To pisarz mojego pokolenia, bardzo się cieszę! Przeczytałam 7 jego książek:
(1)Pejzaż w kolorze sepii (A Pale View of Hills, 1982), wyd. polskie – 1994
Nie ustępuje nastrojem wszystkim książkom noblisty, nie posiada ani jednego dowcipu, oczywiście jeśli ktoś pobicie żony kijem baseballowym za to, że nie głosowała tak jak mąż, uzna za śmieszne.
Wszystkich fejsbookowych miłośników kotków wstrząśnie scena topienia skrzynki kociąt w rzece na oczach ich opiekunki, małej dziewczynki, przez jej matkę.
A wszystko połączone z szaleństwem cesarza Hirohito i bombą atomową w Nagasaki, cóż, jak sugeruje pisarz, nic w przyrodzie nie ginie i płacą za wszystko następne pokolenia.
(2) Malarz świata ułudy (An Artist of the Floating World, 1986, wyd. polskie – 1991)
To o samozakłamywaniu się, wyparciu i do samej śmierci pójściu w zaparte bez wyrzutów sumienia. Dostojewszczyzna tu nie ma czego szukać.
Malarz na emeryturze Masuji Ono, niegdyś utalentowany chce wydać najmłodszą córkę Noriko w końcówce lat czterdziestych, ale jak mówi (książka jest pisana w pierwszej osobie, narratorem jest właśnie on), niedoszli teściowie szybko zorientowali się, że ich rodzina jest jej niegodna i zerwali zaręczyny.
O wszystkich wojennych świństwach malarza dowiadujemy się mimochodem, wynika to z jego opowieści tylko w domniemaniu, on zawsze jest czysty i nieskazitelny. To, że malował prace nacjonalistycznej propagandy, denuncjował kolegów na policji w wyniku czego byli torturowani, a ich bezcenne obrazy palone, dowiadujemy się z różnych naprowadzających sytuacji. Malarz twierdzi, że każdy wierny obywatel japoński powinien tak postąpić i pokazać lojalność wobec Japonii i Cesarza, ale też niekoniecznie były to jedyne powody takiego postępowanie. Zagadkowa jest śmierć syna Kenjiego, wysłanego na pewną śmierć na wojnie w Mandżurii.
Tytuł, to podobno nazwa dzielnicy Nagasaki, która uległa przekształceniu pod okupacją amerykańską, nad czym malarz ubolewa. Symboliczny, sugerujący uwiedzenie dzielnicą rozpusty, nie dającej nic trwałego.
Piękna książka, aktualna i dla naszych malarzy będących teraz na emeryturze.
(3) Okruchy dnia (The Remains of the Day, 1989, wyd. polskie – 1993
Ishiguro powiedział w wywiadzie, że Anthony Hopkins nie nadawał się na kamerdynera Stevensa, którego odtwórca powinien być bardziej introwertyczny. Niemniej, zekranizowana w 1993 roku powieść uznano za arcydzieło i według mnie jest bardzo jej wierna.
W powieści superlokaj Stevens to urzędowa, bezduszna postać. Mimo wielu sugestii, że tak żyć się nie powinno, że to nieludzkie i nieczłowiecze, do końca ma się on dobrze, a jego nieskazitelna, perfekcyjna konsekwencja zawodowa jest pod koniec życia nagrodzona. Jedzie jak panisko na wakacje budzącym zazdrość i podziw samochodem swojego pana i wspominając podczas podróży minione życie zakłamuje się bezkarnie.
Książka jest pisana w pierwszej osobie, narratorem jest Stevens i ta jego monotonna, samousprawiedliwiająca się relacja czyni ją jeszcze bardziej złowieszczą.
Pośrednio dowiadujemy się o faszystowskich sympatiach arystokracji angielskiej lat dwudziestych i trzydziestych i w konsekwencji o zwolnieniu ze służby Sary i Rut, wiernych, wieloletnich pokojówek Żydówek.
Rezydencję Darlington Hall odwiedza wiele znaczących postaci dopowiadających czasy w których Stevens służył. Lord Darlington zaprasza na uroczyste przyjęcia nie tylko arystokratki Lady Carolyn Barnet i Lady Astor – członkinie organizacji „blackshirt” (Brytyjskiego Związku Faszystów) ale i samego Ribbentropa, który przyjeżdża do Darlington Hall z misją pozyskania sojuszników dla niemieckich planów militarnych.
Stevens po II wojnie światowej, po śmierci swojego pana, kiedy zostaje wraz z rezydencją sprzedany demokratycznemu Amerykaninowi Farradayowi przyznaje się jedynie do znajomości z Winstonem Churchillem – Premierem Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej, który wielokrotnie odwiedzał Darlington Hall, zanim nim został i z pisarzem Georgiem Bernardem Shaw, również częstym gościem.
To drobiazgowe studium konformizmu, gdzie śmiertelnie zakochana w kamerdynerze Miss Kenton pracująca na podobnym co Steven stanowisku w rezydencji, stanowi odniesienie i zarazem ocenę obrzydliwej postaci Stevensa dając czytelnikowi do zrozumienia że się da, że można być człowiekiem w każdej sytuacji życiowej, wystarczy tylko chcieć, ale po co chcieć, skoro właśnie takie postawy jak Stevens w konsekwencji wygrywają.
I to kolejna, smutna książka Kazuo Ishiguro.
(4) Niepocieszony (The Unconsoled, 1995, wyd. polskie – 1996)
Ze wszystkich siedmiu powieści Ishiguro, jakie udało mi się przeczytać, ta 500 stronicowa książka podobała mi się najbardziej i żałowałam, jak się już skończyła.
Z początku myślałam, że pisarz ambitnie próbuje dokończyć „Zamek” Kafki (w książce jest to hotel) ale ponurość sennego koszmaru powoli ustępuje i narracja skierowuje się bardziej w stronę pozornie wprawdzie, ale jednak pozytywnych zakończeń wątków. A ich jest mnóstwo, rozgałęziają się, mnożą, by konsekwentnie jednak do nich wrócić i powiązać w całość.
Trudno w kilku słowach pisać o tej książce, podobno konfucjańskiej, jednak dla prostego odbiorcy, jakim ja jestem, mnogość i wieloznaczność przywołanych obrazów nie zawsze jest rozszyfrowalna i jedynie zachwyca.
W tej postmodernistycznej prozie znalazło się wszystko co się człowiekowi w życiu przydarza od urodzenia po śmierć. Nagle koleżanka z klasy jest kontrolerką, sprawdza bilet tramwajowy narratora – głównego bohatera, w złotej karocy jadą rodzice, zdycha zapomniany chomik w pudełku, komizm cmentarnego pochówku z miętówkami i ciastem owocowym, wreszcie koncert głównego bohatera, na który dociera tak, jak dzieje się we śnie, kiedy wyrastają mury, drzwi się zamykają lub ich nie ma, a trzeba zdążyć.
Przenika, jak wszędzie u Ishiguro, głębokie rozczarowanie miłością, sztuką, tym wszystkim, z czego ludzkość od zarania była dumna i co uważała za panaceum na swoje bolączki.
(5) Kiedy byliśmy sierotami (When We Were Orphans, 2000, wyd. polskie – 2000)
To piąta powieść noblisty, podobno najgorsza i tak o niej mówi sam autor.
Mimo, że każda z nich to inny gatunek – ta jest detektywistyczna – to jednak po filmach, do których pisał scenariusz (tutaj zaraz przypomina się „Biała Hrabina”, gdzie akcja też toczy się w latach trzydziestych w Szanghaju) cały czas mam wrażenie, że Ishiguro pisze wciąż jedną, tę samą książkę.
Ta postmodernistyczna proza, mieszająca się z onirycznymi, surrealistycznymi, do końca nie wyjaśnionymi opisami zdarzeń, jest ciągle o poszukiwaniach zagubionych osób, wspomnień, rekonstrukcji przeszłości indywidualnej i historycznej, zawsze w niedopowiedzeniu, domniemaniu, wielorakości.
Przyznam, że bardzo ciężko mi się czyta Ishiguro, który nie stał się Europejczykiem i którego wschodnia egzotyka jest wciąż dla mnie duszna, by nie powiedzieć, straszna.
Ishiguro niepokoi, chociażby poprzez ten nienaganny, monotonny, uprzejmy ton, ale przynajmniej zawsze jest po właściwej stronie Mocy.
(6) Nie opuszczaj mnie (Never Let Me Go, 2005, wyd. polskie – 2005)
Czytając, przypomniała mi się moja szkoła, gdzie nikt nam nie powiedział, że nasz ulubiony przedmiot „Wiedza o sztuce”, to zasłona dymna, że przygotowują nas do dekorowania wystaw sklepowych i pierwszomajowej czerwonej propagandy, a spośród ponad czterdziestu maturzystów na ASP dostaną się tylko dwie osoby.
Ishiguro w książce s-f o wiele bardziej szczegółowo niż w filmie opisuje szkołę z internatem, zamknięty obiekt otoczony drutem kolczastym, gdzie klony ludzkie hodowane na części do przeszczepów miały edukację na najwyższym możliwym w ich położeniu poziomie, inne ośrodki tego typu w Wielkiej Brytanii miały się o wiele gorzej.
To książka o tym, że ludzkość miłość ma za nic, talent artystyczny ma za nic, wszelkie platońskie wartości służą jedynie temu, by jedni ludzie mogli wykorzystywać innych, słabszych od siebie. Brak duszy u klonów, to przecież odwieczny argument usprawiedliwiający przedmiotowe traktowanie. Argument ten u polityków może pojawić się zawsze, odrodzić się i znaleźć sprzymierzeńców.
To najsmutniejsza książka, jaką czytałam w życiu. I lepiej ją czytać po zobaczeniu filmu o tym samym tytule.
(7) Pogrzebany olbrzym (The buried giant 2015, wyd. polskie 2015)
Ostatnio napisana i natychmiast przetłumaczona dwa lata temu książka Ishiguro jest o smoczycy Querig, której wydech powoduje amnezję.
Czytelnik brnie w permanentnej mgle starożytnej Anglii czasów króla Artura niejednokrotnie klaustrofobicznym, podziemnym korytarzem, któremu mnisi zaraz po wejściu zatrzaskują klapę. Ach, wtedy o śmiesznym filmie „Monty Python i Święty Graal” z 1975 roku trzeba natychmiast zapomnieć.
Ponad czterysta stron nieprawdopodobnych trudów pary małżeńskiej staruszków idących piechotą do łódki Charona, by wbrew woli (boją się, że mgła blednie) jednak przypomnieć sobie o wszystkich bezeceństwach, jakie w życiu wyrządzili swojemu synowi, bardzo mnie zmęczyło, szczególnie, że gatunek fantasy nie jest moim ulubionym.
Najprawdopodobniej jest to książka właśnie o zapominaniu, o wyborze zapominania, zarówno historycznego, jak i indywidualnego ludzkiego losu. Jak widać z książki, nie jest to bezkarne, wbrew mniemaniom moich szkolnych koleżanek. A przywrócenie pamięci, to nic przyjemnego (nasuwa się Primo Levi), niemniej jak sugeruje Ishiguro, konieczne, byśmy byli ludźmi, a nie automatami.