Nic nie zostanie. Mgłą wiosenną, wilgocią, co się łzami skropli
odwieczne będzie zamazane, a pytać będą o to mocniej
ci, którym właśnie dane było sitem przecedzać w gardle słowa
uprzejme. Chłód oschły tylko w mowie niczyjej. Chłód to odmowa
tym, co się zawsze wydawało, że zmarnowanie jest daleko
że im nie dany czas spotkania. Że tych kamieni, co nad rzeką
leżą, Virginia do kieszeni nigdy nie włoży. Że się uda
wzrokowi zbiec, że za nas tylko Chrystus się zabił, robił cuda,
byście już nigdy nie musieli nikomu popatrzyć prosto w oczy.
Skoro gwiazdami zastępczymi lepiej się w niebie kosmos toczy
jak robakami. Świętojańskie? Być może, lepsze, nawet świecą
oczami nocy. Kiedy wpatrzenie w nierealne jest podnietą,
gdy przyzwoleniem jest lubieżność, zepsutym już pragnieniem ciała,
przenosisz wzrok na inną przestrzeń, na nieskończony nieba kawał
którą abstrakcja zżera zamiast. Bezosobowa i niewinna
dana ci wiosna równie obca, nie dana ci już wiosna inna…