ROZANOW II

Dwadzieścia lat mija od moich spotkań z „Legendą o Wielkim Inkwizytorze” do dzisiejszego czytania eseju Rozanowa pod tym samym tytułem.

Siedzący przede mną student rusycystyki UJ pisał pracę magisterską właśnie w tym roku, w którym kończył PAT i profesor Tischner zaproponował mu „Legendę o Wielkim Inkwizytorze” – jednego tematu pracy magisterskiej dla dwóch uczelni.
Był to już mój drugi etap wtajemniczenia w ten apokryficzny tekst, znany wcześniej jedynie z „Braci Karamazow” Dostojewskiego.
Kupiłam za bramą Mikołajską „Trzy rozmowy” – jeden z trzech tomów „Wyboru Pism” Sołowiowa. Kupiłam w księgarni jezuitów, do których się wchodziło od ulicy przez metalową furtkę tam, gdzie stały na ladzie słupki nieosiągalnych nigdzie indziej wtedy książek.

U tych trzech myślicieli – Dostojewskiego, Sołowiowa i Rozanowa życia dobiegały końca, gdy poruszali problem „Legendy”.
Dostojewski zmarł nie ukończywszy „Braci Karamazow”, a „Legenda”, niepowiązana fabularnie z powieścią, stała się, wbrew artystycznym zamierzeniom pisarza, dominantą całej powieści, niemal całej twórczości.
Kluczem do pisanych na krótko przed śmiercią opowieści o antychryście, kończącej „Trzy rozmowy” jest u Sołowiowa pesymistyczne przewidywanie nadejścia wszelkich religijnych oszustów.
Toteż Rozanow, który napisał wprawdzie esej o „Legendzie o Wielkim Inkwizytorze F.M. Dostojewskiego” w 1893 mając 37 lat –  pisze po kilku latach dodatki, które jednak ani nie kwestionują, ani nie rewidują wcześniejszych poglądów, są równoprawne z tekstem pierwotnym. Dopiero tuż przed śmiercią napisana „Apokalipsa naszych czasów” po rewolucji, po potwornych przeżyciach, widząc Cerkiew na usługach komunistów, kategorycznie obwinia religię za stan, w jakim się Rosja znalazła.

“Dlaczego nikt i nic nie uchroniło Rosji przed tragedią?” “Dlaczego tak głęboko zakorzeniona i przepojona mistycznym przeżyciem wiara prawosławna nie potrafiła przeciwstawić się nadchodzącej katastrofie?”
Kościół „śpiewa, wciąż tylko śpiewa. Jak ptaszek. Słuchaliśmy was, słuchaliśmy. A teraz przestaliśmy słuchać.”

Wspaniale się czyta Rozanowa, jak konsekwentnie wyłuskuje wszystkie prometejskie myśli Dostojewskiego, jak ustami Iwana wypowiada herezje, których sam się nawet boi, nazywając je swoim diabłem. Nic się nie zgadza w świecie, który znamy i akceptujemy. Pięknie Rozanow wprowadza czytelnika w klimat tej słynnej sceny z Dostojewskiego, gdy, w restauracji, za parawanem, gdzie czysty, najwspanialszy bohater Dostojewskiego (Rozanow zakochany jest w Aloszy), rozmawia ze starszym bratem.

Gdy po stu latach czytamy te oczyszczające diagnozy, których elementy aż strach rozpoznawać w dzisiejszych czasach, może nie wolno takiemu jak ja czytelnikowi, prorokować politycznie. Natomiast jednostkowo zawsze warto.

Może dzisiejszy chłop nie bije konia po oczach, a myśliwy nie wypuszcza gołego dziecka na pożarcie swoim psom, ale przecież niczego nie udało się w człowieku zahamować i zapobiec jego dalszym wynaturzeniom, które według Rozanowa są monstrualne w porównaniu z etyką człowieka pierwotnego (np. starożytnego).
Zło multiplikowane jest charyzmą Inkwizytora, który przygarnia złaknionych go ludzi, gdyż oni boją się wolności jak ognia.

Wielkie fiasko humanizmu, jego niewystarczających zabezpieczeń, rozminięcie się z rzeczywistością wszystkich prawd, które wyznawali najwięksi humaniści Europy, ilustruje Wielki Inkwizytor lisio manipulujący masami ludzkimi.
Śledząc ścieżki rozważań Rozanowa, przyłapujemy się na wewnętrznej niezgodzie, by w konsekwencji przyznać mu rację. Zachwyca swobodny ton tych rozważań uczciwych i głębokich.
Wbrew przewidywaniu że plon, jaki zbierze ludzkość po rządach Inkwizytora będzie przede wszystkim ułatwionym życiem, schematycznym i płytkim, Rozanow stanowi przykład ducha nieporażonego działalnością Inkwizytora.
Rozanow to ten, który nigdy nie ustaje w poszukiwaniu zniekształceń człowieczej natury, który wierzy w boskie pochodzenie duszy, lecz której odmawia istnienia, jeśli człowiek nie żyje.

Pytanie z historycznego i psychologicznego punktu widzenia niezwykle istotne, ale pokazuje tylko, do jakiego stopnia podstawowa wada nowożytnej cywilizacji sprowadza się do osłabienia wiary, bez której poszczególnym osobom cywilizacja ta jest tak samo niepotrzebna jak mnie, kiedy na moich rękach leży trup mojego dziecka, nie są potrzebne jego koszulki, prześcieradełka, cała reszta. Takie jest historyczne objaśnienie samobójstwa. Po co człowiekowi „cała reszta”, kiedy nie ma on tego, co podstawowe? I czy nie do tego, co podstawowe, odchodzi on i usiłuje odejść, porzucając ze wstrętem „całą resztę”?

Wielki Inkwizytor zna naturę ludzką i wie, że ludzie nie potrzebują cudu, jedynie cudowności. Człowiek pozbywszy się wiary w Boga, w to miejsce zawsze wstawi bożka. Czym i kimkolwiek on będzie, nie będzie nigdy Bogiem.

Rozanow piękne wyobraża sobie Boga:

Tak więc wszystko, gdy narodziło się – po prostu odetchnęło. Odetchnęło, ponieważ powstało z tchnienia. Ponieważ tchnienie – to Bóg. Bóg nie jest bytem. Nie jest wszechmocą. Bóg – to pierwszy powiew, poranek. I z Niego jest wszystko, co potem.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii dziennik duszy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

17 odpowiedzi na ROZANOW II

  1. Bolek Kalafior pisze:

    Co tu tak pusto?

    Będą wypływać myśliciele zapomniani i niedocenieni. Warto uzupełnić ten tekst uwagą Bierdjajewa, jak zachowała się cerkiew w czasie Rewolucji, gdyż pospolicie wiadomo, że była ofiarą. Mnie to trochę przypomina powołanie PRONU w stanie wojennym w Polsce:

    „W czasie rewolucji w Rosji nie było żadnego ruchu reformacyjnego. Kierownictwo Żywej Cerkwi, która obecnie straciła wszelkie znaczenie, pozbawione było jakichkolwiek twórczych idei religijnych. Był to jedynie sposób przystosowania się części duchowieństwa prawosławnego do warunków stworzonych przez nową władzę, nie była to reformacja, lecz konformizm. Do głosu doszły tutaj dawne tradycje niewolniczej zależności hierarchii kościelnej od państwa. Działacze Żywej Cerkwi już choćby, dlatego nie zasługują na jakikolwiek szacunek, że pisali donosy na patriarchę i hierarchów Kościoła, zajmowali się szpiegowaniem Kościoła i działali w zgodzie z tymi, którzy posiadają władzę; mieli też związki z Cze-Ka, skąd otrzymywali dyrektywy. Taka sytuacja przywracała dawne relacje między Kościołem i państwem, przy czym oberprokuratorem był członek Cze-Ka. Nigdy żaden ruch reformatorski nie zaczynał się od konformizmu, od donosów i szpiegowania, lecz od tego, że jego działacze sami ponosili ofiary, nie czyniąc ofiar z innych. Ruch Żywej Cerkwi nie posiadał żadnych nowych idei religijnych, nie mówił nic innego poza tym, że Kościół powinien żyć w symbiozie z władzą sowiecką. Nie jest to jednak idea religijna. Zwolennicy Żywej Cerkwi nie domyślili się nawet, że komunizm zawiera w sobie prawdę chrześcijańską. Nie interesował ich komunizm, lecz władza.”

    (Mikołaj Bierdjajew „Źródła i sens komunizmu rosyjskiego” przełożył Henryk Paprocki)

  2. Ewa pisze:

    Pusto Bolku, widocznie wszyscy sprężają się, by wymyślić coś na jutrzejszy prima aprilis.
    A wiadomo, że dowcipy na zamówienie są nie śmieszne, dowcip jest dowodem wolnej myśli nie może rodzić się z kalendarzowego krępowania, ale wolą taką jałową działalność, niż na moim blogu pisać.

    Chyba nie dam rady teraz dać trzeciej części Rozanowa, najważniejszej, o płci, w której Rozanow pokładał największe nadzieje na jakąś ludzką poprawność.

    Piszesz, Bolku o powołaniu potrzebnych nam właśnie teraz zapomnianych myślicieli. Przecież Biredjajew dostępny jest dopiero od kilku lat na polskim rynku, Rozanowa nie sposób zdobyć (podanej tu przez buka „ Pół myśli, pół uczucia” nie zdobyłam, zdaje się, że to jest część tej „Apokalipsy naszych czasów”). Dla mnie to takie ważne, by zrozumieć moje życie, które już przeżyłam. Dla Ciebie przecież też… Żyło się, i nic się nie wiedziało, w czym się żyje, dlaczego absurd świata poraził nas akurat w takiej postaci ludzkiego zboczenia:

    „Historia nie jest pustym korytarzem prowadzącym do nicości” (o. Sergiusz Bułgakow)

  3. buk pisze:

    Rozanow w Oficynie literackiej to tylko zbiór myśli. Napisałbym tu o nim, ale gonią mnie różne sprawy…
    Wiecie, co jest dla mnie w sferze pisma najgorsze, a co nie jest żadnym primaaprilisem: kompletny deficyt inspiracji w naszej blogosferze.
    J. Grzela wciąż w paryskim klimacie.
    Artur Sporniak uwiązł w 8 marca.
    Na nieszulafdzie ( forum, wierszy nie nadążam czytać) w zasadzie kłótnie i wszędzie ten kościelny bufon Dehnel, co to chodzi i strofuje proboszczów jak stara zrzędząca baba.
    Na strasznej-sztuce – nic. Jak płaczą tak płaczą.
    Wolny-Hamkało – tylko anonse.
    I tylko mondehoof, ale mu zazdroszczę. Ta jego Berthe Morrisot, który “żyła tylko w swoich wielkich oczach” i grubawy Chrystus.
    Znacie coś ciekawego, gdzie by można poczytać, o coś zaczepić wzrok?

  4. Ewa pisze:

    Niestety buku, już nie bywam tam gdzie bywasz, więc nie wiem, czy masz rację, byłam natomiast wczoraj u Ciebie i trzykrotnie próbowałam wkleić komentarz.
    Jeśli jestem u Ciebie zbanowana, to proszę, uczciwie mi napisz, napisałam bardzo długi komentarz z uwagi na wagę Twego bloga – mądry i ambitny. I musiałam obejść się smakiem.

    A jednak polecam Ci nk . W tej chwili, w każdym razie w mojej szkole, dzieją się rzeczy niesłychane, literackie i filozoficzne. Internauci wykryli, że nie widnieję w żadnych jubileuszowych księgach maturzystów naszej szkoły i podejrzewają mnie, że jestem absolutną fikcją. Moje wspomnienia, nawet zdjęcia w tej chwili są rozważane jako spreparowane, a ja jestem zwyczajnym znudzonym trollem niszczącym nobliwe szkolne fora.

    Czy nie powinniśmy w takim razie, ze względu na naszą sowietyzację historyczną, badać przyczyn takich zdumiewających zjawisk?

  5. buk pisze:

    E… banów to ja jeszcze nie stosuję.
    Opcja komentarze jest u mnie otwarta na cały wszechświat.
    Tyle, że jeżeli w onecie wklejasz, od razu pozamieniaj wszystkie “-.., bo wyjdą robaczki i nie otwieraj innej aplikacji w czasie poprawiania. Wtedy jest szansa na wklejenie. Jeżeli nie uda się, pozostaje tylko pisanie bez wklejania. Sam to przerobiłem wiele razy ( wina leży raczej po stronie ustawień naszych przeglądarek) .
    A co napisałaś ciekawego? Coś o Poundzie?

  6. Ewa pisze:

    To było o malowaniu aktów kobiecych, nic z Pounda, pasowało do dwóch wątków i ubóstwieniu przez Patryka Azjatów. Próbowałam kolejno wkleić do dwóch Twoich blogowych wątków i zrozpaczona wykasowałam z notatnika. Nie można pisać a vista, jeśli się chce skondensować cokolwiek, inaczej wszystko się strasznie wydłuża.

    Marek mówi, że to z powodu niekompatybilności przeglądarek (mamy Operę).
    Szkoda, że nie możemy się przeglądać.

  7. buk pisze:

    Valery pisze arcyciekawe rzeczy o aktach.
    Ale ta Bruni to chyba nie jest zamierzona stylizacja puentylistyczna. Tak myślę. Po prostu jeżeli Francuzi namalowali taką ilość aktów, prawdopodobieństwo, że jedna naga modelka wniknie po stu latach w obraz Degasa czy Seurata, jest duże.
    Pułka wszedł między szczypiące go Muzy po 120 latach, choć przecież miał mniejsze szanse.
    Znasz jakieś ciekawe teksty o aktach, malarstwie? Który nasz poeta pisze dobrze o sztuce?
    Poszukaj tego tekstu “aktowego”, mogę go wkleić.

  8. Ewa pisze:

    To był fragmeny opowiadania Bernarda Malamuda „Nagi akt” (Przełożyła Katarzyna Karłowska):

    “Pracował w samotności do późnej nocy, kiedy spiskowcy już chrapali, malował resztkami swego serca. Uchwycił sylwetkę Wenus, lecz gdy przyszło do ciała, ud i piersi, w ogóle się nie zastanawiał, czy to mu się powiedzie. Malował, jakby miał w pamięci wszystkie wykreowane kiedyś akty: Fidelman satyr, z brodą Sylena i nogami kozła, tańczący wśród nich, grający na fujarce i podglądający, od tyłu, przodu, albo z obu stron jednocześnie, toaletę Wenus, Betsabee, Zuzanny, Anadyomeny, Olimpii, przy śniadaniu na trawie, w sukni i bez, takoż w kąpieli, Próżność i Prawdę, Niobe i Ledę, na polowaniu i w objęciach, hausfrau i kurwę, zakochane damy, skromne i lubieżne, samotne i tłoczące się w tureckiej łaźni, we wszelkich możliwych kształtach lub pozycjach, a on tymczasem dokazywał albo figlował, trzy menady zaś pociągały go za kędzierzawą brodę i wtedy galopował za nimi przez mroczne lasy. Jednocześnie dławił się wspomnieniem wszystkich kobiet, których kiedykolwiek pożądał, od Bessie po Annamarię Oliovino, a także ich pasków, majtek, halek i półhalek, biustonoszy i pończoch. Udręczony, a mimo to czuł, że zakochuje się w tej, którą maluje, w każdym jej calu, łącznie z pierścionkiem na małym palcu, bransoletą na ramieniu, kwiatami, które muskała palcami, jasnozielonym kolczykiem, który zwisał z apetycznego uszka. Modliłby się, żeby ożyła, gdyby nie był przekonany, że ona się zakocha, nie w swym zamorzonym stwórcy, lecz najpewniej w pierwszym Apollu Belwederskim, na którego padnie jej wzrok. Czy istnieje, zadawał sobie pytanie Fidelman, taki świat, w którym miłość zwycięża i jest zawsze odwzajemniona? Odpowiedział sobie przecząco. A jednak należała do niego, kiedy ją malował, więc malował dalej, zamierzając nigdy nie kończyć, być szczęśliwy, kochając ją, a więc szczęśliwy do końca życia”.

    A jeśli chodzi i puentylizm, to raczej nieprawda z tym ciałem najlepiej stwarzanym przez „kropeczki”. Widziałam w oryginale kilka obrazów Georges Seurat i Paula Signaca i to działa jak Jackson Pollock, raczej materią, niż tematem, absolutnie nieważne jest, co obraz przedstawia. W bardzo pozytywnym sensie – spełnia postulat wtopienia się w świat, ale nie poprzez namiętność, żądzę, zmysłowość.
    To nie to malarstwo.

  9. Rysiek listonosz pisze:

    W dzisiejszych sieciowych „Wysokich obcasach”
    http://www.gazetawyborcza.pl/1,76842,5046527.html?as=2&ias=4&startsz=x
    jest o fotograficznym przetworzeniu puentylizmu:

    „Potem ona głównie pracowała w ich atelier, a on chodził po mieście i tam realizował zlecenia albo robił zdjęcia w stylu piktorialnym.

    Co to znaczy?

    Takie rozmazane przez mgiełkę – widać cienie, rozproszone światło, nieostre kontury. A na poważnie, to był taki nurt w fotografii początku XX wieku, który miał ostatecznie wprowadzić ją na parnas sztuk przez nawiązanie do malarstwa. Hartwig przed wojną był wyznawcą tego stylu”.

  10. buk pisze:

    A ja chciałbym podejść do nagiej Bruni, tak jak Ty podeszłaś do oryginalnego Seurata, popatrzeć na skórę z 10 cm. i odejść mówiąc: E… to tylko puentylizm.
    ( o ile kosmetyki nie wypolerowały do czystej gładzi skóry).
    Dzięki Listonoszu za namiary, ostatnio na nic ciekawego nie trafiam.
    Nie daje się wkleić komentarza do komentarzy. Wkleję go dziś na całą stronę i będę oczami chodził od góry do dołu.

  11. Ania pisze:

    Tak, wtedy nie trzeba Bruni traktować jak kobietę, modelkę, prezydentową i jak wszystko, czym i kim jest, jest nieważne. Niestety Bruni właśnie jest tylko po to, by być tym wszystkim, bez tego nie zostaje ani kropeczka. O tym jest Rozanow. Można było kobietę wyskrobać z jej przypisanego naturą rodzenia i udać, że nie rodzi, że to jest straszne świństwo być zapłodnionym, trzeba to wszystko egzorcyzmować, by zły czar z kobiety usunąć.

    Moja mama ma koleżankę, typowy moherowy beret, która jest przekonana, że pies nie odczuwa bólu, posiada tylko węch, wie, że jakoś to przyroda tak sprytnie w psie ustawia, by można było go bezkarnie bić i tresować bez wyrzutów sumienia.
    Rozanow pisze, czym grozi ludzkości takie wygodne spłycanie i jakie już żniwo zebrało w przeszłości.

  12. buk pisze:

    Nie bardzo chwytam kontekst Pani wypowiedzi.
    Jeżeli o mnie chodzi, to idę po linii ewangelicznej: jeżeli przez oko grzeszysz, to je wykol. Jeżeli pożądliwie patrzysz na Bruni, zamień ją w kropeczki. To są dwa równoważne sposoby uchodzenia pożądliwości.

  13. Ania pisze:

    No właśnie Panie buku.
    Ja tu pożądam linią nie ewangeliczną, czyli teorią neopoganina Rozanowa, który chrześcijaństwo neguje.
    Jak go dobrze zrozumiałam, optuje on jednak przy nie wydłubywaniu oka pod absolutnie żadną presją, uważa coś podobnego, taki nakaz, za zamach na ludzkość. Równocześnie też nie można się tym sposobem wykpić żadnymi kropeczkami. Pożądanie jest pożądaniem i już. Można chytrze zamienić kobietę w co się chce i nie grzeszyć, ale Rozanow nazywa to obłudą.

    Proszę nie brać tego komentarza, jako atak na Pana. Ja tylko próbuję zrozumieć Rozanowa…

  14. buk pisze:

    Rozumiem. Mnie się wydaje, że Rosjanie w rezultacie wielu przyczyn, o których można by tu pisać i pisać, swoją sferę erotyczno-seksualną mają spotworyzowaną, brutalną, mętną, i co gorsza, tak to czuję, ogromnie zaprawioną obłudą. Tołstoj, Dostojewski, przypuszczam, że Rozanow jest też dosyć mętny, no ale nie znam dobrze kontekstów jego myśli. Za to zawsze pamiętam pewien epizod z opowiadania Sołżenicyna. Zekowie siedzą w wagonach pociągu, stojącym gdzieś w polu. W rowie para się kocha i nie zwraca na nich uwagi. Bo niby dlaczego, dopowiada Sołżenicyn. Przecież to nie ludzie.
    To sobie myślę, że chyba tam, gdzie człowieczeństwo jest tak spodlone, i to nie od czasów rewolucji, ale od stuleci, trudno o jakąś myśl w kwestii obyczajów, seksualności, kobiety, neopoganizmu, która by olśniła Zachód.

  15. Ewa pisze:

    Oj, widzę, że do Francuzów i Niemców nielubianych, dołączają jeszcze Rosjanie. Szkoda, że Patryk obraził się na mój blog, bo pozostają jeszcze według niego Azjaci.

    Leszku, Rozanow to naprawdę wielki, wspaniały, szlachetny Duch, nic wspólnego nie ma z żadną hołotą filozoficzną.
    To właśnie Zachód aż po nasze współczesne czasy zachwyca się niezmiennie Dostojewskim, Tołstojem i Rozanowem.

  16. buk pisze:

    Nie, nie, to nie tak ( nieprecyzyjnie się wyraziłem): absolutnie nie włączam Rosjan w jakiejś hierarchie sympatii, to droga donikąd, i nie ufam żadnym własnym generalizacjom. Chodzi mi tylko i wyłącznie o ten okropny dysonans między przejawami geniuszu rosyjskiego a jakimś, powiedzmy, levinasowskim etycznym wymiarem życia społecznego i osobistego, dysonans między geniuszem np. Tołstoja i jego wzniosłymi etycznymi zasadami i antyzachodnią furią antyestetyczną a życiem prywatnym, seksualnie brutalnym, o chrystocentryzm Dostojewskiego i gwałt dziecka, o cały ten ruch pansłowiański i pangermański , rewolucyjno-apokaliptyczny Sołowiowa czy Rozanowa toczony wobec milczącego i zniewolonego ludu, nie ufam, nie widzę jakiegokolwiek rosyjskiego projektu w sferze aksjologii, który mógłby przeniknąć w struktury zachodnie. Ten tylko kontekst miałem na myśli.
    A Rosjan lubię, szczególnie Anne Netrebko.

  17. Ewa pisze:

    Zazwyczaj ludzie dzielą się na tych, którzy kochają albo Dostojewskiego, albo Tołstoja. Tak jak ci, którzy piją albo herbatę, albo kawę. I to nie jest kierkegaardowskie „Albo – Albo”. To jest równoprawne.

    Natomiast Dostojewskiego nie znosił Nabokov i bardzo wielu pisarzy, których już nie będę teraz wymieniać. Słowem, myślę, że nie należy się na pewne rzeczy obrażać. Zaistniały, stały się bardzo twórcze dla wielu artystów.

    Ja uwielbiam literaturę rosyjską i nic na to nie poradzę. Jestem w jej klimacie, histeria, niezrównoważenie uczuciowe bardzo mi odpowiadają. Nikt tak nie potrafił odtworzyć spustoszenia duchowego, jak Tołstoj w „Śmierci Iwana Ilicza”. Nikt nie potrafił oddać wewnętrznej śmierci urzędnika, jak Gogol.

    Może Leszku doświadczyłeś już innych czasów w życiu i taka literatura jest dla Ciebie bez znaczenia. Dla mnie natomiast jest bez znaczenia wszelka próżna estetyzacja i eksperymenty językowe (nie lubię też Flauberta).

    Myślę, też, że gdyby nasze gusta i potrzeby literackie miały jakieś powinowactwa, na pewno pisalibyśmy jeden wspólny blog. A tak skazana jestem na ciągle ponawianie prób komentowania i nie zgadzania się z tym, co na swoim blogu piszesz.
    Szkoda, że nic nie doda tu Twój ulubiony blog „Diabeł Iwana”, ale trudno.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *