Lata sześćdziesiąte. Krystyna (11)

Irena Dziedzic była tylko o rok młodsza od Krystyny, była ze Lwowa i Krystyna każdorazowo w telefonicznej rozmowie z Zosią, zachwycała się jej przedwojennymi manierami, strojami i fryzurą. Dziedzic już od dwóch lat prowadziła Dziennik Telewizyjny, i także raz na dwa tygodnie „Tele- Echo” na wzór francuskiego „Tele-Paris”. Zawsze była jak spod igły, zawsze elegancka i uśmiechnięta, co w Polsce Ludowej, gdzie wszystko było ludowe, było jak haust świeżego powietrza. Zosia cierpliwie przeczekiwała wynurzenia Krystyny. Ważyła już ponad 100 kilogramów i w dalszym ciągu tyła borykając się z jaskrą, cukrzycą i chorobami serca. Bracia lekarze umieścili już ją w krakowskiej klinice, gdzie nocami nie miała dostępu do lodówki, a teraz po powrocie do domu nadrabiała zaległości i kłóciła się z Józkiem. Przeczekiwała, by o tym wszystkim opowiedzieć Krystynie, także i o tym nowym zmartwieniu dotyczącym jej syna Olka, którego Krystyna była matką chrzestną.
– Wyobraź sobie, że się zupełnie nie uczy! Tylko ogląda „Czterech pancernych”, przynosi z podwórka pistolety i karabiny zrobione z gałęzi, a obiad je tylko w hełmofonie w menażkach używanych przez Józka na pikniku w Świerklańcu, gdzie jeździli na biwak, kiedy Olek był mały. Nieustanie okupuje łazienkę, którą traktuje jak czołg Rudy 102!
Od kiedy w telewizji od 9 maja pojawił się serial o czołgu, czterech czołgistach i wilczurze Szariku, Krystyna miała święty spokój, bo ani Ewa, ani Andrzej, który już był mocno przez zespoły rockandrollowe pacyfistycznie zindoktrynowany go nie oglądali, a przecież niedawno, jak się popsuł telewizor, to potrafili pójść do Koniecznej piętro niżej, by kolejny odcinek „Znaku Zorro” zobaczyć . Toteż bagatelizowała niepokoje Zosi, wiedziała, że starsza siostra Maja jest najlepszą uczennicą w ogólniaku i przecież niepojęte by było, by brat był gorszy. Ot, taki wiek, pocieszała Zosię Krystyna wiedząc, że w pawilonówce, do której po znajomości Józka z koleżanką z dzieciństwa, będącą teraz wicedyrektorką, dali Olka, nie dopuszczą, by się źle uczył. Zresztą, Krystyna nigdy nie miała takiego problemu, Ewa wracała teraz koło piątej wieczorem, a wychodziła po siódmej rano, Andrzej znikał na całe dnie, a jednak na wywiadówkach jej dzieci były tylko chwalone i nie mogła uwierzyć, że zdarzyło się to jej przyjaciółce Zosi.
Krystyna zresztą pogrążała się, podobnie jak jej chrześniak Olek coraz bardziej w fikcyjnym świecie telewizji, którego tak naprawdę nie było. Na święta Bożego Narodzenia przed południem oglądała z dziećmi w piżamach przedwojenne polskie filmy, dzieciom się wcale nie podobały, ale ona chłonęła je, przywoływały wspomnienia z lat młodości, kiedy Wanda z Iśką małą Krystynę przemycały do kina, by nikt nie doniósł dyrektorce żeńskiego gimnazjum im. Marii Konopnickiej w Przemyślu, że jej uczennica przebywa w kinie, mimo, że były to tylko niegroźne moralnie komedie. Teraz miała okazję zobaczyć Jadwigę Smosarską i Eugeniusza Bodo w intymnych sytuacjach, zakazanych jej nawet przez matkę i ciotkę. Te klimaty inteligentnego świata, który bezpowrotnie minął odnajdywała właśnie u Ireny Dziedzic i w „Kabarecie Starszych Panów”, a nawet w „Pegazie”, gdzie pokazywano trochę świata zachodniego będącego jakąś jednak kontynuacją tego, co zabrała Polsce wojna, co nie zgadzało się z komunistyczną propagandą wieszczącą koniec tego świata i nastanie epoki ludowości na całej kuli ziemskiej. „Pegaz” pokazał zezowatego Sartre’a, Steinbecka i Cocteau mówiących po przetłumaczeniu przez lektora zupełnie zrozumiałym, ludzkim językiem, nie takim, jakim mówiono w „Dzienniku Telewizyjnym” i w dodanej teraz jeszcze w godzinach popołudniowych „Panoramie”. „Pegaz” był w soboty o 20 i zawsze coś z tego, o czym mówiono w Wolnej Europie było, nawet fragmenty występów Elli Fitzgerald w sali kongresowej i Rolling Stonesów.

W styczniu 1966 roku wpłacono na konto Krystyny i Rudka w oddziale Banku Polskiej Kasy Opieki S.A. na Pocztowej 320 kubańskich peso i zamieniono na 192 dolary, które to pieniądze Krystyna mogła dostać tylko w bonach towarowych i zamienić je na zakupy w sklepie PKO na Morcinka. Wiedziała, że tylko tam kupując lakier do włosów i paznokci, szminkę, tusz do rzęs, koronkowe sukienki, kolorowe pończochy oraz sweterki z perlonu i torebki ze skaju, a nawet dwukolorową pastę do zębów Signal upodobnić się może do Ireny Dziedzic, jednak tego nigdy nie zrobiła. Podjęte bony towarowe zamieniła na prezenty dla Kubańczyków, co akurat starczyło, gdyż Rudek polecił przywieźć konkretne rzeczy, które jeśli były w sklepach, to tylko za łapówki, co na jedno wychodziło. Prezenty wożone do rodzin do Stanów Zjednoczonych kupowane w nowym pawilonie Cepelii na Koszutce nie miały u Kubańczyków zupełnie sensu, a były tak samo drogie, jak potrzebne im kosmetyki i ciuchy w PKO.
Krystyna miała na przygotowania do wyjazdu pół roku i przygotowywała się do niego starannie. Jeśli istniał jeszcze gdzieś inny świat to właśnie tam, mimo, że gminne żony dyplomatów polskich w ambasadzie nie umywały się do Ireny Dziedzic.

Krystynie dla poznania świata w którym żyła pozostawały jedynie gazety, które i tak musiała kupować, gdyż przysyłany z Przemyśla „Przekrój” nie starczał na obowiązkową makulaturę jaką dzieci musiały okresowo zanosić do szkoły, a papieru toaletowego coraz częściej nie dawało się kupić. Robiła to niechętnie, zwłaszcza po wykonanej w marcu karze śmierci na warszawskim dyrektorze Miejskiego Handlu Mięsem Stanisławie Wawrzeckim bała się do nich zaglądać. Jednak tylko czytanie gazet umożliwiło jej wybór artykułów, podczas gdy w „Dzienniku Telewizyjnym” musiałby wchłonąć całą informacje złożoną głównie z posiedzeń egzekutyw partyjnych, państwowych akademii i festynów. W gazetach mogła czytać swoje ulubione kryminały amerykańskie w odcinkach, które wycinała i latem zawoziła do ciotce i matce do Przemyśla. Ale nie mniej intrygujące były mrożące krew w żyłach afery opisywane przez „Dziennik Zachodni”, które niczym rak toczyły ludowe państwo.
I tak kierowniczkę kiosku „Ruchu” Katowicach zamieszkałą w Szopienicach na ulicy Bieruta skazano na 2 lat więzienia, 8 tysięcy grzywny, utratę praw publicznych, obywatelskich i honorowych za to, że zrobiła manko i upozorowała włamanie.
Przy ulicy Szewczenki 4 w Katowicach MO nakryło tajną przetwórnię ryb „Węgorz” będącą własnością kapitalisty, który zatrudniał mnóstwo ludzi, a ci za łapówki dostarczali mu od dyrektorów państwowych przedsiębiorstw (nie do dostania w wolnej sprzedaży w dużych ilościach) tran, ocet , olej i zwozili do tej przetwórni niezbędne komponenty do produkcji marynat i konserw. Ponieważ trwało to kilka lat, zachwycała Krystynę wielbiącą wszelkie zagadki kryminalne ta właśnie nieuchwytność jak ich w artykule nazwano, spekulantów i romantyczna postać specjalisty od ryb.
Został skazany na 13 lat więzienia i wysoką grzywnę.
Długa lista skazanych na wieloletnie więzienie zawierała afera chałupników pracujący dla PSS szyjących damskie płaszcze, którzy potrafili z powierzonych materiałów wygospodarować jeszcze więcej płaszczy i sprzedać je bez żadnych faktur w sklepie przy 3 Maja oraz w spółdzielczym domu towarowym “Zenit”. Kierowniczka stoiska konfekcji damskiej od każdego sprzedanego płaszcza dostawała 230 złotych od szefa gangu chałupniczego i jak wykazało śledztwo, sprzedała ich aż 150.
W “Zenicie”, jak przy okazji wykryto, na lewo sprzedawała też płaszcze Spółdzielnia Pracy Odzieżowej „Dom Pracy” w Warszawie.
Tylko 10 i 7 lat więzienia dostali wykryci szpiedzy zachodnioniemieccy, małżeństwo z Kostrzynia, którzy w ostatniej chwili okazali skruchę, stąd tak niski wyrok.
20 pracowników Centralnego Zarządu Ceł w Warszawie, kolejowego i lotniczego wywiozło z Polski 43 tysięcy dolarów USA i przywiozło za to z Francji, NRF i Włoch różne towary. Udowodniono łapówki na 50 tysięcy złotych za odprawy celne samochodów kupionych od pracowników zagranicznych oraz za 20 aparatów fotograficznych. Krystyna dowiadywała się, gdzie ukrywano podczas przemytu zarówno pieniądze, jak i sweterki (4 tysiące swetrów!), lakiery do włosów, kolorowe pończochy i sztuczne rzęsy, czyli wszystko, co Irena Dziedzic miała na sobie prezentując to całej Polsce na telewizyjnym ekranie, a co w sklepie było nie do dostania. Gdzie się zaopatrywała? Czy w takim razie nie powinna być oskarżona za współudział w przestępstwie?
Takie i inne myśli krążyły po głowie Krystyny kiedy kończyła już czytać przy porannej kawie zapaliwszy papierosa „Damskiego” po tym, jak dzieci już poszły do szkoły.
Czytała jednak dalej. Trzynastu kierowników piekarń Gliwickich Zakładów Przemysłu Piekarniczego nie wpisywało do raportów dziennych całego wypieku chleba i na lewo sprzedawało bez faktur chleb i bułki w sklepach, kradnąc tym sposobem mąkę i bułkę tartą.
Równocześnie „ Dziennik Zachodni” informował, że skutkiem ciągłego dotykania i przebierania kupujących, bochenki ulegają deformacji i w związku z tym Zakłady Piekarnicze w Katowicach wprowadzają druciane pojemniki do transportu pieczywa i pozostawiania ich w sklepach, co uniemożliwi dostęp do nich brudnych rąk. Na razie, z powodu braku większej liczby pojemników, dostaną je tylko dwa sklepy: gigant przy Dzierżyńskiego i piekarnia przy Młyńskiej.

Rudek polecił Krystynie , by kupiła mu spodnie i elektryczną maszynkę no golenia.
Andrychowskie Zakłady Przemysłu Bawełnianego zaczęły produkować tkaniny z domieszką włókien syntetycznych i miała nadzieję kupić niemnące spodnie elanowe w sklepie wojskowym na Morcinka. Wyszła więc z domu. Na placu Grunwaldzkim stał olbrzymi spychacz – buldożer, traktor i mnóstwo ciężarówek – wywrotek. Panował okropny hałas, maszyny Świętochłowickiego Przedsiębiorstwa Ciężkiego Sprzętu Budowlanego Przemysłu Węglowego po przerwie śniadaniowej zaczęły pracować. W wojskowym sklepie musiała się przekrzykiwać z ekspedientką. Właśnie rzucili krótkie, czarne śniegowce na obcasie i na zamek błyskawiczny wyprodukowane przez Zakłady Chemiczne „Oświęcim” z polskiego lateksu, czym się ucieszyła, nigdzie nie można było dostać butów na deszcz. Spodnie kupiła za duże, ale postanowiła je skrócić i zwęzić, bo szukanie na mieście spodni pasujących i tak byłoby o wiele większą fatygą. Odwiedziła niedawno wybudowane pawilony za Niebieskimi Blokami, gdzie otwarto „Eldom”. Po drodze zajrzała do „Diany”, która z cukierni zamieniła się w bar mleczny, i nawet w godzinach rannych można tu było kupić obiad.
Jak donosiły gazety, katowiczanie żyli coraz wygodniej i nowocześniej: w bieżącym roku już na 3 mieszkania przypadały 2 pralki, a w co szóstym stała lodówka. I teraz w „Eldomie można było to wszystko kupić. Dla tych gospodarstw, które nie miały elektryczności stały pralki poruszane na korby. Stały odkurzacze polskie i z NRD, froterki do parkietów z ZSRR, kuchenki gazowe i bojlery z NRD i Jugosławii, walizkowe wieloczynnościowe maszyny do szycia, wyciskarki do soków z jarzyn i owoców bułgarskie i jugosłowiańskie. Ale Krystyna nie dawała się nabrać, bo wszystkie te cudowności były jedynie na wystawach niczym w wioskach potiomkinowskich, gdyż był przepis, że z wystawy nie wolno sprzedawać towarów. A nowoczesny salon miał oszklone ściany frontowe i wszystko było wystawą.
Z elektrycznymi maszynkami do golenia też był problem. Tych z NRD było nawet kilka rodzajów. Salon ,,Eldomu” sprzedawał je na specjalnym stoisku, gdzie przeszkolone przez niemieckie firmy ekspedientki instruowały klientów jak mają się nimi posługiwać. Ale to było, jak powiedziała Krystynie kierowniczka sklepu, w ubiegłym tygodniu. Nie została ani jedna maszynka do golenia. Krystyna wróciła na Morcinka i obok sklepu PKO kupiła Rudkowi w drogerii żyletki Rwa Lux i nowy pędzel.
Pamiętając czasy przedwojenne i okupację, Krystyna pomyślała, że to wszystko przypomina jakiś alarmujący, chwilowy stan, kiedy czytać trzeba tony makulatury, by się dowiedzieć, co gdzie jest i kiedy, w jakim sklepie i jak długo tam będzie i kiedy zniknie, by pojawić się w innym krańcu miasta. Stan ten trwał latami, a ona się do niego nie przyzwyczaiła. Budowano nowy dworzec kolejkowy i w związku z wyburzeniami zamknięto Delikatesy dworcowe, 2-zmianowy sklep spożywczy na przeciwko kina „Rialto”, cukierniczy przy Kościuszki. Mleko zaczęto sprzedawać przy Armii Czerwonej 1, na 3 Maja 36, i na Granicznej teraz do godzin tylko popołudniowych. Od wiosny w 15 sklepach sprzedawano napoje mleczne, a w Delikatesach przy ul. Armii Czerwonej koktajle mleczne miksowane z prawdziwych owoców w mikserach. Postulowano, by chociaż dwa sklepy w Katowicach miały dyżury nocne, ale jeszcze nic nie ustalono.
A w SAM-ach były w dalszym ciągu kilometrowe kolejki.

Musiała szczegółowo zapoznać się z przepisami celnymi, które zmieniły się w marcu i zrezygnować z zabrania już przygotowanych rzeczy, o które prosił Rudek. Wartość upominków nie mogła przekraczać tysiąca złotych. Żywności można było wywieźć do 8 kilogramów, w tym tylko 2 kilogramy wyrobów mięsnych. Nie wolno było wywozić spirytusu, tylko dwa litry wódki i 2 litry wina oraz 250 sztuk papierosów. Całe szczęście, że „Smiena” Andrzeja się popsuła, gdyż mogły ją wywieźć, ale musiałby ją po powrocie pokazać, że przywozi. Innych zabronionych rzeczy, jak kamery, maszyny do pisania po prostu nie mieli.

W sobotą wielkanocną z zachwytem Krystyna zobaczyła widziany tuż przed wybuchem wojny film „Barbara Radziwiłłówna” z Jadwigą Smosarską, Witoldem Zacharewiczem i Leną Żelichowską, a w pierwszy dzień świąt „Dziewczęta z Nowolipek” z Elżbietą Barszczewską, Mieczysławą Ćwiklińską, Jadwigą Andrzejewską i Kazimierzem Junoszą-Stępowskim.
Kiedy w kwietniu Wolna Europa podała, że Watykan zaproponował przyjazd papieża do Polski na uroczystości milenijne w maju, a rząd odmówił, Krystyna miała już dość tych religijnych wojen, szczególnie, że proboszcza z parafii na Koszutce aresztowano. Kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, którą wożono po miastach „Żukiem” miała dotrzeć na Koszutkę we wrześniu i cała parafia się na te uroczystości cały czas przygotowywała. Krystyna wiedziała, że będzie wtedy na Kubie i odetchnęła z ulgą. Nie znosiła wszelkich przejawów dewocji, ale regularnie chodziła w każdą niedzielę do kościoła i ubolewała, że Ewa, wracająca późno do domu nie chodzi już na religię. Andrzej zakończył kościelne sprawy wraz z dostaniem dokumentu z bierzmowania.
Rozmyślała jeszcze o tym wszystkim, kiedy samolot zniżał się już nad Hawaną i kiedy poczuła znane jej, oklejające ciało wilgotne powietrze lotniska, odcięła się mentalnie od spraw Polski Ludowej, od jej ludowego katolicyzmu jak i od problemów ludowego rządu i skierowała uwagę na leniwie kołyszące się palmy.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata sześćdziesiąte. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *