Lata sześćdziesiąte. Wanda (7)

Lekarz nakazał Wandzie w dalszym ciągu mielić sałatę przez maszynkę do mięsa i jeść jak najwięcej główek, ale najbardziej skutkowały środki uspokajające. W bezsenne noce Wanda potrafiła przeczytać grubą powieść i zjeść pozostały z jej imienin tort, tłumacząc się przed sobą, że ma chore gardło, na które kojąco działa masa migdałowa. Ale musiała wziąć się w garść, gdyż Krystyna zapowiedziała przyjazd na wakacje z dziećmi i trzeba było odnowić pokój i się do wakacji przygotować. W grudniu ubiegłego roku otworzono w Przemyślu Klub Międzynarodowej Prasy i Książki na ulicy Kościuszki i Wanda ucieszyła się, że dzieci tym razem nie będą się tak nudzić.

Załatwiała zaległe sprawy administracji kamienicy. W 1965 czynsze poszły w górę, kazano pobierać 2,30 zł. za 1 m2 powierzchni użytkowej miesięcznie i Wanda musiała przeliczać płatności wszystkich lokatorów.
Wiosna była zimna i musiała palić w piecu, przy którym i tak było zimno jak w psiarni. Rebenowa z dołu pojechała do Nowej Zelandii i nie paliła, przysyłała tylko wraz z świątecznymi życzeniami w kopercie dolary z prośbą, by Wanda przyjęła je jako czynsz. Rebenowa była po obozie koncentracyjnym i Wanda starała się zawsze pójść jej na rękę, szczególnie, że jak przyjeżdżała z Nowej Zelandii, przywoziła piękne ciuchy, które kupowała dla Krysi i Ewy w ciemno. Aksamity i jedwabne welury były tak piękne, że nadawały się na różne przeróbki bez względu na krój i rozmiar.
W maju ciągle lało, nie było zimnej Zośki, ale było cały czas chłodno. Prymas Wyszyński powołał Ogólnopolski Komitet Tysiąclecia i określono harmonogram obchodów roku jubileuszowego w poszczególnych diecezjach. Parafie nawiedzała kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, co łączyło się z uroczystościami przyjęcia i pożegnania obrazu, mającego przygotować parafian na uroczystości główne w Gnieźnie w przyszłym roku. Do Przemyśla obraz miał zawitać dopiero za dwa lata, ale już razem z Leśką śledziły peregrynację świętego obrazu, jego „pocałunku” z oryginałem z nasłuchów Wolnej Europy.
Śmierć w maju Marii Dąbrowskiej, która bohatersko zakazała w testamencie państwowego pogrzebu, co zostało przez Wandę i Leśkę przyjęte z entuzjazmem. Przed oficjalnym pochówkiem na Powązkach mszę za zmarłą celebrowano w Katedrze w Warszawie. Wanda wiedziała z Wolnej Europy, że Maria Dąbrowska wolała nawet, podobnie jak jej babcia Bieńkowska zabór austriacki, w którym były swobody i obfitość, niż Polskę dzisiejszą pod sowieckim butem.
W przemyskich sklepach umieszczano na widocznych miejscach napisy: “Prosimy klientów, by wpisywali swe uwagi do książki skarg i wniosków”, ale pozyskiwanie towarów odbywało się i tak poza ladą. Tabuny turystów nawiedzających Przemyśl w drodze do Bieszczad ogałacały półki z zup w proszku i paprykarza szczecińskiego, poza sklepami spożywczymi rozpaczliwie szukano tu namiotów, plecaków, worków turystycznych, lamp naftowych, nafty, świeczek, butli gazowych, ubrań sportowych, skórzanych butów, termosów, manierek, kocherów, menażek, plastikowych butelek, turystycznych kompletów garnków aluminiowych.
Emil wiedział, kiedy pójść na Franciszkańską i ustawić się w kolejce w sklepie “22 Lipca, dawniej E. Wedel” mimo, że terminy rzucania towaru do sklepów były trzymane w tajemnicy. Z Franciszkańskiej nie tylko przynosił triumfalnie ptasie mleczko, torciki wedlowskie, ale z Delikatesów nawet to, co można było kupić tylko w sklepach PKO: „Żubrówkę”, “Jarzębiak”, „Soplicę” i “Winiak”, a także „Cherry Cordial”, “Krupnik” i „Blackberry Liqueur”. W czasie, kiedy Emil nie przyniósł jeszcze nowych dostaw, piły z Ginalską spirytus pomieszany z sokiem, który Wanda robiła z porzeczek, malin i wiśni rosnących w ogrodzie.
Nie zrażały Emila ani przeciągające się częste remanenty sklepowe, ani sprzedaż wiązana, polegająca na przymusowym kupowaniu towaru który „nie schodził”, z tym pożądanym i niezbędnym. Codziennie wyruszał na zakupy z pełną ufności energią w swój spryt i pomysłowość, nie dawał się oszukiwać na wadze ani rentgenom do prześwietlania jaj, ani przekupkom na targu, które też chciały mu zepsute jaja wcisnąć. Biały twaróg degustował z końców noży podsuwanych mu przez przekupki i długo próbował zanim zdecydował, który ser w pełni zadowoli Wandę. Przynosił też z targu wiązankę kwiatów i zawsze świeże kwiaty od wiosny stały w salonie.
30 maja odbyło się głosowanie do Sejmu i Rad Narodowych. Jedyną możliwością było zagłosowanie na program Frontu Jedności Narodu. Nikt z nich nie miał pojęcia, co to za program i mimo drobiazgowego oglądania telewizji nie sposób było zrozumieć o co komunistom w nim chodzi. Sam Gomułka zaapelował o głosowanie „bez skreśleń”. Byli tak przestraszeni, że nie wchodzili za zasłonkę, gdzie można było skreślać do woli i wypisywać różne świństwa pod adresem władzy. Ale nikt za zasłonkę nie wchodził. Posłusznie wsunęli do koperty białą, kremową i różową kartkę z nie znanymi sobie nazwiskami, o których nie chcieli także nic wiedzieć.
Wieczorem w telewizji oglądali, jak w otoczeniu reporterów Kroniki Filmowej, Polskiego Radia i Telewizji Władysław Gomułka, jego żona Zofia i syn Ryszard dostają karty do głosowania, wkładają je do koperty, podchodzą do urny i wrzucają. Potem ZMS-owcy i harcerze witają Gomułkę kwiatami i prowadzą na wystawę fotograficzną „Lato harcerskie”. Gomułka niby przypadkiem mówi kilka słów do mikrofonu w odpowiedzi na zapytanie na kogo głosował. Mówi, że głosował Na Front Jedności Narodu. Dodaje, że wie, że wyborcy orientują się, co zawiera program Frontu Jedności Narodu z kampanii przedwyborczej.
Mimo wszystko Wanda uwielbiała telewizję i wszystkich spikerów. W chwilach euforii zdolna była swoim pięknym, przedwojennym pismem zakwestionować pewne wypowiedzi ulubionej spikerki i wysłać list do Warszawy na Woronicza. Nie dostawszy nigdy odpowiedzi zaklinała się, że po wysłaniu listu spikerka skierowała pewne zdania tylko do niej i znacząco na nią patrzyła. Wanda wiedziała, że spikerka samowolnie nie może niczego wypowiedzieć publicznie i była jej za ten widomy znak bardzo wdzięczna.
Jej ulubione programy, „Sfinks”, „Kobra” i serial z „Kapitanem Klossem” były na czas wakacji zawieszone, natomiast rozwodzono się wszędzie nad talentem żony premiera Cyrankiewicza poświęcając całe szpalty czasopism i czas w telewizji. Bardzo się nabijały z Niny Andrycz, Ginalska nawet ją celnie parodiowała pijąc przy ceratowym stole w kuchni kolejny kieliszek „mamy z tatą”, czyli spirytusu z sokiem. Tymczasem wychwalające pod niebiosa heroiczne życie Niny Andrycz, która potrafiła łączyć teatr z rautami z Chruszczowem w Moskwie było godne tylko pozazdroszczenia, gdyż Nina Andrycz nie tyła.
„ W kuluarach już się mówi o dodatkowej pracy artystki nad poskromieniem świątecznego apetytu ze względu na strój bohaterki, która występując w spodniach, musi zadbać o wyjątkową smukłość.” – donosiły gazety.
Niestety wszystkie trzy – sąsiadka z piętra wyżej Gina Ginalska, Leśka i jej siostra Wanda z biegiem lat przybierały na wadze. Wanda, która zeszczuplała w czasie okupacji 40 kilogramów ważyła teraz o wiele więcej niż przed wojną.
Nim przybyły wnuki z Katowic z Krysią, do Przemyśla zjechał syn Wandy Leszek i przywiózł dziesięcioletnią Mirkę, która nie czekała na świadectwo szkolne i zabrała się z ojcem, by zostać w Przemyślu resztki czerwca i lipiec. Leszek też utył we Wrocławiu i Wanda czuła się zawsze lepiej wśród grubasów. Jedynie widok tyczkowatego Emila psuł jej nastrój, szczególnie, że Emil jadł o wiele więcej niż wszyscy, nigdy się nie odchudzał i nie ograniczał.
Leszek opowiedział o Dniach Zwycięstwa we Wrocławiu, do którego zjechała cała generalicja sowiecka, delegacja Armii Radzieckiej z marszałkiem wojsk pancernych Pawłem Pawłowiczem Połubojarowem i żołnierze Pierwszej i Drugiej Armii Wojska Polskiego. Na wrocławskim polu marsowym byli harcerze i uczniowie szkół, też i Mirka ze szkołą i Leszek, który przeszedł w stopniu chorążego w korpusie oficerów piechoty Oficerskiej Szkoły Piechoty nr 1 imienia Tadeusza Kościuszki z Krakowa do Wrocławia. Wszystko było blisko ich domu, na Sępolnie.
Ale potem w telewizji Gomułka potępił episkopat polski, że nie uczcił 20-lecia zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami i powrotem Ziem Zachodnich do Macierzy i zaczęto się rozpisywać o tym, że Kościół polski jak i niemiecki nie uznaje granicy na Odrze i Nysie.

Wanda położyła trójkę wnuków i Krysię w swoim pokoju na podłodze na materacach dmuchanych i pierzynach, a Leszek spał w salonie na tapczanie Franciszka. Nazajutrz wszyscy poszli na ciuchy, a Wanda rozpaliła ogień pod węglową kuchnią i ugotowała obiad na sześć osób. Pomagał jej Emil, który gotował osobno obiad dla siebie i Leśki, ale w końcu wszystko wyszło razem na osiem osób i jak wrócili z ciuchów, jarzynowa, kotlety schabowe z młodą kapustą, młodymi kartoflami i sałatą, której Wanda nie zdążyła zmielić oraz upieczony wcześniej przez Emila makowiec czekały na nich w środkowym pokoju zwanym salonem.
Leszek kupił Ewie, czyli swojej chrzestnej, radio tranzystorowe od ruskich na klawisze, a Andrzej kupił sobie od nich najnowszy model aparatu fotograficznego „SMIENA 8”. Robił nim fotografie całe lato i dawał do wywołania wraz z odbitkami na Franciszkańską.
Leszek, jako pracownik miejskiej rady narodowej w wydziale kultury opowiedział przy stole że Panorama Racławicka już niedługo będzie we Wrocławiu do zobaczenia. Wszyscy się ucieszyli, szczególnie Krystyna, która zawsze we wrześniu była zwalniana z zajęć szkolnych, by móc pojechać z rodzicami na Targi Wschodnie do Lwowa. Ojciec obowiązkowo śledził tam wszystkie budowlane nowalijki, a Krystyna przywoziła sobie nową maskotkę, gdyż w ramach reklamy Franciszkowi dawano drewniane i filcowe zabawki. Potem szli obowiązkowo oglądać Panoramę Racławicką Wojciecha Kossaka i Jana Styki w specjalnie zbudowanym dla tego dzieła okrągłym budynku i na zakończenie dnia na ciastka do “George’a.” Po oddaniu przez władze radzieckie płótno nawinięto na bębny i złożono w magazynach Muzeum Śląskiego we Wrocławiu.
Leszek był tydzień i bankietom nie było końca. Jeszcze w pierwszym dniu jego pobytu, po ciuchach przyszła ciocia Isia, Janka, mecenas Janek brat Wandy i Leśki, ciągle też wpadała Ginalska.
Dzieci z Krystyną zaraz poszły nad San gdyż pogoda była przepiękna. Wanda dała im słoik z pokrajanymi w cienkie plasterki zielonymi ogórkami i pomidorami. Dodała posiekaną cebulkę i zalała wszystko śmietaną, osobno dała dla wszystkich srebrne widelce i sztangle, które zaraz rano Emil jeszcze ciepłe przyniósł z piekarni. Przekroiła, posmarowała je grubo masłem i przełożyła pokrojonymi w plasterki kotletami schabowymi. Spodziewała się ich powrotu dopiero za kilka godzin i wiedziała, że i tak wrócą piekielnie głodni. Obładowani kocem w kratę, termosem, gdyż Krystyna nie cierpiała zimnych napojów i zdobytej przez Emila Polo-Cocty. W Katowicach nie można jej było kupić, miała dodatek kofeiny, była musującym ciemno-brązowym napojem i podobnym do coca-coli.
San był płytki, upały wysuszyły go jeszcze bardziej, ale chłopcy budowali tam tamy i tworzyli miejsca, gdzie można było skakać na „główkę”. Andrzej robił salta i skakał z przemyskimi chłopcami, Ewa z Mirką i Krystyną pływały wzdłuż brzegu. Mirka chodziła na olimpijski basen na Sępolnie i nie ustępowała Ewie w pływaniu. Była bardzo piękną, czarnowłosą dziewczynką o niebieskich oczach i Ewa była w niej zakochana, cały czas ją rysowała. Razem chodziły bawić się do ogródka jordanowskiego, który powstał między kamienicą cioci Isi, a kamienicą babci Wandy. Pająkowa miała klucz do ogródka i wcześnie go otwierała, tak, że nim Wanda z Krystyną ugotowały obiad i zaplanowały wspólne wycieczki, one już były w tym ogrodzie gdzie były huśtawki i dzieci bawiły się w chowanego. Kika, mieszkająca naprzeciwko mieszkania Wandy opowiadała o szkole przemyskiej, która zawsze łączyła się z parafią, a dzieci poszczególnych parafii walczyły ze sobą. Jednak Ewa najbardziej lubiła przebywać sama w ogrodzie babci, pozostawiała wtedy Mirkę z podwórzowymi koleżankami i szła tam, gdzie nie było nikogo. Ogród był niewielkim kawałkiem ziemi, graniczył z wybetonowanym podwórzem przy którym wznosiła się sąsiednia kamienica z balkonami i otwartymi latem oknami. Podwórze przed wojną było pokryte materiałami budowlanymi, dziadek Franciszek zgromadził tam deski, piasek i cegły na budowę następnego członu kamienicy, ale wszystko w czasie wojny zostało rozgrabione. Teraz wskakiwał tam kot Ginalskiej, rzucał się na Ewę, wbijał paznokciami w sukienkę. Ewa, która nigdy nie bała się kotów nie wiedziała, dlaczego jest taki agresywny i jej nie lubi smuciła się tym bardzo. Jednak mimo tych napaści i zajętego już przez kota terytorium nie potrafiła odmówić sobie przyjemności przebywania samej w ogrodzie, do którego prowadziły podwójne, oszklone drzwi klatki schodowej zamykane na klucz. Do ciemnej sieni zza krętych schodów buchał żar ogrodu z oślepiającym oczy słońcem. W skwarze upalnego lata krzaki niedawno przekwitłych piwonii wydzielały jeszcze woń, która narkotycznie mieszała się z zapachem przejrzałych porzeczek i owocującego właśnie szpaleru malin wzdłuż ogrodzenia. Na małym drzewku dojrzewały wiśnie, jedyna jabłoń miała już małe jabłuszka i nie skoszona trawa sięgająca jej do pasa kwitła i pachniała. Zanim babcia zawołała ją z balkonu na obiad Ewa równoważyła się wewnętrznie, by móc sprostać tabunom ludzi, krewnych, sąsiadek i koleżanek babci, wszystkim którzy przewijali się przez ich mieszkanie. Potem po obiedzie Wanda wkładała jedwabne garsonki, letni kapelusz i rękawiczki. Podobnie ubierała się Leśka i tak z Emilem w jasnym garniturze szli do Bakończyc na spacer, a Andrzej co jakiś czas wstrzymywał pochód, by wszystkich fotografować. Wracając nigdy nie odmawiali sobie przyjemności wstąpienia do małej, prywatnej cukierni z jednym stolikiem w oficynie między ulicą Mickiewicza a Dworskiego.
Wieczorami grali w remika z Emiliem i Leśką, Leśka grała zawsze przeciwko swojemu mężowi i podawała karty na pantoflu pod stołem, a Emil nigdy się nie zorientował. Andrzej robił wypady na filmy na Zasanie do kina „Bałtyk”, ale nie chciał ich opowiadać. Nawet „Przeminęło z wiatrem” było nie do opowiedzenia, bo Ewa nie wiedziała co znaczy zniewolić kobietę, a Andrzej nie zamierzał jej tego wyjaśniać.
W sierpniu, kiedy Leszek powtórnie przyjechał zabrać córkę na wczasy do Świnoujścia, Andrzej z Ewą chodzili odwiedzać mieszkającą przy katedrze Jadzię, która była w wieku Ewy i właśnie dostała się do średniej szkoły muzycznej. Niestety, Jadzia musiała całymi dniami grać na fortepianie i niewiele pozostawało na cieszenie się jakimkolwiek towarzystwem. Andrzej zaczął umierać z nudów i z braku towarzystwa, tęsknić za swoimi szkolnymi kolegami i inną niż Szopen, muzyką. Zaczął drobiazgowo i systematycznie opisywać odbitki zdjęć na ich odwrocie, opatrując każdą z nich informacją o parametrach jakich zrobione było zdjęcie, ale kółka zębate Smieny starły się w końcu i przestały przewijać rolkę filmu, a Andrzej robić zdjęcia.
W telewizji pokazali wypadki w Watts i Andrzej w metrowej odległości od telewizora z powodu swojej postępującej krótkowzroczności śledził je z ogromną uwagą, gdyż wszystkie ważne zespoły muzyczne składały się z czarnoskórych muzyków i większość była z Los Angeles. Telewizja kibicowała Murzynom, pomstowała na potworne warunki ludności murzyńskiej i brutalnemu traktowaniu przez policję. Podawano, że już zginęło 28 osób, 600 rannych i 2 tys. aresztowano. Martin Luther King wsparł żądania czarnej ludności, z gubernatorem Brownem ustalili jakieś programy naprawcze, King miał zastrzeżenia co do brutalnych metod tłumienia buntu przez szefa policji Parkera, ale wszystko cały czas przysłaniały palące się domy, drzewa i samochody. Polscy reporterzy grzmieli, że ludność murzyńska żyje w straszliwej nędzy w getcie w Watts i panuje tu powszechne bezrobocie. Niestety, w kłębach dymu i pożarów nie można było zobaczyć w jakich domach mieszkają Murzyni,
w 5-dniowych zamieszkach zginęło 33 ludzi, w tym 27 Murzynów, rannych było 762 osób, a w więzieniu siedziało 2300 demonstrantów. Straty wyceniono na 175 milionów dolarów.

Krysia z dziećmi szykowali się do wyjazdu. Amerykańskie ciuchy kupione na targu wysłali paczkami razem z zeszytami szkolnymi. Wszystkie podręczniki dla szkół średnich były na talony i były w sprzedaży.
Zabrakło brulionów ale za zeszytami bezdrzewnymi Ewa stanęła w kolejce w papierniczym na Mickiewicza i dostała.
Wanda płakała jak wyjeżdżali.

Październik był jednym z najładniejszych miesięcy tego roku. Przemyśl powoli stygł i otrząsał się ze swojego wakacyjnego wigoru, wracał do pozycji sennego, małego miasteczka. Młodzież powoli autostopem, pociągami i autobusami wracała z Bieszczad. Milkły wieczorne pochody w podcieniach Rynku przy dźwiękach gitary, wygłupy studentów i pijackie, ordynarne zaśpiewy o Krupskiej co nie dała dupska, romantyczne o Beacie i wreszcie o jesiennym liściu, który przemówił, o pustych kopertach, które dzięki znikomym kosztom znaczków pocztowych można było słać do woli.
Wanda pogrążyła się w telewizyjnych wiadomościach, gdzie co wieczór pomstowano na jej ukochany kościół. Nie mogła zrozumieć ani orędzia biskupów, które było odczytane na ambonie u Reformatów, ani jego telewizyjnych przeciwników. W telewizji wypowiadali się poszkodowani i dotknięci tym listem. Seweryna Szmaglewska, autorka „Czarnych stóp” wymieniła wszystkie zbrodnie hitlerowskie i jako więźniarka Oświęcimia, a teraz członek Prezydium Rady Ochrony Pomników Męczeństwa i Pamięci opowiedziała o pacyfikowanych wsiach, palonych domach i karabinach maszynowych esesmanów wymierzonych w nagie ciała więźniów biegnących po śniegu. Potem pokazano w zakładach pracy, instytucjach, na wyższych uczelniach, na wsi, masówki przeciwko tezom orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich. Protestowali tramwajarze, budowniczowie kombinatów, studenci, profesorowie, mieszkańcy osiedli, Słuchacze Wieczorowej Szkoły Aktywu ZMS, Działacze Pałacu Młodzieży, stoczniowcy. Codziennie wymieniano nową grupę społeczną, która wiecowała, wygłaszała rezolucje i wyrażała sprzeciw. Podkreślano, że list episkopatu polskiego spotkał się z uznaniem i pochwałą dzienników zachodnioniemieckich,
19 grudnia u Reformatów przeczytano z ambony komunikat Sekretariatu Episkopatu, że list do biskupów niemieckich jest listem religijnym, nie politycznym, że Episkopat przemawiał w imieniu katolików, a nie w imieniu Narodu, że granice na Odrze i Nysie uważa za nienaruszalne i Wanda odetchnęła z ulgą.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *