Armando

Objeżdżam na rowerze galerie mojego miasta by dać comiesięczne świadectwo wystawienniczej prawdzie na związkowej stronie internetowej artystów plastyków.
Drżę, by nie było video.
Jak jest video i artysta uczciwie napisze (zazwyczaj sprytnie nie piszą), ile trwa, to podsumowując czas, musiałabym potraktować jak Luwr i odwiedzać galerie codziennie, by zdążyć przed ich zamykaniem.

Nie ma uczciwości na tym padole łez dzisiejszej sztuki. Można zrozumieć krytyków literackich, że nie czytają książek, ale atak na oczy, uszy i dzisiejszy zwyczaj wypisywania na ścianach złotych myśli artystów łacińską antykwą jest pewnie karą za łóżko lub fotel krytyka literackiego, który bądź co bądź sobie książkę w intymności czyta.
Tutaj, w permanentnej pustce ogromnych wystawienniczych sal trudno poddać się wsobnej medytacji. Trzeba korzystać z pomocy pilnujących, odbierać ich znudzenie i przesadną, niezainteresowaną niczym usłużność. A mają też krzyż pański z zaleceniami wystawiającego, włączaniem mechanicznych urządzeń, wskazywaniem przycisków, uczulaniem na podpisy.

Armando w katowickim BWA, jedyna wystawa w Polsce! – głoszą wszystkie sieciowe i papierowe informatory. Spotkanie z Armando, który podobno powala, a siła przekazu w tym świecie nieustannego przekazywania jest nieunikniona.
Mijam więc kabinę z video, skąd dolatują odgłosy karabinów maszynowych (niestety, artysta jest artystą multimedialnym, zabrakło jedynie jego gry na skrzypcach). A tak jest i wszystko: wypisane na ścianach złote myśli (ślad kilkudziesięciu wydanych książek), co i rusz czarne rzeźby, niczym niedawne produkcje w węglu niepełnosprawnych górników.
Armando w swoim opasłym katalogu (30 zł) barwnie opisuje sprzeciw holenderskiej krytyki i oburzenie.
Armando nie pozostaje dłużny – pełno słów wobec „karierowiczów”, czyli ogólnie funkcjonujących nazwisk ubiegłowiecznych geniuszy sztuk wizualnych.

Jestem więc prostaczką i mieszczką nieznającą się na sztuce, gdy przechodzę porażona od jednego obiektu do drugiego, co i rusz żałując tony pasty do zębów, którą zapewne wysmarowane są w buncie przeciwko wojnom tego świata ogromne, kilkumetrowe płótna zmieszane z sadzą (a było jej w naszym mieście zawsze pod dostatkiem i jej mi nie żal).
Hymny pochwalne na cześć artysty podkreślają przede wszystkim ogromną energię, szał gestu malarskiego, który pastwiąc się na buncie i ekspresji, staje się jego kwintesencją.

Cóż mogę ja, nieważny widz w ogromnej sali wystawowej zakwestionować artyście, posiadaczowi za życia własnego państwowego muzeum (Museum Armando w Amersfood), prac zakupionych przez najbardziej prestiżowe muzea sztuki nowoczesnej w całej Europie?
Tylko się mogę bać, że na czas mojego oglądania świat stworzony i powołany przez Armando w ramach celebry pięknego zła, uwolni się z tych ram i podestów i jak manifesty futurystyczne, stanie się swoim zaprzeczeniem.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2007. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *