Lata sześćdziesiąte. Krystyna (14)

Wbrew protestom Ewy, Krystyna pojechała z nią tramwajem do szkoły na drugi dzień po przylocie z Kuby i dała dyrektorowi butelkę rumu Bacardii i pudełko cygar, a wychowawczyni korale z nasion. Dała, bo wiedziała, że Ewa włóczyła się z Zieleńcównymi i ani razu nie zajrzała do wyciętych z podręczników kartek z końcowymi rozdziałami, nie miała pojęcia co przerabiali i na pewno nie zdałaby egzaminu promocyjnego do następnej klasy. A tak przyszła bez świadectwa z klasy pierwszej i była już ze wszystkimi uczniami w klasie drugiej.

Jak się okazało, podczas nieobecności Krystyny w Polsce, zaraz po hucznych obchodach lipcowego święta, w niespełna pół miesiąca, ceny jedzenia poszły w górę, najtańsze ryby – dorsze i śledzie – kosztowały teraz dwa razy więcej niż cztery miesiące temu, kiedy wyjeżdżali na Kubę. Krystyna nigdy nie paliła w domu jak była sama, paliła mało, tylko do towarzystwa zapalała damskiego, by poczuć się we wspólnocie, gdyż wszyscy palili i nie chciała się wyróżniać. Palono na ulicach, na przystankach, na klatkach schodowych, w urzędach, klasach, korytarzach szkół i przedszkoli, boiskach, placach zabaw, parkach, palono w szpitalach, izbach porodowych, gabinetach lekarskich, tramwajach i autobusach. Toteż podwyżka cen papierosów Krystynę nie zabolała, zastanawiała się jednak nad dziwnym uzasadnieniem ich wyższej ceny. Motywowano to próbą powstrzymania społeczeństwa polskiego od palenia.

Czekały ją też inne zmiany. W telewizji „Kabaret Starszych Panów”, na który Krystyna czekała z utęsknieniem pozbawiona telewizora w Hawanie przestał się ukazywać. Największą gazetę codzienną Górnego Śląska „Trybunę Robotniczą” dostał Zagłębiak Maciej Szczepański, kierownik Wydziału Propagandy i Agitacji Komitetu Wojewódzkiego.

Kiedy Krystyna chcąc mieć program telewizyjny na cały tydzień nie znajdując już wykupionego rano Dziennika Zachodniego kupiła Trybunę Robotniczą dowiedziała się, że gazeta ambitnie postanowiła sama zbierać materiały ze świata i wysyłać wszędzie swoich korespondentów: Maciej Szczepański właśnie niedawno wrócił z Kuby i nie omieszkał o tym w swojej gazecie napisać w „Korespondencji własnej TR z Kuby”
– „(…) W ogóle to co najbardziej rzuca się w oczy przybysza to mnogość różnych haseł, transparentów, portretów itd. Np. jadąc z lotniska do centrum Hawany widziałem dom, wysoki na 18 pięter i szeroki chyba na jakieś 80 metrów. Prawie całą elewację — olbrzymi prostokąt zajmował portret Fidela Castro. Nie ma pomyłki — portret 18 pięter wysokości i 80 metrów szerokości i to w kolorach. To się nazywa rozmach! Gdyby to widzieli katowiccy specjaliści od propagandy wizualnej zaparłoby im dech ze zdumienia, zresztą tak jak i mnie.(…)
– czytała Krystyna słowa korespondenta, który zwracał uwagę zupełnie nie na to, co każdy normalny podróżnik odwiedzający przepiękną tropikalną wyspę. Szczepański ubolewał też, że Hawana nie ma ronda ”takiego, jakie cieszy oczy i serca katowiczan”.
Akurat domy całej Koszutki były pokryte szczelnie gigantycznymi płachtami propagandowymi i Krystyna nie miała pojęcia gdzie jeszcze Maciej Szczepański chciałby na modłę kubańską coś tu wycisnąć.
Przez cały biurowiec na Placu Grunwaldzkim niczym fryz zwieńczający dach biegł transparent z napisem 1000 lat Państwa Polskiego, a pod nim kilkumetrowy portret Gomułki i takiej samej wielkości godło polskie, biały orzeł bez korony na czerwonym tle. Nie lepiej było na Niebieskich Blokach, wzdłuż Dzierżyńskiego. Na każdym budynku wisiał kilkometrowy portret, między innymi Jurij Gagarin i obok godło Związku Radzieckiego.
Widocznie ta część Koszutki nie obchodziła Milenium – pomyślała Krystyna – a przygotowywano się już do obchodów Rewolucji Październikowej. Wszystkie wznoszone tu bloki i rysująca się spod rusztowań okrągła bryła „Spodka” pokryte było czerwonymi flagami i portretami. Z racji mnogości świąt państwowych wisiały tam permanentnie ogromne płachty czerwonobiałych transparentów i realistycznych portretów.

Dalej z dużym zainteresowanie Krystyna w „Trybunie Robotniczej” przeczytała o Berlinie Wschodnim, który w XVI wieku objęty był murem i dlatego widocznie wrócono teraz do tej starej tradycji obronnej. Budują tam właśnie 360-metrowej wieżę telewizyjną w kształcie Iglicy w centrum na Aleksanderplatz, gdzie w obrotowej kopule zrobią kawiarnię. Redaktorzy Trybuny Robotniczej obiecywali na łamach swojej gazety, że po ukończeniu tego cudu enerdowskiej techniki windą wjadą do kawiarni, wypiją kawę i opowiedzą o tym swoim czytelnikom. Gazeta, jak zauważyła Krystyna, stała się pod redakcją Macieja Szczepańskiego bardziej elastyczna, swojska i kumpelska. Krystyna wiedziała, że spoufalanie się Organu PZPR ze zwykłą obywatelką taką jak ona nie wróży nic dobrego, szczególnie, że redaktor naczelny obiecał czytelnikom w artykule wstępnym wzmocnienie Trybuny Robotniczej nowymi dziennikarzami -ideowcami i zwiększenie nakładu tak, by można było ją czytać w całej Polsce i oglądać świat właśnie tak, jak oni go widzą.

Według doniesień Trybuny Robotniczej, rok pod względem zbiorów był wyjątkowo udany i mają rzucić na rynek, jak czytała Krystyna, więcej jarzyn i owoców, a ich ilość, jak i mięsa w sklepach, ma się zwiększyć o 15 procent, natomiast dostaw makaronu, cukru i soli nie będą zwiększać, gdyż rynek tymi towarami jest nasycony. Wszystko to możliwe, dzięki nowemu młynowi w Jarosławiu, i nowym zakładom mięsnym w Olsztynie, nowej hali uboju w Łodzi, nowym magazynom nasion roślin w Brzegu i Bielsku, nowej wytwórni pasz w Przeworsku, nowym zakładom do produkcji mrożonek i soków jabłkowo-różanych w Przemyślu.
Niestety, nic z tych optymistycznych wieści nie przekładało się na ponury dzień Krystyny nie mogącej się przyzwyczaić po powrocie z Kuby do codziennych kolejek. Optymistycznie, na ulicy Morcinka w koszutkowym barze mlecznym „Diana”, Krystyna odkryła, że zaczęto sprzedawać kurę w rosole z makaronem. By ją upolować, kupić i podać na obiad w domu, trzeba było nie lada zapobiegliwości. Kura była odświętnym daniem, praktycznie nieosiągalna w sprzedaży, kupowano kury wiejskie z piórami od przywożącej je starą Warszawą gosposi z zagłębiowskie wsi, ale Krystyna wzdragała się na myśl, by miała skubać i opalać nad gazem kurę. A tu niespodzianka, kura w mlecznym barze! Obiad niedzielny gotowy.

By uniknąć jesiennego poboru do wojska, chrześniak Krystyny Witek w czasie, gdy rodzice byli w pracy, zażył coś co dostał od wrocławskich hipisów, z którymi zamiast w szkole przebywał od dłuższego czasu i wtajemniczając młodszą siostrę Mirkę, kazał jej o określonej porze zadzwonić na pogotowie ratunkowe.
Krystyna pojechała do Wrocławia najbliższym pociągiem w odpowiedzi na telegram Renii. Kiedy po zakrapianym koniakiem wieczorze na Sępolnie podczas którego zrozpaczona Renia i nic nie mówiący Leszek starali się wymóc na Krystynie pozostanie na dwa tygodnie we Wrocławiu, by doglądała ich syna, podczas gdy oni muszą chodzić do pracy, zgodziła się jedynie na kilka dni.
Nazajutrz pojechała tramwajem na Kraszewskiego i znalazła Witka w ciężkim stanie psychicznym. Już sam widok poniemieckiego szpitala z czerwonej cegły o okratowanych oknach wybudowanego u schyłku XIX wieku w neogotyckim stylu wiał grozą. Podobno ulgę chorym przynosił pół wieku temu sam Alois Alzheimer, który jako profesor zwyczajny i dyrektor kliniki Königlich Psychiatrischen und Nervenklinik wprowadzał bardziej ludzkie traktowanie chorych, jak brak kaftanów, spacery i wycieczki. W polskim Wrocławiu przywrócono bezwzględny styl opieki nad psychicznie chorymi.
Kiedy weszła po wysokich schodach na trzecie piętro – windy tu nigdy nie było – i dopukała się do zamkniętych drzwi korytarza, które po dłuższej chwili jej otworzono, uderzył ją widok spowitego dymem papierosowym ciemnego korytarza, po którym, jak na więziennym spacerniku wędrowało w pasiastych piżamach kilkadziesiąt strzępów ludzkich. Ludzie ci nie zwrócili na nią najmniejszej uwagi, krążyli tak pogrążeni w sobie, nieobecni, nie ustający w chodzeniu, nie interesujący się nikim i niczym. Witek próbował opowiedzieć Krystynie poszczególne przypadki jego towarzyszy niedoli, którzy byli autentycznymi wariatami, a nie takimi jak on symulantami. Chociażby ten – wskazał palcem – który wszystkim zabiera pantofle i chowa w swoim łóżku i nie daje ich sobie odebrać. To przypadek najłagodniejszy – dodał. O innych nie chciał mówić.
Witek, z natury wesoły i dowcipny, cierpiał teraz na prawdziwą depresję z powodu wieści o czekających go udrękach. Dowiedział się, że wszystko i tak poszło na marne, że musi tu jeszcze pobyć jakiś czas, ale wszelkie koneksje ojca, by go stąd wyrwać zaowocowały jeszcze czymś gorszym: wiosną i tak pójdzie do wojska.

Po powrocie z Wrocławia Krystyna przypatrywała się pracom budowlanym przy wnoszeniu nowego dworca kolejowego. W tym celu wyburzono i pozamykano wiele sklepów MHD, delikatesy dworcowe, dwa sklepy na Kościuszki. Na Rynku właśnie demontowano gazetkę świetlną, którą się swego czasu tak zachwycały z Zosią. Podobno kosztowała miasto milion złotych. Przy Skośnej stało trochę gapiów oglądających przykrywanie Rawy. Rzeka, a właściwie brudny ściek, jak donoszono już od jakiegoś czasu, jest przykrywana belkami i płytami betonowymi od Armii Czerwonej do Zawadzkiego i będzie płynąć tylko pod miastem. Kończono budowę ogromnego biurowca „Separator”, a budowa Superjednostki – nowoczesnego budynku mieszkalnego na palach złożonego ze zlepionych ze sobą czterech wieżowców – była zaawansowana.

Przeszła na drugą stronę Armii Czerwonej, by wstąpić do Delikatesów, ale tam stała ogromna kolejka. Czekano, by móc wejść do sklepu. Były dwie kolejki po koszyk, potem do kasy, a nigdy nie wiadomo, co jest w sklepie do kupienia, ponieważ nie da się do niego wejść. Nie weszła i poszła dalej.
Minęła rozkopane miejsce, gdzie był cmentarz żołnierzy radzieckich. Przygotowywano teren na wzniesienie pomnika Powstańców Śląskich. Weszła pod Rondo. Niewielu przechodniów przemykało podziemnym przejściem słabo oświetlonym świetlówkami. Nikłe światło dawały witryny z kolorowymi neonami reklamujące najnowsze spektakle Opery Śląskiej i Teatru Wyspiańskiego. Już minęły czasy, kiedy z Zosią chodziły na premierowe spektakle. Miała teraz inne sprawy na głowie, a teatr zastępował jej telewizor.
Próbowała zrobić po drodze zakupy w pawilonach wzdłuż Armii Czerwonej. Po wyjściu z podziemia przeszła na przeciwną stronę ulicy. Powstała tam w czasie jej nieobecności mleczarnia, gdzie był dawniej sklep z podrobami. Krystyna nie miała pojęcia co powodowało ciągłe przetasowania sklepów, do których mieszkańcy się przyzwyczaili. Zastanawiała się, czym Centrala kieruje się wprowadzając te kosztowne zmiany, które nie zmniejszają kolejek i nie zwiększają asortymentu sprzedawanych towarów na półkach. Były tu oprócz serów i margaryny też jaja. Sprzedawano jaja świeże, chłodnicze i wapnowane oznakowane czerwoną, zieloną i czarną pieczątką. Ponieważ jaja nim dotrą do sklepu muszą przejść przez długie procedury w hurtowniach centralnych i przejechać kilkaset kilometrów pociągami i nawet te „świeże” mogły okazać się nieświeże. Dlatego klient miał prawo zażądać prześwietlenia kupionych jaj w specjalnie do tego celu wymyślonych urządzeniach, co przedłużało zakupy i wywoływało nieskrywaną niechęć ekspedientki.

Ale zazwyczaj i tak nigdy nie było jaj „świeżych” i Krystyna z konieczności kupowała do gotowania i pieczenia „chłodnicze”, które też nie zawsze były w sklepie. „Wapienne” zalegały półki sklepowe i wydzielały specyficzny odór. Krystyna nigdy ich nie kupowała, natomiast świeże jaja dla dzieci kupowała tylko u gosposi z Zagłębia, która przywoziła je raz w tygodniu starą Warszawą.
Zakłady Jajczarsko-Drobiarskie w Chorzowie-Batorym rozdzielały jaja z ogólnopolskich hurtowni na cały Śląsk i szukanie jaj w innych sklepach i miastach nie miało sensu.

Zapłaciła nowym banknotem 1000-złotowym z portretem Mikołaja Kopernika, który właśnie wszedł do obiegu z racji millenijnych obchodów. Obok w pawilonie ZURiT-u próbowała dowiedzieć się, jak może zregenerować kineskop w telewizorze. Nowy konszowałby ponad 1600 złotych, ale o 30% taniej wychodziła regeneracja starego. Niestety, jak ją poinformowano, takiej regeneracji dokonuje się tylko w Warszawie, ale, jak zapewniali Krystynę w sklepie, punkt regeneracji kineskopów planuje się otworzyć też w Katowicach, wystarczy tylko poczekać. Telewizor Krystynie chodził coraz słabiej, a po wyłączeniu pojawiała się na czarnym tle jaśniejąca plamka, co oznaczało, że kineskop ledwo dyszy. Jednak postanowiła poczekać.

Wróciła na deptak wzdłuż Niebieskich Bloków. Na rogu budowany pawilon “Elegancji” był jeszcze w stanie surowym. Miał się składać z dwóch części i mieć charakter usługowy. Oprócz damskiego i męskiego krawiectwa miarowego będzie świadczyć usługi modniarskie, robić przeróbki i artystycznie cerować. Właśnie robotnicy na rusztowaniach pokrywali elewację płytkami z terakoty i montowano nad salonem damskim neon z napisem „Beata”, a nad męskim „Karol”.
Pawilony przed Niebieskimi Blokami lśniły nowością, a rząd kwietników z żółtymi bratkami w kwadratach, których boki stanowiły niskie ławeczki, napawał Krystynę optymizmem i poczuciem bezpieczeństwa. Po powrocie z Kuby uświadomiła sobie, że oto jest u siebie, a nie wśród tych nie do zniesienia upalnych tropików.
Wanda, by nie zostawić przemyskich kamienic na zbyt długo, szczególnie, że proces o zagrabiony ogród przez sąsiadującą z posesją Wandy szkołą miał się rozpocząć, przyjechała do Katowic niedługo przed świętami Bożego Narodzenia.
Krystyna zaraz zaprowadziła matkę do świeżo oddanej katowiczanom Centralnej Przychodni Specjalistycznej, gdyż nie miała wysokiego mniemania o lekarzach przemyskich nazywając ich konowałami.
W październiku przy ul. Mickiewicza w miejscu spalonej przez hitlerowców synagogi ukończono budowę supernowoczesnej Przychodni wyposażonej we wszystkie specjalistyczne gabinety lekarskie z rejestracją na parterze i szatnią dla pacjentów. Niestety, szumnie anonsowana w gazetach i telewizji, powstała przez przeniesienie przychodni z innych miejsc miasta gdzie je zlikwidowano. Przychodnia oblegana była nieustannie, a by dostać się do specjalisty, kolejki stały na placu na długo przed jej otwarciem i Wanda postanowiła pozostać jednak przy przemyskich konowałach, których znała sprzed wojny i którzy przychodzili do domu. Nie zainteresowała jej też sąsiadująca z przychodnią poniemiecka łaźnia miejska, w której jeszcze przed wojną wybudowano basen, a z solidnych kabin prysznicowych korzystano intensywnie teraz, kiedy we wszystkich wannach pływały karpie.

Chodziła z córką po sklepach katowickich w przedświątecznym nastroju. Tłoczono się przy placach z choinkami. Całe szczęście, że dzieci były już duże i kupiły tylko Ewie – niemal z narażeniem życia, gdyż choinki rozchwytywano – małe plastikowe drzewko za 90 złotych.
Ale najwięcej gapiów stało przed stoiskiem, gdzie sprzedawano polskie zapalniczki na gaz z fabryki zegarów w Pieszycach. Wraz ze skórzanym futerałem zapalniczka kosztowała 300 złotych, do których można było dokupić za 40 złotych butlę z gazem płynnym starczającym na 4 napełnienia, co starczało podobno na rok dla przeciętnego palacza.
Oblegane było też stoisko z polskimi i jugosłowiańskimi koszulami „non iron”, ale Krystyna wiedziała, że Andrzej nigdy by tego nie włożył, a Rudek potrzebował koszul tylko z krótkimi rękawami. Wróciły więc do domu bez świątecznych prezentów. Zwyczajem przemyskim, prezentów gwiazdkowych nikt nie dawał, prezenty Bożonarodzeniowe dostawały tylko dzieci i tylko na Mikołaja. A dzieci już w ich domu nie było.
Wieczorami Wanda próbowała zainteresować Krystynę wieściami z Wolnej Europy dotyczącymi wędrówki „świętej ramy”, bez reprodukcji Matki Boskiej Częstochowskiej po parafiach polskich miast. Skutkiem zakazu władz państwowych wożenia obrazu czczono ramy tak samo, jak prawdziwy obraz, a nawet bardziej mistycznie.
Odczytano w Wolnej Europie list pasterski arcybiskupa Karola Wojtyły wygłoszony w kościołach, o zasadności krążenia pustych ram w roku obchodów 1000-lecia Chrztu Państwa Polskiego i dyskutowano na temat rozmowy Agencji Robotniczej z Jerzym Zawieyskim w „Życiu Warszawy” z 22 grudnia 1966, gdzie poseł z Koła „Znak” zapewniał: „Ciągle mimo sytuacji niepomyślnej w zakresie tych stosunków usiłujemy robić wszystko, aby konflikt załagodzić, aby doprowadzić do możliwego porozumienia między Kościołem i państwem”.
Wanda przywiozła Krystynie obrazek święty rozdawany w kościele z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej wraz z wizerunkiem Kardynała Wyszyńskiego.
Krystynę jednak to wszystko nie interesowało. Cieszyła się, że nie musi stać w kilometrowych kolejkach za pomarańczami, gdyż jej dzieci już się w tym roku pomarańcz najadły. Czekała jedynie na zapowiedziane w telewizji filmy z Elżbietą Barszczewską, Mieczysławą Ćwiklińską, Jadwigą Andrzejewską, Eugeniuszem Bodo, Jadwigą Smosarską, Witoldem Zacharewiczem, Leną Żelichowską, Junoszą Stępowskim.
Na te same wszystkie filmy, na które mama przemycała ją przed wojną mimo zakazu dyrektorki żeńskiego gimnazjum Marii Konopnickiej w Przemyślu, którego uczennice nie powinny chodzić do kina na filmy dla dorosłych.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata sześćdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *