Szczyrku na narty.
Na narty jeździł cały Uniwersytet, większość wykładowców i studentów. Nie jeżdżenie na narty było chyba jakimś wstydem, chociaż Andrzej nigdy tak tego nie odbierał, nigdy nie jeździł ze snobizmu mimo, że musiał pokonywać wiele trudów by dotrzeć do Szczyrku, do którego w soboty jeździli wszyscy. Dworzec był w dalszym ciągu w budowie i żeby nie iść do odległego Placu Andrzeja, gdzie było jedyne ukończone wejście, mieszkańcy z Koszutki szli Mickiewicza, Stawową, przekraczali ulicę 3 Maja i wspinali się na nasyp nielegalnym przejściem uważając na sokistów, wdrapywali się na perony. Potem zbudowano prowizoryczne wejście w oszklonym baraku i mogli pójść pod peronem 14 do świeżo oddanej poczekalni, gdzie były kasy, kioski, aparaty telefoniczne. Imponujący strop z paneli betonowych, betonowe słupy, zegar, ławki drewniane z oparciami, palmy w donicach, lśniące posadzki, dużo szkła, wszystko to olśniewało i zapowiadało, że jak dworzec ukończą będzie piękny. Oczekując na opóźniający się pociąg do Bielska Białej oglądali wystawione w poczekalni tablice. Projekt ambitnie podejmował najnowsze panujące już w Europie Zachodniej kierunki architektoniczne. Miał mieć dwie kondygnacje połączone ciągiem schodów z niskim pasażem handlowym, z którego biegły trzy tunele prowadzące do peronów. Całość zwieńczał układ 16 połączonych żelbetowych kielichów, jak parasole na słupach betonowych. Żeby kontynuować budowę dworca, trzeba było wyburzyć kamienice i zburzyć wieżę wodną, potrzebną jeszcze dla pociągów niezelektryfikowanych. O tych ciągłych trudnościach w kontynuowaniu ambitnego planu budowy dworca Andrzej wiedział z telewizji.
Andrzej jeżdżąc całą jesień i zimę na narty do Szczyrku przebywając na stoku wśród bogatych elit zdołał wymusić na Krystynie zakup chociażby najtańszych butów narciarskich. W starych, licealnych, sznurowanych z brązowej skóry które trzeba było pastować przed i po jazdach, gdyż szybko przemakały, nie mógł się już pokazać. Niestety, udało mu się kupić w Supersamie jedynie buty wyprodukowane w Polsce plastikowe byty z wysoką cholewką ściśle przylegającą do nogi powyżej kostki zapinane na specjalne klamry, które niestety zaraz po pierwszym zjeździe się wyłamały. Natomiast narty, produkowane pod Nowym Targiem, plastikowe, na „metaliki” nie było go stać, okazały się wyborne. Najkosztowniejsze były wiązania z regulatorami dla podejść, by nie złamać nogi, które sam umocował do desek. Długość nart wybrał tak, by szpic dotykał środka dłoni, a kijki wbite w śnieg sięgały pachy. Nie musiał wydawać pieniędzy przynajmniej na strój narciarski, zjeżdżał ze stoku zawsze w swetrze i szaliku zrobionych przez Krystynę. Przywoził ze Szczyrku liczne dyplomy i oznaki biorąc udział w zawodach studenckich.
Andrzej z Marianem pozapisywali się do licznych kół sportowych. Kiedy zapisali się do koła wysokogórskiego, zaczęli też jeździć w skałki jury krakowsko-częstochowskiej i do Zakopanego, do Morskiego Oka.
Otwierały się dla nich granice. Wkładka paszportowa wielokrotna pozwalała na podróże turystyczne do Czechosłowacji, Bułgarii, NRD, Węgier, ZSRR którą można było trzymać w domu, ale wkrótce okazało się to pozorne. Trzeba było, pokonując kolejki, zgłosić się do organów paszportowych i przedłożyć zaproszenie i opłacić. Jedynym wyjściem dla studenta były organizowane przez studenckie biura podróży wycieczki do krajów socjalistycznych, o które Andrzej się nie starał. Natomiast świat wolnych krajów do których nie można było pojechać, a studenckie biura podróży takich nigdy nie proponowały, był systematycznie obrzydzany. Pisano o brudnych beatnikach i zaćpanych hippisach koczujących w San Francisco, których jest już tam 200 tysięcy, a teraz ta zaraza rozprzestrzeniła się na Kanadę, kraje skandynawskie, Wielką Brytanię.
Równocześnie wraz z potępieniem młodzieży zgniłego Zachodu donoszono, że dwieście pięćdziesiąt tysięcy młodych ludzi protestują przeciw wojnie wietnamskiej w marszu na Pentagon w Waszyngtonie i o masowych demonstracjach w Berlinie, Londynie, Paryżu, Rzymie, Oslo, Amsterdamie i Tokio.
Tymczasem w Katowicach, nikt nie protestował i żadnych hipisów na ulicach się nie widywało, natomiast codziennie obchody Rewolucji Październikowej o sobie przypomniały. W październiku ukazał sie pierwszy numer “Studenta” organ prasowy Zrzeszenia Studentów Polskich, gdzie było dużo o Rewolucji Październikowej i kwestii adaptacji pierwszych roczników na uczelni. Andrzej nigdy już potem „Studenta” nie czytał.
Atrakcyjne filmy na wolnym powietrzu z okazji 50 rocznicy rewolucji wyświetlono na wolnym powietrzu 17, 18 i 19 listopada obok Separatora przy Armii Czerwonej, Były to składanki filmowe i reportaże z życia Kraju Rad, co Andrzej zauważył będąc w Rynku. Zauważył też nowość w handlu, z Zenitu wychodzili ludzie niosąc powiązane w kolorowe plastikowe siatki kilogramowe owoce i jarzyny, czego wcześniej nie widział.
Zauważył też tłumy pod Klubem Międzynarodowej Prasy i Książki przy 15 grudnia. Ludzie czekali już przed otwarciem o godzinie 10. Klub, do którego Andrzej raczej nie zaglądał bo nie miał na to czasu, zajmował dwa piętra. Na dole był niklowany ekspres do kawy i pisma kolorowe, na piętrze czytelnia bardziej skomplikowanych magazynów, których w kioskach nie można było dostać jak „Forum”. Empik zamykano o 21, ale trzeba było bardzo uważać, gdyż jak znienacka odbywała sie tam jakaś prelekcja czy wykład, zamykano od wewnątrz drzwi, by czytający tam ludzie nie pouciekali i by prelegent nie czytał do pustego pomieszczenia. Andrzej zauważył też działające od 1 września zegary z kurantem na przedwojennym, w stylu Art Deco, gmachu Banku Inwestycyjnego.
Przechodnie jesienne ortaliony i prochowce zamieniali na ciężkie płaszcze wełniane i nieliczne przywiezione z Turcji kożuchy. Wystające zza kołnierzy obowiązkowe golfy, których Andrzej nie lubił, ujednolicały tłum przełamywany grupami ludzi ze wsi lub robotnikami w waciakach ubranych po staremu.

Zbliżał się koniec roku, z początkiem grudnia kawiarnie Caffe Sport, Cyganeria, Delikatesy i Santos zaczęły wystawiać na ulice stoiska z pączkami z okazji zbliżającej się barbórki. „Przekrój” informował, że na sylwestra obowiązuje „mała główka”, ale z przypiętymi loczkami. Wolna Europa czytała fragmenty pamiętnika Swietłany Allilujewej, najmłodszej córki Stalina właśnie przetłumaczonego przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. O książce tej Trybuna Robotnicza napisała jako o niewypale wydawniczym ostatnich lat. Amerykańskie wydawnictwo Harper & Row wydając „Dwadzieścia listów do przyjaciela” według Trybuny podobno niemal nie zbankrutowało sprzedając zaledwie kilka egzemplarzy.
Na stołówce próbowano o tym wszystkim dyskutować, ale Andrzeja zaraz ostrzeżono, że wśród studentów i pracowników jest wielu agentów SB i właściwie wszyscy rozmawiali tylko o nartach.
Niestety w święta Bożego narodzenia był deszcz ze śniegiem, a potem zupełny brak śniegu. Ojciec Andrzeja, który zjechał właśnie z Kuby przywiózł jeden egzemplarz „Playboya” i Andrzej z Marianem oddali się dogłębnym studiom nad tą cenną i rzadką tutaj publikacją, a Maciek, który także dołączył do oględzin pisma, barwnie opowiadał o zajęciach na Automatyce Politechniki Gliwickiej, gdzie poznał Zosię, ku rozpaczy Jolki.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *