Dostaję listy z plenerów malarskich. Właśnie wraz z piękną pogodą pokrywają pejzaże.
Ale okazało się, że niejednokrotnie polscy artyści w starym ustroju mający zapewnione tą drogą zakupy prac – darmowe farby i pobyt w atrakcyjnych miejscach – teraz za karę nadmiernej produkcji obrazów, muszą płacić o wiele więcej, niż zwyczajny turysta.
L. pisze:
W tym roku kandydatów na plener spotkała niemiła niespodzianka – tuż przed terminem rozpoczęcia (pierwsza połowa maja), prezes otrzymał wiadomość, że organizatorzy, oprócz darowania im dwóch obrazów olejnych, życzą sobie opłaty w wysokości 40 zł za dzień! W przeliczeniu na 14 dni – tak długo ma trwać plener – to jest około 500 zł, niebagatelna suma. Wobec zmiany warunków w Związku zawrzało: większość osób zrezygnowała, a wszyscy byli oburzeni tym, że ta zmiana nastąpiła w ostatniej chwili! Wyglądało na to, że nikt nie pojedzie – prezes był niezadowolony, bo chciał jednak utrzymać dla Związku tę możliwość plenerów ( warunki rzeczywiście dobre, miejscowość atrakcyjna) – w końcu prawie siłą namówił kilka osób by jednak pojechali. Szczegółów nie znam, a w/w informacje uzyskałam od Zbyszka, którego przypadkowo spotkałam. Ciekawa jestem, jak wobec tych perturbacji przebiegł plener i jak to będzie wyglądało w następnych latach. Gdybym się wybierała na taki plener, to też pewnie bym zrezygnowała. Większość członków naszego związku jest w kiepskiej sytuacji finansowej – a to oczywiście nie obchodzi właścicieli hotelu, którzy chcą zarabiać. Myślę, że przy utrzymaniu tych warunków w latach następnych pomysł organizowania tam plenerów jednak upadnie.
W” Listach do brata”, arcydziele literatury światowej, tłumaczka Joanna Guze w pięknym wstępie tłumaczy też ich egzystencjalny wymiar:
O formę jednak van Gogh troszczył się gdzie indziej; tam też trzeba jej szukać przystając w listach na tę bezkształtną szczerość, tak niełatwą do przyjęcia. Trzeba, więc zgodzić się na atrakcyjność pomieszaną z nieatrakcyjnością, na myśli banalne obok wielkich, na opisy, przez które trudno przebrnąć, obok opisów, których mógłby pozazdrościć van Goghowi najambitniejszy pisarz; na to, że artysta, którego czytelnik pragnie ujrzeć od pierwszej chwili, kryje się długo za plecami kandydata na pastora, raczącego nas bez miary cytatami z Biblii i ich purytańską interpretacją; na zachwyty nad dziełami malarskimi, o których zapomniała historia; na to, że stylistyka tych listów jest daleka od poprawności, budowa zdań wadliwa, a składnia błędna. A jednak wszystko to jest konieczne dla całości obrazu, jeśli ten obraz nie ma być spreparowany w sposób budzący we wszystkich jednako mdły zachwyt. Nie na taki zachwyt zasłużył sobie artysta, który nie chciał, i człowiek, który nie mógł uznawać złotego środka. Jego listy są również tego dowodem.
Warto przeczytać listy poprzedzające samobójstwo holenderskiego malarza w ostatnią niedzielę lipca we wsi pod Paryżem na polu dojrzałych zbóż. Jest to druga, równie nieudana próba odebrania sobie życia, sfinalizowana jedynie odmową ratowania ciała, gdy kula ominęła serce. Poprzedziło ją wypicie terpentyny i zjedzenie farb w zakładzie psychiatrycznym w Prowansji, z czym lekarze poradzili sobie środkami wymiotnymi. Obszerne opisy pobytu w Saint Rémy wśród prawdziwych wariatów, których nic nie robienie irytuje go coraz bardziej, a pełen pokory artysta przyjmuje świadom więziennego charakteru pensjonariusza drugiej kategorii (wskutek ubóstwa nie należał mu się deser, a nie chcąc jeść grochu i soczewicy odżywiał sie tylko chlebem), przeplatane są gdzieniegdzie doniesieniami, jak powstają jego największe, najsławniejsze arcydzieła.
Czułe listy, łączące go poprzez brata ze światem, pisane sto lat temu, przetrwałe ku obaleniu jego późniejszej legendy, utrwalającej schematyczny, płytki, społeczny wizerunek malarza.
27 maja 18:11, przez Przechodzień
Cieniarski tekst, stylistyka daleka od poprawności, budowa zdań wadliwa, a składnia błędna. Wysłać do buka do poprawy!
28 maja 00:38, przez buk
Najważniejsze że poleciały wióry.
28 maja 04:43, przez Przechodzień
Wióry, a jakże, przecież tu drwa rąbali przez 50 lat, a wióry pod dywan. Ale i tak tu przecież bardzo delikatna obróbka, w ogóle w Polsce temat wiór tamatem drażliwym, za chwilę przedawnienie i znowu nie będzie można nic mówić, a do tej pory niewiele powiedziano zwłaszcza na tzw niskich poziomach.
Cały czas epatuje się jakimś Bolkiem, no generalnie z górnej półki. Gwiazda już sam siebie oskarża o agenturalność w Sejmie. To jakaś parodia!
A dół? Co z dołem, czy nie warto opisać jak żył tzw uczciwy Polak?, który teraz ciepło wspomina tamte, “dobre czasy”, a Jaruzeski to mąż opatrznościowy.
Czy fenomen polskiej odmiany totalitaryzmu nie wart opisu?
Tylko ten faszyzm i faszyzm?
Anderman coś takiego właśnie zrobił i chwała mu za to.
27 maja 18:33
Należało zderzyć rozwydrzenie plastyków wypasionych w komunie, przyzwyczajonych do wszelkiej darmochy, produkujących szmirę i tandetę wynoszoną przez aparat do rangi sztuki wielkiej, z van Goghiem żyjącym w skrajnej nędzy, w nieuznaniu.
Dziś tym kocmołuchom sztuki grunt kurczy się pod nogami, popadają w nędzę i zapomnienie, podczas gdy van Gogh uchodzi za geniusza, a jego prace osiągają najwyższe ceny.
28 maja 01:23, przez Ewa
Taka łopatologia? Przecież nie wszyscy. Moja koleżanka, z głębokiej prowincji, po raz pierwszy w życiu pojechała na plener i zobaczyła morze. Fakt, że stało się to z czasem kolejnym dobrem do frymarczenia. Ale nędza jest nędzą. Mechanizm podobny, jak ten, kiedy Fidel zastał Kubę po rządach Babtisty: chłopi na wsi chodzili kompletnie nadzy nie z lubieżności, a z braku ubrań, na które nie było ich stać. Autentyczne.
28 maja 03:54, przez Ania
Piszesz o Krysi? To przecież był obowiązkowy plener zaliczeniowy na studiach. Na plenery było się niesłychanie trudno dostać i zazwyczaj jechali ci, którzy mieli możliwość załatwienia intratnych, wysoko płatnych zleceń. Panowała plemienna wymiana dóbr. Teraz jest podobnie, tylko zmieniły się dobra, to znaczy świadomość, co jest dobre. Ale ciekawa była relacja lokalnych sław ze sławami napływowymi. Zawsze wszystko było już zajęte, wyznaczone, hołdowanie ustalone i zjawiał się ktoś np. z Warszawy, ciut wyżej.
Przechodzień jednak nie jest sprawiedliwy.
28 maja 04:12, przez Ewa
Do > buka. Uaktywniłam komentarze, jako jedyną możliwość dowiedzenia się, kto mnie czyta, w dalszym ciągu nie znam statystyk. Cieszę się, że mnie odwiedzasz.
Do > Ani. Przymierzam się do recenzji Andermana, w dzisiejszej GW już jest – i tak chciałam się trochę rozkręcić. Nie wiem, jak mięliśmy postąpić w zamkniętym granicami kraju, bez niewielkiego wyboru. Malarstwo jest, było i będzie zabawą bardzo kosztowna, dla van Gogha wręcz kosztowało życie swoje i brata w sensie dosłownym. Plenery można by zużyć literacko ale wysyp tegorocznych nominacji Nike w postaci rozliczeniowych powieści (Anderman, Kruszyński) zdaje się przerastać artystyczne możliwości tych, którzy to przeszli. A młode pokolenie już jest zupełnie skłamane. I sprzeniewierzenia moralne traktuje jako zupełną oczywistość.
28 maja 04:53, przez Ewa
Zapominałam dodać do tegorocznej serii rozliczeniowej “Gottland” Szczygła!
28 maja 09:41, przez Patryk
I sprzeniewierzenia moralne traktuje jako zupełną oczywistość. To prawda. Moralność znaczy tyle co np. poezja, czyli czasem fajnie sobie o tym pogadać przy piwie, ale dudków z tego nie ma.
28 maja 04:26, przez Przechodzień
Wszyscy, wszyscy…. idąc w literatów, dziennikarzy plastyków szło się na służbę. Te “działy” miały legitymizować aparat i to robiły. W nagrodę: plenery, stypendia, zakupy państwowe, domy pracy twórczej, chałtury i cała masa innych możliwości z 50% kosztami własnymi (podatek) utrzymanymi w heroicznej walce do dzisiaj. To nie było “zwykłe utrzymywanie” się od pierwszego do pierwszego, a tym bardziej “zobaczenie morza”, jak ta wyciskająca łzy koleżanka. Za jedną chałturę można było się pobudować, za jeden sprzedany obraz żyć przez rok, ale i cały rok można było darmo przebąblować, przebimbać na plenerach, jeżdżąc z jednego na drugi. I to wszystko z pieniędzy podatnika. Oczywiście gradacja była i struktura mafijna.
Zwykły podatnik o wczasy FWP musiał się prosić, musiał zasłużyć, ale i tak były to dobra płatne dystrybuowane ideologicznie i bynajmniej nie dla wszystkich. Tysiące dzieci nie widziało nigdy morza i nie zobaczyło. Na Kubie przyjamniej problem morza mieli z głowy, bo tam morze wyłącznie…
28 maja 05:04, przez Jacek
Chcieliśmy zawitać do portu w jakimś państewku Środkowej Ameryki i naszego jachtu nie wpuścili do portu przed opłaceniem 50 dolarów od dnia (nie mieliśmy). Nawet nie mogliśmy nabrać słodkiej wody w toalecie, wszystko płatne. A wydawałoby się, że wokół dobroczynne morze…
28 maja 12:51, przez Ewa
Do > Jacka: kapitalizm kapitalizmem, wiadomo, że reżimy małych państw w amerykańskich korporacjach ściągają opłaty z tak ekskluzywnego zajęcia, jakim jest pływanie jachtem. U nas w bloku był to tylko heroiczny sport, pozbawiony przyjemności, jak każdy komunistyczny wyczyn. Może dlatego sceny miłosne w literaturze pięknej są takie heroiczne. Kończę powieść Andermana o poecie w moim wieku. On tam kopuluje różnorako z różnym przedziałem wiekowym kobiet i zawsze to robi niechętnie. Jak mus, to mus. Dotyczyło to też innych przyjemności, np. pływania na jachcie.
Do > Patryka: właśnie tego nie wiem, na ile młodzież jest cyniczna, na ile wypalona, a na ile chytra. Zwyczajowo było tak, ze erozja idealizmu i rozczarowanie jednak było rozłożone w latach, trzydziestka, wiek męski to był ten przełom. Kiedyś zaproponowałam blogową przyjaźń i chłopak odpisał mi, że to mu nie jest do niczego potrzebne.
28 maja 15:48, przez Patryk
Według mnie głupia odpowiedź. Wiesz, chodzi nie tylko o wymianę myśli, ale też zwyczajny szacunek, jaki się innym okazuje. Ale to już są wartości z katalogu “śmiesznostki”.