MACIUŚ (szkic do scenariusza filmowego)

*
Mam na imię Mattie, ale ciocia, która zobaczyła mnie na stacji metra w Queensie jak miałem 11 lat dowiedziała się od mamy, z którą czekałem na jej przyjazd, że jestem Maciusiem i tak u cioci zostało.
Ciocia przyjechała z Polski do NY na 10 dni by zobaczyć muzea i mieszkała w moim pokoju na piętrze, a ja spałem z rodzicami. Mamy duży dom na Queensie i po śmierci mamy w dalszym ciągu mieszkam w tym małym pokoiku na piętrze, gdzie mieszkała wtedy ciocia, tylko te wszystkie zabawki, które mama kazała mi wtedy pochować, a które pogrupowałem w pęczkach i powsadzałem byle gdzie, gdyż nie mieściły się w szufladach i kątach i zewsząd i tak wystawały, dawno wyrzuciłem. I dobrze, że wystawały, bo bałem się, że ciocia na zawsze zabierze mi pokój i zależało mi, by moim zabawkami przypominał jej moją obecność. Mój starszy brat mieszkał w pokoju obok, ale jemu nie zabrano pokoju, tylko mnie.
Chodziłem już od trzech lat w soboty do polskiej szkoły przy polskiej parafii na Queensie, ale ciocia powiedziała, że bardzo kaleczę polski język mimo, że moja mama, która mówiła do mnie tylko po polsku, bo bardzo kaleczyła angielski, nigdy mi tego nie powiedziała i nie zauważyła, bym kaleczył. Niemniej, jak dzisiaj napisałem mail do cioci po polsku, to miałem duże trudności w pisaniu i ona też pewnie myśli czytając, że kaleczę.
Wtedy, jedenaście lat temu, kiedy przyjechała do nas ciocia, przesiadywałem cały czas w kuchni czekając, aż ona wróci z muzeów i podejrzewałem, że nie wraca wcześniej licząc, że już śpię, by się przed snem ze mną nie spotkać i nie słuchać, jak kaleczę polski.
W naszym salonie, gdzie stały antyki i starocie przywiezione z Polski i gdzie na sofie po pracy polegiwał zawsze skonany mój ojciec i oglądał na ogromnym ekranie telewizora polską „Polonię” nie wolno było się mi bawić, gdyż był zawsze wysprzątany i odkurzony, a mosiężne figurki, posążki Buddy odstraszały mnie, gdyż wydawały jakieś dźwięki i ich się bałem, dlatego siedziałem zawsze w kuchni, gdzie czekałem na ciocię, a mama miała zawsze włączony telewizor nastawiony na „Polonię”, który tylko dla mnie przestawiła na amerykańskie stacje z wiadomościami, gdyż w szkole przepytywano nas z tych wiadomości.
Mama ostatni rok woziła mnie samochodem do miejsca, gdzie stał autobus zabierający dzieci do szkoły i jeździły ze mną odprowadzając mnie razem z ciocią. W odróżnieniu od mojego starszego brata i jeszcze starszej siostry, która już była dorosła i zajmowała całą suterenę domu i właściwie jej nie widywałem, bardzo dobrze się uczyłem i mama bardzo chciała, bym, jak moja babcia Halina z Warszawy, został lekarzem. Kiedy dostałem stypendium Kościuszkowskie, a ojciec jadąc do pracy zawoził mnie do nowej szkoły, wszyscy w domu wierzyli, że będę lekarzem. Ale, kiedy po kilku chemioterapiach mama zmarła w nowojorskim szpitalu poczułem się zwolniony z obowiązku bycia lekarzem, który i tak jest bezradny wobec chorób i postanowiłem, tak jak tata, być budowlańcem i inżynierem. Jednak matematyka była dla mnie za trudna i postanowiłem być, tak jak polski dziadek cioci, architektem. Przyjęto mnie wiosną tego roku do Bernard and Anne Spitzer School of Architecture, City University of New York i dostałem stypendium i na wakacje jadę do Polski.
Do Polski jeździliśmy na wakacje na Mazury, do rodziców ojca kiedy byłem mały, ale kiedy zmarli moi dziadkowie, żona brata mojego taty powiedziała, że amerykańskie prezenty, jakie przywozimy w naszych ośmiu walizach – wtedy można było zabierać do Polski dwie walizy a nie jak teraz tylko jedną – znajduje lepsze na śmietniku w Polsce i mama się obraziła i już nie jeździliśmy do Polski, tylko na Karaiby. Tak, że Polski zupełnie nie pamiętałem i jedyną krewną oprócz rodziny brata taty jest właśnie ciocia, do której napisałem maila.
Napisałem jeszcze do pana Zygmunta, który opiekował się babcią w Warszawie w zamian za mieszkanie od momentu jak rodzice wylosowali zieloną kartę, sprzedali mieszkanie na Ursynowie i przenieśli się do Nowego Yorku, gdzie za polskie pieniądze kupili zrujnowany dom na Queensie i pięknie go odremontowali. Tam już urodził się mój brat z wadą serca i zmarł po roku w szpitalu odwiedzany codziennie przez mamę. Rodzice wzięli kredyt na szpital i bardzo się zadłużyli, i kiedy mój brat zmarł, a ja się urodziłem, mama ofiarowała mnie Matce Boskiej Częstochowskiej za to, że urodziłem się bez wad.
Pan Zygmunt obiecał, że jak będziemy w Warszawie chętnie nas ugości w małym mieszkaniu babci na ulicy „Solidarności” – które zgodnie z zapisem notarialnym po jej śmierci przeszło na jego własność w bloku na trzecim piętrze gdzie na emeryturze zamieszkał i gdzie były tylko dwa malutkie pokoiki i ślepa kuchnia. Ale stąd mogę łatwo na piechotę zobaczyć Warszawę, na piechotę do Pałacu Kultury jest 20 minut, do muzeów tak samo. Cmentarz Powązkowski jest niedaleko, ale babcia z prababcią leżą grobie z lastrico, na cmentarzu Północnym powstałym po wojnie, gdyż było tak dużo trupów w Warszawie, że nie mieściły się w żadnym istniejącym cmentarzu, i chciałbym je przenieść do grobowca rodzinnego do Przemyśla.

***
Nie wiem dlaczego pisze do mnie o grobowcu, widziałam ten grób tylko raz w życiu, kiedy jego matka, moja kuzynka Iwonka przyjechała do Polski z Nowego Jorku do matki, byli w Stanach już z pięć lat, zagospodarowani i jako tako ustawieni.
Umówiłam się z nią w Przemyślu, gdzie zatrzymała się kilka dni u swojej koleżanki szkolnej Józi. Przyjechałam pospiesznym Szczecin-Przemyśl, nikt po mnie nie wyszedł na stację, długo szukałam czynnego automatu telefonicznego by zadzwonić do Józi, mimo, że napisałam jakim pociągiem przyjadę i kiedy. I tam w słuchawce nikt na mnie nie czekał, Józia nie wiedziała, kim jestem, nim dowiedziała się, o co mi chodzi, minęło pełnych nerwów kilka minut, wreszcie podeszła do telefonu moja kuzynka i powiedziała, bym czekała pod blokiem, gdzie mieszka Józia o 16. Zmęczona powlekłam się do malarki przemyskiej, która na plenerze wydawała się o niczym innym nie marzyć, jak o tym, bym ją odwiedziła w Przemyślu. Ale mimo listownych powiadomień, że przyjadę u niej spać na jedną noc, ledwo sobie mnie przypominała. Wraz z mężem rzeźbiarzem mieszkali w ogromnej willi i byli majętnymi, topowymi miejskim chałturnikami, dopiero po wyjęciu przeze mnie szampana ze zniszczonego plecaka i moich ceramicznych wyrobów jako prezentów jakoś się rozluźniła. Szczęśliwie uwolniłam się od podsuwanych mi katalogów, okropnych jej obrazów czekających na pochwały i wyszłam, obiegłam sentymentalnym truchtem Przemyśl od Zamku do Sanu, by zdążyć na umówioną godzinę pod blokiem.
Iwonka zjechała windą, wpadłyśmy sobie w ramiona, poszłyśmy w górę Słowackiego, kupiła po drodze kilka zniczy. Poustawiałyśmy te znicze pod kilkoma mogiłami krewnych, przed grobowcem moich pradziadków stanęłyśmy dłużej, bo mówiła, że ma tu jedno miejsce, czego zupełnie nie mogłam pojąć, gdyż byłam tak samo spokrewniona z nieboszczykami tego grobowca, co ona, ale nic nie mówiłam. Iwonka chodziła w tym mieście do podstawówki, a ja się tylko tu urodziłam i przyjeżdżałam do babci na wakacje. Widocznie jakoś miała większe prawa, szczególnie, że wiedziała o istnieniu tego grobowca, podczas gdy mnie nigdy na cmentarz nie zaprowadzono i znałam tych wszystkich krewnych nieboszczyków tylko z fotografii.
Potem wracaliśmy z powrotem w dół Słowackiego, Iwonka narzekała na matkę, która miała 69 lat i nie pogodziła się z tym, że jej jedyna córka zabrała jej wnuki i wyjechała z Warszawy do Nowego Jorku, gdzie pracuje poniżej swoich kwalifikacji, jako absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, obsługuje aparaturę w ośrodku pacjentów w komie. Takich pracowników, jako ordynator szpitala pediatrycznego jej matka miała za nic, zgodnie z panującą komunistyczną konwencją w pracy, gdzie personelem niższego stopnia się gardziło i pomiatało.
Kiedy doszły do bloku Józi, Iwonka pożegnała się i zniknęła w drzwiach klatki schodowej, a ja wróciłam do malarki i jej obrazów, by rannym pociągiem wrócić do domu. Ot i całe moje spotkanie z tym grobowcem, o którym pisze Maciuś i prosi mnie, bym pomogła mu szczątki jego babci i prababci z cmentarza Północnego w Warszawie przenieść do rodzinnego grobowca. Ja, która nie chcę leżeć w żadnym grobie, która chcę być spalona i rozproszona w powietrzu lub w wodzie, ja mam się tym zająć.

***
Chciałem pójść na piechotę do cmentarza Północnego, ale pan Zygmunt mówi, że to za daleko. Pójdę na Stare Miasto i tam wsiądę w metro lub do autobusu. Po drodze zobaczę Warszawę idąc aleją „Solidarności”, skręcę w Żelazną, Andersa, Bielańską. Na Senatorskiej już zauważyłem wzmożony ruch, a pod kolumną Zygmunta mnóstwo ludzi. Krakowskie Przedmieście jest z obu stron obstawione barierkami i kordon policji pilnuje, by ludzie z chorągwiami i transparentami mogli swobodnie przejść z katedry do Pałacu Prezydenckiego. Ludzie zza barierek wymachują białymi różami, ciągle wybuchają tam jakieś kłótnie, a ja pytając ludzi co się dzieje, niewiele z tego wszystkiego rozumiem. Szybko uciekam z Placu Zamkowego, gdyż atmosfera zgromadzonego tłumu staje się coraz gorętsza i boję się tych okrzyków i gróźb.
Pani Józefa z Przemyśla pisze, że grobowiec jest w ruinie, a kuzynka mojej mamy, która mieszka na Górnym Śląsku pisze, że nie posiada żadnych uprawnień, by ingerować w sprawy grobu. Mamę pochowaliśmy dwa lata temu w Doylestown na cmentarzu przy Narodowym Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Pensylwanii. Siedmiometrowa postać Jana Pawła II z granitu zawsze wita nas, jak idziemy do kościoła na mszę, którą opłaca tata raz w miesiącu i jeździmy na nią całą naszą czwórka i do grobu mamy w trzygodzinnych korkach z Nowego Yorku w dniach, kiedy nie ma delegacji rządowych z Polski nawiedzających tablicę na obeliskiem upamiętniającym tragedię smoleńską ze zdjęciem prezydenckiej pary, gdyż trwałoby to jeszcze dłużej. Ale tak to jest, jak tata nie może pogodzić się ze śmiercią mamy i właściwie sam wpadł na pomysł, by grób na cmentarzu Północnym zlikwidować, bo jest brzydki i przenieść do Przemyśla, gdyż mama za życia często o tym mówiła, ale on to zaniedbał.
Tata jest bardzo pobożny, kościół św. Wojciecha naszej parafii na Queensie stał się jego drugim domem, tam, gdzie opłacał mi naukę w Szkole Języka Polskiego im. św. Wojciecha i wraz z uczniami tej szkoły występowałem na imprezach Kongresu Polonii Amerykańskiej, w Paradzie Pułaskiego, na obchodach 3 Maja w Amerykańskiej Częstochowie i wydarzeniach Polonii Filadelfijskiej. Dlatego, skoro w Polsce nareszcie mówi się oficjalnie wszystko, czego nauczono mnie w Polskiej Szkole i jest teraz realizowane – patriotyzm przedwojenny – nie rozumiem, co ciocia mi pisze i dlaczego jej się nie podobają dzisiejsze rządy. Dlatego za radą taty, odjąłem ciocię od znajomych z Facebooka i jednak jej nie odwiedzę, gdyż, jak pisze mi ciocia, od kiedy zapanował w kościele Ojciec Rydzyk, nie chodzi do kościoła i nie przyjmuje w domu noworocznej kolędy. A, za radą taty, nie chcę jej złych wpływów.

****
Ach, odjął mnie od znajomych na Facebooku! Jest taki podobny nie do Iwonki, ale do brata swojego ojca. Poznałam go, jak też miał 20 lat i mieszkał jako student na Ursynowie z rodziną swojego brata. Wtedy leciałam samolotem do Warszawy, by moje małe dzieci mogły powiedzieć w szkole i przedszkolu, że leciały samolotem. Skorzystaliśmy z tego, że w Pyrzowicach „LOT” uruchomił połączenie z Warszawą dla cywilów. Wymieniłam kilka listów z Iwonką powiadamiając ją, że przylecę, że to taki prezent dla synów na Dzień Dziecka i że będę u niej jeden dzień, wrócimy nazajutrz pociągiem.
I kiedy dotarliśmy na Ursynów spoceni i zmęczeni, otworzył nam ten czarnowłosy, ładny chłopak i nie chciał nas wpuścić. Dopiero po dobrym kwadransie, kiedy zdesperowana już podniosłam głos, Iwonka wychyliła się zza jego pleców w przedpokoju i nas wpuściła. Oszołomiona, liczyłam na lepsze powitanie, ale i tak byłam szczęśliwa, że będziemy mieli gdzie spać.
Potem zaczęła się uciążliwa korespondencja z matką Iwonki, Haliną, moją ciotką, którą pamiętałam z wakacyjnych spotkań z Przemyślu na ciuchach. Była piękną, wyniosłą kobietą, której moja mama nie lubiła, gdyż, jak głosiła plotka, chętnie zarabiała lecząc chore dzieci w Przemyślu będąc tu na urlopie, ale kazała sobie przysyłać taksówkę , nawet, jak mały gorączkujący pacjent mieszkał bardzo blisko jej domu. Ale, kiedy sprzedawano dom rodzinny mojego i Iwonki dziadka, by kupić Iwonce mieszkanie na Ursynowie, mama zaraz zrzekła się notarialnie praw do części swojego spadku na rzecz Haliny.
Halina w listach narzekała na Iwonkę, że ją opuściła, że zabrała jej cały spadek, że musi w małym mieszkanku na Świerczewskiego, której nazwę potem przemianowano na „Solidarności” mieszkać wśród paczek, których jeszcze nie zabrali do Nowego Jorku, że całe szczęście zmarł ten mały nieszczęśnik, chory roczny wnuczek który miał genetyczne wady właśnie po rodzinie męża Iwonki i że „bomba”, Iwonka jest w kolejnej ciąży. Jednak listy z biegiem lat stawały się coraz mniej czytelne.
Kiedy będąc w Warszawie pojechałam do niej, długo nie otwierała mi drzwi i nawet pies, który, jak się okazało, był z nią w środku, nie wydał żadnego dźwięku. Po pół godzinie stania przed judaszem zdecydowała się mi otworzyć.
Była niespotykanie gruba, mieszkanie rzeczywiście obstawione było kartonowymi pudłami i poruszała się w nim z niemałym trudem. Zrobiła mi jajecznicę, a ja jej poradziłam, żeby poszła do psychiatry, bo pewnie ma depresję i tak potem zrobiła.

*****
Jestem w Przemyślu od dwóch dni i próbuję doprowadzić te groby do jako takiego wyglądu, ale wszystko się sypie. Owinąłem figurę Matki Boskiej na grobie pradziadka taśmą klejącą, gdyż odpadały jej stopy. Grobowiec, gdzie ma być pochowana moja prababcia Janka i babcia Halina jest bardzo piękny, ma kolumny i latarnie, ale musiałem cały dzień zeskrobywać mech z piaskowca i teraz jako tako wygląda, ale musi być remontowany. Ojciec przylatuje do swojego brata na Mazury za tydzień i chce połowę domu rodzinnego, który mu się po rodzicach należy, i będę mógł częściej bywać w Polsce, która mi się bardzo podoba.
Zaraz mam pociąg do Giżycka i jeszcze tu wrócę. Przemyśl jest taki piękny.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2017, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *