Nic tak nie koi, gdy w upale chmury gwałtowne kryjąc niebo
rozerwą przestrzeń jak niedbale rzep w portmonetce zwalnia bilon,
by go rozsypać po ulicy przed nowożeńców. Nic tak nie koi, gdy ożywią
krople nieśmiałe ziemię martwą, by spaść już masą,
z pomrukiem grzmotów i hałasem.
A świat obmyty i klarowny to tylko cząstka czasu. Nie bądź
zbyt niecierpliwy. Zbyt dosłowny. Krople uszkodzą kwiat rozkwitły –
pączki się zawsze chronią w masie, by spijać wilgoć. Czas mimikry
jest też zyskowny. Niebo skrywa potencjał daru.
Umiarkowanie nie w szczodrości. Brak umiaru
w burzy, w błękitnych wojownikach, w broni odgłosach, by świat nękać
pozorem klęski. W lecie bywa też strach skończenia. Potem nagle
kończy się koniec. Upał wraca tropikalny, jak w prześcieradle
strach nowożeńców. Powtórzenie w bezładzie zdarzeń.
I nie ma nic, prócz antynomii. I nic prócz suszy i jej marzeń.