Lata sześćdziesiąte. Krystyna (13)

Filipowiczowa często wychodziła na balkon w przerwach gotowania obiadu gdzie opierając się o drewnianą balustradę, nie mogły się z Krystyną nigdy nagadać. Co jakiś czas jak oparzone odskakiwały i zaglądały do kuchni, by zamieszać potrawy i wracały do rozmów. Krystyna uwielbiała ranne spotkania z Filipowiczową, wspólnie też rozwiązywały astronomiczne problemy kuchenne, gdyż obaj mężowie po przyjściu z pracy chcieli jeść tak jak w Polsce, a nie było z czego ugotować nawet zupy. Dziwne, bo ziemia ta podobno rodziła wszystko o czym można sobie zamarzyć, rodziła kilka razy w ciągu roku bez względu na pory, rodziła zimą i jak pojawiały się pierwsze plony, zaczynała natychmiast cykl rodzenia od początku, a jednak jarzyn w sklepach nie było, a z owoców jedynie te same, które znała z ich przedwojennego domu: ananasy, banany, pomarańcze, grejpfruty, kawony i cytryny. A przecież nawet na świeżo kupionych znaczkach przez Andrzeja z serią „frutas cubanas” są owoce, których Krystyna nigdy na oczy nie widziała, nie kosztowała i które można było tylko dostać w restauracjach dla zagranicznych gości.
Dawniej posyłała do sklepu na Marianao Ewę, teraz Ewy, jak i Andrzeja, nigdy nie było w domu. Zawsze do ich sklepu na Marianao rzucali coś innego i była szansa na jakieś jarzyny, ale w konsekwencji nauczyła się bez nich obchodzić gotując po kubańsku ryż z fasolą. Najpierw zalewała ryż gorącą wodą, gdy zamrugał, odlewała wodę i tak powtarzała czynność trzykrotnie. Do ostatniego gotowania używała wody po gotowaniu czarnej fasoli którą ryż wchłaniał, umieszczony na kilka godzin garnek w ręczniku pod poduszką powodował, że ryż robił się sypki i brązowy. Krystyna nie lubiła gotować ryżu brązowego w łuskach, który był tańszy i trzeba było łuski wypluwać podczas obiadu. A ten samoistnie nabierał brunatnego koloru i aromatu.
Zdradziła Filipowiczowej jak pokonać winem odór oceanicznej ryby nie mającej żadnych, prócz zapachu oznak ryby, gdyż nawet ości były gigantyczne. Przyrządzały codziennie ryby, ale przecież nie można cały czas jeść tego samego, a obie doszły do wniosku – mimo, że Filipowiczowa była bardziej światową kobietą gdyż mieszkała w Gdańsku – że na żadne marisco w swojej kuchni się nie zdecydują.Nauczyła też Filipowiczową przyrządzać zielone pomidory, z którymi przyjezdni Polacy nie wiedzieli co robić, w Polsce robiło się z nich ewentualnie dżemy, ale te tutaj były na surową sałatkę jeszcze lepsze, niż czerwone. Z inicjatywy Krystyny Filipowiczowa kupiła kawiarkę wiejską, stojak druciany z flanelowym sączkiem wielokrotnego użycia, do którego wlewało się zagotowaną w kubku mieloną kawę z cukrem. Tak przyrządzona kawa była lepsza niż z ekspresu i nie różniła się smakiem od tych rewelacyjnych maleńkich kaw sprzedawanych na rogach ulic Starej Hawany, do których ustawiały się astronomiczne kolejki.
Filipowiczowa nie mogła jeszcze wypuszczać dzieci samych na basen i musiała z konieczności skracać rozmowy z Krystyną. Wtedy Krystyna pozostawała sama na balkonie i zapalając „Damskiego” z zapasów przywiezionych z Polski, pogrążała się w rozmyślaniach i obserwacjach ulicy.
Flamboyan naprzeciwko rozpaczliwie przekwitał stojąc teraz w szkarłatnej pianie opadłych kwiatów, a na koronie wielkiego drzewa pojawiły się półmetrowe, jakby skórzane pochwy szabel, z których jak naboje wysypywały się podłużne zielonkawe nasiona, takie same, z jakich zrobione były jej korale.
Od kiedy przyjechała Hanka Zieleńcowa z trzema córkami, dzieci nigdy nie było w domu, natomiast Rudek, zawsze chcący w domu przygotować się do wyzwań pracy zawodowej dnia następnego i policzyć sobie coś na suwaku, teraz ciągany był przez nią po wszystkich knajpach Hawany, gdyż Hanka była niesłychanie witalną kobietą. Piękna blondynka o modnie obciętych włosach ciut natapirowanych na czubku głowy z charakterystycznymi półkolistymi pasmami włosów tak, że ledwo zakrywały koniuszki uszu, wyglądała jak modelka z francuskiego żurnala. Krystyna z zachwytem wpatrywała się w Hankę i w jej oszałamiające, w kształcie trapezu, pastelowe sukienki.  w Przemyślu z amerykańskich paczek z czarnej, cienkiej wełny. Zieleńcowa miała taką z czarnej, syntetycznej koronki.
Zaraz po przyjściu mężów z pracy, po obiedzie, spotykali się w czwórkę, by włóczyć się po Hawanie. Zahaczali o Capitolio, gdzie Hanka lubiła przebywać dla antycznej atmosfery, a Bogdan zawsze coś podpatrzył i szkicował eksponaty z kolekcji muzealnej ryb. Bogate Narodowe Muzeum Historii Naturalnej było czynne do późnych godzin nocnych. Założył je w dziewiętnastym wieku największy kubański przyrodnik Don FelipePoey i nazwano je Museo Poey. Teraz, po dwóch latach od ostatniego tutaj pobytu Krystyna zauważyła, że obok szkieletów jaszczurów i wypchanego goryla, którego przestraszyła się dwa lata temu Ewa, zbiory wzbogacono o nową salę wystawową dotyczącą kosmosu, gdzie wystawiono portrety Ciołkowskiego, Gagarina i Tiereszkowej. O Walentynie w białej sukni i welonie w Polsce było głośno z powodu jej ślubu z kolegą kosmonautą.
Pięli się schodami, mijali stojące po obu stronach roznegliżowane, sześciometrowe posągi mężczyzny i kobiety odlane w Neapolu, szli wśród białych jońskich kolumn, cały parter był dla nich, dawne pomieszczenia kubańskiego rządu przedrewolucyjne zajęła Akademia Nauk, podobno było nie do pomyślenia, by rząd Rewolucji miał tu biura, Fidel rządził z początku z hotelu Hawana Libre, a teraz nie wiadomo skąd.
Mijali w głównym holu pod kopułą piętnastometrowy posąg Minerwy pokryty złotem stojący na dwuipółmetrowym cokole i Krystyna zastanawiała się, dlaczego w polskiej prasie cały czas trąbią o jakimś kolonialnym zacofaniu Kuby i cywilizacyjnych brakach w rozwoju Kubańczyków, które może pokonać tylko Rewolucja. Stąpali po marmurowych mozaikowych posadzkach, do których Pałac Kultury się nie umywał. Tarasy wychodziły na ogrody w stylu europejskim, trawniki ścieżkami prowadziły do królewskich palm.
Potem szli rozmawiając i śmiejąc się, zaglądali w czarne czeluście barów alkoholowych w podcieniach Starej Hawany, pili niespotykane na potrzeby Krystyny ilości piwa, płynnych lodów, bacardi, wina, wody i refresco, gdyż idąc upiornym tropikalnym żarem ulicznym nie dawało się nie pić. Nie omieszkiwali zamawiać coś do jedzenia, mimo, że byli już po obiedzie, to jednak apetyt Hanki na pokosztowanie wszystkiego co możliwe na Kubie był nieograniczony i tak Krystyna z obrzydzeniem i pokonując wrodzoną oszczędność, kosztowała żabie udka, koktajle z krewetek, langusty, ostrygi, pieczone kraby i ślimaki.
Co wieczór chodzili do innego klubu nocnego, zaliczając wszelkie możliwe kabarety jak„Parisien” w hotelu Nacional, klub nocny „CopaRoom” w hotelu Rviera,„El Pico Blanco”w hotelu St. John’s,„Cabaret Capri”w hotelu Capri, występy w „Palermo” na skrzyżowaniu San Miguel i Amidtad. Najbardziej lubili przesiadywać w restauracji hotelu HabanaLibre, gdzie na ostatnim piętrze był klub nocny„El Caribe” pogrążony w ciemności, gdzie jedynym oświetleniem były kolorowe lampki przy szumiących małych źródełkach i wodospadach wokół sztucznych wysepek tropikalnej zieleni, a za oszklonymi ścianami widać było rzęsiście oświetloną całą Hawanę z lotu ptaka. Bezszelestni kelnerzy bez cienia porewolucyjnej fraternizacji godnie, z perfekcyjnością swojego zwodu roznosili na srebrnych tacach sałatki owocowe z mamey, cainito, manga i guanabany oraz pyszne likiery, które z Hanką uwielbiały i filiżanki słodkich jak ulepek mocnych kaw.
Potem windziarz w żółtej liberii zwoził ich na dół do hallu, który był kolejnym hotelowym ogrodem wewnątrz budynku, pełnym roślin i palm. Wychodzili szklanymi drzwiami na lekki nocny chłód hawański, na odgłosy miasta, na zapachy owoców i kwiatów, pijani, rozgadani i szczęśliwi.By się to jeszcze nie kończyło, wracali piechotą na Miramar. To Avenidą de los Presidentes z środkiem wysadzanym królewskimi palmami, to wlekli się do Maleconu pełnym o tej porze ludzi i grających zespołów muzycznych deptakiem Paseo. Rzęsiście oświetlona Hawana mrugała patriotycznymi hasłami „Patria o Muerte” i „Venceremos” niejednokrotnie przechodzącymi przez całe fasady domów neonowymi napisami, ale podświetlone były też wszelkie propagandowe tablice i transparenty mówiące o konieczności przeprowadzenia rewolucyjnych reform i przebudowy społeczeństwa. Jednak nawet propaganda w tak dużej dawce nie zdołała Hawany oszpecić, która w dalszym ciągu była dostojnym, szlachetnym miastem, zaczynającym dopiero w nocy swój energetyczny żywot.
Kończyli w domu Zieleńców, zupełnie już trzeźwi. Bogdan Zieleniec wyciągał wtedy zza szaf i łóżek swoje ostanie kartony malowanych pracowicie temperą niesłychanie dekoracyjnych obrazów z motywami ryb, portretów Kubanek i Kubańczyków i wiejskich rytmów palm, a Krystyna domagała się, by jej któryś z nich podarował. W całym mieszkaniu, oprócz albumów „Naszej księgarni”, gdzie małżeństwo Zieleńców figurowało wśród innych ilustratorów dziecięcej książki Polski Ludowej, walały się w dużych słoikach holenderskie tempery o przepięknych, nigdy nie widzianych przez Krystynę barwach.
Hanka też wniosła swoje dopiero co zaczęte dzieło. W holu na wygodnych kanapach kończyli jeszcze pić ostanie kieliszki rumu, i z uwagą oglądali sklejkę metrowej długości i szerokości, gdzie wykorzystując słoje i sęki drewna Hanka namalowała ogromny księżyc używając tych wszystkich psychodelicznych barw od turkusu po amarant, szmaragd i złoto. Niestety, obraz był ledwo zaczęty, i nic nie wskazywało na to, co będzie przedstawiał i czy w ogóle oprócz tych abstrakcyjnych form coś więcej patrzącemu powie.

Kiedy Rudek przyniósł zaproszenie na czerpanym papierze, gdzie Krystyna przeczytała, że:
„El embajador de la República Popular Polaca, Tadeusz Strzałkowski, tiene el honor de invitar al ingenieroHartman Rudolf con suesposa para la recepción, quetendrálugar el 22 de julio, fiesta de la LiberaciónNacionalPolaca y celebraciones del Milenio del EstadoPolaco a las ocho en punto” 
Krystyna w popłochu przeglądnęła swoje wszystkie kreacje które uszyła z kuponów materiału kupionych w PKO i stwierdziła, że nie ma w co się ubrać.
Na garden party w ambasadzie z okazji 22 lipca i obchodów 1000-lecia Państwa Polskiego Hanka Zieleńcowa przyszła w białej koronkowej sukience koktajlowej i wyglądała jak Jackie Kennedy, niezwykle elegancko. Krystyna jednak szybko utonęła w tłumie przybyłych gości, bankiet po powitalnych mowach szybko przeniósł sie do pięknego ogrodu ambasady oświetlonego tylko lampami umieszczonymi w trawniku i tak naprawdę nikt nie zorientował się w co była ubrana.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata sześćdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *