Konkursy II (Port Wrocław 2008 konkurs „Nakręć wiersz”) odcinek 1

*

Namiot okazał się nie cyrkowym, a piwnym i świętość miejsca, zwanego Teatrem Polskim, z pięknym lustrzano niklowanym wystrojem profanował zapewne już od dłuższego czasu.
Wykwintny pub z miękkimi kanapami, przytulną ladą, nad którą wisiały kieliszki do góry dnem obrócone, odpowiednie do każdego z rodzajów luksusowych trunków stojących na półkach, a które blond młodzieniec o dużych błękitnych oczach serwował, należał jeszcze do terytorium teatru. Ale łączył się już ustawionymi stolikami na zewnątrz z tuż postawionym namiotem.
Namiot był najprawdopodobniej inicjatywą reklamową producentów piwa, oznaczony ich logiem i typowym standardowym wystrojem wszystkiego, co się z tzw. kulturą picia piwa łączy. A więc głównie kiełbasiany girl, wytwarzający tumany dymu, wlatującego wprost do nosów subtelnych poetów i poetek, które tłumnie, jak do Arki Noego wsączali się miarowo o oznaczonych porach spędów uczestników konkursu „Nakręć wiersz”.

Trzymająca w dłoniach papierowe kubki, w które za 4 zł wlano moczopędny płyn zwany piwem, wiara namiotowa stanowiła mozaikę różnorakich form kulturowych – od zakapturzonych długowłosych, po wygolonych punków, luzaków Hip-Hopu, po fioki i staruszki, chłopaków i ramoli, ludzi zniszczonych i udających niezniszczenie.
W tym wszystkim błyszczał jak odświeżająca i uszlachetniająca gwiazda pierścień na palcu Jacka Dehnela, który w nienagannym, szarym garniturze, czarnych skarpetkach i dzierżąc w dłoniach laseczkę, udawał, że nie siedzi w tym wysmakowanym stroju na ordynarnej, drewnianej ławie przeznaczonej nie dla dziedziców, a dla gminu.

Dla symetrii powieszono nad głowami jurorów, wtłoczonych w specjalnie dla nich wyniesione z teatru niklowane fotele ekran celowo przekazujący znikome szczątki wideoklipów, gdyż buchający w samo południe słoneczny żar walił bezwzględnie na półprzeźroczystą folię od zewnątrz.

Ale to jednak nam, osiemdziesięciu twórcom dostało się najbardziej za niechlujstwo i złe potraktowanie jurorów, którzy w zawoalowany, acz grzeczny sposób sygnalizowali, że ich estetyczno – mentalna cierpliwość była przy oglądaniu tych wytworów na wykończeniu.
Faktycznie, podane na prędze po trzy przykłady każdego z czterech jurorów świadczyły o tzw. bełkocie twórczym i bylejakości, ale jak jurorzy donosili, mimo wszystko, są to prace ciekawe.
Prawdziwe manto jurorzy sprawili tłumowi, który karnie stawił się na nieobowiązkowe, a nawet bezpłatne spotkanie, niewiadomo dlaczego nazwane warsztatami, gdzie każdy z jurorów dysponując 45 minutami, perswadował, co zrobiliśmy źle.

Dariusz Foks miał pretensje do wszystkich zgromadzonych autorów, że wybrali do nakręcenia wiersze swoje, a nie poetów, którzy poetami naprawdę są.
Nie wskazał wprawdzie na poetów urzędujących w Biurze Literackim, którzy niektórych, na przykład mnie, odstręczają już samą administracyjną, zaprzeczającą spontaniczności poezji, nazwą.
Ale wyciągnął tomik poezji jakiegoś poety sprzedawanego wraz z pismem literackim „Red” i przeczytał kilka wierszy, które właśnie na wideoklip się nadają.
Tak zawstydziwszy tych, co ośmielili się wyartykułować własne, a nie cudze potrzeby twórcze, posunął się do podania nam rewelacyjnego pomysłu, który teraz za darmo nam sprzedaje.
Otóż za niedługo (nam nie przysługiwało prawo do bezpłatnego wejścia na galę “Silesiusa”) odbędzie się uświetnianie Tadeusza Różewicza ogromną, kosztowną nagrodą. Radził nam Dariusz Foks udanie się z kamerą i za darmo pozyskanie epizodów z ceremonii wręczania, czym możemy za rok w czasie następnego konkursu jurorom zaimponować.

Reżyser Janusz Kondratiuk, poprzedzony tasiemcowym anonsem jego artystycznych sukcesów zawodowych, na wstępie oświadczył, że wyjawi nam za darmo, jakie są zasady kręcenia klipów dobrze: -„trzeba sobie uświadomić, że żadne zasady nie istnieją.”
Banały, jakie otrzymaliśmy potem odnośnie pracy twórczej były może pożądane dla małolatów, którzy zgłosili do konkursu filmy aparatem komórkowym, ale dla oszczędności tego tekstu je tutaj pominę. Dodam tylko, że reżyser Janusz Kondratiuk domagał się też od naszych klipów (w nawiasie zastrzegł, że zaręcza, że to towar mocno przereklamowany) ostrego seksu, bo jak powiedział, narracja idzie, idzie i w pewnym momencie się zatrzymuje. A musi iść na całość!
Oczywiście, nie namawia do pornografii, ale jeśli erotyka, to trzeba powiedzieć wszystko.

W tym kontekście dziwnie zabrzmiały słowa Jarosław Szody, równie uhonorowanego długą listą sukcesów przez filmowy przemysł domagające się w przyszłym roku twórczości dziecięcej, co natychmiast zilustrował pokazaniem potwornego filmiku o żabie wyprodukowanego przez ośmioletniego chłopca.

Ogromny mężczyzna w dredach, Mariusz Wilczyński, podobno twórca oprawy plastycznej telewizyjnej TVP KULTURA, preferował ludowe wycinanki i wszelkie kolaże.

Słowem, jurorzy wraz z konferansjerem tylko tak widzieli laureata przyszłorocznego konkursu, który po poprowadzonych tak warsztatach da plon stukrotny filmów. Jeśli już dzisiaj rozpoczniemy tworzyć, to roczna nad nimi cyzelerka da pożądany efekt.

Niestety jurorzy palcem nie kiwnęli, by się do jurorowania przygotować.
Nie tylko nie znali nazwisk twórców ani nazw zespołów, lekceważąco mówili numerami ciągle je myląc. Wątpliwe jest, czy 80 filmów – po trzy minuty każdy, co przecież daje w sumie raptem 4 godziny – zobaczyli. Prezentując w drugi dzień pokazu mój film, Jarosław Szoda dziwił się publicznie, że tam jakieś te same nazwiska, jakaś to może rodzina, ale on oczywiście nie wie, kto to jest, mimo, że wszystko w formularzu zgłoszeniowym trzeba było podać. A przecież prezentując jedynie dwa filmu w dniu, nie wiadomo do końca, czy jako przykłady pozytywne, czy negatywne, można było wszystko o autorach przeczytać i takiej pogardy nie pokazywać w kontekście nawet i tego, że musieliśmy się dowiedzieć, że ten, co anonsuje, co czyta, co prowadzi wszystko, ten konferansjer, ani nie filmowiec, ani poeta, to nikt inny, tylko pracownik „Krytyki Politycznej” przy wydawaniu książek Slavoja Žižka i znawca Lacana.

Spirala chwalenia rozkręcała się na całego za rogiem namiotu. Pysznili się tam galernicy polskiej poezji w zgranym, mafijnym zespole internetowego portalu Nieszuflady.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2008, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

23 odpowiedzi na Konkursy II (Port Wrocław 2008 konkurs „Nakręć wiersz”) odcinek 1

  1. buk pisze:

    W ten sygnet to, po przyklęknięciu, trzeba Dehnela całować?

  2. Ewa pisze:

    Wiesz Leszku, nie chciałabym być ani tendencyjna, ani złośliwa, cudownie tak sobie na blogu móc wszystko odreagować i sztuka jest takim oczyszczającym między innymi medium.

    Jacek Dehnel, rówieśnik mojego młodszego syna, lubi życie, lubi splendor wokół własnej osoby i to w foyer teatru było widoczne, czuł się tak jak ryba w wodzie i nie na darmo w dyskusjach w ringu z jego udziałem na środku pływała ryba w szklanej kuli.
    Niesprawiedliwe byłoby imputowanie temu młodemu człowiekowi zachowań niekonwencjonalnych i nadmierne puszenie, gdyż w gronie literackich przyjaciół, których niewątpliwie posiada (widoczne ciepłe relacje z Jolą Grosz), zachowuje się swobodnie i naturalnie.

    Ale, żeby nie pisać po próżnicy, to w tych tekstach o całym zdarzeniu, a piszę jeszcze dwa odcinki, które jest dla mnie w strukturze tym, co znam z mojego życia, jest zawsze podobne, nic mimo zmiany ustroju w relacjach dwóch stron – tych, którym hołd się oddaje i tych którzy go oddają mając nadzieję na wyterminowanie i wyhodowanie własnego zastępu hołdowników – nic się nie zmienia.

    Najśmieszniejsze w tym wszystkim było moje uczestnictwo przymusowe i tym zmuszenie mnie do hołdowania, gdy mój zużyty organizm odmawiał posłuszeństwa w 24 godzinnym maratonie oddawania hołdów temu, co mnie nie zachwyca.
    I kiedy zdesperowana zwróciłam się z błagalną prośbą do Janusza Kondratiuka, by mi uczciwie, jako człowiek równie przeterminowany biologicznie jak ja (wspomożony hotelem, darmowym żarciem na trzecim piętrze dla wybranych) z pytaniem, czy mogę odpuścić sobie dalsze hołdowanie bez szkody dla twórców filmu, którego jestem jedynym reprezentantem, odpowiedzi mi nie udzielił.

  3. buk pisze:

    Widzę Cię na jednym zdjęciu – ale nie siedzicie niby gladiatorzy pod namiotem w oczekiwaniu pojedynku, bo nie ma sceny ani publiczności, która byłaby dla was Zewnętrzem. Sami sobie wnętrzem i zewnętrzem. Zresztą, nie wiem, co o tym myśleć, chyba nudą tam nie wiało, coś się działo, coś człowiek poznał, czegoś się nauczył…
    Posłuchałbym zapisu rozmowy z poetami francuskimi ( prowadząca: red. Rodowska. Może “Odra” albo lns coś opublikują).
    W życiu nie słuchałbym tego nudziarza Mathiewsa i nie czytał jego masturbacyjnych kompilacji ( dawno, dawno temu tłumaczonych w lnś, on sam miał swój numer) – drętwe, nudne jak flaki, drukowane tylko dzięki predylekcji red. Lnś do awangardowych klimatów amerykańskich.

  4. Ewa pisze:

    Rzeczywiście, jestem na przestrzeni dwóch milimetrów w jakimś rogu zdjęcia Gil Gillinga, ale to chyba tylko z przeoczenia. Gil Gilling nie robi zdjęć ludziom nieważnym i przez selekcję, jak w tym strasznym filmowym dowcipie z Oświęcimia, że Boga tam nie było, bo przez selekcję nie przeszedł, ja też przez tę selekcję person ważnych nie przeszłam. Zresztą ławki były wyjątkowo niewygodne, co zaraz odbiło się na mojej twarzy w grymasie niewydolności jelit.

    Na pewno dialogi literackie tych dni zostaną niejednokrotnie w pismach literackich sprzedane.

    Tak, ale tylko nudzie masturbacyjnej Harrego Mathewsa (nie przybył, jak obiecywano), zdecydowałam się w porę Wrocław opuścić.
    Więc na mnie zadziałał pozytywnie.

  5. Anonim pisze:

    A czy można gdzieś Pani klip zobaczyć?

  6. Ewa pisze:

    Mąż czyni starania, by go tu dać, ale bez udziału You – Tube nie jest to technicznie łatwe.

  7. Patryk pisze:

    Spróbuj eSnips.

    Byłaś na Stali albo Franaszku?

  8. Ewa pisze:

    Dzięki za radę, ale Marek już dał na yt przed emisją Bułhakowa w TV (rosyjski serial jest genialny i nie opuszczamy żadnego odcinka) i teraz tu Ciebie w komentarzu czytam, że była inna możliwość.

    Wiesz, ja nocowałam u kuzynki na Sępolnie, nie mogłam tam być za późno, jeszcze dojazd, a oni też chcieli ze mną wino wypić, więc spotkania i dyskusje raczej omijałam, szczególnie ta z rybą w środku bokserskiego ringu, gdzie siedział Marian Stala z Jackiem Dehnelem i milczącym Karolem Maliszewskim zbyt była sportowa i zbyt pomniejszała słuchaczy, bym mogła to psychicznie wytrzymać.

    A gdy wystąpił w dyskusji „ Jak pisać o wierszach” Andrzej Franaszek, to ja już na dworcu byłam i wracałam.

  9. Weredyk pisze:

    Trafiłem tu szukając czegoś o tej błazeńskiej imprezie, którą miałem okazję obserwować z bliska i muszę przyznać że Pani celne i ironiczne pióro trafia w sedno rzeczy, nie popadając w przesadę. Mogę tylko napisać, jak JPII po obejrzeniu “Pasji” Gibsona: – “tak było!”
    Panie Patryku, czy naprawdę nie zadowoliło Pana nic z tej obszernej relacji, że musi Pan pytać o rzeczy, które pewnie roją się w sieci?

  10. Ewa pisze:

    Panie Weredyku, Pan jest niezorientowany w zwyczajach tego bloga, więc wyjaśniam:
    Ja tu próbuję, zresztą zgodnie ze słowami Janusza Kondratiuka z warsztatów do konkursu na klip „Nakręć wiersz”, że artysta ma przede wszystkim odsłaniać to, co zakryte i w tym się z reżyserem zgadzam.
    Staram się to robić w miarę moich kasandrycznych talentów i domniemań. Natomiast osoby, które tu wchodzą mają różne swoje, inne od moich, role. Taki Rysiek listonosz jest od informacji, Ania jest moją przyjaciółką i mnie wspiera. Jacek jest od techniki i inżynierii, także od inżynierii dusz. Maciek od innych religii, od islamu. Przechodzień pilnuje moich interesów blogowych. Bardzo rzadcy goście to buk, który jest od psucia mi nastroju pod pozorem sprzyjania mi, a Patryk ma na celu wszędzie, gdzie jest coś u mnie związanego z Tygodnikiem Powszechnym wspierać swoją firmę jak lojalny japoński pracownik.
    Jeszcze nawiewa tu trochę sieciowych postaci z bagien, chlewu i piekła. Jedna osoba jest zbanowana.
    Mam nadzieję, że Pan, a mówimy sobie na blogu ty, zostanie z nami, a raczej dojdzie po przerwie, którą zaraz ogłoszę.

  11. Patryk pisze:

    Panie Weredyku, ja rozumiem, że to jest pożądane być poza, obiektywnie patrzeć na sprawę, a nie przez pryzmat złotych cielaków, to doprawdy takie studencko świeże.
    Działać jednak w uwikłaniu, w plątaninie znajomości, powiązań, interesów – to jest interesujące, a nie proste oderwanie, które jest proste.

    Ewo, naprawdę widzisz mnie tylko jako “Tygodnikowego” propagandystę?
    Zapytałem, chociaż w istocie nie uściśliłem, bo właśnie z chęcią Twoje zdanie na ich temat bym poznał. Jacy są to widzę, ale jak Ty ich widzisz – to centrum mojego pytania. No, ale niestety nie miałaś okazji.

  12. Weredyk pisze:

    Dziękuję za miłe przyjęcie!

    Poczytałem trochę ten blog i nie ma w nim intencji powielania oficjalnych komunikatów, więc podtrzymuję atak na Pana Patryka, który nie interesuje się jego zawartością, a pyta o coś, czego w nim nie ma. Ja także nie udzielę zadawalającej odpowiedzi, jak uczestnicy Portu odebrali wypowiedzi pracowników Tygodnika Powszechnego zabierających głos, gdyż podobnie jak właścicielka bloga Ewa jestem przeciwny takim dyskusjom, które swobodnie można prowadzić w radiu i telewizji. Natomiast na żywo nie jest nikomu potrzebny spęd tak różnych osobowości, nie wiadomo, jak traktować dyskusję, która jest jedynie chałturą zaproszonych gości i ich popisem, że zostali do najważniejszej imprezy poetyckiej zaproszeni.
    Intelekt może być wspólną płaszczyzną porozumienia, może nim być przygotowanie filozoficzne, literacki warsztat, który wszyscy dyskutanci dajmy na to posiedli. Ale w wypadku tej dyskusji z milczącym autorem (Dyskusja wokół książki Karola Maliszewskiego „Po debiucie. Dziennik krytyka” z udziałem Jacka Dehnela, Grzegorza Jankowicza, Marty Podgórnik, Mariana Stali, Piotra Śliwińskiego), to przy tak katastroficznej tezie, jaką tam postawiono, przy pesymistycznym wydźwięku tej książki, aż strach analizować dobre samopoczucie dyskutantów w trakcie rozmowy z pływającą rybą i izolacją od widowni, która bała się o coś zapytać.
    Przecież to nic innego jak dyskusja milionerów o głodzie w Afryce.

    Port Wrocław 2008 nie ochraniał poetów prawdziwych, nic go nie obchodziła poezja prawdziwa, a na osobowościach katastroficznych jak Rafał Wojaczek jeździł jak na burej suce.
    Cała zresztą piramida ważnych poetów – od izolowania w namiocie osobników nikomu nieznanych, po wyznaczenie Poety znanego najbardziej powinna być zakwestionowana właśnie przez poetów, którego posłannictwo od zawsze jest takie samo.

    Nie jestem studentem, mam sześćdziesiąt dwa lata. Nie uważam, że wolno się wikłać w układy i być poetą. Przecież bycie poetą nie jest obowiązkowe.

  13. Ewa pisze:

    Nie mam już Patryku czasu, ale odpowiem: nie odnotowałam w mojej pamięci, byś tutaj na blogu zainteresował się moim pisaniem bez soczewki TP, a szkoda, tak się tutaj samotnie staram…

  14. Rysiek listonosz pisze:

    Skoro jestem tu oficjalnie mianowany do roznoszenia informacji, polecam wątek Gosi Dobosz w Nieszufladzie, trzy dni Portu opisane w Niedoczytani i kuluarowe szepty w blogu

    http://jurodiwy-pietruch.blog.pl/ :

    „(…) M. mówiła że w zasadzie wszystko jakieś bez ducha, bez ucha, tylko wiersze dla dzieci ruszają, a reszta do kitu. B. powiedział że po pierwszym dniu musiał się napić, bo na trzeźwo tego się nie da. Ogólnie zwraca uwagę jakiś brak morale wśród stajni. Jakoś nad podziw dużo narzekania za kulisami, mówienia pół gębkiem o tym że ten i tamten to nie taki. Pytam przeto H. dlaczego książkę znosi do Biura Literackiego. A bo promocja, bo dystrybucja. A ja na to jaka promocja. Jedna impreza rocznie i nagrody które się rozdaje chociażby i zasłużenie, ale własnym autorom? To trochę tak jakbym będąc redaktorem naczelnym “Red.” ogłaszał konkurs żeby przyznać nagrodę Ryszardowi Chłopkowi a potem Sławkowi Kuźnickiemu.
    Taki to mój los, wpadam na redę portu, radosny że wreszcie gwiazdy się złożyły, a tutaj upadek ducha i taki stan jak chyba bywa w delikatnym autorytaryzmie. Nie lubimy tego naszego dyktatora, żartujemy z niego żłośliwie i przy znajomych opowiadamy jaki to brzydki miś jest, ale jak on każe to wywijamy na trapezie i kręcimy piruety jak trzaśnie z biczyka. No to po co? (…).”

  15. Patryk pisze:

    Ewo,
    jesteś niesprawiedliwa. W “TP” pracuję od kilku miesięcy, bloga czytam od dawna. Nie wypada patrzeć jednowymiarowo na ludzi, bo żadnej “prawdy” to nie pokazuje.

  16. Ewa pisze:

    Jak czytałam na Twoim blogu, czytasz E.B. nieczęsto, a do roboty chodzisz na codzień. Ot i cała prawda, że nie rozumiesz mojego bloga.

  17. Patryk pisze:

    Niestety, już tak zrobiono mnie, o małym rozumku. Ciągle mam nadzieję, że jednak da się ewoluować. Gdyby nie ta nadzieja, popadłbym w depresję.

  18. Przechodzień pisze:

    Niestety, złożona samokrytyka nieszczera, podszyta pychą i lekceważeniem, “szwy” ostentacyjnie widoczne. Pozazdrościć dobrego samopoczucia!
    I nie ma co liczyć obłudnie na ewolucję, z natury rzeczy pozbawioną zupełnie wektorów moralnych. W tym przypadku pokładałbym raczej nadzieję w kreacjonizmie.

  19. Patryk pisze:

    Nie będę kijem Wisły zawracał. Skrajna nieufność tutaj panuje, co mnie nie dziwi. Jak na krytycyzm Ewy za to, dziwi mnie jej brak zdolności do przyjęcia krytyki czy komentarza.

  20. Przechodzień pisze:

    Zdolność jest, ale krytyki nie widzę. Jak na razie to Pan nie chce przyjąć prostej konstatacji Ewy o Pana działalności na tym blogu.
    Mnie np. nie podoba się, i to bardzo, to co Panu wydaje się “interesujące”, czyli konformizm jako źródło prawdy. Pan i Ewa jesteście po przeciwnych stronach barykady (metafora kija zawracającego Wisłę dobrze to ilustruje) Ot i wszystko.

  21. Patryk pisze:

    Pan odpowiada swoim domysłom i wymysłom, z góry wszystko wie, więc po co dyskutować? Nie ma sensu rozmowa z kimś, kto przecież wszystko już o mnie wie.

  22. Ewa pisze:

    Oj, czemu tak od razu na udry? Nie gniewaj się Patryku, przecież ja napisałam, że nie rozumiesz mojego bloga w sensie jego intencji alternatywnej, przeciwnej ruchom i pismom oficjalnym. Takie moje blogowe podziemie. Stąd cała awantura. Przepraszam, jeśli poczułeś się obrażony.

    Nie mam możliwości tu pisać do końca miesiąca, pozdrawiam serdecznie majowo i zupełnie nie konfliktowo. Pa!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *