Monumentalnego dzieła Jacka Dukaja ze zwykłych względów praktycznych nie przeczytałam powtórnie tak, jak zwykle to robię, pisząc tutaj o książkach. Z pewnością jego wielowarstwowość, a przede wszystkim niuanse językowe wyłowiłabym skuteczniej czytając jeszcze raz, a być może nawet zrozumiałabym liczne odniesienia do pism Mikołaja Bierdiajewa. Niestety, po pierwszym czytaniu jestem blogowo zmuszona do nielicznych tylko o książce uwag.
Tytułowy „Lód” w odróżnieniu od „Śniegu” noblisty Pamuka jest obszarem totalnym, fizycznym i mentalnym a nie tylko klimatycznym przerywnikiem. Jest obsesyjnie obecny zatracając przez to swoje zimno, gdyż pełni rolę zbyt symboliczną i metaforyczną, gubiąc swoje pierwotne znaczenie. Przenika wszystkie warstwy – polityczną, historyczną, obyczajową, geograficzną, romansową, filozoficzną i naukową. Trudno przy tak szerokim i wszechobecnym użyciu zimna zdecydować się na jakąkolwiek interpretację, szczególnie że akcja powieści rozpoczyna się w środku geograficznego lata ponad wiek temu w Warszawie skutej lodem rosyjskiego zaborcy.
Rzecz rozpoczyna się aluzją do „Procesu” Kafki, gdzie dwaj urzędnicy – a ponieważ staroświecki język powieści pełen jest rusycyzmów – czynownicy przychodzą do głównego bohatera, Benedykta Gierosławskiego i go zabierają. Nie grozi mu proces, a podróż, podróż pokutnicza do ojca zesłanego na Sybir.
I tak zaczyna się Syberiada pełna odnóg fabularnych, dyskusji między poznanymi przez bohatera postaciami wielce intelektualnymi, przypominającymi jakością spory z „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna.
Jednak ojcem duchowym i patronem całego przedsięwzięcia jest z pewnością Juliusz Verne. Mimo wspomniena „Michała Strogowa” (książka pojawia się w rękach jednej z postaci), Jacka Dukaja interesuje przede wszystkim aspekt wynalazków zwariowanych naukowców dziewiętnastego wieku. I tu postać doktora Nikoli Tesli, projektanta fantastycznych machin do zamrażania Ludzi i Historii i oczywiście niesienia tym ludzkości wybawienia jest wątkiem z pewnością satysfakcjonującym czytelników rozmiłowanych w fantastycznej prozie Jacka Dukaja.
Zawiedzie ich natomiast staroświecki ton powieści, kanapowy i kalesonowy z jej postmodernistyczną stylizacją retro, którą przesiąknięta jest konsekwentnie każda strona tej ogromnej powieści wiążąc ją w całość.
Tak jak w filmach czarno-białych, wykorzystujących prawdziwe wstawki dokumentalne wyrzeka się koloru, tak w tej powieści autor rezygnuje nawet z puszczania oka do współczesności i tkwi konsekwentnie w języku z epoki. Moje pokolenie zrozumie w całości wszystkie zabiegi formalne, a przede wszystkim rosyjskie nazwy przedmiotów i czynności. Wiele z przedwojennego języka jest w powieściach Kornela Makuszyńskiego, wiele nieużywanych już słów pamiętałam w mowie mojej babci. Nie wiem, czy jest to odnowa języka polskiego, czy regres, ale w „Lodzie” język jest i tak największym atutem powieści. Gorzej jest z tzw. przesłaniem, tezą czy jak kto woli, duchem utworu.
Wplatając postacie historyczne – Józefa Piłsudskiego czy Grigorija Rasputina – z całym szacunkiem dla kunsztu pisarskiego autora, gdyż zabieg technicznie jest rozwiązany wzorowo – dostajemy paradokument, gatunek jeszcze jeden w wielości zamkniętych w tej powieści gatunków. I ten ogromny fresk, tak nachalnie przypominający dzisiejsze scenariusze filmów oscarowych, gdzie komputerowe techniki aż się proszą, by takie spektakularne wyzwania podejmować, przechyla się coraz częściej, w miarę czytania, w wielość i w nadmiar, w przedobrzenie komercyjne zatracając harmonię utworu muzycznego.
Wiem, że nie powinnam pisać ani słowa o tej książce, ja, nie cierpiąca wszelkich „Panoram racławickich”, polskiego malarstwa historycznego, sienkiewiczowskich trylogii, a ukłony i hołdy autora „Lodu” w tym kierunku są wyraźne.
Wiem, że narażając się miłośnikom Jacka Dukaja szans nie mam, gdyż mam już do czynienia niemal z religijną formacją fanów pisarza. Jednak samobójczo się tutaj blogowo narażę.
Fortunne wyjście z przeciwieństw – gorąca i zimna, lata i zimy – na których zbudowano wiele arcydzieł – wystarczy wspomnieć „Królową śniegu” Andersena, czy animowany film „The Beatles Yellow Submarine” jest tak pojemne, a bazowanie na mitach, poetyckich symulacjach i rozwijaniu ich strukturalnie właściwe, że pomysłowi na powieść można autorowi tylko pogratulować. I nawet nie trzeba się spierać, jeśli czytelnik do końca nie wie, za czym się właściwie autor opowiada i czy aby wie, za czym. Problem jest wtedy, gdy niejednoznaczność przesłania filozoficznego przeważa i po tych tysiącu stronach odbiorca nie wynosi nic oprócz bardzo podejrzanej podróży dzięki kunsztowi pisarskiemu autora, podróży odbytej po powierzchni historycznych wyobrażeń.
Te wyobrażenia to stereotypy i jeśli szczęśliwie autor posiłkuje się dokumentem (na końcu powieści wymienia teksty źródłowe), to jest jedynie second hand materiału artystycznego, ornament, a nie źródło autorskiego przeżycia.
I nie jest to wina historycyzmu – myślę, że w każdej formie artysta jest w stanie pomieścić to, czego prawdziwa sztuka potrzebuje – nowego spojrzenia na rzeczy, które przyzwyczailiśmy się widzieć już i które w nas zastygły. Posłużę się przykładem:
Spolszczenie „Źródła i sens komunizmu rosyjskiego” Mikołaja Bierdiajewa przeczytałam, jak tylko ukazało się w księgarniach, kilka lat temu. I pamiętam tę historyczną diagnozę, że w carskiej Rosji nie było proletariatu, nie było go wcale, był w innych państwach europejskich, a jednak właśnie w Rosji wybuchła rewolucja proletariacka, właśnie to tam olśniewająco przeczytałam. I to, pamiętam, zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Czytając teraz w „Lodzie” tę rewelację przechodzi ona bez wstrząsu i nie dlatego, że znałam ją wcześniej. Po prostu rzeczy ważne umykają wśród rzeczy wymyślonych, wyssanych z palca, tzw. fantastycznych wstawek bardzo osłabiając wartościowe przesłania.
Jeśli podążymy za Williamem Blake’iem, który uważał industrializację za bezwzględne naruszenie ładu kosmicznego i z furią ją potępiał, to u Dukaja rozkwitający syberyjski przemysł dzięki talentom polskich inżynierów i naukowców zdaje się, jeśli dobrze zrozumiałam, jest afirmujący. Jednak, jeśli Juliusz Verne antycypował pewne pomysły naukowe nie znając ich przecież, to Jacek Dukaj jest właściwie w sytuacji szczęśliwszej i wszelką naukową bzdurę ma przecież już zdiagnozowaną. Podobnie Prus w „Lalce” w postaci Juliana Ochockiego mógł jeszcze sobie naukowo bezkarnie fantazjować, ponieważ on naprawdę jeszcze nie miał możliwości niczego się dowiedzieć. Dlatego fałsz postmodernistyczny jest tak uciążliwy w odbiorze, gdyż jego frywolny, wolnościowy wysiłek w produkcji bełkotu jest tak bezużyteczny.
Kilka słów jeszcze o innych odnogach. Aleister Crowley wymieniony kilkakrotnie krąży w powieści obok wielu sekt religijnych i podobnie jak nieszczęsny Bierdiajew jest bardziej rewolucjonistą niż filozofem i nie wnosi poza kilkoma terminami absolutnie nic ze swoich teorii.
Być może wolno artyście brać wszystko, co się nawinie i mieszać w tyglu swojej fantazji i być może są to zabiegi niewinne. Już nie winię Jacka Dukaja za to, że zmiana historii, pozbawienie jej pierwszej wojny światowej i niepodległości Polski jest kontrowersyjna wobec polskiego patriotyzmu, gdyż i nawet to można sobie jakoś wytłumaczyć powołując się na analogiczne zabiegi u Philipa K. Dicka czy Thomasa Pynchona. Natomiast razi ton obyczajowy wyjęty z najgorszych wzorców powieściowych, czemu patronuje „Rodzina Połanieckich” Sienkiewicza. Ten resentyment za czasami minionymi, kiczowatym obrazkiem rodziny polskiej (stadło irkuckie Wielickiego) jest w powieści bardzo wyraźny, mocny i jednoznaczny.
I wtedy wszelkie matactwa naukowe, cały ten fizyczno – matematyczno- geologiczny bełkot, rozmrażanie i zamrażanie ludzi, ożywianie trupów, nie działają tak silnie jak właśnie ten wskrzeszony z martwych, najgorszy nurt polskiej literatury.
I „Lód” dostał nagrodę Kościelskich. A Ty tu nie najlepiej…
Ale przynajmniej w całości przeczytałam.
Warto by przepytać wszystkich jurorów z tej książki, chociażby z treści. Jak w szkole z lektur. Czytając nazwiska jurorów jestem zdumiona ich decyzją. Chyba, że się nagradza młodych za pracowitość.
Właściwie, to powinna być taka kategoria. Jak w komsomole.
A tak nawiasem, to to jest bardzo pro rosyjska książka.
To tak , jak Harold Bloom protestował przeciwko dawaniu nagrody Nagrody Bookera Stephenowi Kingowi.
Właśnie tak. Dukaj ma ogromną ilość fanów i jest mu taka nagroda niepotrzebna, a wspiera się pewien obszar twórczości niemający nic wspólnego ze sztuką.
Wielka szkoda. A tam i Ewa Bieńkowska była w jury… tacy wysmakowani eseiści… Niepojęte.
Przecież w tej kategorii SF z pewnością są różne konkurencje i byłby uhonorowany Jacek Dukaj, też na forum międzynarodowym, szczególnie w Rosji, gdzie z pewnością doczeka sie ekranizacji w odcinkach.
Nie znoszę SF jako zaprzeczenie szlachetnej baśni, jako wymysł uprzemysłowionego świata, który wymyśla rzeczy straszne, które przerażają naprawdę, a nie jako mit, przypowieść, moralitet.
Brawo dla autora