LIST Z KUBY

24 maja 2018. No i już po Trynidadzie. Byliśmy tam z polecenia koleżanki Emily która zaprzyjaźniła się z lokalnym przewodnikiem turystycznym Jorge. Chyba 5 godzinna podroż do tej miejscowości była trochę kiepskim pomysłem ale przynajmniej ponurkowaliśmy. Jorge podobno został wywalony ze szkoły za to, że nie wspierał komunizmu jako 14-sto latek i jego rodzice zostali wysłani do obozu koncentracyjnego z powodu niejasnej przynależności politycznej. Nie wiem, czy nie ściemniał, ale uważa, że należy mu się status uchodźca. Znal dużo słów po polsku i był zachwycony tym, że Rudek znal papieża.

Stare miasto Trinidad bardzo malownicze, brukowe ulice i stare kościoły i kawiarnie z tańczącymi parami do tych dwóch pierdolonych piosenek z Benua Vista Social Club wszędzie i w kolo Macieju. W Hawanie też. Chyba każdy turysta tego wymaga i grają. Cały czas.

Mieszkaliśmy w domu z Airbnb i należał do faceta o imieniu Tony a lokalnie nazywany był jako Tony muzyk. Jak ten sąsiad z działki dziadka. Dom Tonyego był w porządku, ale sąsiedzi z jednej strony trenowali koguty do walk i te koguty cały czas piały bez ładu i składu w ciągu dnia, w nocy, cały czas. Z drugiej stronie domu sąsiedzi oglądali telewizor na cały głos do późna w nocy. Nie wiemy, czy było tam wielu ludzi, czy też jedna głucha babcia, ale o spaniu nie było mowy. Prysznic też miał elektryczną przystawkę w głowie prysznica która przepływowo nagrzewała wodę i Tony wspomniał, że jak się da za blisko głowę, to można poczuć prąd i ze jest to normalne. Ja będąc o dwie głowy wyższy od Tonyego miałem chyba znacznie bardziej intensywne symptomy elektryczności, bo jak za każdym razem woda poleciała po zamkniętych powiekach, to w oczach się świeciły elektryczne światła i raz nawet przeskoczyła mi iskra z prysznica na rękę. Więc BHP przestrzegane po Sowiecku.

W morzu też powiedziano nam, że nic nie ma, co by nam zrobiło krzywdę ale po 30 sekundach wodzie zostaliśmy oboje poparzeni przez meduzy, które podobno nie są meduzami (wyglądały jak meduzy i raziły bardzo mocno jak pokrzywa).

I  tyle z Trynidadu. Jedzenie też było średnie, głównie je się na ulicy pizzę z chujowego chleba z chujowym serem i surowa cebula polana wodnistym ketchupem. W restauracji można zjeść rybę i homara i krewetki z ryżem i fasola więc znacznie lepiej. Sałatka owocowa i wiele innych rzeczy w menu niedostępne dziś, więc mango tylko w formie soku można było spożyć. Bareja by zrobił dobry kubański film, jak by miał okazję.

Jeszcze dziś pojedziemy na cmentarz Colon i do Placu Rewolucji, bo nasz hotel jest na ulicy Paseo i Linea, chyba w Hawanie centralnej. To konwencjonalny hotel, bardzo ładny. Będzie wypas, a jutro już po południu lecimy do domu przez Atlantę. Oboje jesteśmy zadowoleni z wyprawy, ale będzie miło zjeść coś dobrego i zdrowego w domu. Ja w przyszłym tygodniu nie mam pracy, więc może mi się uda nadrobić trochę zalęgłości i zdrowo pożyć.

Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze. Trzymajcie się! Zadzwonię jutro rano jak się uda przed odlotem.
g

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2018. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na LIST Z KUBY

  1. dddd pisze:

    brukowe ulice ? chyba brukowane, przed który pisze się przecinek, droga pisarko

    • Ewa pisze:

      To nie mój list, zachowałam pisownię oryginalną.
      I cóż to za pisany z politowaniem zwrot „droga pisarko”. Mało Panu miejsc do rozsiewania w sieci tak, by bezinteresownie Drugiemu dokopać?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *