Ledwo Krystyna zdążyła się nacieszyć Polską, a już zwalał się Rudek na urlop i trzeba było się nim zająć. Ponieważ miała wrócić po miesiącu, czyli na początku marca 1965 roku razem z nim do Hawany, było masę spraw do załatwienia – przekazać dom matce pod opiekę, która miała tu przyjechać z Przemyśla, ale przede wszystkim załatwić szkołę Ewy. Ewa uparła się, że pójdzie do Liceum Plastycznego, które nie dość, że było na drugim krańcu miasta, to jeszcze nie wiadomo dlaczego było się tam trudno dostać. Krystyna dowiadywała się zdumiona coraz to nowych rzeczy o szkole-fanaberii jej córki, którą uważała za szkołę poniżej jej aspiracji.
Przede wszystkim ważne było jaką tarczę się tam nosi, ale kiedy dowiedziała się, że czerwoną, odetchnęła z ulgą. Wstyd by jej było przed Koszutką, że jej córka nosi tarczę zieloną, albo niebieską. Te kolory było przeznaczone dla zawodówek i szkół specjalnych, czyli dla „debili”. A tak z daleka nie będzie widać, co jest na tarczy, byle by miała kolor czerwony, liceum ogólnokształcącego. Maja chodziła już do ogólniaka i wstyd jej było przed Zosią, że Ewa nie będzie chodzić do ogólniaka, do pawilonówki, do której chodził od dwóch lat Andrzej. Zazdrościła rodzicom Joli, Basi i Marzenki, że ich córki idą do ogólniaka, a Ewa nie chce iść z nimi. Na dodatek profilem szkoły w Katowicach było zabawkarstwo, rzecz zupełnie niepojęta i zupełnie nie prestiżowa dla Krystyny.
Rudek nie wiadomo czemu leciał samolotem przez Madryt, ale przywiózł z Hiszpanii duży blok chałwy i blok z migdałami, pistacjami i orzechami zalanymi miodem, wszystko to pochłonęła Marzenka z Ewą zaraz w pierwszy dzień jego przyjazdu.
Nazajutrz Krystyna wysłała Rudka do Liceum Plastycznego na ulicę Wita Stwosza, by dowiedział się wszystkiego o tej szkole. Rudek, jak się potem okazało, dotarł jedynie do sekretarki, z którą umówił się w restauracji hotelu „Polonia” przy Kochanowskiego na wieczór. Kupił w PKO flakon francuskich perfum i przetańczył z sekretarką całą noc. Nazajutrz nie potrafił nic opowiedzieć Krystynie o szkole, co zakończyło się piekielną awanturą domową. Potem próbował jeszcze załatwić coś dla córki poprzez swojego największego przyjaciela ze studiów, Adama. Spotkał się z nim w jego świeżo wybudowanej willi w Ligocie. Adam miał kolegów architektów, którzy wykładali w tym liceum przedmioty zawodowe, więc mogli pomóc. Ale Adam Rudkowi odmówił pomocy, traktując to jako oczywistość. Miał o rok młodszego od Ewy syna i o trzy lata młodszą córkę, nie wiedział jeszcze, co jego dzieci postanowią po ukończeniu podstawówki. Zastanowiło go, dlaczego Ewa chce zdawać do tak dziwacznej szkoły, ale zatyrany na co dzień licznymi etatami zaczął podejrzewać, że skoro Rudek daje tam swoją córkę, może to właśnie jest teraz dla dzieci korzystne. Postanowił nie marnować protekcji na Rudka i wprost mu to powiedział.
Po awanturach z Krystyną Rudek na wszelki wypadek nie spotkał się już z sekretarką i o wszystkim zapomniał. Nagle dostał wiadomość z Polservice z Warszawy, że na Kubę już nie ma co wracać i dostał ponownie szału, takiego samego, jak w trakcie kłótni z Krystyną. Natychmiast pojechał pociągiem do Warszawy.
Krystyna dowiedziawszy się, że Rudek już na Kubę nie pojedzie, z początku się nawet ucieszyła, że nie musi lecieć do Hawany, że będzie jej mąż tak jak każdy normalny człowiek jeździł rano do elektrowni Łagisza ze skórzaną teczką i że będzie wracać o zmroku, jednak żal jej było tej całkowitej wolności bez Rudka. Jednak Rudek wrócił wieczorem i powiedział, że ma już bilet na samolot 6 marca i że jednak na Kubę wraca. Bez niej. Krystyna ma dojechać sama później, bilet LOT przebukował na koniec marca, gdyż włamali się do jego domku Polacy i mu go zabrali, a ona nie miałaby gdzie mieszkać.
Krystyna pomyślała, że to z pewnością wina Rudka, bo jak to tak miałby się ktoś włamywać? Zawsze w konfliktach Rudka w pracy brała stronę jego krzywdzicieli, ale na wszelki wypadek już się na ten temat nie odezwała.
Kiedy dostała od Rudka pocztówkę, była już pewna, że go nie ma. Rudek pisał czule:
Nie mogę dolecieć na Kubę, stoimy w Shannon, ale cudny postój, szkoda Krysiu, że nie lecisz ze mną. Zwiedziłem cały dzień zabytkowe miasto Limerick w zachodniej Irlandii. Dobrze, że miałem trochę dolarów, bo inaczej musiałbym siedzieć w hotelu. Komunikacja droga, ale sklepy i towary cudowne i tanie. Wiosna w pełni taka, jak na widokówce. Sobota i nie wiem, dlaczego w kościołach tyle ludzi. Lecą również jakieś żony i w miarę możliwości pomagam, ale chcę także coś zobaczyć, więc ulatniam się z kim mi wygodniej. Z całej załogi tylko pięciu Argentyńczyków mówi po hiszpańsku, więc im niełatwo znaleźć towarzystwo do zwiedzania. Może odlecimy wieczorem po usunięciu defektu podwozia, ale mechanik przyleci dopiero z Londynu, więc czekam. Pa, Rudek
Krystyna szybko przejrzała pocztówkę, ale nawet wzmianka o żonach ją nie poruszyła. Kartka przedstawiała hrabstwo Kerry z pasmem gór na horyzoncie, z kamienistą celtycką plażą i siedzącą na pierwszym planie kobietą w czerwonym swetrze. Długo pocztówka służyła za przykrycie różnym naczyniom na stole, aż Ewa zachwycona pięknym turkusem nieba i wody, zabrała ją i ukryła w swoich zbiorach.
Krystyna doleciała do Rudka pod koniec marca. Rudek dostał przejściowe mieszkanie w Hotelu National zarezerwowane dla bardzo wybitnych gości, ale po awanturze z mieszkaniem na Alamarze, po której Kubańczycy chcąc zawstydzić polskich urzędników zrekompensowali mu incydent tym hotelem.
Krystyna nie potrafiła ukryć zachwytu, kiedy zobaczyła cienie podwójnego szpaleru palm jak jechała po raz pierwszy do Hotelu Nacional de Cuba. Już samo wchodzenie do tak legendarnego budynku przejmowało ją drżeniem, szczególnie, że oprócz wcale nie rewolucyjnych rytuałów hotelowych z lokajami, windziarzami i jednakowo ubranej obsługi była tu wszędzie upragniona klimatyzacja. Odsłoniwszy jedwabne story widać było Morze Karaibskie i twierdzę El Morro. W ich pokoju stały dwa dwuosobowe łóżka i ciężkie, mahoniowe meble. Obicia kanap i foteli w haftowane kwiaty powtarzały wzór zasłon okiennych. Piękna, wykafelkowana łazienka z bidetem, wanną i prysznicem miała marmurową podłogę i mosiężną armaturę. Na korytarzach pachniały orchidee w wazonach. Przed rewolucją Batista otaczał się tutaj różnymi zbirami jak Meyer Lansky czy Santo Trafficante, a na dachu biesiadował sam Al Capone. Ale mieszkali tu też bardzo porządni ludzie jak Frank Sinatra, Ava Gardner, Buster Keaton, John Wayne , Marlena Dietrich, Gary Cooper, Ernest Hemingway i Winston Churchill, co Krystyna wyczytała z wiszących w korytarzach fotografii. Osobno wywieszono fotografie Jurija Gagarina, Jeana-Paula Sartre i Simone de Beauvoir.
Cały hotel był w stylu lat trzydziestych i panującego wtedy Art Deco, ale ponieważ miał być bogaty i luksusowy, dodano obficie elementy mauretańskie, a krużganki przypomniały hiszpańskie klasztory z półcieniami i łukami arkad. Ta mieszanina stylów nawiązująca do średniowiecza, neoklasycyzmu i budownictwa kolonialnego, rafinowała się w rzeźbionych portalach, mozaikowych ścianach z arabeskami, kasetonowych mahoniowych stropach i eleganckich oknach. Kremowa sylwetka pałacu z dwoma wieżami, tarasem na dachu, ośmioma piętrami i około pół tysiącem pokoi otoczona była przepięknym parkiem pełnym kwitnących krzewów na skalnej skarpie, na której go wzniesiono. Wystarczyło przejść tylko na drugą stronę Maleconu, by być nad morzem.
Krystyna rano gotowała obiad dla Rudka na hotelowej maszynce elektrycznej wstawionej w pokojach dla specjalistów zagranicznych. Potem zjeżdżała windą i szła na basen w kształcie nerki. Basen nie miał kafelków na dnie, lecz jedynie pomalowany turkusową farbą beton, ale sprawiał wrażenie prawdziwego, krystalicznego jeziorka. Zaczepiali Krystynę liczni obcokrajowcy z których zalotami dawała sobie dobrze radę. Rudek miał blisko do pracy i wcześniej niż na Alamarze wracał do domu. Po wygraniu batalii o mieszkanie poczuł się pewniej, złagodniał i chciał zaimponować Krystynie tym, że Kubańczycy się o niego upomnieli i że on coś tutaj znaczy. Jednak Krystyna trzymała twardy kurs pomniejszania i niedostrzegania zalet swojego męża, a każdego przedstawionego jej Polaka, wychwalała pod niebiosa. Kiedy Rudek przedstawił jej Bogdana Zieleńca, z którym razem w styczniu mieszkał na Alamarze, podziw Krystyny był szczery i nie musiała nic udawać. Był to wyjątkowo miły, zawsze uśmiechnięty człowiek. Spotykali go przypadkowo na ulicach Vedado, a on zagadywał ich o pożycie miłosne, ale robił to niemal uroczo, bo Krystynę – mimo jej pruderii – nie zrażała taka bezceremonialność.
W ambasadzie Krystyna dowiedziała się też, że Pydymowska urodziła synka Kubusia i ma zamiar wrócić na Kubę z niemowlęciem i Jagą.
Były to ostanie dni karnawału trwającego już od końca stycznia i teraz miało nastąpić jego uroczyste zakończenie z przejazdem szkół tańca, pokazem ogni sztucznych przed Capitolem i wyborem królowej karnawału na Maleconie. Na chodnikach i pod arkadami ustawiono drewniane konstrukcje służące za trybuny. Rudek dostał specjalne bilety z miejscami tylko dla obcokrajowców i mogli z Krystyną siedzieć w bezpiecznym miejscu na trybunie i obserwować idące pochody w takt nie milknących bębnów, grzechotek, instrumentów dętych i gitar. Cały park Piragua przed hotelem Nacional był rzęsiście oświetlony kolorowymi lampami ukrytymi wśród krzewów, a wzdłuż całego wybrzeża gromadziły się barwne tłumy i nieprzerwanie poruszały się w rytm samby. Krystyna podziwiała różnokolorowe kobiety jadące udekorowanymi wozami ubrane w wydekoltowane krynoliny, rękawiczki do łokci. Obowiązkowo miały na nogach szpilki, nawet kobiety przyłączające się do ulicznego tańca były w czółenkach na cienkich obcasach.
Wszystko to Krystynę oszałamiało i zachwycało, a widzowie na trybunach ulegali nastrojowi, kołysali się, śpiewali i się bratali.
Kiedy po kilku dniach przyszedł telegram, który wręczył Krystynie portier w recepcji na dole, Krystyna nie mogła uwierzyć: BABCIA W SZPITALU EWA. Rudek wszczął natychmiast kroki zarezerwowania dla Krystyny biletu powrotnego, co nie było łatwe, gdyż robiło się to zazwyczaj z co najmniej miesięcznym wyprzedzeniem. I mimo, że w dwa dni potem przyszedł następny telegram BABCIA CZUJE SIĘ DOBRZE EWA, Krystyna nie mogła już sobie znaleźć miejsca i czekała tylko odlotu.
Tego się nie chce przestać czytać.
Jeszcze raz Wszystkiego Dobrego w Dniu Urodzin Mirko!
Niestety, posuwam się w ślimaczym tempie i boję się , że nie zdążę przed śmiercią. Wielkie dzięki za doping!
Ewo – każdy ma swój czas. Ślimaki – pracując Twoim tempem – padłyby z wysiłku. “Na druk jeszcze za wcześnie” – wydaje się nieaktualnym tytułem. Pora na zmiany. Myślę, że Twój czas nadszedł. Mam na myśli oczywiście – książkę. Dziękuję za życzenia.