Philip Zimbardo „Efekt Lucyfera”(2007) i „Stanfordzki Eksperyment Więzienny”(1971)

Lucyfer to upadły anioł i ta metaforyczna transformacja analizowana jest przez doktora Zimbardo na przestrzeni całej, pięćsetstronicowej książki, jak i był powodem przeprowadzenia symulowanego eksperymentu psychologicznego w macierzystym jego uniwersytecie w Stranfordzie.
Przemiana aniołów w diabły odbywa się skutkiem nie ich wewnętrznych predyspozycji, ale otoczenia, które kusi do zła i podpowiada złe czyny. Plon tych zakusów na wszystkich świętych, którymi bez wyjątku jesteśmy, jest niebywały i Zimbardo cierpliwie, jak Dante po Piekle, przeprowadza nas przez wszystkie ludzkie okropieństwa mordów i tortur na bliźnich wykonanych przez duchy dobra, zmienione na duchy zła, dowodząc swojej tezy.
Na samym początku księgi Zimbardo definiuje Zło jako świadome wyrządzanie krzywdy Innemu, bądź nakłanianie do niej. Dzięki skutecznym wynurzeniom Zimbardo, syndrom „efektu Lucyfera” wszedł do języka psychologów na całym świecie.
Swoją historyczną przechadzkę zaczyna od Malleus Maleficarum, polowań na czarownice, by poprzez analizy patogennej władzy rodzącej terroryzm przejść do gwałtów w chińskim Nankin i w afrykańskiej Rwandzie. Zdumiewa gorliwość dokonywania rzezi łączonej z bestialskimi torturami, okaleczeniami, oraz liczba ofiar. Słowo „odczłowieczenie” traci sens, gdyż nie wiadomo, do jakiego świata istot żywych ziemskiej natury należą potwory wywodzące się z przyjemnych kobiet, urodziwych młodzieńców, uczciwych członków rodzin i usłużnych sąsiadów. Co powodowało, że amerykańscy chłopcy i dziewczęta w 2004 roku w irackim więzieniu w Abu Ghraib sikali na więźniów, tłukli metalową pałką na śmierć, rzucali nimi w mur, skakali po rannych, oblewali kwasem, razili prądem, szczuli psami, ciągnęli za narządy płciowe, krępowali razem, gwałcili, zastraszali, pisali po ciałach piętnujące w grupie obelgi i w upokarzających scenach się z nimi fotografowali.
Tutaj Phil Zimbardo wraca do opisu swojego młodzieńczego doświadczenia na ludziach z 1971 dowodząc, że naukowo przewidział sadystyczne zachowania strażników w więzieniach, a przyczyną ich jest zwyczajna nuda. Właściwie cały czas nawiązuje do słynnej konkluzji Hannah Arendt diagnozującej po procesie Eichmanna w Jerozolimie zło jako banał. Stanfordzki eksperyment w symulowanym więzieniu w piwnicy Uniwersytetu na 24 studentach pochodzących z klasy średniej, których losowo podzielono na strażników i więźniów był spowodowany szczególnym zainteresowaniem problemem więziennictwa w pracach naukowych Zimbardo.
O tym, że doktor Zimbardo wcześniej interesował się więźniami, świadczą „Listy amerykańskie” Marka Hłaski:

„(…)Zagadką pozostaje, dlaczego przyznał się do szeregu nie popełnionych przez siebie przestępstw. Whitmore twierdzi, iż był bity; policja temu zaprzecza. Na to właśnie stara się odpowiedzieć autor artykułu, Philip G. Zimbardo.
Metody policji, o których czytamy w książkach i które pokazywano nam w kinie, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, powiada autor. Pokój, w którym odbywa się przesłuchanie, nie jest ciemną norą, w której jedynym źródłem światła jest silna lampa świecąca wprost w oczy przesłuchiwanego. Pokój, w którym odbywa się śledztwo, według Zimbardo, sprawia wrażenie pokoju prywatnego, a jeśli nawet w oknie są kraty, przypominają one raczej wrota wiodące do ogrodu. Pokój jest jednak nagi; bez obrazów; przesłuchiwany powinien siedzieć na krześle bez poręczy, tak aby każdy ruch jego ciała mógł być obserwowany; przesłuchiwany powinien znajdować się jak najbliżej przesłuchującego, gdyż: When a person is close to another physically, the is closer psychologically. Przesłuchujący powinien być ubrany skromnie i unikać krawatów w krzykliwych kolorach; oddech jego nie może być w żadnym wypadku nieprzyjemny dla przesłuchiwanego. Przesłuchujący musi kontrolować swoje odruchy, a wreszcie autor artykułu dochodzi do słusznego wniosku, iż przesłuchującym nie można zostać; trzeba się nim urodzić.
Artykuł ten jest dość przerażający i prawdopodobnie nie zwróciłbym na to wszystko większej uwagi, gdyby nie natrętnie powtarzająca się forma „on”, mężczyzna. Tak więc postanowiłem zajrzeć do bibliografii i znajdujemy tu między innymi następującą pozycję: Communist Interrogation and Indoctrination of Enemies of the State. L.E. Hinkle, H.C. Wolff in Archives of Neurology and Psychiatry. Tak, teraz łatwiej mi zrozumieć ten artykuł i rzeczywiście podpisałbym się chętnie pod zdaniem Sartre’a o „obłędzie uniwersalnej miłości”. Nie tylko ja; wielu drwali pracujących w rześkim klimacie Północy, któregoś z Krajów Oddalenia, również chętnie przyłączyłoby się do opinii laureata Nagrody Nobla. Niestety, jest na to zbyt późno; władze sowieckie niechętnie przystępują do tego, co nazywa się w Stanach „powtórnym otworzeniem sprawy”. Przypadek nieszczęśliwego Murzyna jest niewątpliwie tragiczny, tak jak i tragiczną była sprawa Chessmana; mówiąc jednak o tym chciałbym, aby pokazano mi kraj, w którym skazany na śmierć człowiek dwanaście lat może walczyć o swoje życie.
Dlaczego jednak ludzie ci przyznali się do rzeczy nie popełnionych. Nie robią tego z powodów, o których pisze Sartre, Koestler, i inni. Więzień mówi rzeczy dziwne do przesłuchującego go człowieka, gdyż człowiek siedzący przed nim jest wspomnieniem jego samego. Wspomnieniem wolnego świata; porażek i zwycięstw; smutków i radości; lecz wciąż jeszcze jest wspomnieniem świata, który uważało się za własny; za nieszczęśliwy i nienawistny; lecz, choćby nawet w stopniu minimalnym, w skali kroku i szeptu — wolny. I człowiek siedzący naprzeciw ciebie jest tobą samym; tym, kim byłeś, ale czym już nigdy nie będziesz, gdyż kara, podejrzenie czy wspomnienie nocy spędzonej w niewolnictwie wlec się będzie za tobą do końca twych dni. Tak więc ten, który siedzi naprzeciw ciebie, jest tobą, tym, kim byłeś; jemu wolno ująć słuchawkę telefonu, wstać, zapalić papierosa — podczas gdy ty każdy swój ruch musisz skoordynować z jego wolą. Nie, pojedynek między sprawiedliwością i występkiem nie jest oparty na prawie równego z równym, na szczęście dla nas samych. Jak każde ludzkie poczynanie, pojedynek ten jest opisem głupoty nas samych, którzy wplątaliśmy się w nierówną walkę, w życie.
Tak więc więźniowie mówią brednie, które zostaną przeanalizowane przez fachowców. Podają nazwiska ludzi, którzy zmarli; mówią o swoich żonach, o nieszczęściach; podają fakty, które w ich mniemaniu okażą się im pomocne, a które mogą ich zniszczyć; ale mówią, mówią, mówią, ponieważ siedzący naprzeciw nich jest człowiekiem; ma takie same nerki, oczy i serce, które i ty masz, i dlatego mówisz do niego jak do samego siebie, gdyż on jest tobą, a ty może jeszcze kiedyś będziesz nim; i na tym się to wszystko kończy. Może jednak nie kończy się i na tym? Może istnieje jeszcze jedno uczucie, jakiego doznaje przesłuchiwany wobec przesłuchującego — uczucie zazdrości. Może ty chciałbyś być nim! Może wyobrażasz sobie, iż nim jesteś; iż to od twojej woli zależeć będzie los innego; a więc mówiąc zazdrościsz, zazdrościsz, zazdrościsz, jak każda ofiara, która marzy o tym, aby stać się katem; aby z niszczonego stać się niszczącym; z bitego— bijącym. Czyżby o tym wszyscy zapomnieli?(…)”
[Marek Hłasko „Listy z Ameryki”1969]

Eksperyment zaplanowany na dwa tygodnie musiano przerwać po sześciu dniach, gdyż strażnicy okazali się „zbyt gorliwi”, a ich koledzy więźniowie „zbyt delikatni”, co groziło trwałymi okaleczeniami, a nawet zabójstwami między uczestnikami psychologicznego doświadczenia. Utożsamiono się z rolami tak bardzo, że maltretowani więźniowie doszli do wniosku, że jest to prawdziwe więzienie, z którego nie wyjdą nigdy.
Zimbardo pyta o źródła ujawnionego na okoliczność eksperymentu sadyzmu. Wraca do tortur w irackim więzieniu Abu Ghraib, analizuje je i porównuje. Antycypacja zdarzeń jest ewidentna. Od eksperymentu do irackiego skandalu strażników amerykańskich minęło ponad trzydzieści lat, a schemat jest wciąż taki sam.
Trudo się powstrzymać od ocen, czytając książkę Zimbardo. Sam w kilku rozdziałach kaja się, przyznając, że stanfordzki eksperyment był nieetyczny, ale czego nie robi się dla spraw wyższych, czyli dla nauki. Tak, jakby ludzkość nie przerobiła dostatecznie żądanej lekcji z cierpienia w hitlerowskich obozach zagłady i sowieckich gułagach.
Eksperyment Stanfordzki jest mimo upływu lat cały czas obecny w popkulturze, a strony internetowe zarówno z relacji Eksperymentu z 1971 w Stanfordzie jak i tortur z Abu Ghraib, czy Guantanamo codziennie odwiedzane są w milionowych liczbach.
Pierwszy, niemiecki film Olivera Hirschbiegela „Das Experiment” nakręconym na podstawie książki Mario Giordano „Eksperyment Black Box” w 2001 roku z udziałem doskonałego Moritza Bleibtreu Zimbardo nie zachwycił i cieszył się w książce, że ma dużo nieprzychylnych recenzji. Po wydaniu „Efektu Lucyfera” nakręcono jeszcze w 2010 amerykański – remake filmu niemieckiego –
Paula Scheuringa „The Experiment” z udziałem doskonałego Adriena Brody.
Ubiegłoroczny film Kyle Patrick Alvarez „The Stanford Prison Experiment” jest najlepszy, bo wiernie odtwarza stanfordzki eksperyment z dbałością o szczegóły realiów lat ’70, – epoki, największych swobód młodzieży, hipisowskiego buntu na amerykańskich uczelniach.
Dokumentalny film „Cicha furia: Stanfordzki eksperyment więzienny” z 1991 Kena Musena ze scenariuszem Philipa Zimbardo i jego udziale poniekąd tłumaczy motywy dokonania gwałtu moralnego na poddanej doświadczeniu młodzieży i rehabilituje powstaniem na uniwersytecie dzięki niemu kliniki nieśmiałości, jako próbie przezwyciężania w sobie wewnętrznego więzienia.
Drugą część książki poświęca Zimbardo temu zagadnieniu, badając źródła konformizmu w nieśmiałości. Przykładem drastycznym jest opisana tragedia z gujańskiej dżungli, gdzie sekta Świątyni Ludu doprowadziła do śmierci tysiąc swoich wyznawców, którzy swoim dzieciom i sobie podali śmiertelną dawkę cyjanku. Właściwie problemem, jaki roztrząsa Zimbardo nie jest guru typu Hitler, Mao, czy Stalin, na których się przywódcy stada wzorują, ale właśnie stado uległe wobec autorytetów.
Profesor Philip Zimbardo powołuje się na takie pozycje literacki jak „Władca much” Williama Goldinga, Jonathana Swifta „Podróże Guliwera, czy z „Rok 1984″ George’a Orwella. Z jednej strony brak dozoru – co stało się u Goldinga we „Władcy Much”, gdzie dzieci pozbawione były obecności dorosłych – a z drugiej strony permanentna inwigilacja u Orwella, czy w sekcie „Świątyni Ludu” – są bodźcami popychającymi do zła w równym stopniu. Kreatywność jak i uległość wobec sprzecznych z sumieniem komunikatów wywodzą się w tych wypadkach z pozbawienia ludzi tożsamości, woli, a przede wszystkim odarcie ich z indywidualności. We „Władcy much” mali bandyci noszą maski, w „Roku 1984” są ponumerowani jedynie. Anonimowość, tak łatwo stosowana na portalach internetowych, ukrywanie się na avatarami, czyni ludzi nie tylko bezkarnymi, ale powoduje, że mogą robić to, co zawsze pragnęli, ale bali się odpowiedzialności karnej.
Ale książka Zimbardo nie jest o skrystalizowanych ludzkich kreaturach. Ma ambicje uzdrawiające. Zimbardo kładzie słuszny nacisk na odwagę obywatelską, na hamowaniu zła sprzeciwem grupy, na przezwyciężaniu patologii społecznej zdrowym, odważnym głosem jednostki. Zimbardo przypomina wspaniały eksperyment sfilmowany w 1996 przez Bertrama Verhaaga „Niebieskoocy”.
4 kwietnia 1968 roku wiejska nauczycielka Jane Elliott dowiedziała się z telewizji, że Martin Luther King został zabity. By uzmysłowić dzieciom zjawisko rasizmu, nazajutrz podzieliła klasę na niebieskookich i brązowookich nagradzając i chwaląc tych pierwszych. Na przerwach brązowoocy zostali pobici przez kolegów i normalna klasa z dnia na dzień stała się siedliskiem małych potworów.
Protesty rodziców, których dzieci poddane zostały eksperymentom, mimo, że nauczycielka opuściła szkołę, nie przeszkodziło w sławie tego doświadczenia, powtarzanego wielokrotnie później na osobnikach dorosłych.
Wracając do Internetu, fora literackie takich portali jak Nieszuflada, Rynsztok, czy prosperujący jeszcze Liternet były dla niektórych użytkowników poletkiem doświadczalnym, a dla innych jedynie zabawą, dla jeszcze innych ucieczką od samotności codziennym życiem we wspólnocie.
Wielu artystów traktuje życie ludzkie po swojemu: jedni nazywają je snem, inni pasmem cierpień, a jeszcze inni żyją dla dostarczania sobie permanentnej przyjemności. Każdy, traktujący świat jako swoje wyłącznie miejsce do przebywania bez względu na potrzeby współżyjących winien być przez wspólnotę potępiony i pohamowany w swoich roszczeniach. I takie też jest przesłanie „Efektu Lucyfera”, cennej książki Philipa Zimbardo.
https://www.youtube.com/watch?v=NNa8qxRggwo

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na Philip Zimbardo „Efekt Lucyfera”(2007) i „Stanfordzki Eksperyment Więzienny”(1971)

  1. Janusz Solarz pisze:

    Eksperyment stanfordzki, szeroko przywolywany w wielu zrodlach, byl mimo wszystko wtorny I dokonal sie kilka lat po innym waznym eksperymencie tego typu, przeprowadzonym przez doktora Milgrama na Yale University. W odpowiedzi na pytanie do jakiego poziomu zla moze uciec sie czlowiek w zadawaniu cierpienia drugimeu czlowiekowi, eksperyment Milgrama pokazal, ze nie ma tu granic lub wystarczajaco silnych hamulcow dla wiekszosci jesli tylko stworzy sie wlasciwe warunki…

    • Ewa pisze:

      Stanleyowi Milgramowi, swojemu koledze z podstawówki i jego badaniom nad „ślepym posłuszeństwem wobec władzy” Zimbardo w „Efekcie Lucyfera” poświęca kilkanaście wzmianek w tekście i jeden cały rozdział. Cały czas powtarza, że Eksperyment Milgrama był jeszcze bardziej nieetyczny, niż jego.
      Napisałam ten tekst o Zimbardo tylko dlatego, że filmy „Eksperyment” i Piera Paolo Pasolininiego „Salo, czyli 120 dni Sodomy” były ulubionymi filmami świętej pamięci doktora Marka Trojanowskiego. Niedawno w jakimś wątku na Liternecie w rozmowie między Ludwigiem van Gothiem a Coco Luxy pojawił się film „Eksperyment”. Wczoraj doszło do spięcia między użytkownikami Liternetu Coco Luxy i Elm inCrudo, skutkiem czego obie panie zaczęły mówić do siebie bardzo podobnym głosem.
      Wiele sytuacji na portalach literackich przez kilka lat było prowokowanych, a użytkownicy nie potrafili się wznieść ponad pogardę i nikczemność, i zaczynali mówić podobnym językiem, co oprawcy i prowokatorzy. I dlatego to napisałam, ku opamiętaniu, bo Internet nie musi stosować kosztownych elektrowstrząsów, by zadać ból.
      Dzięki za przypomnienie Milgrama, zobaczyłam wszystkie sfilmowane „Eksperymenty” według Zimbardo, kolej teraz na Milgrama.

  2. Ewa pisze:

    Zamówiłam w naszej bibliotece “Posłuszeństwo wobec autorytetu” / Stanley Milgram ; przekł. [z ang.] Małgorzata Hołda. – Kraków : WAM, 2008
    ale nie dam rady o tym na blogu szybko napisać, muszę wyjechać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *