Jason Reitman „Juno”

Przy okazji dzisiejszego wejścia na ekrany, według mnie przełomowego, jeśli chodzi o obyczajowość, nagrodzonego Oscarem za scenariusz Diablo Cody „ Juno” padają jeszcze dwa tytuły: rumuńskiego “Cztery miesiące, trzy tygodnie i dwa dni” „Palindromy” Todda Solondza.

Ponieważ wymienione filmy omawiałam na moim blogu, Juno wypada najbardziej niepokojąco właśnie przez swoją pozytywną wymowę, przez iluzję, że są na świecie proste, przejrzyste reguły unikania nieszczęść, trzeba je tylko inteligentnie poszukać.
Entuzjastyczny odbiór filmu przez amerykańską publiczność i dzisiejsze nie mniej zachwycone recenzje w GW obiecują równie dobre przyjęcie w Polsce.
A ja po zobaczeniu filmu byłam przerażona.

Fabuła jest niesłychane prosta. Nastolatka Juno nazwana tak imieniem greckiej bogini – pod wpływem tajemniczego impulsu natury podchodzi do siedzącego w fotelu szkolnego kolegi i nagle zdejmuje majtki. Najazd kamery na całujące się głowy kochanków i kawałki nagich ramion świadczą, że jednak stosunek płciowy odbył się przy zdjęciu reszty ubrań i bardziej romantycznie, niż tylko polaczenie płciowych instrumentów.
Reszta już jest chirurgicznie nieromantyczna. Nastolatka idzie do spożywczaka, gdzie testy ciążowe leżą na wierzchu jako najpotrzebniejsze przybory codziennego użytku, idzie do klopa, by na pałeczkę testu nasikać, a sprzedawca, troskliwie, bez cienia impulsu seksualnego dopytuje się jak jej to sikanie poszło.
Luz filmowy utrzymany jest do końca filmu, jest klawo, o szajs, mówi, June, kiedy kolejny test niezmiennie dowodził, że od jednego stosunku płciowego AIDS nie, ale ciążą zarazić się można.
Droga kombinowania życiowego, co recenzentka GW oceniła, jako nadzwyczajną inteligencję, przechodzi przez wariant aborcji, odrzucony chyba nie z powodów etycznych, gdyż najprawdopodobniej przed pisaniem scenariusza przyjęto zasadę, że człowiecza zygota człowiekiem nie jest. Jedyną drogą, jaką podążają wszyscy twórcy tego filmu jak i zrodzeni z ich troski bohaterowie, jest wygoda. Widz wprost nie może zrozumieć całej misternie prowadzonej akcji spotkania z rodzicami zastępczymi, po odrzuceniu wariantu usunięcia płodu, jeśli widzi niesłychany dobrobyt rodziców June, przychylność środowiska szkolnego i sąsiedzkiego do coraz bardziej widocznego jej stanu błogosławionego, naturalnego rodzenia się w niej psychicznie matki. Zdumiewające są, więc wahania skończonej biologicznie kobiety, która z własnej inicjatywy podjęła życie płciowe do rzekomej niedojrzałości posiadania dziecka. I na tę całą idyllę nakłada się niezrozumiała decyzja oddania dziecka matce niepłodnej by w końcowej scenie wrócić do infantylnego życia nastolatki i jakby nigdy nic wysiadywać na murku przed domem z gitarą.

Film jednoznacznie opowiada się za odrzuceniem dawnych przesądów, jakoby kobieta była zwykłą suką, która swoich małych będzie broniła nie, że tak uchodzi przed światem, ale z powodu wdrukowanej w nią tej zwierzęcej cechy.
Świat Juno jest już całkiem wysterylizowany z jakichkolwiek pradawnych atawizmów starego człowieka. Nowy człowiek, który sentymentalnie jeszcze coś niecoś kojarzy z pradawnych dziejów (mowa o paznokciach niemowlęcia), jest miękki, różowy i Huxley’owski. W Nowym, wspaniałym świecie inkubacja następuje wprawdzie w starym stylu, ale to już jest macica nieróżniąca się niczym od probówkowych rozwiązań, które może będą tańsze, od niepraktycznych kobiecych wnętrzności.
Zdumiewa zatem aprobujący obraz zapładniacza, bezwolnego manekina, który po wiadomości, że jest ojcem robi minę osoby, której pękła gumka u majtek lub nie wiedząca, że pękła. Jego niedawna kochanka waha się jeszcze, czy oddech powstały z mieszanki malinowych gum do żucia i jego własnego oddechu jej odpowiada, by romans, po pozbyciu się ich zespołowego płcenia, kontynuować. Ponieważ wszystko w filmie jest na tak, więc i para łączy się ponownie w aseksualnej, auczuciowej i atragicznej potrzebie, jak dwie szpilki rzucone na wodę przyciągają się na zasadach jedynie praw fizyki.

Wyrugowane jest więc totalnie wszystko, co jeszcze nam zostało z dawnych lat. Kraina łagodności, dobroci i wyborów, jak sobie radzić w razie wpadki, jest filmem przede wszystkim instruktażowym.
Do realizacji tych wszystkich pomysłów na życie wystarczy mieć tylko pieniądze.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na Jason Reitman „Juno”

  1. Przechodzień pisze:

    Dożyliśmy czasów kiedy poziom recenzentów zrównał się z poziomem konsumentów, i ten proces bynajmniej nie przebiegał po krzywej wznoszącej, a jej początek to odległe czasy nastania komuny. Z jednej strony mamy biernego widza wypchanego trocinami sitcomów (pisanych jak to dowcipnie na kumplach ktoś zauważył przez jedną i tę samą grubą babę) i estetykę reklam, z drugiej jakichś cynicznych i mendowatych osobników gotowych za pieniądze napisać każdy kretynizm. I nie doznają przy tym rozterek podobnych tym, które musieli przeżywać w czasach bolszewii różni Kałużyńscy i Toeplizowie, donosząc z Cannes o upadku moralnym i mizerii kina zachodniego, które wówczas akurat przeżywało ogromny rozkwit. W nowych czasach oczywiście nawrócili się i mogli nareszcie na wyścigi zachwycać się Bergmanami, Fellinimi, Bertollucimi, choć oczywiście mowy nie było o rachunku sumienia. Czy takie podglebie, taka tradycja, tacy rodziciele mogli zrdodzić choćby jednego samotnego wilka, który rozprawiłby się z tą monstrualną durnotą jak Juno?
    Jest banda dyspozycyjniaków, jakby ze sztancy, piejących zachwyty

  2. Ania pisze:

    bardzo śmieszny jest ten pseudonim scenarzystki: Diablo. Diablo Cody.
    To tak, jakby urabianie nazwisk na modłę Dostojewskiego było w życiu nieodzowne, dawało pozwolenie na jakieś działania.

    Chyba właśnie Diabeł jest w umiarkowaniu, w zaspokajaniu wygodnej purytańskiej religii. Wszyscy są zadowoleni, wszyscy pogodzeni, zwolennicy aborcji i przeciwnicy.

    Pamiętam jak dwadzieścia lat temu bohaterka „Dynastii” Joan Collins lansowała zamiast codziennej gimnastyki stosunek płciowy przywracający jej smukłą sylwetkę.
    Być może takie zaciążanie nastolatek jest jakoś medycznie uzasadnione, wpływa dobrze na cerę, na młodzieńczy trądzik. W filmie było to wszystko tak łatwe, tak piękne, że chyba nastolatki będą zazdrościć bohaterce takiego fajnego sposobu na trądzik.

  3. Przechodzień pisze:

    Masz rację Aniu, ja to też do pewnego momentu brałem za jakąś przewrotną satyrę na klasę średnią i te jej zużyte instytucje święte. Problem w tym, że to jednak nie statyra, a apoteoza hedonizmu z przesłaniem: żyj na maksa, wybór należy do ciebie (jesteś tego warta), ale nie wchodź w głębokie relacje z nikim i z niczym (żyj zewnętrznie). Wtedy nie umoczysz.

  4. Patryk pisze:

    Fantastyczna recenzja. Znowu przeczytałem o czymś, co sam widziałem zupełnie inaczej. I nie pomyślałem o tym filmie tak jak Ty, ale oczywiście teraz widzę, że można na “Juno” patrzeć z innej perspektywy – i to, jak mi się zdaje, logiczniejszej. Rzeczywiście czuję się jak konsument, kiedy myślę teraz o moim myśleniu.

  5. Ewa pisze:

    Dzięki Patryku. Po raz pierwszy nie zgodziłam się z recenzją Anity Piotrowskiej z TP, a zawsze jej recenzje bardzo cenię.
    Przeczytałam zresztą po napisaniu swojej i podobnie jak Ty, też się zdziwiłam bardzo odmiennością…TP.

  6. Patryk pisze:

    Czytałem w ostatnim numerze całkiem przychylną recenzję Piotrowskiej filmu “Ogród Luizy” i kiedy wyszedłem z kina, zdecydowałem się niestety na jej recenzje już nie powoływać.

  7. Ewa pisze:

    Właśnie nie wiem, co się stało. Zawsze Anita Piotrowska była krytykiem niezależnym, naprawdę była świetna.

    Patrzę, co to za film, ten „Ogród”. O! – Wojtyszko, Bursa… Z drugiej strony scenarzysta „Klanu”, aktorka główna z „M jak miłość”…

    Nie wiadomo, co oglądać, tyle świetnych filmów czeka na zobaczenie. Ale musiałabym go zobaczyć, kto według mnie ma rację.
    Szkoda, jeśli okazałoby się, że są jakieś zalecenia chwalenia… Byłaby to katastrofa. Nigdy nie wierzyłam w taką teorię spiskową.

    To może pogardzane blogi, niezależne, bez dotacji, mają szanse bytu w swojej opiniotwórczej roli…

  8. Patryk pisze:

    Ona napisała mniej więcej, że owszem, Wojtyszko reżyseruje Pensjonat pod różą, że owszem, aktorski z M jak miłość, ale przecież tam nie mogą się realizować. Tylko że w kinie tym bardziej się nie realizują. Oni nie otwierają siebie przed widzami, raczej podstępem wnoszą tasiemca do kina. Nabrali tam nawyków, których już nie potrafią się pozbyć. Ten główny bohater jeszcze się trzyma, trzeba mu to przyznać, ale to niewiele.

  9. Ewa pisze:

    Nawet zobaczyłabym film zachęcona Twoim zainteresowaniem, ale już chyba przed wyjazdem nie zdążę, a jeszcze mi wypadł przymusowo ten Wrocław.

    Mam tu cały stos nie przeczytanych papierowych TP i nie mam kiedy poszukać recenzji Anity Piotrowskiej, chyba tam jest rozwinięta, gdyż w sieciowym wydaniu bardzo wszystko płaskie i banalne. Na dodatek nie oglądam TV od lat i nie znam tych serialowych powinowactw. Trudno powiedzieć, czy udział w serialach może zniszczyć dobrego aktora dokumentnie, żyć przecież trzeba i ja też maluję obrazy na sprzedaż. Z drugiej strony Macieja Wojtyszkę bardzo cenię, jego telewizyjna „Ferdydurke” była najlepszą interpretacją Gombrowicza, jaką komukolwiek udało się dokonać.

    A tak, to wiesz – wstawiam tu recenzje filmowe, by zwiększyć poczytność bloga, a tak naprawdę, to interesuje mnie tylko literatura i tylko piękna.

    Prywatnie – to ostatnio umówiłam się z absolwentem polonistyki UJ na kawę w Katowicach, ale wcześniej kazałam mu przeczytać moje blogowe „Ciała z Internetu” i Twoje odgryzienie się na Twoim blogu.
    I stchórzył, do spotkania nie doszło.

  10. Patryk pisze:

    Hihi, to szkoda, że tak się stało. Kto wie, może jest na świecie jedna (może nawet kilka?) inteligentnych osób po polonistyce?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *