Truman Capote nie lubił Boba Dylana, w wywiadach nazywał go szachrajem, cwaniakiem, oportunistą i karierowiczem nie umiejącym śpiewać. Trudno też po przeczytaniu niedawno wydanej przez wydawnictwo Czarne autobiograficznej prozy Boba Dylana „Kroniki”, z krótką notką Andrzeja Stasiuka wywalającego jego wszystkie grzechy człowiecze wobec kumpli i kobiet nie zniechęcić się do Dylana, który śpiewa jak becząca koza.
Stasiuk, jak i pewnie wszyscy w PRL-u poznali Dylana jedynie w kinie na filmie „Pat Garrett i Billy Kid”, ja w każdym razie pamiętam to jedyne kinowe „spotkanie” z Bobem Dylanem. I wszyscy go pasjami słuchali na płytach-pocztówkach, Stasiuk pewnie już na kasetach.
Jednak wszystko to nieprawda. Wszystko to krzywdzące wobec największego barda lat sześćdziesiątych, lat trudnych, pełnych międzynarodowych konfliktów politycznych, społecznych i obyczajowych, trudnych też dla artystów przecierających szlaki nowych dróg wolnościowych w sztuce i życiu. Przecież wszystko to gdzieś się łączy i kumuluje, amerykański folk przechodzący w rock jak metalowe szyldy amerykańskich sklepików w popart w malarstwie, jak odwieczne stare ballady amerykańskie o życiu prostego człowieka rafinujące się w najczystszą poezję. Przecież nie zrobiłoby się to samo, bez wybitnych talentów epoki.
Bob Dylan nie tylko oddał hołd poecie Thomasowi Dylanowi przyjmując jego nazwisko. W „Kronikach” Bob Dylan wymienia inspirujących go poetów, od Rimbauda poprzez Byrona, Shelleya, Longfellowa, Poe, Burnsa, Sandburga, MacLeisha, Yeats’a, Browninga czy T. S. Eliota.
Ale najbardziej twórczy był Bob Dylan koncertując ze swoim kanadyjskim odpowiednikiem Leonardem Cohenem czy przyjaźniąc się z pisarzami pokolenia bitników.
Przykładem jest list Allena Ginsberga do Bobby’ego Dylana, świadczący o tym, że brał udział w budowaniu nowej poetyckiej rzeczywistości nie tylko głosem, gitarą i harmonijką ustną, ale i pracą społeczną:
Allen Ginsberg [Boulder, Kolorado]
do Boba Dylana [Los Angeles, Kalifornia]
29 czerwca 1976
Drogi Bobie,
I list ów komponuję również dla oka Joni Mitchell, jak i dla oczu Yoko Ono i Johna Lennona, żebyśmy mogli zewrzeć szyk:
Jak wiecie, kilka lat temu razem z Anne Waldman założyliśmy Szkołę Odcieleśnionej Poetyki im. Jacka Kerouaca, gdzie też wykładamy, wszystko w zgodzie z odwiecznymi tradycjami tybetańskich lamów (chodzi o uważne wykorzystanie spontanicznej świadomości, czyli o to, żeby być świadomym swoich własnych procesów myślowych). Oczywiście wiecie też, że do doskonałości nam daleko, w sumie to palanty z nas, ale już na tyle długo chodzimy po świecie, że nauczyliśmy się tego i owego i coś tam jesteśmy w stanie przekazać kolejnym pokoleniom – no więc udało nam się wkręcić w tę całą aferę samych najlepszych poetów, ludzi takich jak Corso, Burroughs, Robert Creeley, Diane di Prima, Philip Whalen (kiedyś Renesans San Francisco, dziś mnich zen), nawet Ramblin. Jack Elliott prowadzi zajęcia, właśnie przyjechał na 2 tygodnie Mike McClure, no i Robert Duncan i wielu innych, całe lato ktoś tu jest, w tym roku Ted Berrigan, John Ashbery, ten surrealista i pogromca akademii itd. w skrócie, mamy tu genialny ośrodek dla poetów z całego kraju, mogą się spotkać, zaruchać, a na zajęciach poszerzać studentom horyzonty- a oprócz tego mamy autentyczny najprawdziwszy legalny dostęp do tradycji Tantrajany, tzw. Szalonej Mądrości, prastarej, niezwykle wyrafinowanej i praktycznej wiedzy Wschodu, utrzymywanej dotąd w tajemnicy, a teraz nauczanej przez „reinkarnowanych” lamów i prawdziwych mistrzów zen, a wszystko tutaj na miejscu – konieczny i historycznie uzasadniony postęp w stosunku do niegdyś użytecznych amerykańskich eksperymentów z narkotykami i poezją – a więc z historycznego punktu widzenia jesteśmy na dobrym tropie, no i Whalen i Burroughs i Corso ci mędrcy błazeńscy wszyscy przyznają, że gra warta świeczki – oczywiście to nie jest jakaś tam Super Hiper Komercha, chociaż w dłuższej perspektywie może się stać częścią Super Hiper Komerchy oraz Pieśni Sztuki, bo w chaos i prowizorkę popkulturowego życia wprowadza tradycję Pustki oraz Świadomości Nie-Zachłannej i Nie-Przywiązanej. No bo wiecie, że nawet jakiś totalny pustelnik w swojej piwnicy może jedną jasną myślą przebić się do historii, każde z nas w jakiś sposób tego doświadczyło – no więc my teraz pracujemy na małą skalę właśnie z takimi mało znanymi poetami poetów i lamami lamów, niby nic takiego, ale pod względem kulturowym to jest samo sedno rzeczywistości – badamy myśli i postrzeganie zmysłowe, porządek sensorycznych przebłysków, luki między myślami – umysł i rzeczywistość – korzystając z własnego doświadczenia poetyckiego i pomocy naszych buddyjskich ekspertów od świadomości, każdy z nich to poeta. No i właśnie nam się skończyła kasa, większość szkół liczy na wsparcie rządu i fundacji, ale my się sami finansowaliśmy, pracując za symboliczne pensje albo w ogóle za darmo, administracja sekretarki instruktorzy medytacji dostawali po 50$ i wyżywienie, a czasem nic, nawet studenci dorzucali, co tam mogli. Z 500 studiujących ok. 100 wybrało poezję i większość uczy się medytować z otwartymi oczami i czystym umysłem albo poznaje podstawowe techniki klasycznej buddyjskiej medytacji na oddechu (poeci-rezydenci tak samo, chyba że już są wprawieni), można to później praktykować samemu, a jak nie, to się przynajmniej ma jakieś pojęcie, a nuż się kiedyś przyda do celów badawczych albo praktycznych.
Tego lata nasz dług za całe przedsięwzięcie to 90000$ – wyposażenie bibliotek, archiwizacja wykładów i odczytów, czynsz za lokale użytkowe i mieszkalne, bilety lotnicze dla pięćdziesięciu nauczycieli, w tym mistrzów zen poetów teologów z Harvardu biologów specjalistów od tai-chi, muzyką poważną zajmował się Peter Lieberson, za miesiąc przyjeżdża Don Cherry.
W tym momencie wygląda na to, że za miesiąc będziemy musieli zwinąć ten cały kram i odwołać drugi pięciotygodniowy zjazd, który miał się zacząć 18 lipca, chyba że uda nam się zdobyć 90000$ na zwrot pożyczek z banku i od osób prywatnych czynsze niektóre pensje i zaległe płatności.
Ponoć w dłuższej perspektywie Naropa nie jest przedsięwzięciem nierealnym – 2 lata temu się po prostu pospieszyliśmy, a trzeba było zebrać większy „kapitał inwestycyjny”, jak to ktoś określił. Szkołę zakłada się parę lat, najpierw trzeba mieć wsparcie rządu i fundacji.
Dalibyście radę przekazać nam część albo całość tych pieniędzy w postaci darowizny zwolnionej od podatku albo pożyczki ze standardowym oprocentowaniem? A może dałoby się szybko zorganizować koncert solowy gdzieś w okolicach Boulder / Denver? Tym pewnie mógłby się zająć Lieberson, syn Goddarda [Liebersona], on tu jest odpowiedzialny za takie większe imprezy.
Załączam wyciąg ze sprawozdania finansowego, mogę też dostarczyć obszerną, skrupulatną i uwierzytelnioną ewidencję tego śmego, co tam chcecie, mamy ludzi od takich rzeczy, pod tym względem organizacja jest tu całkiem niezła. A tymczasem tylko taka szybka piłka, bo więcej faktów chyba na ten moment i tak nie ogarniemy. Domyślam się, że ludzie walą do Was drzwiami i oknami i każdy chce koniecznie przedstawić jakieś fakty, informacje i żądania, każdy twierdzi że sytuacja jest wyjątkowa i ma na to znakomite albo dość przeciętne dowody, przyłażą czubki i bajeranci i wciskają uduchowione futuro-wegetariańskie projekty, no więc ja bym w normalnych okolicznościach oszczędził Wam tego poczucia winy i lęku i żałości, jakie pociąga za sobą kolejna „całkowicie możliwa fantazja” czy inna modlitwa w szczytnej sprawie, tylko że ten nasz plan jest zupełnie sensowny, całkowicie wykonalny, to się już dzieje, to wszystko już jest w toku, a jeśli chodzi o reputację personelu i jego intencje, to mamy tu do czynienia z prastarą, czcigodną tradycją, zatem nie lękam się, że Wasza wrażliwość ucierpi, kiedy napiszę Pomocy! Nie wiem jak wygląda Wasza sytuacja finansowa, niczego nie zakładam z góry, Nikogo Nie Winię, nikogo nie przypieram do muru, w ogóle nie ma żadnego muru, no chyba że ten ze szczerego złota, pod którym żebrzę jak szajbus.
Dajcie znać, czy jesteście w stanie pomóc i na jaką skalę, chociaż właściwie tylko duża może nas uratować, inaczej za miesiąc chyba będziemy musieli spakować manatki. Oczywiście to nie będzie jakaś totalna katastrofa, w końcu w całym kraju ludzie tak czy inaczej uprawiają medytację i poezję, ale stoimy przed dziejową szansą na scentralizowanie udoskonalenie i przyspieszenie procesów, dzięki którym zapanuje dobrotliwa, duchowa uważność – to wszystko mogłoby się wydarzyć tutaj, na samym grzbiecie Gór Skalistych.
Zawsze oddany
Allen Ginsberg, Bard
[Allen Ginsberg „Listy” Przełożył Krzysztof Majer]