Spolszczenie popularnej książeczki Milgrama „Obedience to authority” nastąpiło dopiero w 2008 roku. Kryminał polityczny Henri Verneuil’a „I… jak Ikar” 1979 z Yves Montandem w roli sprawiedliwego prokuratora, który na eksperyment Milgrama sprzeciwem reaguje i tak zbyt późno, jak na jego wrodzona szlachetność – nigdy na ekrany kin polskich nie trafił.
W ubiegłym roku – dostępny w sieci – powstał „Eksperymentator” Michaela Almereyda z Winoną Ryder w roli żony Stanleya Milgrama, Saszy, który pięknym zabiegiem artystycznym – tylna projekcja zdjęć z lat sześćdziesiątych przybliża czasy amerykańskich eksperymentów psychologicznych. Rozszerza, często bardzo dowcipnie przeprowadzane przez Milgrama doświadczenia poza uczelnią, na poczcie, ulicy, w codziennym życiu.
Phil Zimbardo w 1949 siedział ze Stanleyem Milgramem w jednej ławce ostatniej klasy Queens College. Obydwaj byli dziećmi chudymi. Zimbardo młodzież szkolna zaszczuwała dowodząc, że jest dzieckiem włoskich mafiosów. Zimbardo organizował w podziemiach Uniwersytetu Yale pomieszczenia na eksperyment swojego kolegi Milgrama i jak pisze, oba ich eksperymenty – „więzienny” i „posłuszeństwa”- przeprowadzono w piwnicach uniwersytetów.
Zimbardo analizując eksperyment Milgrama trafnie zwraca uwagę na pułapkę, w jaką wpędzają pracujący przy „eksperymencie” naukowcy porządnych i dobrych ludzi w złe uczynki, z których w miarę brnięcia w polecone zadanie za 4 dolary i 50 centów na przejazdy, coraz trudniej się wycofać. Zadawanie cierpienia niemal śmiertelnymi dawkami prądu osobom niewinnym, bez ich sprzeciwu w tak dużej, na 500 ochotników skali, zdumiało Milgrama. Właściwie Milgram, syn żydowskich uchodźców z Europy Wschodniej, chciał się tylko dowiedzieć, dlaczego właśnie oskarżony o zbrodnię ludobójstwa w Jerozolimie Adolf Ejchmann nie wykazujący żadnych skłonności sadystycznych urzędniczo wykonywał wszystkie polecenia zwierzchników.
Najciekawsze, według mnie, są w książce reakcje uczestników eksperymentu po ujawnieniu symulacji, kiedy organizatorzy przyznali się, że impulsy elektryczne były na niby, a ból i cierpienie karanego „ucznia” udawane.
Oprócz zawstydzenia, były wypadki na siłę zachowania twarzy, jak u pani Rosenblum:
(…)Nie jest zaskakujące, że badana nie potrafiła zmobilizować psychicznych zasobów potrzebnych do przełożenia jej współczucia dla ucznia na akt nieposłuszeństwa. Jej uczucia, cele i myśli były zbyt odmienne i niezintegrowane.
Wszystko wskazuje na to, że pani Rosenblum podczas swojego udziału w eksperymencie wierzyła w to, że uczeń otrzymuje wstrząsy. Jednak dla kobiety o skłonnościach histerycznych przestawienie myślenia w sposób zgodny z pozytywnym wizerunkiem własnej osoby nie jest trudne. W kwestionariuszu odesłanym do nas kilka miesięcy później badana stwierdza, że podczas eksperymentu jej „dojrzały i dobrze wykształcony umysł” nie wierzył, że uczeń otrzymuje wstrząsy. Poprzez przestawienie myślenia po fakcie badana chroni swój wypielęgnowany – choć nieprawdziwy – obraz własnego charakteru.(…)”
[przekład Małgorzata Hołda]
I dlatego warto przypatrzyć się naszemu otoczeniu dzisiaj. A przecież nie trzeba sięgać daleko, wystarczy przyjrzeć się choćby literackiemu portalowi „Liternet”, bez wydawania pięćdziesięciu centów na przejazd.
Od kliku lat użytkownicy tego portalu są lżeni, poniżani, nazywani najordynarniejszymi inwektywami, obraża się ich matki, imputuje bez względu na płeć i wiek odrażający, starczy wygląd, analizuje najohydniejsze skutki rzekomych chorób układu wydalania, organów płciowych, mózgu, oczu i węchu. Rozbija się grupy zaprzyjaźnione nazywając je TWA, a jednocześnie montuje się własne atomizując całą portalową społeczność metodami nie tylko kija i marchewki, ale i bardzo realnych gróźb okaleczenia i utraty życia pod adresem tych krnąbrnych nie poddających się autorytetowi, który został nazwany przez jednego z użytkowników pieszczotliwie „łobuzem”.
Byłoby to w sumie bardzo śmieszne, że grupa przyspawanych do portalu poetów wytrzymuje to wszystko nie dostając nawet tych 4 dolarów i pięćdziesięciu centów na domowy Internet oddając się usprawiedliwiającym tłumaczeniom, że to nic takiego, ot, taki portalowy, liternetowy folklor. „Nie bolało, jeszcze chciało”, poezja nie jest przecież dla mięczaków.
A mnie autentycznie boli, kiedy użytkowniczka tego portalu wypisuje mi w prywatnych mailach, że jestem leciwa, głupia i pasożytuję na portalu Liternet i dlatego wszyscy ode mnie stronią, tak, jakbym nie miała według niej prawa czytać wszystkiego co chcę upublicznionego w Sieci i się temu na blogu dziwować.
Mieliśmy cały PRL – zamknięci w granicach milicyjnego państwa, poddani cenzurze, szykanom, inwigilacji SB – nakaz poddania się autorytetom, czyli członkom Partii.
Nie dajmy się teraz, w wolnej Polsce, na własne życzenie, niewolić.