Georgia

 *
Chłopcy zajmowali jeden rząd pod oknem, co umożliwiało im swobodne palenie papierosów na lekcji i zapewniało wszystkie przywileje, których my, dziewczyny, stłoczone w dwóch rzędach pełniących rolę buforu i wentyla bezpieczeństwa dla wszystkich pedagogicznych niebezpieczeństw, byłyśmy pozbawione.

Mniejszość płciowa, stanowiąca jedną trzecią uczniów miała w klasie maturalnej trzy obiekty westchnień: Mancię, Brylską i Kobietę Felliniego.

Nie wiem, kto wymyślił ksywę „Mańcia” dla naszej wychowawczyni i profesor języka polskiego. Słowo to, utworzone z mano (wł.) – ręka, było zdrobnieniem nazwiska nauczycielki niewiele starszej od nas.
To na nas trafiła zaraz po ukończeniu studiów w Krakowie i część chłopców była w niej właśnie śmiertelnie zakochana.
Drugim, równie beznadziejnym i nierealnym obiektem uczuć chłopców była aktorka Barbara Brylska. Jej fotosy mogli wieszać bez zawstydzenia oficjalnie pineskami między oknami.
Trzecim, już tajnym obiektem pragnień była właśnie zobaczona dzięki telewizyjnej emisji „Osiem i pół” olbrzymka Saraghina. Kobieta archetypiczna, o ogromnych piersiach, dzika, diabelska, syntetyczna matka matek, kochanka kochanek.
Bez żenady, bez skrupułów, jak wszyscy młodociani bohaterowie Felliniego po „Rzym”, „Amarcord”, po „Miasto kobiet”, po wszystko, gdzie tylko się dało umieścić tę Kobietę Olbrzymkę, Kobieta Felliniego obsługiwała Włochy przedwojenne, posłużyła faszystowskiemu Rzymowi i powojennej włoskiej nędzy.
I weszła triumfalnie do komunistycznej, polskiej klasy.

**
Janek przyszedł do nas właśnie w klasie maturalnej, gdy uczuciowość naszych chłopaków była ustabilizowana, ujarzmiona i nazwana. Janek wszedł w nasz miłosny marazm jak w gąbkę, łagodnie i naturalnie. Janek wniósł w klasową uczuciowość prawdziwą kobietę.
Janek był po klęsce złamanego serca, po zawodzie miłosnym, był mężczyzna po przejściach, miłosnym bankrutem i miłosnym inwalidą, ale jednak przed wejściem do naszej klasy zdążył spotkać Georgię i się zakochać. Janek zakochał się śmiertelnie w kilka lat młodszej od nas blondynce z mojego podwórka, córce polskich repatriantów ze wschodu. Pamiętam, jak pojawiła się w naszej piaskownicy, w za dużych owerolowych spodniach i dziecięce loki zdobiły teraz głowę kilkunastoletniej Georgii.
To ona zrobiła z Janka romantyka.
Janek był nadwrażliwcem dającym sobie świetnie radę ze swoją nadwrażliwością i nie wiadomo, co napędzało niesłychane przystosowanie społeczne tego wysokiego blondyna, którego czysta albinoska płeć wzbudzała dla niego przy zetknięciu z nim taryfę ulgową. Budziła obawę, że ten delikatny chłopak zaraz się złamie, że jego przeraźliwa chudość i błękitne oczy zrujnują się od najmniejszego podmuchu. W połączeniu z nabytym właśnie romantyzmem i permanentnym opowiadaniem wszystkim, czy ktoś chciał, czy nie, o swojej dworskiej miłości do Georgii w kontraście do wyznaczonego przez Felliniego ideału kobiecego piękna w naszej już pięcioletniej stadninie męskiej, stawiało Janka w rankingu u nas, dziewczyn, bardzo wysoko.

***
Opętani przez Kobietę Felliniego, nasi chłopcy nie tylko nie chcieli czytać poezji współczesnej. Nie interesował ich ani Harasymowicz, ani Jerzyna, ani nawet Ernest Bryll. Podobnie jak wtedy, gdy Marek Hłasko powiedział Arturowi Sandauerowi, że ni w ząb nie rozumie nic z poezji Mirona Białoszewskiego, nasi chłopcy nawet nie kwapili się podać ukochanej wychowawczyni jakichkolwiek powodów nielubienia, by maturę otrzymać.
Program edukacyjny wymagał opanowania przez ucznia przynajmniej jednego utworu poetyckiego na pamięć. A chłopcy permanentnie odmawiali pamięciowego przyswojenia obowiązkowej „Ody do młodości” i negowali wszelkie wysiłki polskich poetów późniejszych.
Dlatego Mańcia wpadła na szczęśliwy pomysł zorganizowania lekcji poezji śpiewanej, co w programie języka polskiego można było zakwalifikować jako zaliczenie pamięciowego przyswojenia przez ucznia wiersza.
Entuzjazmowi klasowemu nie było końca.
Klasowe zespoły muzyczne, tajne, oficjalne, te, które już nawet zarobkowały po różnych kopalnianych domach kultury nagle zdecydowały się na tej jedynej lekcji języka polskiego pokazać się i zaśpiewać swoje utwory.
Ale wszystkich jakościowo przebił Janek.

****
Gdy Janek usiadł w środku sali ze swoją gitarą, cała klasa zamarła w oczekiwaniu.
– Zaśpiewam „Georgia On My Mind” – powiedział Janek cicho, ale wszyscy usłyszeli i czekali z podziwem. Znaliśmy „Georgię” w wykonaniu Raya Charlesa.
Wolna Europa i Radio Luxemburg od dłuższego czasu prowadziło edukacyjną misję dla krajów komunistycznych, ale jakość emitowanych drogą radiową utworów była tak marna, muzyka tak zniekształcona, że właściwie Janek mógł zaśpiewać jak chciał, a i tak przyjęlibyśmy jego występ z podziwem i szacunkiem.
Dotychczas swojsko i swobodnie czujący się Janek, po wielokrotnych występach na kopalnianych, ogromnych salach muzycznych przy dużej publiczności, Janek nagle tutaj przemienił się w trzęsącą się galaretę. Jego niespodziewany atak tremy sparaliżował i nas; widzów. Stał się nagle niewiarygodny z całą tą brednią dworskiej miłości do wybranki jego duszy, do jego drugiej jak on, albinoskiej połówki, Georgii. Gorgia stała mu ością w gardle.
Sparaliżowany, z uwiązanymi do strun długimi palcami, nieruchomy, trwał w oczekiwaniu.
Zamarliśmy, wstrzymaliśmy oddech.
Janek przechodził na środku klasy kolejne męki piekielne, zmienił jak kameleon kolor. Z delikatnej białości jego cery, białych rzęs i białych włosów nagle przybrał kolor marchewkowy, a przez przeźroczystą skórę prześwitywała krew, która pulsowała także pod włosami głowy.
I nagle, ochrypłym głosem wraz z uwolnionymi już od zaczarowania dłońmi i pierwszym gitarowym akordem, Janek zaśpiewał:

Georgia, Georgia, the whole day through
Just an old sweet song
Keeps Georgia on my mind…

Ten niesłychanie trudny utwór Janek coraz swobodniej doprowadzał do końca. Gdy był już przy miejscu, gdzie sprawiedliwie stara słodka piosenka zatrzymuje Georgię w moim umyśle, a ramiona wyciągają się do mnie, oczy uśmiechają się delikatnie, nieruchomo w pokojowych snach i widzą drogę, która przyprowadzi mnie z powrotem do ciebie, wszystkie dziewczyny miały już łzy w oczach.

Końcowe – O! Georgia – zakończyło się klasową owacją.

Ray Charles – Georgia On My Mind 

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2008, donosy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

11 odpowiedzi na Georgia

  1. Rysiek listonosz pisze:

    I co? Jakieś moderowanie komentarzy?
    A czytałaś
    http://www.gazetawyborcza.pl/1,76842,4842019.html?as=1&ias=3&startsz=x

    Podobno są takie w Polsce protesty, że chyba wszystko będzie niedługo skansenem zapuszkowanych pojedynczych klas, dostępnych jedynie dla ich byłych uczniów. Twórczy przepływ (u nas połowa repetowała, inni nawet zaliczali 4 klasy tej samej szkoły) szkolny niemożliwy, a to wszystko chyba z mylenia przecież niewielu czasów j. polskiego: przeszłego, teraźniejszego i przyszłego.

  2. Ewa pisze:

    Komentarz dotyczył piosenki Raya Charlesa cytowanej tu z You Tube, w końcu wykasowałam, to portal polski i dla ludzi znający ten język.

    Komentatorzy GW zaciekle jednak bronią naszej klasy, nie wiem jak to się potoczy. W mojej są trzy, w tym jedna osoba się nie odzywa, a druga wyemigrowała kilkadziesiąt lat temu i pisze, że ma kłopoty z językiem. W męża klasie nie ma nikogo aktywnego. Więc nie mam pojęcia, o czym GW pisze. Gdybyśmy mieli w szkole tak niesamowite, bezpłatne narzędzie, nie odłogowałby z pewnością taki portal jak teraz.

    Próbuję właśnie napisać notkę o Rozanowie i on nie ma złudzeń jak się potoczą losy portalu N-K:

    “Wszędzie po swojemu, ale jednak Zawsze człowiek zadręcza człowieka.
    Połączenie uczucia miłości i owej ciepłej krwi, która jeszcze bardziej rozgrzewa go i podnieca, stanowi prawdziwą rozkosz nieuporządkowanej duszy ludzkiej, równie subtelną jak połączenie wesołej niewinności z drwiącym zamysłem roztrzaskania jej na kawałki.”

  3. buk pisze:

    W mojej klasie znalazłem 11 osób ( na 26) i 35 wątków po trzech miesiącach po dwa zdania ( “napiłoby się wspólnie browarka”). Szkoła leżała i dalej leży przy browarze. 5 lat patrzenia w chmielny interes zrobiło swoje.

  4. Ewa pisze:

    >buk
    Poważnie? Ja myślałam, że tylko nasze pokolenie nie potrafi w pełni wykorzystać tego medium chociażby do jakiejś próby zrozumienia siebie.

    Ciekawe, bo w naszej klasie, czterdzieści lat temu, też tylko piwo. Chyba właśnie tylko za przyczyną szkoły średniej piwo nigdy mi nie smakowało. Na studiach za to tylko wino za 23 zł, czyli J23.

    Nasza moderatora nk wpadła ostatnio w histerię nawołując na forum i błagając o aktywność, a przecież wiadomo, że skutek jest wtedy przeciwny. Jak nie ma wewnętrznej potrzeby, to jest to wykorzystywane do pustych pogaduszek, czego akurat w mojej klasie chciałabym uniknąć i właściwie szanuję sobie tę ascezę.

    Piszę już drugi dzień o Rozanowie, ale to jest wszystko za trudne na taki gorący, impulsywny, polekturowy tekst blogowy, a na jakiś bardziej dojrzały czasu nie mam, to przecież nie moja działka, a jednak potrzebne w dzisiejszej twórczości. Szczególnie problem przeżywania rozkoszy podczas czynienia zła, zupełnie inna koncepcja od Simone Weil. U niej można było zniszczyć zło poprzez wchłonięcie, poprzez cierpienie i nie oddawanie – u Rozanowa jest to niemożliwe.
    A więc Nasza Klasa, jako permanentne ćwiczenia, terminowania, zaprawa w dręczeniu. Nasza Klasa, jako sieciowe trwanie w bezczasie, rozciągliwe w obie strony!
    Strach tu pisać takie swobodne przemyślenia, jak to w sieci potem krąży… Ach!

  5. buk pisze:

    NK klasa zrobi więcej spustoszeń w narodzie niż dobra. Praca pamięci zostanie zastąpiona aklamacjami “napijemy się browarka po 20 latach?”. Jeszcze jeden cios w literaturę, w Prousta. Poruszenie płytki chodnika w Wenecji nie wyzwoli żadnego pęknięcia w percepcji Czasu, ten będzie oswojony w wyobrażeniu, że można w NK odtworzyć wspólnie bieg czasu a nawet pokonać tego potwora-Czas. Już i tak ( mówię trochę prowokacyjnie) mamy generację antyliteracką, zdolną pisać zamówione ekstazy na temat gier RPG, hip-hopu, Spice girls ( “Kultura”, dodatek “dziennika”) wszystkich tych plastikowych efektów, przypominających żywot muszki jednodniówki.
    Tylko Zesz. Lit. nas wyzwolą.
    No, tu żartuję. Okropny jest ten 101 nr ZL. I ten Zagajewski, patrzący na “nieskończone falowanie morza” i białe języczki piany biegnące jak fastrygi”. Ponge nie napisałby takich farmazonów nawet, gdyby postanowił mścić się i zadręczyć czytelnika nudą na śmierć.

  6. Ewa pisze:

    nie generalizowałabym tak pochopnie buku, upatrując w tej generalizacji większe zło.

    Weszłam na pierwsze z brzegu liceum w pierwszym z brzegu mieście, tam dziewczyny i chłopaki strasznie brudzą język, ale nie ma tam strachu, co w naszej generacji nie do przełknięcia, nawet teraz, jeśli nas już nic, a nawet za Dostojewskim: „choćby potop”.

    I to jest bardzo cenne. Te różnice. Ale jak zmusić nk by się wysypywali ludzie, demaskowali, „mówili tylko prawdę”, działali racjonalnie w tym całym absurdzie klasowym, bo przecież to tylko klasa, byt nierealny, umowny, koszmar prześladujący nas do końca życia.
    Jak poruszyć te płyty chodnikowe, po których nikt nie chce stąpać, ani nigdy nie stąpał, bo omijał? Słowem, nieważna w moim pojęciu jakość, Proust też koloryzował i zamieniał błoto na złoto, być może epoka była piękniejsza, ale to przecież też tylko estetyzacja. Ja piszę z tego okresu opowiadania soc, nie da się w moim odczuciu inaczej. Każdy okres coś dopowie o naturze ludzkiej. Tu jest problem tylko górniczy, jak poruszać się po korytarzach. No i żeby wpuścili do kopalni. Teren żyzny, nie tak jałowy jak ZL z drugiej ręki.

  7. Rysiek listonosz pisze:

    W dzisiejszej GW

    http://www.gazetawyborcza.pl/1,75248,5063523.html

    nowy artykuł o Naszej Klasie gdzie pięćdziesięciu komentatorów zastanawia się czy można pokazać dzisiaj, tak jak kiedyś poprzez malarstwo i dokumenty pisane, żołnierza na polu chwały w swoim sztambuchu, czyli w N-K.

  8. buk pisze:

    Com napisał, napisałem z przymrużeniem oka.
    Po prawdzie, nic mnie nie obchodzi NK. Temat dla gazet, oni muszą coś wymyślać, z tego żyją. Myślicie że odpowiada im względny spokój rządów PO, brak Giertycha, Leppera? Przecież rezultatem jest ewidentny spadek nakładów pism. Za Rydzyka powinni dziękować, szczególnie onet. Kapitalnie ujął to w swoim niedawnym felietonie Pilch: myślicie, że jak na drugiej stronie GW. jest notka o kulturze, to coś ważnego zdarzyło się w kulturze? Nie, to znaczy, że nic ważnego nie wydarzyło się w polityce.

  9. Ewa pisze:

    Mnie się nie podoba, że N-K idzie na pożarcie tylko socjologom.
    Fakt, że na moich forach obserwuję zjawisko zacukania, ale mam nadzieję, przejściowe i wierzę, że będzie się tam toczyć prawdziwe, post klasowe życie, które przecież jest cywilizacyjnym novum jeszcze nierozpoznanym, młodym i być może, w tej naszej geriatrii młodo obiecującym. Będzie rodzić niewybredne dowcipy, okrutne oskarżenia i przejeżdżać się po idei nieśmiertelności, ale nie uważam, że będzie czymś gorszym niż wszelkie mieszane wiekowo grupy ludzi mające coś ze sobą wspólnego.

    Rozanow pisze o miłości „szklanej”, miłości do niczego niesłużącej, abstrakcyjnej i wyalienowanej.
    Miłość do intelektualistów pierwszej wody nie różni się wtedy niczym od Miłości do trzech pomarańczy, ale tych kupionych w hipermarkecie.

  10. Przechodzień pisze:

    Nie ma się co oburzać na gazety, w końcu każdy z czegoś żyje, a można sobie wyobrazić o wiele bardziej niemoralne “zawody”. Nasila się (podobno) instytucja małżeństw a rebours: mężczyzna (gołodupiec) wżenia się na służbę do bogatej żony. I podobno (znam takiego) bardzo źle to znoszą. Kobiety tradycyjnie lepiej.
    A “NK” jest tak samo bogatym polem socjologicznych obserwacji jak wszystko inne. W GW donoszą o zamieszczaniu na owym portalu zdjęć tajnych służb przez nich samych i snuje się tam w związku z tym przeróżne wątki i skrajne postawy się ujawniają. Mało ciekawe?
    Mnie odpowiada zniknięcie postaci jak Lepper czy Giertych z pierwszych stron, nie mówiąc o Rydzyku. A poglądy Pilcha na kulturę – zwłaszcza na Internet – znam od dawna i są to niestety poglądy szalenie szkodliwe i głupie.

  11. Ewa pisze:

    Ale czy NK potrafi uchwycić, uwydatnić ten Twój Przechodniu przykład, taką zmianę obyczajowości: chłopak dwudziestoparoletni zapładniający czterdziestoletnią bizneswoman, ślub oczywiście kościelny, wesele okazałe, huczny chrzest, potem życie w złotej klatce u boku bogatej żony. Dawniej marzenie każdej dorastającej panny, każdej matki takiej panny, jednak, okazuje się, są jakieś męskie dąsy. I te dąsy idą pocztą pantoflową portalem naszej klasy, a nie są z pism kolorowych. To duża różnica.

    Kiedy Rozanow piszał, że to właśnie pierwsza cerkiew wyklucza zapładniane matki poza związkiem małżeńskim skazując ich płody na śmierć, to korzystał z autentycznych przekazów i opowiadań świadków zdarzeń, a nie z relacji Kościoła, który opowiadał się po stronie dobra.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *