Noc Muzeów 2016 w Muzeum Śląskim

Krista pracująca na markowni wyemigrowała z mężem Romkiem i synami Sergiuszem i Borysem do Hanoweru w 1986 roku. Dzisiaj Kopalnia Katowice, po trzydziestu latach, od kiedy Krista już tam nie pracuje, jest ogólnie dostępna. Wydawanie, odbieranie i liczenie marek dla Kristy było bardzo sterujące. Marka oznaczała życie ludzkie. Jeśli górnik zapomniał oddać lub ją zgubił, wszczynano akcję ratowniczą.
Z drżeniem i wzruszeniem zjeżdżam windą na najniższe piętra dzisiejszego muzeum, gdyż odczuwam swego rodzaju wewnętrzny triumf, że jednak udało mi się zjechać na dół. Kobietom nie wolno było odwiedzać czynnych kopalń i zobaczenie kopalni węgla kamiennego nawet dla pracownika, jakim w latach siedemdziesiątych byłam, było niemożliwe.
W wielkiej przestrzeni wysokiej na 10 metrów doświetlonej glass boxami nie czuje się klaustrofobii, a o tym, że jest się pod ziemią, natychmiast się zapomina. Lekkość współczesnych konstrukcji w jasnej, neutralnej tonacji działa uspokajająco i kojąco. Nawet tłum odwiedzających z dziećmi, sprawdzonych przez security przy wejściu jak na lotnisku, których kieszenie i torebki pozbawiono metalowych przedmiotów, rozprasza się natychmiast po całej przestrzeni. Cudowna Galeria sztuki polskiej 1800–1945 mieszcząca się w przedwojennym Grand Hotelu przy Korfantego, którą kiedyś tak uwielbiałam, że chodziłam w każdy wolny od opłat dzień się nią haszować i malowałam tam nawet przez tydzień „Pomarańczarkę” Gierymskiego, została tu przeniesiona dostawszy jeszcze doskonalszy dom dla swojej wspaniałości. Przez poszczególne wystawy oddzielone jedynie ekranami, jak Galeria sztuki polskiej po 1945, Galeria plastyki nieprofesjonalnej, Laboratorium przestrzeni teatralnych, Galeria śląskiej sztuki sakralnej jedynie przelatujemy zatrzymując się przy bliższych mi duchowo klimatach artystów, których znałam osobiście. 30 współczesnych polskich artystów prezentuje po jednej pracy w różnorodnych konwencjach, kierunkach i językach sztuk wizualnych. Dzieła te stanowią jakby autoportrety artystów, są kwintesencją ich tożsamości, w ciemno można natychmiast rozpoznać co jest czyje bez czytania tabliczek. Odruchowo nie czyta się tytułów i podchodząc wie się, że dane dzieło to przecież Magdalena Abakanowicz, Paweł Althamer, Jan Berdyszak, Henryk Cześnik, Edward Dwurnik, Wojciech Fangor, Jerzy Fober, Izabella Gustowska, Roman Kalarus, Jerzy Kędziora, pseud. Jotka Zofia Kulik, Ewa Kuryluk, Robert Kuśmirowski, Natalia Lach Lachowicz, pseud. Natalia LL, Przemysław Lasak, Zbigniew Libera, Lech Majewski, Franciszek Maśluszczak, Adam Myjak, Andrzej Pągowski, Józef Robakowski, Jacek Rykała, Jadwiga Sawicka, Monika Sosnowska, Grzegorz Sztwiertnia, Andrzej Tobis, Jerzy Truszkowski, Ireneusz Walczak, Kazimierz Gustaw Zemła, Artur Żmijewski.
Zatrzymuję się nad fotografiami Natalii lach Lachowicz sfotografowanej na fotelu w cyklu konceptualnym, którą pamiętam jeszcze w peruce przy otwarciu galerii Permafo. Podobno, mimo rozwodu, opiekowała się do końca moim wrocławskim profesorem Andrzejem Lachowiczem zmarłym w ostatni dzień 2015 roku. Stoję też przed plakatem Romka Kalarusa, który siedział z Januszem Haką pod oknem w klasie maturalnej. Plakat, jak czytam, powstał na zamówienie francuskie i był rozklejany na ulicach Paryża.
Jednak najważniejszą ze wszystkich ekspozycji jest wystawa „Światło historii. Górny Śląsk na przestrzeni dziejów” gdzie zastosowano multimedialne, awangardowe happeningi i instalacje, sztukę video, performance, instalacje, grafikę komputerową, sztukę ulicy, wizualizacje, słowem wszystkie środki artystyczne stosowane przez artystów w dzisiejszych galeriach sztuki. Tutaj, poniekąd anonimowe dokonania artystyczne podporządkowanie są jednemu celowi – pokazania Górnego Śląska, a szczególnie Katowic od zarania do roku 1989 w krótkiej, przystępnej formie mającej na celu nie historię, nie pamięć narodową, ale raczej osobiste przeżycie zwiedzającego, w którym zawsze coś rezonuje, będąc bombardowanym tyloma artefaktami z zewnątrz. Internauci na forach piszą, czego tu nie ma. Nie ma Łyska z pokładu Idy, nie ma Synagogi wysadzonej w powietrze, nie ma kanarków, są tylko puste klatki. Ale jest dużo, bardzo dużo, by każdemu, bez względu na wiek otworzyły się w mózgu korytarze pamięci i dzięki tej nostalgicznej stymulacji doznali wzruszenia, a przecież o to tylko w sztuce chodzi.
Do wystawy wchodzi się przez markownię, zilustrowaną puszczonym na video gifem komputerowym gdzie przebrani już w stój górniczy sylwetki mężczyzn w skali 1:1 pobierają marki przed zjazdem windą w dół. W tonacji niebieskoszarej, w pośpiechu górnicy ciągle gęsiego podchodzą do Kristy. W wąskim korytarzu nad sufitem, jak w profesjonalnej szatni kopalnianej wiszą ubrania górników i czekają, aż po prysznicu się w nie ubiorą.
Potem korytarz skręca i ekspozycja przechodzi chronologicznie przez dwa wieki dokumentując obyczajowość zarówno proletariatu, jak i inteligencji oraz możnych tego świta. Z mieszkań familoków znanych z filmów Kutza przechodzimy do pałaców właścicieli kopalń, by znów powrócić do gierkowskich panelaków, których dziesięciocentymetrowe okienka pozwalają nawet na podglądanie ich mieszkańców.
Jest tutaj 19 części i na 1364 metrach kwadratowych zdołano pokazać wpływy z Niemiec, Prus, Austrii, Czech i Moraw i Polski na Górny Śląsk. Poczynając od makiety rotundy św. Mikołaja w Cieszynie po tablice multimedialne, gdzie można włączyć lektora, który czyta gwarą śląską (śmieszne, bo zamiast syn zawsze jest synek) w galeriach niby biblioteka, przechodzę do XIX wieku. Tu wielki, zachwycający obraz arystokratycznej rodziny, zapewne właścicieli kopalń w stylu Billa Violi, wygląda z pozoru na nieruchomy, ale po chwili widzimy, że postacie się poruszają, pozujący czynią minimalne ruchy, a także małe dwa charciki u ich stóp przekrzywiają główkę.
Blake’owskie piekło industrializacji czyniące z Górnego Śląska, oprócz powiększających się nierówności społecznych wielką nowoczesną metropolię ilustrowane jest mapami, fotografiami wielkich maszyn, ale też słodkimi bibelotami umilającymi słodkie życie. I wiek XX, pełen odgłosów z katowickiej ulicy, tramwajów, okrzyków gazeciarzy i ulicznych sprzedawców. Potem potworności I wojny światowej i rozpad świata i koniec zaborów. I walka o polskość , Powstania Śląskie, odradzająca się Polska niepodległa. Ciekawy archiwalny film o aneksji Zaolzia ze spędem dzieci szkolnych z kwiatami na cześć powrotu Zaolzia do macierzy. Nawet w Przemyślu moja mama wiwatowała na rynku przy dzisiejszym niedźwiadku ten mocarstwowy fakt, spędzona przez władze szkole. I cudowne, modernistyczne Katowice, sztandarowa obok Gdyni nowoczesna metropolia rywalizująca o piękno miasta z niemieckimi Bytomiem, Gliwicami i Zabrzem.
I znowu wojna światowa, jeszcze potworniejsza. Hitlerowcy rozbierają świeżutko ukończone, przepiękne modernistyczne Muzeum Śląskie i wywożą marmury dla wznoszenia swoich budowli. Prawdziwa gilotyna stojąca przy Mikołowskiej, gdzie stracono ponad pół tysiąca osób stoi tu w ponurym, skąpo zaszklonym pomieszczeniu. Urzędniczość faszystowska, prawdziwe dokumenty folksdojczów, powołanych do Wermachtu, moszczenie się Niemców na ziemiach odzyskanych. I  szyld „Stalinogród” jak brama do socrealizmu i stalinowskie wnętrze hotelu robotniczego z żelazną pryczą i kukuruźnikiem. Gierek, sadystycznie skandujący na video swoje komunały, wnętrza mieszkań z przedmiotami wystanymi w kolejkach – szczyty marzeń – maluch, meblościanka, wykładzina dywanowa, telewizor. I “Śolidarność” i smutasy piosenek strajkujących i śpiących na styropianie. Potem tragedia na „Wujku”, każdy z dziewięciu górników ma tutaj symboliczną szufladę.
Podobno trzeba tu chodzić kilka razy by wysmakować wszystko, bo dosłownie nie ma centymetra w korytarzach tej „kopalni wspomnień” by coś się nie działo. Instalacje z wymodlonych książeczek do nabożeństwa, darów w postaci pocztówek, przedmiotów, naczyń kuchennych, narzędzi, wszystko to, jak to z rzeczami, które przeszły przez ludzkie losy, gorące i wołające.
Potem przechodzimy do sali gdzie jest tylko jedna praca, do instalacji Carole Benzaken, francuskiej Żydówki. Praca zatytułowana Mi’ma’amakim…, Psalm 130 . Trzeba sobie poszukać w Internecie, jeśli się tego psalmu nie zna: „Z głębokości wołam do Ciebie Panie, o Panie, wysłuchaj głosu mego! Nakłoń swoje uszy ku głośnemu błaganiu” by zrozumieć o co artystce chodziło. Jest to kilkumetrowa gigantyczna czarna klatka i głosy ptaków emitowane z ukrytych głośników. Wszystko symbolizuje zarówno głos górnika zamkniętego jak w klatce w labiryncie kopalnianych korytarzy, jak i wrażliwych na metan kanarków zabieranych w klatkach na dół, które pierwsze zdychały i tym ostrzegały, że pora uciekać do windy. I psalm jak i cała instalacja są eschatologiczne, są też hołdem oddanym tu życiom męczeńsko boskim istotom.
Oczywiście, cała na powierzchni aranżacja Muzeum Śląskiego zachwyca dzisiejszą nowoczesną zabudową, szklanymi minimalistycznymi prostopadłościanami „glass boxami” według projektu austriackiej pracowni Riegler Riewe Architekten i rewitalizacją budynków, które z pietyzmem dla dziewiętnastowiecznej i dwudziestowiecznej zabudowy dawnej kopani „Ferdynand” z czerwonej cegły przystosowano do nowej funkcji muzealnej. Zachwycają, bo są jakoś uwolnione od ich pierwotnej, przecież niejednokrotnie dramatycznej funkcji, gdzie życie ludzi, więzionych tam ptaków i koni było piekłem, kumulują te tragedie stając się też hołdem złożonym minionym czasom. Wieża wyciągowa szybu „Warszawa II” cztery familoki pokopalniane – dawne mieszkania dyrekcji (ul. Nadgórników 28, 30, 32, 34), maszynownia szybu „Bartosz” i magazyn odzieży współgrają architektonicznie z supernowoczesnymi glass boxami.
Glass boxy doświetlają wnętrze gigantycznego podziemnego „domu” na którego „dachu” rośnie ogród i trawa, ale też oddymiają i wentylują jego wnętrze.
Konstrukcja szklana oparta jest na stalowym szkielecie. Glass boxy są ze szkła trawionego kwasem i są matowe z fakturą nawiązującą do kopalnianych odcisków skamielin. Ich elewacje zrobione są z płytek nachodzących na siebie pod lekkim kątem i nie przylegających do siebie, by mogło krążyć powietrze. Niektóre tafle szklane są otwierane.
Hol centralny części podziemnej łączy korytarzami wszystkie podziemne sale i naziemne obiekty windami ze sobą.
Całe Muzeum Śląskie ma powierzchnię ok. 25000 mkw
Park Bogucki, na który przychodziły żony górników w dniu wypłaty, by zabrać im pieniądze odliczywszy kwotę na halbę wódki łączy się z młodziutkim parkiem i angielskim ogrodem czyli dachem Muzeum. Są tu ścieżki z makadamu, i place z betonu miotełkowego. W dawnej maszynowni szybu “Warszawa” jest, po wjechaniu przeźroczystą windą ekskluzywna restauracja w eleganckim czarnym kolorze z białymi nakryciami stołów. Piętro niżej kawiarnia. Pod zupełnie przekonstruowaną dla turystów wieżą szybu “Warszawa” ustawiła się już gigantyczna kolejka, dzisiaj za darmo można zobaczyć Katowice z tak dużej wysokości. Windziarz wpuszcza po dziesięć osób na 10 minut i nie sposób czekać. Wokół wieży zasadzono pole pachnących ziół.
W nocy, jak się ściemni, przy kopalnianej kuźni rozłożą leżaki i w kopalnianym kinie plenerowym pokażą „Brzdąca” Chaplina.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2016, dziennik ciała. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na Noc Muzeów 2016 w Muzeum Śląskim

  1. Halinka pisze:

    Szkoda żeśmy się nie spotkały!

  2. Ewa pisze:

    Nie wiedziałam kiedy wyjdę z domu, a wiesz, tak blisko, że mogę nawet w pantoflach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *