Jadąc na liczne delegacje do prowincji Oriente Rudek musiał przyznać rację kolegom ze swojej pracowni: Kuba zrobiła ogromny postęp poprawiając warunki bytowe kubańskich wsi. Od 1959 zaczęły sprawnie działać chłopskie spółdzielnie mieszkaniowe, edukacja i opieka zdrowotna w Sierra Maestra, efekty były widoczne. Kolonie domków dla pracowników związanych z rolnictwem i hodowlą zwierząt wyposażone w podstawowe usługi socjalne zastąpiły tradycyjne bohíos. Przeprowadzono ważne prace infrastrukturalne, w tym bardzo potrzebne tamy wodne dla pozyskiwania słodkiej wody pitnej.
Projekty realizowane w Ministerstwie Budownictwa przez kadry architektów, którzy powoli zaczynali z Kuby uciekać, zaczynały się już zmieniać na gorsze. Zanim jednak całkowicie zapanował sowiecki model gospodarczy na Kubie zdążono wybudować wiele wspaniałych, konstruktywistycznych budynków zaprojektowanych wbrew wytycznym postępującej sowietyzacji. Zachwycały one tropikalną spontanicznością Rosjan przybyłych do biur projektowych.
Kuba nigdy właściwie nie zrealizowała wytycznych komunistycznego państwa omijając biurokratyczne zalecenia i zachowała początkowo indywidualność utalentowanych architektów. W każdym razie jeszcze zaraz po Rewolucji było to widoczne. Charakterystyczną sztywność socjalistycznego państwa, ukrytą w decyzjach pochodzących od władzy centralnej nie mogła złamać indywidualnej potrzeby twórczego wyrażania humanistycznych treści José Martíego i zaakcentowania tożsamości kulturowej postulowaną przez przedrewolucyjną awangardą artystyczną.
W ciągu pierwszych czterech lat po Rewolucji, w etapie romantycznym, wyraźna swoboda planowania gospodarczego i wdrażanie utopijnego modelu „nowego człowieka” wymyślonego przez Che Guevarę pod wpływem marksistowskich idei zaowocowała wielkimi osiągnięciami architektonicznymi. Jeszcze w oparciu o amerykańskie plany i solidne materiały powstały osiedle Havana del Este, sąsiadujące z nim Alamarem, osiedle małych domków w którym Rudek mieszkał, wielki, złożone z czterdziestu budynków campus uniwersytecki Instituto Superior Politécnico José Antonio Echeverría, oraz wszystkie pięć szkół artystycznych w sielankowej scenerii Country Club, obiektów Szkoły Narodowe Sztuki, w której Zieleniec uczył, gdzie umiejętnie połączono nowoczesność z tradycją kolonialną powiązaną z architekturą afrykańską o wolnych, wyrazistych formach.
Rudek, który opuścił Alamar raz na zawsze myślał o tym wszystkim kiedy jechał właśnie zajmować duże mieszkanie w ekskluzywnej dzielnicy Miramar. Kibicowali temu szczękliwemu trafowi jego koledzy z pracy ciesząc się z zakończonej bezdomności Rudka. Mówili mu, że przed Rewolucją nie wolno było wchodzić do tej dzielnicy biedocie z Hawany Vieja, by nie brudzili chodników. Batista, poszerzający Hawanę na wschód i na zachód stworzył Miramar na zachodzie z potrzeby nowego centrum administracyjnego dla nowej klasy bogaczy. Pobudowali tu swoje rezydencje magnaci cukrowi i tytoniowi, przedsiębiorcy budowlani i właściciele nocnych klubów.
Quinta Avenida, dwupasmowa, szeroka arteria z pasm zieleni, po której jechał guaguą była piękna i zachwycił się przede wszystkim jej otwartą przestrzenią szosy ciągnącej się wzdłuż niskiej zabudowy.
Rudek poczuł się wspaniale w zatłoczonym autobusie. Nikt w niej nie jechał brudny lub ubrany nieelegancko. Mężczyźni byli w kapeluszach, w jasnych garniturach, krawatach lub w koszulach guayabera z krótkimi rękawami noszonymi na spodnie, spoza których prześwitywał biały podkoszulek i pasek od spodni. Kobiety w kapeluszach na głowie, obcisłych spódniczkach lub perkalowych sukienkach miały małe torebki lub kuferki na kosmetyki, pończochy i zawsze wysokie obcasy.
Jadąc mijał poprzycinane równo wysokie krzewy rosnące w środku autostrady, brzuchate palmy i kwitnące rabaty. Skierował się na podany adres. Calle 30 była cichą uliczką łączącą Piątą Awenidę z wybrzeżem morskim. Niedaleko, dwie ulice dalej przy Awenidzie Piątej pod numerem 4405 była Embajada Republica Popular de Polonia. Na Piątej niedaleko niej były ambasady Belgii, Kenii, a w uliczkach dalej kilkanaście innych ambasad, i całą dzielnicę nazywano dzielnicą ambasad.
Zastał mieszkanie splądrowane.
Mieszkania w tej dzielnicy dostawali wyżsi urzędnicy państwowi przy rządzie Fidela Castro, którzy grasowali nocami i okradali domy opuszczone w ubiegłym roku przez emigrujących Kubańczyków przez port w Camarioca. Wtedy tysiące budynków na Miramarze wśród rozłożystych flamboyanów i olśniewających ogrodów zamieniono na internaty dla młodzieży ze wsi, na szkoły, kliniki i domy wypoczynkowe dla partyjnej nomenklatury. Średnie i małe domy, rezydencje i pałacyki w różnorodnych stylach architektury kolonialnej, od barokowych po modernistyczne, stały się ambasadami. “Właściciele nieobecni” zmuszeni zostali do rezygnacji z własności domów i wszystkiego, co się w nich znajdowało. Przydzielano je dygnitarzom, personelowi dyplomatycznemu i takim jak Rudek, zagranicznym specjalistom.
Przyznane Rudkowi eleganckie i przestronne mieszkanie zajmowało pierwsze piętro niskiego budynku w stylu Le Corbusiera. Budynek czterokondygnacyjny posiadał windę i wszelkie udogodnienia. Do klatki schodowej wiodły obszerne schody z poręczą. Na piętrze (parteru nie było, gdyż dom stał na palach między którymi parkowano samochody) były tylko dwa mieszkania, oba z balkonem wzdłuż całego mieszkania z drewnianą, wycinaną w geometryczne wzory balustradą.
Mieszkanie Rudka było doszczętnie zrabowane, w kuchni stała ogromna amerykańska lodówka, piecyk gazowy i ładne nowoczesne kuchenne meble. Widocznie nocami nie zdążono wszystkiego wynieść kradnąc bardziej wartościowe przedmioty. Trzy pokoje były kompletnie puste, na ścianach i na podłodze były jeszcze ślady po meblach i obrazach. W jednym stało masywne, barokowe łóżko z baldachimem na którym Rudek zawiesił moskitierę.
Cała dzielnica o niskiej zabudowie, tonąca w kwiatach przy budynkach ambasad, wysadzana palmami, powstała w drugim okresie wielkiej przebudowy Hawany. W pierwszym, za czasów prezydenta Machado budowano w stylu francuskim, za Batisty zrobiono tu drugie Miami na modłę amerykańską korzystając z pieniędzy amerykańskiej mafii.
Od kiedy Rudek zamieszkał na Miramarze, często szedł klika ulic dalej do ambasady, gdzie w czytelni białego pałacyku z kolumnami czytał polskie gazety i konfrontował je nazajutrz w biurze z Kubańczykami. Porównywano informacje z polskich gazet z Granmą. Korespondent PAP w Hawanie red. Piotr Ikonowicz umieszczał w polskich dziennikach krótkie notki z Hawany ukazujące się niemal codziennie. Kuba była dla Polski bardzo ważnym krajem, skoro dawano je na pierwsze strony obok wieści z Moskwy. Po ubiegłorocznej wizycie Raula Castro na Górnym Śląsku, skąd przywiózł do Hawany popiersie Staszica, dar kopalni Staszic, Kubańczycy w jego pracowni uznali go za wyrocznię w ocenie bieżących na Kubie wydarzeń. A było ich mnóstwo.
Siódma rocznica zwycięstwa Rewolucji, kiedy pod koszarami Moncada załopotała flaga zwycięstwa castrystów przebiegła w Hawanie tak jak co roku na wielogodzinnym pomstowaniu Fidela na imperializm amerykański. Pod pomnikiem José Martíego na Placu Rewolucji wśród owacyjnie przyjmowanych jego słów przez tłum i skandowania przy każdej nadarzającej się przerwie w słowotoku Rudek się dowiedział, że za wszystkie bolączki świata jest odpowiedzialne CIA, od huraganów, katastrofy na oceanie i sekty religijne po klęski w gospodarce Kuby. W ubiegłym roku osadzono w więzieniach 53 baptystów oskarżonych o działalność szpiegowską na rzecz CIA, co było konsekwencją prześladowań religijnych od momentu, kiedy po katolikach, kiedy większość zakonnic i kapłanów wysłano do Hiszpanii, przyszła kolej na Seminarium Baptystów w Hawanie, które stanowiło najsilniejszą grupę ewangelicką, gdzie zmuszono studentów do służby w wojsku w wyniku czego opustoszało.
Kiedy w styczniu Fidel Castro zorganizował w Hawanie Pierwszą Konferencję Solidarności Narodów Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej, zwaną w skrócie Konferencją Trzech Kontynentów, siedmiuset pięćdziesięciu delegatów z osiemdziesięciu dwóch krajów wypowiedziało się przeciwko imperializmowi, czyli Stanom Zjednoczonym, Fidel nie omieszkał wesprzeć ugrupowań, które USA właśnie u siebie zwalczała. Obecny był przywódca Czarnych Panter poszukiwany w USA listem gończym.
Pod koniec marca próbowano bez powodzenia uprowadzić samolot z Santiago de Cuba do Stanów Zjednoczonych w wyniku czego pilot został zabity, samolot wylądował w Hawanie, a porywacza ujęto i skazano.
Wiosenny incydent z ekipą kubańskich sportowców, których udziałowi w regionalnych Igrzyskach Krajów Ameryki Łacińskiej prezydent USA Lyndon Johnson sprzeciwił się, zakończył się udanym przerzuceniem ich barkami mimo amerykańskiej blokady i wzięciem udziału w igrzyskach, w wyniku czego przywieźli do Hawany mnóstwo medali owacyjnie witani.
Ale to były tylko nieliczne sukcesy. Kuba wolno pogrążała się w coraz większym kryzysie gospodarczym, przydziały kartkowe stawały się coraz mniejsze, a kolejki przed sklepami się wydłużały. Zlikwidowano wszystkie uliczne sprzedaże obwoźne, zniknęły wózki z owocami, sokami, napojami, lodami, ostrygami, piwem i ciastkami. Zniknęły z ulic charakterystyczne fotele pucybutów. Pozamykano wszelkie zakłady rzemieślnicze, fryzjerów, krawców i szewców, fotografów, ciastkarzy i piekarzy. Kioski z kawą parzoną na oczach przechodniów na rogach ulic Hawany na modłę wszystkich wielkich miast Ameryki Łacińskiej oblegane były teraz kilometrowymi kolejkami, które czekały na ich nowe dostawy, a jak była, znikała w ciągu paru minut. Kawa przydziałowa, uzależnionemu od kawy ludziom południa i tropików nie wystarczała.
Zieleniec też dostał mieszkanie na Miramarze i spodziewał się, podobnie jak Rudek, przyjazdu rodziny z Polski. Rudek miał do nowego domu Zieleńca tylko kilka przecznic. Zajmował piękne mieszkanie na najwyższym piętrze i z racji swojego zawodu artysty grafika, mógł jeszcze bardziej poszerzyć ogromny metraż i wyciągać na dach, na obszerny taras otoczony białym murkiem, sztalugi.
Korzystając jeszcze z wolności, nim przylecą LOT-em z Warszawy rodziny, w rzadkich wieczorach, kiedy Rudek nie był na delegacji, wypuszczali się w długie wędrówki Piątą Aleją aż do rzeki Almendares, gdzie Zielenic chodził często sam po ryby na obiad, a nawet za rzekę do Akwarium, ogromnego betonowego obiektu badawczego zbudowanego po Rewolucji, by szkicować do swoich grafik ryby. Piękna i majestatyczna Quinta Avenida przecinała dzielnicę mieszkaniową Miramar i zdawała się dzięki nasadzeniom roślin w jej środku i deptakowi być tropikalnym ogrodem. Wytyczona przez sławnych amerykańskich architektów Piąta Aleja z tunelu, którym jeździli do Alamaru łączącego ulicę Calzada w Vedado ciągnęła się kilometrami przekraczając rzekę Santa Ana i kończyła sie w małym nadmorskim miasteczku w Santa Fe.
Były przy niej przed Rewolucją kluby nocne, cyrk i parki, które także polikwidowano.
Zeszli ulicami bardziej na południe, doszli do Calle 23, rzeka Almendares u wylotu ulicy był płytka, a nurt wody płynął w przeciwnym kierunku, morze wlewało się do rzeki. W szesnastym wieku gubernator wyspy Juan Davila nakazał budowę wodociągu na brzegach rzeki zwanej Mayanabo, którą przemianowano na cześć biskupa Enrique Almendarisa. Stąd miasto brało wodę przez 250 lat.
Był tu na nabrzeżnej skarpie park zwany El Bosque ale nie przypomniał lasu, w każdym razie w polskim znaczeniu. Był jednym z pierwszych projektów zrealizowanych przez rząd rewolucyjny, gdyż resztki zachowanego lasu chciano udostępnić wszystkim, szczególnie dzieciom. Pobudowano, jak na Cojímarze małe zamki warowne z betonu i pełno atrakcji placu zabaw dla dzieci z betonowymi zjeżdżalniami i huśtawkami na łańcuchach. Przy brzegu przymocowane były łódki i motorówki różnej wielkości, a z wody nadciągał przyjemny dla Zieleńca odór zepsutych ryb.
W barze kupili sobie piwo, sok pomarańczowy, Rudek lody w płynie podane w szklance, lubił w takiej właśnie formie. Sprzedano cygara, ale oni ich nie potrafili palić, były za mocne.
Potem wspięli się na łukowaty most o nazwie rzeki, przed Rewolucją nocowali pod nim bezdomni, teraz było to zakazane. Z mostu rzeka wyglądała nadzwyczaj tropikalnie z gęsto zalesioną dżunglą wśród mangrowych bagien. Most prowadził do bramy kremowego hotelu El Bosque. Mogli jeszcze pójść do ekskluzywnej restauracji na cyplu u ujścia rzeki Almendares do oceanu, do restauracji „1830″, gdzie Rudka raz zaproszono kiedyś na bankiet z pracownikami jego pracowni w ministerstwie – było tam bardzo ekskluzywnie, lustra w barokowych złoconych ramach i z burżuazyjnymi wyfraczonymi kelnerami – ale szkoda mu było pieniędzy. Zbierał na samochód.
Wracali, jak słońce już kąpało się w oceanie, i podziwiali wyprzedzające ich długie cienie, których w południe wcale nie było. Zielenic z nostalgią patrzył w kierunku, gdzie był a Yacht Club, ale wszelkie opowieści o tym, jak złowił makrelę kawalę, czy tuńczyka z czego był niesłychanie dumny, Rudka nie interesowało.
Poprzestawali więc na rozmowach o kardynale Wyszyńskim i Gomułce. Rudek bardzo lubił przebywać z Zieleńcem, byli rówieśnikami i wiedzieli o Polsce to samo. Zieleniec był z Sosnowca, a Rudek spod Krakowa. Lubił jego ciepły, zrównoważony głos i humor, który nie opuszczał go nigdy.