Czesi to właściwie ci, którzy jadą z nami na jednym wózku historii. Jeśli Polacy kręcą „Sztuczki”, to Czesi kręcą „Szczęście”. Ale, podczas gdy naszym nieszczęściem są sztuczki, to dla Czechów szczęściem jest sztuka.
Podobnie jak u Andrzeja Jakimowskiego akcja czeskiego filmu obyczajowego to lata przemian, kiedy jest już inaczej, ale jest jeszcze po staremu: przecież zmiany zewnętrzne to w dalszym ciągu życie tych samych ludzi, ich wybory życiowe, możliwości.
Monika Tonik i Dasza to dzieci z wielkiej płyty, z czeskiego „panelaka” osiedla przemysłowego. Wegetują w okropnym pejzażu miejscowości Most w Czechach i jeżdżą obskurną windą pomazaną przez nieutalentowanych graficiarzy.
Rzygawiczność wzrasta gdy pojawiają się dzieci (rewelacyjne cztero i trzy latki). Scena, gdy wylewają sok na dywan, a matka Dasha, odurzona tęsknotą za jakimkolwiek mężczyzną, gdyż ojciec jej dzieci to już niepamiętana przeszłość, zirytowana, szmatą go rozmazuje – rozpoczyna dramat dzieci zaniedbanych i niekochanych.
Monika to przyjaciółka Daszy z podwórka, sąsiadka z jednej klatki schodowej. Krucha, delikatna wrażliwa. To jej twórcy filmu powierzają wagę moralną i etyczną. Jest nośnikiem tej niewiedzy, tej bezradności odwiecznego pytania: czy możemy, czy wolno nam sobie zniszczyć życie, pozwolić, by nam inni zniszczyli, odebrali wolność poprzez losowe wkrocznie w nie, poprzez swoje niechlujstwo, lenistwo, hedonizm, obarczyli nas sobą? I film odpowiada jednoznacznie: tak.
To jest właśnie to ironiczne, przewrotne szczęście w tytule. Film mówi, że innego szczęścia nie ma. Nam inne na tej ziemi nie przysługuje. Tylko idąc za wewnętrznym fluidem, nakazem, imperatywem, tylko ten zew się liczy, doznajemy ulgi i wolności.
Gdy w końcowej scenie Monika wraca po nieudanej podróży ze Stanów nękana wewnętrznym, niemal z greckiej tragedii nakazem powrotu do zakochanego w niej Tonika, jego już nie ma. Jego nadludzki, wielomiesięczny wysiłek zniszczył spychacz budowlany, on rozpuścił się bez śladu w świecie. Film kończy jej jazda pociągiem, sugestia kolejnej Odyseji Moniki, której celem już jest jedynie pogoń za utraconym, chwilowo, jak widz i bohaterowie filmu mniemają, szczęściem.
Miłość jest nieśmiertelna, dodaje film.
Warto, a nawet należy podkreślić, że ta “grecka tragedia” czeska jest osadzona w świetnie zauważonych realiach post-sowieckiego raju betonowego osiedla, zamieszkałego przez nikomu już niepotrzebnych, rozczarowanych, oszukanych ludzi, którzy na nic się nie załapali w nowych czasach i teraz wegetują jedynie wśród piekła wzajemnych pretensji.
Ale w tym wydawałoby się jednolitym i beznadziejnym świecie, pomału zaczynają się wyłaniać światy indywidualne. Mamy więc świat Moniki i jej matki, rodziców Tonika: to świat pragmatyczny, dla których miłość to zdecydowanie za mało (sami dobrali się z rozsądku). Mamy świat Tonika i jego cioci, to romantyczny świat miłości ciążący ku wolności, bohatersko próbujący wypełniać zarzucone nakazy moralne. Obie te opcje jakoś ze sobą prowadzą dyskurs, jakoś są ludzkie przez ciągłe próby rozwiązania wspólnych problemów.
Mamy wreszcie nieludzki świat Daszy (świetna Geislerova) hedonistyczny i patologicznie egocentryczny. Dasza bezwzględnie wykorzystuje ludzi, nie bierze odpowiedzialności za swoje czyny, a kiedy sytuacja ją przerasta ucieka w chorobę. Ale wraca “uzdrowiona” równie zimna i cyniczna i jednym gestem likwiduje to wszystko co dwa pozostałe światy z mozołem i wielkim trudzie w tzw. międzyczasie zbudowały, dochodząc do jako takiego consensu i zrozumienia swoich skrajnych postaw.
No i żyjemy w świecie Daszy, gdzie się człowiek nie obróci, wszędzie Dasza…
Tak, Dasza symbolizuje „nowe”, czyli stare jak świat ludzkie istoty wypełniające termy rzymskie czy miasta z powieści Hugo i Dickensa. Ciekawe jest to czeskie neo moralnego niepokoju, jednak inne od Holland czy Kieślowskiego.
Nie ma już komuny, takiego chłopca do bicia, teraz na zgliszczach porzuceni są samo sobie radzący bohaterowie, odarci z usprawiedliwień.
A jednak zło ma nowe, niepokojące oblicze (Dasza), nie mające takiego zabarwienia wcześniej.