DZIENNIK CHOROBY

3 maja 2018, czwartek.
Było to w nocy po wizycie u Lekarza w poradni urologicznej.
Znali się z Lekarzem, bo regularnie przychodził na wernisaże. Na ostatnim, kiedy wpadli w ostatniej chwili przed oficjalną mową Andy Rottenberg, już był, już wstawał z krzesła i witał się z mężem wyłuskując go z tłumu. Potem długo dyskutowali, a ona oddaliła się oglądając salę i przybyłych ludzi, ale kiedy wróciła, już rozmawiał z nią o sztuce.
Na tym ostatnim wernisażu spędzili po mowach powitalnych lokalnych notabli i samego Mariusza Bałki we trójkę kawał czasu, bo komisarz i autor polecili, by przejść się podziemnymi korytarzami kopalni w absolutnej ciemności, wchodząc w innym budynku, a one zaprowadzą nas tutaj, do tych sal z kieliszkami wina i tac z winogronami.
Tak też zrobili. Długo błądzili, nie wiedząc, do jakiego budynku wejść, czy do dawnego magazynu odzieżowego, maszynowni, stolarni czy łaźni głównej.

Ale Lekarz był bardziej od nich obrotny, popytał i pomachał im ręką kiedy znalazł odległy budynek i już w trójkę szli po ciemku rozmawiając. Mówił, że praca górnika była upiorna, potakiwała, chociaż w przeciwieństwie do niego nigdy nie była na dole. Bardzo chciała zjechać, kiedy pracowała w kopalni „Gliwice”, ale wtedy było to kobietom zabronione, przeszła tylko szkolenie przed przyjęciem, gdzie wszystkich równo traktowano jak bydło. Kadrowy nie mógł zatrudnić jej z tytułem magistra gdyż limit zatrudnianych po wyższych studiach był zablokowany i przyjęto ją jako górnika dołowego z minimalną stawką. Zatrudniono na trzy miesiące przed 1 Maja, o czym nie miała pojęcia i zwolniła się zaraz, jak się dowiedziała, że ma koordynować wystrój plastyczny pochodu pierwszomajowego, który w zamierzeniu dyrekcji miał być świetniejszy niż w Moskwie. Ale zdążyła w ciągu tych trzech miesięcy zobaczyć wszystkie szyby kopalni „Gliwice”, markownię i poczekalnię, gdzie górnicy po wyjeździe i prysznicu odpoczywali w dużej sali i łapczywie pili śmietanę ze szklanych, półlitrowych butelek. Mieli nie dające się domyć obwódki wokół oczu z węgla i dzięki temu makijażowi byli bardzo urodziwi. Ale pamiętała, jak byli tam zmęczeni i nieobecni, jak autobusy wywoziły ich z kopalni po szychcie. Natychmiast zasypiali w fotelach i te śpiące strzępy ludzkie widziała zza okien jak przyjeżdżała na motorowerze do kopalni na siódmą.
Lekarz też podzielił się swoimi, ale bardziej skąpymi wspomnieniami kopalnianymi i tak gaworząc, dotarli do końca korytarza.

Teraz Mąż, który od kilku lat się u niego leczył, po uprzednim badaniu UFL dostał od Lekarza skierowanie na operację.
Ale tego dnia rejestracja pacjentów do przyjęcia była już zamknięta. Nazajutrz stanął w olbrzymiej kolejce ludzi i po kilku godzinach czekania dostał termin operacji za 10 miesięcy.

W nocy zbudziła się i zobaczyła światło w przedpokoju. Myślała, że Mąż kładąc się spać zapomniał wyłączyć i z powrotem zasnęła.

4 maja piątek.
Rano Mąż był już zacewnikowany przez obrażonego, zbudzonego ze snu lekarza na nocnym dyżurze. Wrócił ze szpitala o drugiej w nocy i polecono mu, by zwrócił się do swojego lekarza prowadzącego z prośbą o przyspieszenie operacji.

Ale lekarz prowadzący przyjmował tylko raz w tygodniu w środy i to tylko stałych, planowych pacjentów, więc trzeba było czekać.

Nowi pacjenci musieli czekać na pierwszą wizytę pół roku.
Na nadmiarową wizytę rejestratorka nie chciała zapisać Męża, poradziła by przyjechać w środę, poprosić Lekarza i liczyć, że przyjmie.
Mąż chciał, by pojechała w środę z nim i Lekarza poprosiła.

9 maja 2018, środa.
Czyhali przed pokojem, w którym Lekarz przyjmował, by mogła się wśliznąć po wyjściu kolejnego pacjenta tak, by uniknąć sprzeciwu pozostałych oczekujących.
Wreszcie się udało, była już w gabinecie. Znudzonym gestem wskazał krzesło i milcząco wysłuchał, milcząco podał jej karteczkę z pozwoleniem na wizytę Męża w następną środę.

16 maja 2018, środa. W kolejce przed gabinetem byli przedostatni, ale i tak dzięki późnemu dotarciu skutkiem miejskich korków nie czekali długo.
Lekarz wyraźnie był zirytowany, obrażony i nic nie mówił. Milcząco podał Mężowi nowe skierowanie do sekretariatu i zlecenie na wymianę cewnika.

17 maja 2018 czwartek.
Kiedy Mąż wręczał recepcjonistce, mimo głośnego protestu kolejki nowe skierowanie, okazało się, że to takie samo skierowanie jak poprzednio i o żadnym przyspieszeniu operacji mowy tam nie ma.

Poczuł wielkie rozżalenie i rozczarowanie. Rok temu badanie UFL było tak samo złe i Lekarz wiedząc z pewnością o tak długich terminach operacji powinien już wtedy to skierowanie dać. Perspektywa 10 miesięcznego życia z tą kulą u nogi, a raczej u chuja, była przerażająca. Oczywiście szpital w którym mieściła się poradnia oferował operację za 6 tysięcy w trybie natychmiastowym, ale to wiązałoby się z rujnacją budżetu domowego.

Mimo zmian co 3 dni worków kupowanych w aptece, podtrzymywania ich klamerkami do bielizny przypinając je wewnątrz nogawek krótkich spodni i ciągłego mycia czuł się źle, perspektywa chodzenia z workiem przez 10 miesięcy i żal do Lekarza, z którym przez tyle lat miał tak dobry kontakt, powodowały zły nastrój. Odpadły już jazdy na basen i cały ten tegoroczny upalny maj przepiękny zamienił się w monotematyczny czas wokół uwięzionego cewnikiem kutasa.

W Internecie znaleźli jeszcze inne placówki, gdzie pracuje Lekarz. Może chce łapówkę? Może się z nim jakoś dogadać?
Jeden adres tajemniczej przychodni, gdzie wymieniano jego nazwisko był na ich osiedlu. Poszła tam, gdyż podany na stronie telefon nie odpowiadał. Mimo kilku tabliczek lekarzy, drzwi wejściowe były zamknięte na głucho. Przepisała telefony lekarzy z wywieszek i Mąż zaczął tam dzwonić. Były to telefony komórkowe bezpośrednio do lekarzy, i tylko jedna lekarka odpowiedziała w miarę grzecznie, że o żadnym urologu nie słyszała. Reszta była oburzona nękaniem telefonicznym, jedna ze złością się wyłączyła w pół zdania.
Poszła pod mieszkanie Lekarza, gdyż mieszkał na ich osiedlu. Ale ponieważ na klatce nie było żadnej wywieszki, że przyjmuje tu lekarz, jedynie jego nazwisko na domofonie, bała się zadzwonić i wróciła do domu z niczym.
– Może do Czech? Jeśli tam operują zaćmę na NFZ w jeden dzień, zrobiliby to też szybko. Laserem w ten sam dzień w Warszawie wychodzą pacjenci do domu! – jak zapewniają w Internecie.
Znalazła telefon do Urowity w Chorzowie i zaskakująco Mąż się tam szybko połączył bez melodyjek i łączeń tasiemcowych z poszczególnymi placówkami szpitala.
Kazali przyjechać ze skierowaniem w piątek. Klinika była prywatna, ale najwyraźniej z dużą liczbą kontraktów na operacje refundowanych z NFZ.

25 maja piątek.
Dotarli do Chorzowa z tym drugim skierowaniem od Lekarza, którego sekretarka nie zabrała mając wcześniejsze identyczne w kartotece.
Dało się za darmo zaparkować od drugiej strony kliniki na placyku z wiosennymi chwastami i zwałami nieuporządkowanych śmieci grubszego remontu budowlanego. Wśród warstw betonu i wystających drutów zbrojeniowych wił się wesoło, różowo kwitnący powój.
Przeszli przez obskurne podwórko z trzepakiem i białą ścianą pachnącego jaśminu. Wszystko to bardzo dobrze wróżyło.
Kompleks zwalistych budynków szpitalnych z początku XX wieku powstałych jeszcze w Königshütte w majowym słońcu wyglądał imponująco i baśniowo. Kiedyś budowano solidnie, monumentalnie, z czerwonej cegły. Zlecono projekt sławnemu berlińskiemu architektowi, który kochał budować wieże.
Huta Królewska nim stała się Chorzowem była wielkim przemysłowym miastem, miała kilka kościołów katolickich i ewangelickich, synagogi, szkoły, licea, sierocińce, teatry. Obiekty szpitalne przy dzisiejszej ulicy Strzelców Bytomskich upamiętniającej Powstanie Śląskie budowane były przez lata, ale te najstarsze w stylu historyzmu i secesji są najwartościowsze i dominują klimatem nad całą resztą. Stały tu: Pawilon I, Pawilon II, Pawilon III, Pawilon VII, Budynek Dyrekcji, Pawilon IV, Poradnia Przyszpitalna, Pralnia, Prosektorium, Pawilon V, Budynek Pogotowia; Budynek Kuchni, Kotłownia z Wieżą ciśnień. Budynki mają dekoracyjne fasady z ornamentów kwiatów i secesyjnymi witrażami. Wieżę Arnolda Hartmanna widać już z daleka jak się jedzie samochodem, przypomniana wieżę kościelną, ale obok kotłowni pełni równocześnie funkcję komina, wieży wodnej oraz wieży zegarowej o charakterystycznej secesyjnej bryle. Komin miał wewnątrz zbiorniki wodne z samoistnie ogrzewającą się wodą rozprowadzaną po pomieszczeniach szpitalnych.

Odnaleźli Urologię i zeszli do piwnic, gdzie była rejestracja. Niestety pacjentów, najczęściej bardzo młodych przybyłych do rozbijania kamieni nerkowych było bardzo dużo, a recepcjonistki miały też za zadanie przyjętych odwozić windą na oddział. Nawet chcieli już zrezygnować bojąc się o pozostawioną na tak długo samą w domu mamę. Ale szczęśliwym trafem wezwano ich do młodego lekarza na końcu korytarza, który na miejscu zrobił Mężowi USG i zaordynował natychmiastową operację.
– Laserowo? Spytała z niedowierzaniem.
– Nie, my tu robimy pętlą – wyjaśnił grzecznie lekarz.
Pętla zabrzmiała złowieszczo, choć okazało się, że to taka sama elektro resekcja jak w Katowicach. Mąż dostał skierowanie na zrobienie badań krwi w przychodni i termin operacji za 10 dni.

28 maja 2018 , poniedziałek.
Przychodnia urologiczna, gdzie pobierano przedoperacyjnie krew Mężowi do badań mieściła się w pawilonie zbudowanym już po wojnie, ale zaraz za nią widać było tę dziwaczną wieżę szpitalnej kotłowni zaprojektowaną przez Arnolda Hartmanna z bliska.
– Wyglądem nawiązuje do męskiego członka – zauważył Mąż, a więc była jak najbardziej na miejscu.
Przychodnia była bardzo zatłoczona, mimo wczesnych godzin rannych. Ludzie siedzieli na ławkach na zewnątrz uciekając od zaduchu stłoczonego korytarza. Pobierała krew tylko jedna pielęgniarka, ale jak niosła kolejkowa plotka, był tam ktoś jeszcze do zapisywania i podawania próbówek. W kolejce zobaczyła znajomego chorzowskiego malarza, ale nie miała ochoty się w takich okolicznościach z nim witać po latach. I chyba z wzajemnością.

Z Chorzowa pojechali do Katowic do kliniki na zmianę cewnika, gdyż minęły już trzy tygodnie. Tłumy przed rejestracją czekały na godzinę otwarcia okienka. Inny tłum z walizkami i torbami czekał na procedurę przyjęcia do szpitala.
Okazało się, że nikt w szpitalu nie może wymienić cewnika oprócz Lekarza prowadzącego i może zrobić to tylko w środę.
– Nie mamy wyznaczonej wizyty – powiedziała do siostry która obsługiwała komputer, gdzie się sika.
– Nie szkodzi, przyjadą państwo i ja wywołam lekarza bez kolejki – zapewniała.

30 maja 2018, środa.
Kiedy przyjechali, pogotowie przywiozło na noszach starego człowieka i ustawiło go przed gabinetem zabiegowym lekarza. Obok siedziała para staruszków, a u drzwi młoda dziewczyna. Nikt nie wychodził i żadne drzwi się nie otwierały. W ciasnym korytarzu stały tylko dwa krzesła, na których siedzieli staruszkowie. Poszła na koniec korytarza i ukradła dwa krzesła z recepcji, kiedy chwilowo nikogo nie było. Ale i tak siedzenie na nich nie ulżyło. Był zaduch, leżący na noszach skarżył się temu, który go przywiózł, że zostawił otwarty gaz. Obiecał, że tam pojadą i wyłączą, ale tymczasem cała ekipa silnych mężczyzn z pogotowia poszła na papierosa. Kiedy siostra, która obiecała nam, że lekarza wywoła, poszła ich szukać, wnieśli nosze do gabinetu.
Po godzinie podeszłam do gabinetu, gdzie przyjmował pacjentów Lekarz i nieśmiało poprosiłam, by do nas przyszedł. Za drzwiami rozległy się jakieś wściekłe okrzyki, potem on sam wyskoczył i skierował się do zabiegowego prosząc do środka stojącą u drzwi dziewczynę. Po jakimś czasie wyszła pielęgniarka i wzięła na zabieg Męża.

– I jaki był? – spytała, jak wracali z nowiutkim cewnikiem piechotą do samochodu zostawionego przy gmachu ASP, bo tylko tam można było zaparkować.
– Antypatyczny. Skarżył się pielęgniarce, udając gniew, że odciąga go od pacjentów i burzy plan dnia, nie zważając na mnie, jakby mnie tam wcale nie było, choć ja byłem adresatem tych słów, jakby moja obecność była jakąś złośliwością wymierzoną w niego. Było to zwyczajnie chamskie.

Wracali przez miasto udekorowane odświętnie, na schodach kościołów stały już ukończone ołtarze na jutrzejsze Boże Ciało.

1 czerwca 2018, piątek.
W izbie chorzowskiej urologii przyjęć oczekiwano z walizkami na kółkach na przyjęcie na oddział. Nim zrobiono Mężowi EKG wdała się w rozmowę z kobietą, która była tu na kruszenie kamienia. Był to jej już kolejny pobyt i wiedziała wszystko.
– Ubierają wszystkich w czarne piżamy, rano już wiadomo, kto ma operację – śmiała się.
Z Izby pojechali windą do anestezjologa. Młody lekarz zauważył, że Mężowi skutkiem długiego noszenia cewnika wdało się zakażenie i przepisał antybiotyk.
– Jak dzisiaj pan zażyje, to do operacji zdąży pana wyleczyć.

4 czerwca 2018, poniedziałek.
Rano Mąż zamówił taksówkę. Zdążył jeszcze w Biedronce po drugiej stronie ulicy kupić dwie butelki wody kiedy zajechała.
Zajął zabytkowy pokój o wysokich sklepieniach i ogromnych, secesyjnych oknach półkoliście zakończonych, które sączyły ostre słońce narastającego upału. Wszystkie łóżka były zajęte przez milczących młodych mężczyzn, ten obok nawet nie odpowiedział na dzień dobry. Innego w czarnej piżamie właśnie przywieźli po operacji, był trzeźwy, ale zaraz zasnął. Do jeszcze innego przyszła młoda kobieta, z którą się całował. Potem przyszła druga z dzieckiem.
Nikt się nikim nie interesował. Mężowi zmierzono temperaturę. Sąsiad po operacji spał niedługo i teraz leżąc na wznak, komórkę trzymał nad sobą.
Mąż zjadł zupę jarzynową i rozgotowany ryż z jabłkami, był głodny i wszystko mu smakowało.

Napisał do niej, żeby pilnowała przyjścia paczki od syna: młynek do kawy słuchawki i krem dla niej oraz lampki do laptopa.

Wszyscy jego sąsiedzi z wyjątkiem tego, którego niedawno przywieźli zaczynali chodzić, ale nie wiedział, na co byli operowani.

Wieczorem przeznaczonym do operacji zrobiono zastrzyk w brzuch jak cukrzykom, dali po Lorafenie na sen i tę złowieszczą czarną piżamkę. W USA w wesoły rzucik, a tu grobowy dizajn, aby klienci jeszcze bardziej się stresowali.

5 czerwca 2018, wtorek.
Dobrze spał po Lorafenie, sam się obudził, zażył Letrox. Pobrali krew dla oznaczenia TSH.

Kazali się wykąpać, ale kabina była zajęta. Czekał, ale nie zdążył.
W bardzo małej sali dostał duże porcje jakiegoś płynu w żyłę i tabletkę, a potem zastrzyk w kręgosłup i znieczulono go od pasa w dół. Leżał na łóżku zakończonym samolotem ginekologicznym. Nic nie czuł. Potem było mu już tylko przyjemnie.

Przywieźli go do pokoju, kazali leżeć płasko i nie podnosić głowy przez godzinę.

Nie czuł dołu. Bolało go gardło. Najlepiej było w czasie operacji. Nie wolno mu było pić. Odłączono go od kroplówki. Chciał zmienić pozycję, bo robił się coraz cięższy, ale nie mógł.
Rozglądnął się po sali. Bigamista poszedł już do domu.

Było wcześniej bardzo przyjemnie, teraz gorzej, jak wracało czucie. Uczucie bezwładu nóg całego dołu to rzecz straszna. Tak wygląda paraliż.

Ten pod ścianą jeszcze czekał. Czekanie jak na egzekucję. Ten środkowy poszedł na operację, a ten czekający na operację poszedł do kibla, pewnie ze strachu. Był sam na sali.
Przyszedł lekarz. Powiedział, że wszystko w porządku.
Wstał i poszedł wylać worek. Mocz był różowy. Położył się, czucie wróciło. Wieczorem zmierzyli gorączkę, nie miał.

Ten pod ścianą najgorzej to zniósł, mnóstwo kroplówek, miał gorączkę. Ale po chwili wstał i poszedł do kibla. Potem przyszła żona z córką i cały czas wzywały pielęgniarki.
Był głodny, na trzech kromkach cały dzień.

6 czerwca 2018, środa.
Dobrze spał, ale dość krwisto, bo w nocy nie pił i dopiero teraz mocz zaczął się klarować. Póki leci krew, pewnie go nie wypuszczą, ale jeszcze nie było obchodu, może coś powiedzą.

Wyjęli cewnik, nakazali pić i napełnić pęcherz i jak będzie mocne parcie miał pójść na izbę przyjęć, gdzie mu zrobią UFL. Skończył swój antybiotyk i dali mu nowy.

Fajnie bez cewnika, tylko zakaża. Oby nie było skrzepu. Może się zacisnąć że stresu.
Poszedł pochodzić po szpitalu. Kupił sobie kawę w automacie.
Badanie. UFL świetny!!! Aż za szybko mocz poleciał.

Był obchód, obiecali wypis jutro. Sikał co pół godziny, ale też bardzo dużo pił wody. Ci dwaj poszli, a przyszedł tylko jeden, cały czas bawi się na smartfonie pasjansem. Bardzo się przerzedziło.
Pyszny obiad: makaron z grzybami i pyszna zupa warzywna.
W pokoju było pusto, operowali szybciej niż przychodzą pacjenci.
Wyszedł na zewnątrz, pochodził po placu, oglądał budynki, ten w którym przebywał był po remoncie, inne były w bardzo złym stanie.
Nowy pacjent około czterdziestki wykupił TV. W menu był login i hasło do Internetu. Ponieważ miał Internet w telefonie, to ten podarował Mężowi.
Wybrali „Dwoje do poprawy” z Meryl Streep, film jakich pełno w koszach supermarktetów nawiązujący trochę do ich sytuacji, bo też z dziedziny moczo-płciowej. Scenariusz równie niesmaczny co absurdalny, o ile nie chciał być satyrą na konsumpcyjne społeczeństwo, które w nieskończoność i na wszelkie sposoby chce utrzymać młodość, a śmierć wyeliminować. Niestety reżyser nie miał takich ambicji, za to niezmierzone pokłady nudy. Takoż znudzone sobą i nudne małżeństwo w wieku emerytalnym jedzie 1500 mil na psychoterapię, aby za 4000 dolarów przywrócić młodzieńcze pożądanie i szał zmysłów. Widz z zażenowanie asystuje podczas ćwiczeń jakie im zadaje lekarz. Ale ani zaordynowany handjob, ani blowjob, nie wiedzieć czemu wykonywany w kinie, nie wychodzą. Na przeszkodzie stają nazbyt gryzące zęby, okulary i babcina podomka. Ale wiara przenosi góry i w końcu dzięki kolejnej inwestycji w romantyczną kolację i wynajęcie kolejnego pokoju operacja się udaje, przypominają sobie rytuały z młodości i jakimś cudem udaje im się wywołać dzikie żądze choć na szczęście szczegóły zostają widzowi oszczędzone, bo nie miał to być pornol geriatryczny, a film familijny. A szkoda.

Przyszła pacjentka z sąsiedniej sali, krucha staruszka zwabiona odgłosami z telewizora. Chce z sąsiadkami zrzucić się po 8 złotych, ale nie potrafią obsłużyć wpłatomatu na korytarzu. Odradzamy ze względu na zdrowie. Wyszła, poszła się zastanowić.
Jego szpitalny towarzysz w czasie filmu cały czas rozmawia przez telefon. Tymczasem dają szpitalną kolację: duża buła z rozmaitą zawartością i sosikiem, zawinięta w folię. Pycha. Ewenement jak na szpitalne menu. Raczej catering niż miejscowa kuchnia.
Sąsiad ma niedosyt więc namawia na kolejny film. Mąż proponuje polski „Moje córki krowy”, który jest w menu i podobno świetny, nagradzany. On odradza, bo jego żona była na tym w kinie i dostała raka piersi. Oglądając obawiają się o swoje zdrowie.

7 czerwca 2018, czwartek.
Dobrze spał, był lekarz sali i powiedział, że ordynator powie co dalej. Wczoraj długo rozmawiał z sąsiadem. Jest z Katowic Ochojca. Żonie od tego raka po filmie, usunęli prywatnie bo NFZ dawał termin 3 miesiące. I nawet nie ucięli piersi, tylko zrobili jakąś kieszonkę.
On też ma raka w nerce, odsyłają go od Annasza do Kajfasza, a tu od razu się podjęli. Katowice omija z daleka. Mówi że też go traktowali obrzydliwie. Miał RTG z kontrastem i goły leżał godzinę, bo lekarz nie przychodził.
Teraz zaczęli go golić. Założyli wenflon. To nie żadne kruszenie, tylko poważna operacja, chyba laparoskopowa, bo znieczulenie do krzyża. Oni nie wiedzą co to jest, ale wytną.
Nowy pod ścianą jest z Koziegłów za Siewierzem i żona codziennie przyjeżdża 50 km. Miał chłoniaka czyli raka krwi, skakała mu gorączka. Ale tego właśnie lekarze nie rozumieli, bo to objaw nietypowy. Zmienia co noc kilka razy podkoszulek i żona mu te podkoszulki musi wozić. Leje się z niego woda, ale najpierw ma drgawki z zimna. Przenoszą go na oddział onkologiczny.
Teraz przyszedł nowy, ze 75 lat, zacewnikowany krwiście, prostata.
Mąż poszedł zrobić sobie herbatę, gdy wrócił, zaczął się obchód. Zaordynowali wypis, nie ma przez miesiąc nic ciężkiego robić, ani pływać.
Kolegę w czarnej piżamie zabrali właśnie, a on poczekał na śniadanie i wypis. Potem zadzwonił po taksówkę.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2018, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź do DZIENNIK CHOROBY

  1. Autor: Aneta (Adres IP: 188.146.67.30, 188.146.67.30.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl) pisze:

    kupiłam sobie kanapeczkę, zjadłam. Popiłam mleczkiem. Mniam. – wartość literacka zero

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *