Lata sześćdziesiąte. Ewa (24)

Tak to wyglądało, że to mama przywiozła Ewę do szkoły w pierwszy dzień po przylocie z Kuby jakby Ewa zapomniała i nie mogła trafić. Krystyna zaraz wróciła do domu, a Ewa została sama wśród kolegów i koleżanek, nikt jej nie witał, nikt o nic nie pytał i nie zauważał jej, odcinającej ją od reszty, opalenizny.
Danka, jakby solidaryzując się z otoczeniem, powitała ją chłodno, wzięła prezenty, powiedziała jakieś zdanie i zaleciła je przetłumaczyć na hiszpański. Szybko stwierdziła z satysfakcją, że Ewa po hiszpańsku nie umie mówić. Ewa usiadła z ulgą obok Danki w ławce nie pytając, kto z nią przez tyle czasu siedział i czy siedział, wdzięczna, że może usiąść.
Pożyczyła od Danki zeszyt z W.O.S-u. Notatki Ewy kończyły się na ogólnych wiadomościach z Historii Sztuki, a tu już przerobili Epokę Kamienną, Żelazną i zaczęli Sztukę Egiptu.

Była piękna, ciepła jesień, podwórkowy Edek, przyjaciel Andrzeja, dogonił ją, jak szła na Morcinka za sklep PKO do biblioteki pożyczyć kryminały dla mamy i umówił się z nią na sobotę do kina „Kosmos” na „Spartakusa”.
Edek był już na pierwszym roku Wyższej Szkoły Ekonomicznej, pobierał stypendium z PKP i nie dał sobie zwrócić pieniędzy za kinowy bilet. Edek był otyły i nieśmiały, Ewa była jeszcze bardziej nieśmiała, a na dodatek nie czuła do Edka nic oprócz wdzięczności za to sobotnie towarzystwo i za „Spartakusa”. Kirk Douglas też jej się nie podobał, nie lubiła blondynów, był w wieku jej ojca, ale jakże innej budowy ciała. Jednak Ewa akurat ceniła tylko sylwetki gruźlików, delikatną urodę czarnowłosych wymoczków i czuła wobec Edka wielki dyskomfort, którego kumpelsko bardzo lubiła, ale widziała, że się poci i czerwieni. Film za to był zachwycający, na najnowocześniejszym ekranie w Katowicach: mrowie hollywoodzkich statystów przebranych za starożytnych niewolników schodziło z wysokiej skarpy i Ewa oszołomiona możliwościami kina i ogromem tej historycznej wizji, nie mogła się napatrzeć. Mimo dramatycznego zakończenia, była niepocieszona, że film się tak szybko skończył.
Potem Edek dziwnym trafem znajdował się wszędzie tam, gdzie była Ewa, widział, jak stoi na tej samej mszy świętej w niedzielę i jak nagle, niby przypadkowo, spotyka ją w sklepie czy wracającą ze szkoły.
Tymczasem w klasie Bogdan coraz częściej przychodził do Ewy na przerwie i widząc, że prowadzi swój zeszyt z W.O.S-u bardzo drobiazgowo i pieczołowicie czym zachwyca się nawet sam profesor, który od września zaczął uczyć ich klasę w miejscu poprzedniej nauczycielki (poszła na urlop macierzyński), zagadywał ją tematami z historii sztuki.
Profesor Ignacy Płazak był trzydziestoczteroletnim drobnym mężczyzną. Zazwyczaj siedział z założonymi na piersiach rękami na niewygodnym szkolnym krześle z jakimś nieprawdopodobnym domowym luzem, jakby miał na nogach kapcie. Nigdy nie podchodził do tablicy, niczego nie rysował, nie popisywał się. Trwał w zrównoważonej, powściągliwej pozycji, a jednak każde jego słowo miało swoją wagę, każdy podyktowany tekst był trafny, zwięzły, jasny. Nie obchodziło go, czy ktoś się tym wszystkim – o czym opowiada – interesuje, wystarczyło, że czuło się jego zaangażowanie. Nikt nie wiedział na czym polegał magnetyzm Płazaka, cała klasa jak zamurowana wierzyła każdemu jego słowu. Nie pokazywał reprodukcji, nikt nie miał pojęcia jak wyglądają budowle, o których opowiadał i Ewa po lekcjach tylko marzyła, by je gdzieś zobaczyć. Byli pewnie tacy, którzy mieli wielką kilkunastotomową encyklopedię za przydziałowe talony, ale w domu Ewy takiej nie było. Korzystała trochę z małego, grubego, niemal sześciennego niemieckiego leksykonu z biblioteczki ojca, pewnie jeszcze po dziadku Franciszku. Na cieniutkim, „biblijnym” papierze były tam wielkości znaczka pocztowego drzeworyty piramid i świątyń egipskich, co Ewa skrupulatnie przerysowała go zeszytu.
Profesor Płazak, absolwent Historii Sztuki UJ od czterech lat był już kierownikiem Muzeum w Pszczynie i obiecał klasie, że wiosną ich do Pszczyny zaprosi i pokaże mitologiczne sceny na porcelanowych zastawach stołowych.

„Sztuka cenniejsza niż złoto” Białostockiego” była nie do zdobycia, zarówno w księgarni, jak i w bibliotekach. W antykwariatach osiągała zawrotne ceny, a jednak Bogdan ją miał, ale nigdy Ewie nie pożyczył, gdyż dowodził jej, że książek się nie pożycza, ani cennych, ani żadnych. Był oburzony, że Ewa nie ma „Mitologii greckiej” Parandowskiego, ani niedawno wydanych Zenona Kosidowskiego „Rumaków Lizypa”. O tej ostatniej Bogdan potrafił opowiadać Ewie, kiedy szli odcinek od Wita Stwosza do budowanego miejsca na postawienie „Pomnika Powstańców Śląskich” robionego właśnie w Hucie „Łabędy” w Gliwicach z brązu, gdzie odlewano warszawską Nike. Ewa żałowała, że Bogdan nie potrafi opowiadać tak jak Płazak, ale i tak też u niego czuć było wielka pasję i chęć zostania archeologiem, co Ewę też pociągało, gdyż można by pojechać do Egiptu i zobaczyć tych wszystkich bogów kutych w kamieniu.
Krystynie udało się kupić Ewie te dwie książki. Ewie „Rumaki Lizypa” zdawały się nudne, pisane językiem dziennikarza, który ma do obwieszczenia jakąś niespotykaną sensację, a która w końcu się nią nie okazała. Natomiast od Parandowskiego nie mogła się w zachwycie uwolnić i zaczęła w kredzie szkolnej rzeźbić wszystkich bogów greckich. Książka, w twardej oprawie płóciennej, miała bardzo dobre reprodukcje czarno białe wizerunki greckich posągów i waz, Ewa nie rozstawała się z tą książką. Mama Bogdana pracowała w jakiejś księgarni i Bogdan powiedział Ewie, że właśnie w księgarni na Mickiewicza są przecenione, zdefektowane książki z historii sztuki i architektury. Ewa chodziła tam kilkakrotnie wracając obładowana, książki, które nigdy nie trafiły do innych księgarń były tam z pieczątkami „egzemplarze darmowe”, lub „cena zniżkowa”, nie przekraczająca złotówki. Było to zupełnie zdumiewające zjawisko handlowe, kupując po kilka sztuk tego samego tytułu Ewa mogła je pociąć i wkleić obrazki do szkolnego zeszytu.

Bogdan, co najbardziej lubiła, opowiadał też o różnych technikach poznanych w Pałacu Młodzieży, do którego chodził do Pracowni Plastycznej od przedszkola do ukończenia podstawówki. Nauczył ją jak robić jednorazowe odbitki grafik, jak czarny tusz nie pokrywa białej plakatówki, łuszczy się i odskakuje, wystarczy na brystolu namalować białą plakatówką rysunek, pokryć czarnym tuszem i zmyć wszystko pod kranem nad umywalką. Jak igłą wyciskać w brystolu rowki i wcierać tam czarną plakatówkę, jak z drutu z parasola zrobić dłuto do linorytu. Tego wszystkiego nauczył ją Bogdan i Ewa coraz bardziej związywała się z Bogdanem.
Bogdan zaczął ją odprowadzać do domu, szli piechotą nie wsiadając w tramwaje, niósł jej torbę. Wtedy nie wiadomo skąd wyłaniał się Edek i nic nie mówiąc dołączał do nich, tak szli w trójkę niby to osobno, niby to razem, i jak byli pod klatką schodową Ewy, Bogdan odwracał się i wracał na Armii Czerwonej i Teatralną do siebie, a Edek do swojej klatki schodowej obok klatki Ewy. Wszystko to było niezręczne i Ewa nie miała na nic wpływu.
Tymczasem Ewą zainteresował się też mieszkający w willowej, południowej dzielnicy Katowic, Krystian. Krystian, który bezskutecznie starał się o przeniesienie na lekcje warsztatów na ulicę Kościuszki – jego nazwisko zaczynało sie na literę T, a alfabetycznie podzielono klasę na dwa miejsca i przydzielono go na warsztaty na Warszawskiej – starał się być wszędzie, gdzie była Ewa, mówił jej różne komplementy i robił prezenty. Podarował Ewie coś z grubym filcem na końcu co wspaniale pisało i nazywał to flamastrem. Podobno kiedyś na przerwie pobił się z Bogdanem, ale Ewie nikt o tym nie powiedział, natomiast wychowawczyni na wywiadówce powiedziała o tym Krystynie i tak Ewa dowiedziała sie że się o nią biją,

wśród szyderstw Andrzeja i matki.
Na dodatek Danka pytając ją czy ma już miesiączkę, jakby ją jeszcze bardziej tym brakiem zdołowała. Ewa nie tylko jej nie miała, ale nie miała pojęcia, co to jest, a Danka nie kwapiła się z wyjaśnianiem. Danka nalegała, by kupiła stanik zerówkę, mimo, że nie był jej do niczego potrzebny, jednak wszystkie dziewczyny w klasie miały już staniki i Ewa poczuła się nagle goła, nieprzyzwoita i nieubrana. Akurat staniki o numerze „0” można było kupić i Krystyna jej taki stanik kupiła.
Klasa kipiała całkiem niezrozumiałym dla Ewy erotyzmem.

Kęcki, wysoki szatyn, który nie uczył się programowo, z zasady omijał wszystko, co nie dotyczyło malarstwa. Siadał na stołku tam, gdzie zazwyczaj pozował któryś z uczniów do rysunku i czytał na głos „Zmory”. Gdyby nie pikantne fragmenty z Zegadłowicza, pewnie nikt by go nie słuchał, gdyż wielu przecież próbowało zainteresować klasę, co wcale nie było łatwe. Nauczyciele, jak tylko się dawało, szczególnie ci od przedmiotów artystycznych, opuszczali klasy idąc w bardziej ciekawe dla nich miejsca w szkole wiedząc, że i tak jest to dla uczniów wytchnienie i przyjemność i nie trzeba ich pilnować i do niczego zachęcać. Toteż tym sposobem Kęcki przeczytał klasie w całości „Zmory” ku ogólnej wesołości i wdzięczności, gdyż Zegadłowicz był nie do dostania w bibliotekach i nie do kupienia. Przechwalał się, że jak wyrzucą go ze szkoły, to pójdzie do Kenara, a tam z chemii wystarczy znać aż do matury tylko wzór wody i na H2O można ujechać do końca.
Obok Historii Sztuki najprzyjemniejszym przedmiotem dla Ewy był w-f, czyli raz w tygodniu basen w Pałacu Młodzieży, do którego szli przez Jordana, przekraczali ulicę Kościuszki, potem Skłodowską-Curie, skręcali w lewo na Stalmacha i już na Mikołowskiej widniał solidny gmach, a raczej zbiór zlepionych ze sobą budynków Pałacu Młodzieży. Szli bezładnymi parami rozmawiając między sobą, ale tak mimochodem, tak trochę bez słów, tak, by niosło ich do tego basenu. Niewiele szkół zapewniało swoim uczniom basen, tak niewiele liceów kierunków humanistycznych mogło poszczycić się dyrektorem o tytule magistra WF– u.
Pałac Młodzieży był sztandarowym przykładem socrealizmu, ale tylko z nazwy. Wbrew wystrojowi podobnemu do wnętrz Pałacu Kultury w Katowicach, okropnych malowideł socrealistycznych i rzeźb, miał harmonię i elegancję przedwojennej architektury art deco z zewnątrz chcąc dopasować się do narzuconego socrealizmu, wybudowany był w duchu przedwojennego monumentalizmu i modernizmu. Pałac Dziecka Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dziecka w Katowicach otwarty został 3 grudnia 1951, szybko pozbył się swojego patrona, Bolesława Bieruta jak i nazwy. Obłożony granitowymi płytami przy ulicy, wyżej piaskowcem, nigdy nie myty, stał sie jednak z upływem szary, a delikatny gzyms pod dachem zupełnie czarny.

Nim weszli przez kutą z żelaza bramę Ewa zawsze z przyjemnością patrzyła na ogromny neon świecący pewnie w nocy, jednak i teraz widoczny. Przedstawił sowę siedzącą na książce i reklamował księgarnię.
Frontowa elewacja Pałacu Młodzieży była złożona z dwóch brył połączonych łącznikiem z budynkiem teatru z wejściem z loggią. Oni wchodzili obok po prawej stronie podcienia, głównym wejściem pod napisem PAŁAC MŁODZIEŻY. Wszystkie te terminy architektoniczne znała dzięki Wiedzy O Sztuce i w myślach już nazywała je fachowo. Na dziedzińcu, od którego szły wejścia do innych budynków Pałacu, zbierali się wokół fontanny czekając, aż wszyscy wejdą. Ewa badała wtenczas jej ozdoby, płaskorzeźby z twarzami dzieci i rzeźbione sceny budowania symbolizowane wschodem słońca , sztandarami, gołąbkiem pokoju oraz robotnika murarza, obok matka z dzieckiem na ręku, cyrkiel, globus, makieta Pałacu. Podobne to było do warszawskich ozdób na Pałacu Kultury i domów na MDM-ie.

Na znak Dyrektora rozproszeni uczniowie nagle z kwadratowego dziedzińca gęsiego wniknęli w dwóch trzecich w maleńką damską szatnię i w jednej trzeciej w męską. Regulamin przestrzegany był ściśle, bez czepka, majtek i bawełnianego stroju kąpielowego o kolorze białym nie wpuszczano. Danka kupiła w Sosnowcu Ewie niedostępny w Katowicach chłopięcy podkoszulek na szelkach który Ewa zszyła sobie w kroku, ale się wyciągał i trzeba było po każdym kąpaniu go skracać. Nie narzekała, i tak chłopcy mieli jeszcze gorzej. Były w sklepach dla nich kąpielówki z płótna, nazwane na etykietce trójkątem męskim, a co mimo wzmacniającego płóciennego pasa w środku powodowało nieustanne wypadanie całego wnętrza majtek bokami.
Wszyscy po obowiązkowym umyciu się mydłem i szamponem pod prysznicem wychodzili z odsłoniętym z braku maskującego pudru łojotokiem skóry, twarze podkreślały monstrualne czepki z gumy zapinane pod szyją na gumowe paski.

Dziewczęta wychodziły mokre z lewej strony basenu, chłopcy po jego przeciwnej stronie i część nieumiejących pływać szła do brodzika, a reszta ustawiała się wzdłuż basenu. Chłopcy jak struny stawali po drugiej stronie w swoich trójkątach męskich, wzdłuż basenu, nie patrząc na koleżanki, zainteresowani wyłącznie czekającym ich skokiem do wody.

Grupą skazaną na brodzik dyrektor się nie interesował i udawał, że ich tam nie ma i niektórzy ambitnie sami nauczyli się tam pływać. Przykładem był Jurek, który pierwszy opuścił bezpowrotnie brodzik. Natomiast Krystian jako osoba kontestująca własną kontestację, znajdował zawsze ukojenie w przestrzeniach małych i zamkniętych. Krystian w czasie wf-u w sali gimnastycznej zawsze siedział w skrzyni, mimo, że grano np. w siatkówkę niejednokrotnie i było to jedyną okazją do męsko-damskich spotkań, do których często przecież dążył. Dla Ewy było to niepojęte, basen przypomniał jej Kubę i chętnie się poddawała treningowi kraula, przy którym dzięki bitej nogami pianie można było ukryć prześwitujący strój kąpielowy i brak piersi. Najgorsze jednak było pływanie na stopień na wznak, gdzie wszystko sie w wodzie odsłaniało. Piątkowy przepływ basenu pokazała przewodnicząca klasy Druga Danka. Jej ogromne, wielkie piersi odbywały nadwodny, okazały taniec. Wszyscy – dziewczyny i chłopaki, ci z brodzika i ci umiejący pływać, prowadzący zajęcia Dyrektor jak urzeczeni stali na krawędzi basenu z wbitym wzrokiem w te drgające, żyjące już swoim osobnym życiem kule.
W ramach corocznych obchodów rocznicy Rewolucji Październikowej rusycystka powiodła ich klasę na Plac Wolności, do kina „Przyjaźń”, gdzie wszystkie szkoły całego województwa szły obowiązkowo oglądać film nagrodzony w Cannes Złota Palmą “Lenin w Polsce”. Nakręcony w dziewięćdziesiątą szóstą rocznicę urodzin Włodzimierza Iljicza Lenina i w dwudziestą pierwszą rocznicę zawarcia Układu o Przyjaźni, Współpracy i Wzajemnej Pomocy między Polską a Związkiem Radzieckim przedstawiał dwa lata spędzone w Polsce, której nie było na mapie: 1912-1914, część w góralskiej chacie w Poroninie, część w więzieniu w Nowym Targu. Lenin w filmie był identyczny jak Lenin, Ewa nie mogła wyjść ze zdumienia, jak można było takiego właśnie człowieka w ZSRR znaleźć. Okazało się, że aktor grający Lenina jest przyzwyczajony do tej roli, był to jego szósty film gdzie odtwarzał Lenina i widocznie to sprawiło, że tak się utożsamił, że po prostu dzięki dwugodzinnej charakteryzacji, treningowi i ćwiczeniom stał się Leninem. Ewa nigdy nie chciała być kimś innym i ten proces zamiany osobowości bardzo ją zaniepokoił, za nic w świecie nie chciałaby być aktorką. Jedną z głównych ról – Ulkę, polską góralkę – grała kilka lat starsza od niej dziewczyna. Zaangażowano ją, gdyż jako uczennica katowickiego liceum dostała się na okładkę „Panoramy Śląskiej”, gdzie zobaczył ją radziecki reżyser. Ulka w filmie zabiera Lenina do wiejskiego kościółka na swoje wesele. Ich rusycystka na lekcji tłumaczyła te sceny tym, że Lenin zauważył egzotykę polskiego ruchu proletariackiego jako regionalną ciekawostkę i jako człowiek ciekawy świata, chętnie się temu wszystkiemu przypatrywał.
Film był bukoliczny, Tatry sfotografowane fantastycznie, knowania przetykane historycznymi scenami ulicznych demonstracji psychologiczne uzasadnione u takiego cierpiącego za miliony idealisty jakim jawił się Lenin. Pokazano im Lenina nie jako udrękę szkolnych akademii, rocznic i świąt, ale człowieka o nieskalanej dobroci, kochającego chorą żonę Nadiuszę, pieski, owce, krakowskie Planty, tatrzańskie szlaki górskie, a nader wszystko polską młodzież góralską. Film był dubingowany, wzbogacony ciepłym głosem Łomnickiego/Lenina narratora. Niemniej nic nie dało się zrobić względem zmiany utrwalonego już wizerunku wodza rewolucji: klasa przyjęła film jako stratę czasu, jeszcze jedną udrękę lekcyjną, bo trzeba było o filmie pisać wypracowanie, i to po rosyjsku.
Na dodatek pani profesor z rosyjskiego zarządziła prenumeratę czasopism radzieckich donoszących o najnowszych osiągnięciach Kraju Rad w życiu gospodarczym, nauce, technice i sztuce. Jak powiedziała na lekcji, na województwo katowickie przypada 77500 egzemplarzy wszystkich tytułów, które, ku zdziwieniu klasy, są rozchwytywane i najlepiej sobie zaprenumerować je w Przedsiębiorstwie Upowszechniania Prasy i Książki „Ruch” lub u Urzędzie pocztowym, albo polować na nie w kioskach „Ruchu”, co, jak przestrzegała nauczycielka, jest ryzykowne, gdyż mogą być już ulubione czasopisma radzieckie wykupione.

W galerii Związku Artystów Plastyków miał wystawę ulubiony ich nauczyciel od przedmiotu „Projektowanie”, Norbert Witek i Ewa poszła po lekcji całą klasą zobaczyć jego obrazy malowane w manierze abstrakcji surrealistycznej w wąskiej, nieprzyjemnej gamie brązów i szarości. Była tam po raz pierwszy, nie wiedziała, że można tu przychodzić i oglądać obrazy. Dlatego po miesiącu przyszła na następną wystawę.

Maria Anto, niedawna absolwentka warszawskiej ASP wystawiła tu mnóstwo obrazów, których Ewa się przestraszyła i długo nie mogła się ich ze swojego wnętrza pozbyć. Były to baśniowe, ponure ilustracje wszystkiego, czego Ewa nie lubiła i czego się bała w koszmarnych snach. Ludzie fruwali, zwierzęta miały przetrąconą budowę ciała, przedmioty nie pasowały do sytuacji, w których je umieszczono. Słowem, wszystko gryzło się niepokojąco ze sobą i ta paniczność ciemnych w kolorze płócien przestraszyła Ewę i jak oparzona, uciekła z galerii.

Kiedy Krystyna przyszła na wywiadówkę Ewy, spotkanie klasowe poprzedził długi wykład kogoś, kto nie był Dyrektorem i nie uczył Ewy. Dużo miejsca poświęcił sprawie wprowadzenia jednolitego systemu wychowania młodzieży przez rodziców i rodziców, szkołę i organizację. Krystyna zorientowała się, że w czasie, kiedy Ewa była na Kubie wszystkich uczniów zapisano do ZMS-u i widocznie przemawiał szef tej organizacji. Przypomniał, że mimo, że na uczniów wpływają różne czynniki, to jednak sprawom wychowania młodzieży wiele uwagi poświęciła Partia. Na koniec zacytował słowa Władysława Gomułki z plenarnych posiedzeń Komitetu Centralnego na IV Zjeździe Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej:
„Szczególnie odpowiedzialne zadania stoją przed partią w dziedzinie ideowego wychowania młodzieży. Formowanie świadomości młodego pokolenia w duchu socjalizmu — to jedno z naczelnych zadań partii, szkoły, organizacji młodzieżowych i rodziców”. Wykład dla rodziców zakończył jednak słowami Edwarda Gierka:
– „Wyrażam przekonanie, że w chwili obecnej problemem pierwszorzędnej wagi jest sprawa zespolenia wysiłków trzech podstawowych ogniw wychowawczych: rodziny, szkoły i zakładu pracy, w jeden wspólny nurt. Chodzi tu o swoiście rozumianą „koordynację poziomą” wysiłków wychowawczych w układzie: rodzina — szkoła — zakład pracy”.

Krystyna zauważyła, że wychowawczyni Ewy jest w zawansowanej ciąży. Dowiedziała się, że wszystkie zaległości Ewa miała nadrobione i była jedną z lepszych uczennic w klasie.

Jesienią zdążyli jeszcze pójść na film „Popioły”, których Ewa zupełnie nie zrozumiała. Bogdan próbował wyjaśnić jej scenę gwałtu na skale dokonanego na ulubionej przez Bogdana aktorce Poli Raksie, ale Ewa nic nie zrozumiała, jak i nie mogła pojąć, jak Bogdan, subtelny esteta, może oglądać serial „Czterej pancerni i pies”, gdzie ta aktorka gra Marusię. Tłumaczyła Bogdanowi, że nie można oglądać serialu, w którym głównym miejscem akcji jest coś tak brzydkiego jak czołg. Wszystkie piosenki nadawane przez radio Luxemburg które Ewa chcąc niechcąc musiała słuchać zza przepierzenia pokoju, który dzieliła z Andrzejem, były antywojenne, pacyfistyczne. A tu masz, dla polskiej młodzieży czasów protestów anty wietnamskich najważniejszy był czołg i romans Marusi z czołgistą. Ewa nie widziała ani jednego odcinka serialu, ale ponieważ mówiono o nim ciągle, nie sposób było o nim nie wiedzieć, szczególnie, że chrześniak jej matki, Olek przebierał się za czołgistę i żył tylko tym serialem w pokoju zamienionym na czołg T-34, opuszczając się w nauce. Bogdan też nie przejmował się tym, że Ewę serial nie interesował i trudno jej było nakierowywać rozmowy na to, co ją w Bogdanie najbardziej interesowało, czyli jego fascynacje archeologią i starożytnością. Jej sprawami jej przerażeniem, malarstwem Anto Bogdan się zupełnie nie interesował. Jak już nic się nie dawało, Ewa nakierowywała go na ostatni odcinek Wiktora Zina w telewizji, bo wiedziała, że zaciągający z przemyska profesor Zin jest ulubionym artystą Bogdana.

Prof. Zin miał milionową, jak donoszono oficjalnie, widownię telewidzów w programie „Piórkiem i węglem”, ale dla Ewy była to czysta ekwilibrystyka, a nie czysta sztuka, jak uważał Bogdan. Zin rysując przekładał węgiel raz do lewej, raz do prawej dłoni, zdejmował błyskawicznie wielkie arkusze brystolu by rozpocząć następny rysunek i Ewa patrzyła na to jedynie z zazdrością, bo Zin rysował czeskim prasowanym węglem, o którego istnieniu nie miała pojęcia i nie kupiła go w Pradze. A węgiel polski do niczego się nie nadawał, już lepiej było rysować kredką świecową, lub patykiem maczanym w tuszu.
Trwały jeszcze telewizyjne dyskusje z lata, kiedy to podobno 17 lipca 1966 roku na boisku piłkarskim gdańskiej Lechii Wiosennego Festiwalu Muzyki Nastolatków doszło do skandalicznych wybryków młodzieży polskiej. Spowodowało to lawinę reportaży dziennikarzy zaniepokojonych tym złym zjawiskiem.
Było tam ponad 20 tysięcy nastolatków, wzięło udział 330 zespołów i 800 solistów odsianych po wstępnych lokalnych eliminacjach w całej Polsce. Skutkiem, jak donoszono, słuchania złej muzyki big bitowej przez miłośników mocnego uderzenia, tłum nastolatków zniszczył stadion, powyrywał stalowe bariery, powyginał maszty, robił ogniste pochodnie z gazet, rzucał kamieniami, tłukł szyby w samochodach, zrujnował pociągi wracając do swoich miast. Ciężko rannych było 30 osób. Oskarżono szkodliwą muzykę. Informacja o pierwszym miejscu dla zespołu Skaldów i Stefana Kotapki z Katowic umknęło gdzieś w powodzi krytycznych i oburzonych wypowiedzi dziennikarzy.

Ewa marzyła o piciu mleka w szkole, którego jej nie dawano, a które podobno należało się wszystkim uczniom województwa katowickiego, a nie tylko tym, których budżet domowy nie był tak wysoki jak u Ewy. Jak słuchała w telewizji, Spółdzielnie Mleczarskie zapewniały każdej szkole codzienną dostawę mleka w zamówionych ilościach, po cenach zbytu, bez detalicznej marży, do tego własnym transportem. Dostarczono już 12 tys. litrów mleka do szkół w Katowicach, Chorzowie Siemianowicach, Świętochłowicach i Rudzie Śl. Akcja: „szklanka mleka dla każdego ucznia” nie objęła nigdy Ewy. Krystyna, która wraz z ojcem Bogdana, który był skarbnikiem w Komitecie Rodzicielskim coraz bardziej, jako osoba nie pracująca była obligowana do różnych prac na jego rzecz, jednak nigdy nie upomniała się o mleko dla takich uczniów jak Ewa. Krystyna nie cierpiała mleka i nigdy, nawet jako dziecko go nie piła.

 

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Ewa ucieszyła się bardzo z przyjazdu jej ukochanej Babci Wandzi z Przemyśla. Było pełno w domu roboty, ale babcia oburzona tym, że Ewa nie chodzi na religię, wysłała ją do parafii na Koszutce, by chodziła z uczniami w niedzielę, dla takich, którzy dojeżdżają do szkół średnich, którzy nie mogą w ciągu tygodnia przychodzić do kościoła na religię. Ewa poszła na takie spotkanie, ale czuła się tam obca, nikogo nie interesowała, była tam już jakaś zgrana paczka porozumiewająca się między sobą nieznanym Ewie kodem. Jak tylko babcia Wandzia wróciła do Przemyśla, Ewa przestała tam chodzić.
Ku zdumieniu Ewy, pocztą przyszedł list, gdzie wewnątrz była pocztówka świąteczna i ładnym pismem napisane: Życzenia świąteczne i Noworoczne przesyła Bogdan.

Po świętach styczeń był mroźny i biały, tramwaje spóźniały się i Ewa marzła na przystankach. Poprzedniego wieczora spiker w telewizji ogłosił, że uroczystości pogrzebowe znanego aktora Zbigniewa Cybulskiego, “polskiego Jamesa Deana”, odbędą się 12 stycznia w Katowicach. Był to ulubiony aktor Ewy.
Bogdan dowiedział się o pogrzebie Zbigniewa Cybulskiego z klepsydr na mieście, które rodzina aktora rozwiesiła poprzedniego dnia, a może zobaczył przez okno szkoły tłumy na cmentarzu

Był czwartek Ewa z klasą mieli malarstwo, więc bez nauczyciela i jakoś uczniowie nagle zaczęli opuszczać szkołę i wychodzić na zewnątrz. Ewa z Bogdanem przecisnęli się przez tłum, ale i tak niczego nie zobaczyli. Z rozmów ludzi można było się zorientować, że kondukt pogrzebowy wyszedł już dużo wcześniej, o godzinie 10.00 z kaplicy cmentarnej przy ulicy Francuskiej przeszedł do Katedry, gdzie była msza bez urzędników państwowych. Aktorzy, którzy przyjechali nocnym pociągiem relacji Gdańsk Warszawa Katowice poszli na mszę do katedry, tam widziano w ławkach Daniela Olbrychskiego, Gustawa Holoubka, Jacka Fedorowicza, Bogumiła Kobielę, Aleksandrę Śląską, Kalinę Jędrusik, Alinę Janowską i Ryszarda Zaorskiego. Po mszy aktorzy wnieśli trumnę do karawanu, a ten przewiózł ją na Plebiscytową 3 do siedziby Wielkiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i tu zaczął się drugi pogrzeb bez księży. Wartę honorową pełnili ministrowie, ludzie kina i notable województwa katowickiego. Były przemowy, przyznano Zbyszkowi Cybulskiemu pośmiertnie Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski i Złotą Odznakę Janka Krasickiego, o czym Ewa dowiedziała się potem z gazet. Następnie kondukt ruszył Plebiscytową, Kochanowskiego, Wita Stwosza, Ligonia i Sienkiewicza. Szła orkiestra górnicza, we wszystkich oknach i balkonach stali ludzie. Na cmentarzu przy Sienkiewicza czekali już na nich księża i ministranci, mieli własne nagłośnienie, którego władzom nie udawało się wyłączyć.
Tego wszystkiego Ewa z Bogdanem nie mogli zobaczyć, ani usłyszeć. Śnieg przestał padać i wśród napierającego tłumu udało im się szczęśliwie wydostać i wrócić do szkoły.

Wreszcie przyszła wiosna i obiecana na lekcji wychowawczej wycieczka szkolna w góry doszła do skutku. Ich wychowawczyni urodziła syna i w zastępstwie zgodziła się z nimi pojechać anglistka, która od niedawna zaczęła ich uczyć w miejsce emerytowanej Tekli Potockiej. Tekla była arystokratyczna, ale głucha i nikt nigdy się nie dowiedział, czy zna angielski, czy tylko udaje. Młoda, bardzo ładna anglistka nie tylko chciała ich angielskiego nauczyć, ale też pojechać z nimi na wycieczkę. Wielki autobus wiózł ich wiosennymi polami do schroniska Śląskiego Beskidu, gdzie mieli przejść szlakiem jakiś odcinek turystycznego szlaku i potem tam przenocować.
Już w autobusie chłopcy pili przeszmuglowane piwo i chyba byli wstawieni, kiedy biesiadne piosenki o gaciach w kratkę, kołysankę o ojcu, który robi kolejne ósme dziecko i części ciała Nadieżdy Krupskiej, którą najbardziej pożądał Lenin śpiewano całą drogę, a Tadzio przygrywał na gitarze. Prym wodził Heniek, znawca rajdów górskich. Mówił, że wieczorem mama na sen daje mu zawsze piwo.

Spały w piętrowych łóżkach w wielkiej sali dla dziewcząt, nagle Ewa zauważyła, że Danki obok niej nie ma. Gdy wyszła, zobaczyła, jak całuje się na korytarzu z Bogdanem.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata sześćdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *