Stopy Andrzeja rosły wolno i na hokejówkach z ubiegłego roku mógł z powodzeniem jeździć, dając do szewca nowe zimowe buty, który w obcasach wmontował specjalne blaszki z dziurą, w którą wkładało się trzpień łyżew. Z początkiem zimy budowano w czynach społecznych w całych Katowicach ślizgawki dla dzieci. Zamieniano na nie parki miejskie i boiska przyszkolne. Pomagały dzieci ze szkoły, rodzice i nauczyciele. I tak na „Diablinie” wylano, jak co roku wężem strażackim wodę i urządzono lodowisko o wymiarach 70 x 80 m, z czego wykrojono profesjonalne boisko do hokeja. Andrzej przez całe ferie zimowe chodził grać w hokeja. Kije hokejowe robiono ze zwykłego kija, do którego przywiązywano sznurkiem wąską deskę, a krążkiem było pudełko od pasty do butów. Zaraz po niedzieli, z końcem stycznia, chuligani zdemolowali ślizgawkę na Koszutce, połamali ławki i na lód wysypali sól. MO zaczęło prowadzić śledztwo i wtedy Andrzej pozostał przy telewizorze, gdyż zaczęły się IX Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Innsbrucku. Olimpiadę poprzedziło huczne, pełne kwiatów i tłumów, transmitowane przez telewizję pożegnanie na katowickim dworcu polskiej ekipy 21 biegaczek, biegaczy i dwuboistów. Po raz pierwszy w historii olimpiady Austriacy rozszerzyli imprezę na wiele miejscowości alpejskich. W Innsbrucku rozgrywano tylko konkurencje łyżwiarskie i konkurs skoków na dużej skoczni. Pozostałe odbywały się w Axamer Lizum, Igls i Seefeld, a wioskę olimpijską wybudowano z dala od Innsbrucka. Pogoda wyjątkowo nie dopisała i śnieg wożono z odległych miejsc wszelkimi możliwymi środkami transportu. Andrzej chłonął te wiadomości z wielkim zainteresowaniem, ale najbardziej czekał na narciarstwo alpejskie, slalom, gdyż większość jego kolegów z klasy jeździła z rodzicami co tydzień na narty do Szczyrku i on też o tym marzył. Otwarcie igrzysk było wspaniałym widowiskiem, oglądali je wszyscy w domu z Andrzejem, który oglądał wszystko z nosem przy telewizorze i musieli go odganiać.
Sportowcy z 37 krajów defilowali na Stadionie Zimowym u stóp olimpijskiej skoczni. Mimo zimnej wojny, ekipy NRD i NRF zostały połączone. Zdawało się, że olimpiada znosi polityczne podziały, że jednoczy ludzi całego świata. Wykluczono z Olimpiady z powodu apartheidu sportowców Republiki Południowej Afryki, ale doszła Mongolia i Korea Północna. Każda ekipa maszerowała w porządku alfabetycznym z kroczącym na czele przedstawicielem Grecji. Szli w jednakowych, przepięknych strojach, radzieccy sportowcy w kurtkach z bobrowego futra. Zapalono znicz olimpijski, pierwszy raz został on przyniesiony z greckiej Olimpii, który płonął 12 dni.
Od 29 stycznia 1964 roku do 9 lutego telewizja pokazywała najciekawsze konkurencje, obszerne relacje polskich sprawozdawców i filmowe przeglądy dnia. Mimo, że Andrzej niecierpliwie oczekiwał na zjazdy slalomowe, to chłonął wszystko i nawet zakochał się gorąco w Veikko Kankkonenie, fińskim skoczku. Przeżywał też pechowy upadek w finale skoków Józefa Przybyły, żegnanemu tak owacyjnie na katowickim dworcu. Ze zgrozą oglądał Kazimierza Skrzypeckiego, Polaka mieszkającego w Wielkiej Brytanii i reprezentanta angielskiej ekipy saneczkarzy. Wypadł z toru i w szpitalu zmarł.
Ceremonia zamknięcia odbyła się 9 lutego, Polacy niestety nie zdobyli żadnego medalu.
Andrzej, poszukując w gazecie godzin transmisji olimpijskich natrafił na artykuł o amerykańskim pornograficznym magazynie „Playboy”, który go zaintrygował. Gazeta informowała, że jej właścicielem jest „chicagowski nuworysz” Hugh Heffner. Jak redaktor określił magazyn: „przyciąga jak magnes naiwnych”. To jeszcze bardziej zainteresowało Andrzeja.
– „Wabi kobiecą nagością, gra na najniższych instynktach ludzkich” – czytał dalej. „Wydaje się to czymś nowym, na wysokim poziomie kulturalnym, czymś modnym, bez czego człowiek posiadający kulturalne ambicje żyć nie może” . Jak napisano o redaktorze magazynu, Heffnerze „reprezentuje sfery towarzyskie, w których obracał się właściciele kabaretów w Dallas i morderca Lee Oswald”. Potężne imperium Heffnera opiera się na sprzedaży swojego pornograficznego magazynu, który każdego miesiąca rozchodzi się dwumilionowym nakładzie, co według gazety świadczy jedynie o upadku moralnym USA. Jest wydawany na pięknym, lśniącym papierze. Drukują tam swoje opowiadania Truman Capote, Jack Kerouac, John Updike czy Joseph Heller i to dzięki ich obecności szerokie masy odbiorców mają poczucie, że obcują z czymś bardziej wyrafinowanym niż tylko pornograficzną szmirą. Na dodatek co miesiąc w środku magazynu, na dwie szpalty drukowana jest barwna fotografia kobiety w stroju „Ewy”. Z artykułu wynikało, że kobietę traktuje się tam jak zwierzę awanturnicze, która nic prócz swych nienasyconych żądz nie widzi, a wierność małżeńską traktuje jako psychiczną aberrację. Redaktor nazwał to zjawisko kiczowatym egzystencjalizmem opartym na raportach Kinsey’a o życiu seksualnym Ameryki i wątpliwych odkryciach Havelocka Ellisa o wynaturzeniach płciowych. Oczywiście, redaktorzy „Playboya” są zwolennikami kapitalizmu. „Playboy” jest zatem groźbą dla przyszłości – podsumował redaktor artykuł.
W innym artykule Andrzej przeczytał o powieść pt. „The Prize” amerykańskiego pisarza, Irvinga Wallace’a, która mimo, że jest wulgarna i obrzydliwa, stała się w 1963 bestsellerem amerykańskim.
Wykpiwa ona Fundację Nagrody Nobla, przyznających nagrody jako sklerotyków i zramolałych starców, a laureatów jako pijaków, ordynarnych rozpustników i idiotów nie mających pojęcia o dzisiejszych problemach politycznych świata. Świadczy to jedynie o niewybrednych gustach literackich Amerykanów. Krytycy, chwalący tę pożałowania godną książkę zrobią wszystko dla dolarów. Złasiła się też Hollywoodzka „Metro Goldwyn i zaraz nakręciła na jej podstawie film! Niedawno odbyła się na Brodwayu premiera filmu „The Prize” z udziałem Paula Newmana i Elke Sommer. Autor artykułu nie pozostawiał złudzeń co do jakości i poziomu moralnego filmu, który ociera się także o pornografię, pokazując sceny z mitingu nudystów. Reporter zakończył konkluzją, że w takim kraju jak Stany Zjednoczone – bez tradycji i wysokiej kultury, gdzie rządzi tylko kult pieniądza – mogą sobie tamtejsi twórcy pozwolić z zazdrości jedynie na szczucie i bluźnierstwa w swoich wątpliwych wytworach artystycznych.
Przeczytawszy, Andrzej niczego z tego artykułu nie zrozumiał i nie mógł pojąć, skąd ten zjadliwy atak dziennikarza, który ewidentnie nie czytał powieści, ani też nie widział filmu.
Andrzej marzył o magnetofonie i poszukiwał wiadomości w jaki sposób dałoby się go zdobyć. Mógłby wtedy przegrywać przeboje z radia Luxemburg i je sobie w ciągu dnia puszczać, a tak musiał czekać na nie do późnej nocy i nie zawsze je usłyszeć. Prywatny przemysł płyt pocztówkowych tłoczył z opóźnieniem nowości z ostatnich list przebojów, a jego koledzy w „Santku” o nich dyskutowali i nie zawsze był na czasie. Jak czytał, magnetofon „Tonetta” zastąpi „Melodię”, której i tak nie dawało się kupić. Ma mieć mniejsze rozmiary, lżejszą wagę, ale ma kosztować 4 tysiące złotych!
Tymczasem Krystyna zaczęła jeździć do Warszawy aby załatwić paszporty dla siebie i dzieci, oraz Międzynarodowe Książeczki Zdrowia. Andrzej z siostrą dostali zwolnienie ze szkoły na czas badań lekarskich. Jeździli teraz na drugi koniec miasta, do Wojewódzkiego Inspektoratu Sanitarnego w Katowicach. Tam badania były niezwykle drobiazgowe i trwały kilka dni. Andrzej bardzo bał się elektrokardiogramu i z emocji kołatało mu serce. Wykryto poważną wadę wzroku i dziwiono się, że lekarz szkolny nie zalecił krótkowidzowi okularów. Wykonano wszelkie szczepienia obowiązujące w krajach tropikalnych i w rezultacie wydano żółtą, Międzynarodową Książeczkę Zdrowia, taką samą, jaką Andrzej dostał przy szczepieniach przeciwko ospie ubiegłego roku. Pozostało jeszcze zwolnić Andrzeja na sześć miesięcy z końca pierwszej klasy ogólniaka, i z początku drugiej, co nie było trudne. Dyrektor, jako bardzo dobremu uczniowi, nie robił żadnych trudności. Po powrocie z końcem października Andrzej miał przejść wewnętrzny egzamin promocyjny do następnej klasy.
Andrzej bardzo się cieszył, że jedzie na Kubę, chociaż żal mu było codziennych spotkań w „Santku”. Nie udzielała mu się gorączka przygotowań matki i siostry i do wyjazdu się nie przygotowywał. Dowiedziawszy się, że Krystyna na okoliczność wyjazdu skłonna jest mu kupić coś w dewizowym sklepie, udało mu się naciągnąć mamę na spodnie w PeKaO przy ul. Klary Zetkin. Ponieważ kosztowały pięć bonów PeKaO – tylko na taką sumę Krystyna się zgodziła – nie były firmowymi dżinsami, ani nawet podrobionymi włoskimi Riflami. Były to zwężające się ku dołowi bawełniane, niebieskie spodnie z dużą wytłoczką z dermy w kolorze skóry z naszytą na tylną kieszeń dowodzącą, że to na pewno jest wyrób zagraniczny. Do tego Krystyna dokupiła dwa bawełniane podkoszulki w paski. Jeden był wyjątkowo piękny, paski miały po dwa centymetry szerokości i były w kolorach flagi francuskiej.
Andrzej, przeczekując domowy reisefieber pogrążył się w cudem zdobytym w kiosku „Młodym Techniku”. Donoszono, że uczeni radzieccy są na tropie kosmicznego minerału – tektytu. Tajemnicze tektyty, czarne, szkliste ciała które rozpracowują radzieccy fizycy i chemicy, astronomowie i matematycy, zoolodzy, pirotechnicy od bomby atomowej i rakiet szybkiego rażenia, będą wkrótce rozszyfrowane. W instytucie kandydat G. Woroblow wykonał widmowe analizy tektytów i się okazało, że nie pochodzą one z Ziemi. Radzieckim uczonym brak wody w tektytach nasunął przypuszczenie, że powstać mogły jedynie podczas lotu kosmicznego.
Byli już gotowi do podróży i Andrzej cieszył się, że po raz pierwszy w życiu poleci samolotem.