Minął karnawał pozostawiając na ulicach Hawany sterty śmieci, które sprzątano nieśpiesznie. Rudek wywołał czarno-białe zdjęcia jadących platform i małych Murzyniątek ubranych odświętnie w białe sukieneczki i odbitki wysłał Krysi. Dostawał z domu skąpe wiadomości, mimo swojego dużego wkładu w korespondencję: Polacy intensywnie krążyli między Hawaną i Warszawą zabierając zawsze listy do wysłania i on wysyłał.
W pracy mówiło się ciągle o Fidelu i wysłuchiwano jego wielogodzinnych przemówień z nabożeństwem. Rudek myślał z początku, że to dlatego, że nie trzeba było wtedy pracować, wysłuchiwanie radiowych i telewizyjnych przemówień było obowiązkowe. Ale potem przekonał się, że Fidel cieszy się nieustającym uwielbieniem bez względu na porę jego wystąpień i wszyscy nazajutrz znają ich teść po ich kilkugodzinnych emisjach nocnych przedłużających się do rana. Jego charyzma romantycznego rewolucjonisty paradoksalnie rosła w miarę, jak kurczyły się amerykańskie zasoby magazynów sklepowych i zaczęto wystawać w kolejkach, by kupić kartkowe przydziały.
Fidel niezmiennie pokazywał się na trybunie w koszuli i spodniach w kolorze khaki, wpuszczone w czarne cholewy żołnierskich, wysokich botków. Zachwycał Kubańczyków jego ascetyczny wygląd, jak i owłosienie, którego nie pozbywał się na pamiątkę partyzantki w buszu Sierra Maestra, gdzie rebelianci nie mieli czym się golić. Mówiono w pracy nie tylko o legendarnej urodzie comandante Castro, ale nie omieszkiwano z dumą podkreślać, że przyrodzenie Fidela liczy 9 cm w stanie spoczynku, a 16 cm w wzwodzie. Rudek często pytał, korzystając z bliskości tematu, dlaczego Kubańczycy tak często drapią się w kroku w autobusach i na ulicy, ale oni, nie obraziwszy się, wybuchali tylko śmiechem.
Rudek mógł z powodzeniem naigrywać się z tropikalnej obyczajowości kolegów w pracy, jednak nie odważył się zakwestionować ich politycznego uwielbienia, którego nie podzielał. Premier rewolucyjnego rządu Republiki Kubańskiej Fidel Castro, jak każdy rewolucyjny trybun ludowy, nieustannie tropił wrogów rewolucji, tak wewnętrznych jak zewnętrznych, a do najgorszych oczywiście należeli Amerykanie, których w przemówieniach obrzucał najcięższymi, ordynarnymi epitetami wyzywając prezydenta Stanów Zjednoczonych nie tylko od świń i małp, ale i cięższego kalibru jak coño i mierda, dając upust swojemu zacietrzewieniu i nienawiści, zwalał na nich wszystkie niepowodzenia kulejącej coraz bardziej gospodarki, a nawet zwykłe anomalie pogodowe powodowane były wedle kubańskiej propagandy amerykańskimi tajnymi ingerencjami. Na konferencji w Pałacu Prezydenckim w Hawanie Fidel dziennikarzom zagranicznym wyjaśniał incydent z uwięzienia przez Stany Zjednoczone załóg czterech kubańskich kutrów rybackich, które, jak się zaklinał, nie naruszyły wód terytorialnych USA. Amerykanie oszukali rybaków kubańskich zapewniając ich, że mogą swobodnie łowić co okazało się pułapką i skończyło aresztowaniem. Dwaj rybacy poprosili o azyl, a pozostałych 36 rybaków, którzy o azyl nie poprosili, pewnie z zemsty uwięziono. W odwecie Fidel wstrzymał dostawę wody do bazy wojskowej USA w Guantanamo. Ze względu na kobiety i dzieci zamieszkałe w strefie bazy Guantanamo strona kubańska zdecydowała się jednak przez jedną godzinę dziennie otwierać rurociąg.
Statek szpiegowski “Oxford” bez przerwy stał na samej granicy kubańskich wód terytorialnych, co Fidel za każdym razem w przemówieniu wytykał jako naruszanie wód terytorialnych Kuby. I Rudek przynajmniej się dowiedział, że te światła, które zawsze widzi na Alamarze, to Oxford.
Tymczasem w prowincji Pinar del Rio zaaresztowano 12 rebeliantów z bronią i amunicją pochodzącą ze Stanów Zjednoczonych i 15 tys. kubańskich pesos, którzy jak dowodził Fidel, zajmowali się planowaniem ataków terrorystycznych. Tym sposobem Fidel miał nieustannie materiał do pomstowań.
Fidel coraz bardziej uzależniał się od Związku Radzieckiego. Podobnie jak USA przed Rewolucją, sowieci kupowali na mocy zawartych w Moskwie długoterminowych umów handlowych cukier po zawyżonych cenach i przysyłali za niego ropę w miejsce tej, której odmówili mu Amerykanie. Syberyjska ropa przepływała statkami ze wschodu szmat drogi zabierając w drodze powrotnej cukier.
Rudek jak i wszyscy pracownicy Ministerstwa byli wywożeni w niedzielę na wieś, gdzie brali udział w zafrze. Rudkowi bardzo się te wyjazdy podobały i był dumny, że w jego wieku pokonywał w szybkości cięcia maczetą trzciny cukrowej niejednego machetero i poddawał się ich zachwytowi, że compañero polaco jest taki wytrzymały. Na zafrę jeździli wszyscy mężczyźni przebywający na wyspie, nie wyłączając wirtuozów skrzypiec, czy chirurgów. Wszystkie zakłady pracy, bez wyjątku musiały wysyłać swoich pracowników, nie pomijając filharmonii i szpitali.
Macheteros byli podzieleni na grupy przez kierownika spółdzielni, gdzie starsi pracowali ścinali maczetą łodygi trzciny przy ziemi i potem wykonywali kolejny ruch obcinania ich górnych pędów, ci wykonywali najcięższą pracę. Młodzi zbierali ją i ładowali na wozy, które po dotarciu do stacji przeładunkowych jechały koleją do cukrowni. Metodą sowiecką próbowano namówić załogi do rywalizacji i współzawodnictwa, przekraczania norm pracy i wyłonienia przodowników pracy, ale się to nie udawało.
Fidel nie zdołał osiągnąć planowanego w Moskwie poziomu produkcji cukru w tegorocznej zafrze. Wtedy, kiedy już było wiadomo, że nie da się osiągnąć planowanych wyników, grzmiał z trybuny na liczne incydenty amerykańskie wykryte przez władze rewolucyjne, świadczące o dywersyjnej, wrogiej robocie żałując, że sprzeciwił się radom Che Guevary sprzed dwóch lat, by wystrzelić na Stany Zjednoczone 43 rakiety średniego zasięgu z nuklearnymi głowicami (każda głowica nuklearna była o mocy jednej megatony), które znalazły się w górach w okolicach wzgórza Esperón, w Limonar, Bejucal i San Antonio przywiezione przez pijanych Rosjan, ubranych po cywilnemu osobliwymi pojazdami i ciężarówkami z naczepami zasłoniętymi płótnem.
Przed Rewolucją była to praca sezonowa trwająca trzy miesiące, po której przez resztę roku następowało tiempo muerte i bezrobotni chłopi mający na utrzymaniu nawet i po dwadzieścioro dzieci musieli wyłączyć ze swojego menu ryż i fasolę i ograniczali się do jedzenia patatów, malangi i pędów jukki.
Jednak, mimo panującej nędzy, Rudek z nostalgią patrzył na mijane samotnie stojące bohio o drewnianej konstrukcji zadaszone yaguą, czyli suszonymi liśćmi palmy królewskiej. Używano w 19 wieku nawet mahoniu, ale do budowy konstrukcji służyło raczej drzewko periquillo odporne na termity, ale głównie pień palmy królewskiej lub bambus. Dawniej było tam klepisko, teraz często stosowano wylewki z cementu. Jadący z Rudkiem Kubańczycy też opowiadali o bahio entuzjastycznie podkreślając, że nowoczesna Habana del Este z betonu wcale im się nie podoba. W bahio nie ma wprawdzie łazienki, domownicy myją się na zewnątrz, ale jest za to kuchnia, gdzie wiszą u powały błyszczące garnki przekazywane z pokolenia na pokolenie. Jest opalany drewnem piec, stół do spożywania posiłków i taborety z drewna i skór, i stół drugi, gdzie się je przyrządza. Była też spiżarnia na kiełbasy suszone i wędzone szynki, solone wędliny i sery i druga na owoce, jarzyny i fasolę. Wisiały tam pęki ziół, cynamon i ceglana bija z nasion annato, używana do barwienia ryżu z kurczakiem (arroz amarillo). W spiżarniach stały słoiki miodu, dzbany z mlekiem krowim i kokosowym, woda i ziołowa herbata. Rano kuchnia napełniała się aromatem świeżo parzonej kawy sposobem wiejskim, który przyjął się też w Hawanie. Rudek też kupił sobie bawełniany sączek na stojaku, do którego wlewało się zagotowaną, mocno posłodzoną kawę, która wolno skapywała do filiżanek.
Rudek nie miał pojęcia, czy Kubańczycy w tym idyllicznym opisie nie nabijają się z niego, gdyż według panującej propagandy chłop kubański chodził głodny i nagi, a wszystkie pieniądze z zafry przeznaczano na wznoszenie willi na Miramarze, a Fulgencio Batista, tkwiący po uszy w biznesach z mafią wyprowadzał krwawicę macheteros przez kasyna hotelowe, w których każdej nocy amerykańskie gwiazdy nurzały się w rozpuście.
Według „Grammy” z 500 tys. mieszkań wiejskich 85% nie nadawało się do zamieszkania ponieważ nie spełniały podstawowych wymagań technicznych i sanitarnych i sprzyjały szerzeniu się gruźlicy, malarii i pasożytom, ale uchwały rewolucyjne miały temu zaradzić.
24 lutego 1964 roku Rudek uzyskał dyplom ukończenia Escuela de Idiomas „John Reed” języka hiszpańskiego i nabrał pewności, że zna ten język.
Na przyjazd rodziny Rudkowi przydzielono na Alamarze trzypokojowy bungalow z dużym holem, kuchnią i łazienką i Rudek przeprowadził się z casa 20 do casa 192. Zdążył po pracy wyhodować przed domem metrowe drzewko flamboyana i kwitnący powój, a teraz czekał na zamówione listownie u Krysi nasiona z Polski.
Miał już datę przylotu Krysi z dziećmi i robił przygotowania i zakupy w sklepie osiedlowym. O przewidywanej godzinie lądowania samolotu Cubana z Pragi, przez Shannon i Gander kierowca z Ministerstwa Construcion przywiózł Rudka na lotnisko José Martí, ale Krysi z dziećmi już tam nie było.