Lata sześćdziesiąte. Rudek (5)

Tę środę 20 listopada 1963, kiedy Rudek przywitał się z całą wylewnością z Pydymowskim stojącym przed bungalowem nazywanym tu casa, trudno było zapamiętać, bo wszystko toczyło się błyskawicznie. Pydymowski przenosił się już do większego, domu spodziewając się rychłego przyjazdu żony z córką Jagą. Zwolnił się wcześniej z pracy i czekał na Rudka, by pożyczyć mu sto peso na zagospodarowanie i poinstruować go co i jak.
Rudek wprowadził swoje walizy do obszernego holu. Stały tu dwa miękkie czerwone fotele, takie same, jakie Rudek wykonał w Polsce, stolik jamniczek i wersalka. Szeregowe, kwadratowe okna połączone ze sobą, miały rozsuwane poziome listewki z mlecznego szkła, do tego jeszcze powieszono firanki poruszające się na wietrze. Domek był surowy w swojej prostocie i nie ocieplony żadnym szczegółem mogącym zatrzymać na nim oko, ale to co było i tak zachwyciło Rudka.
Za radą Pydymowskiego nie rozpakowawszy się poszedł do poleconego domku gdzie urzędowała administracja osiedla. Tam wśród uśmiechów, z rewolucyjnym pozdrowieniem dostał moskitierę, duży wentylator i kartki na żywność. Idąc ulicą do sklepu, jedynego na osiedlu dużego samoobsługowego magazynu owiewał go gorący wiatr wiejący od morza. Szum widniejącej z ulicy granatowej tafli Atlantyku był tak natarczywy, że w pierwszej chwili myślał, że te odgłosy pochodzą z jakiegoś mechanicznego urządzenia. Po chwili jednak się przyzwyczaił.
Geometryczna siatka ulic osiedla Alamar zbudowanego tuż przed Rewolucją nie pozwoliła Rudkowi pobłądzić. Niskie, parterowe domki ciągnące się wzdłuż ulic kryte płaskimi lub półkolistymi, modernistycznymi dachami nigdy nie zasłaniały nowoczesnej bryły sklepu górującego nad nimi wysokością i harmonijkowym dachem. Sześciokątne, licujące z fasadą płyty wmontowane w każdy uskok dachu pomalowane były na czerwono.
Wewnątrz stały wózki sklepowe. Rudek po raz pierwszy w życiu zobaczył takie wózki i patrząc na kupujących, niepewnie zabrał jeden. Sklep był wprawdzie samoobsługowy, ale po środku, w piramidach stały tylko towary, których nie kupowało się na kartki. Rudek zabrał więc śnieżnobiały papier toaletowy i chleb tostowy w celofanie, oraz napoje, które stały tutaj w skrzyniach i kupujący zabierali nie poszczególne butelki, ale całe skrzynie. Jednak Rudek nie miał pojęcia co kupić, gdyż cała jedna strona sklepu była wypełniona tylko napojami pamiętającymi czasy, kiedy bez kilkudziesięciu gatunków refresco ten kraj nie mógł istnieć. Wybrał więc pustą skrzynię po napojach i wkładał w nią butelki, każdego gatunku po jednej. Zabrał wody sodowe i mineralne, napoje, coki i czytał: Aguas de amaro insuperables, refrescos la tuteral, agua mineral, fuente Blanca, Guanabaco, pińa lanio, gaseosa lanio, gaseosa jalutaris la mejor, San Miguel aguas minerales, San Miguel de los bańos manantiales, San Miguel de los bańos Mantazas – Cuba. Dorzucił kilka butelek canada dry i coca-coli, piwa cerveza hatuey, pilsener, ironbeer, cerveza cristal Beer, extracto de malta, la cotorra, habana club ańejo 7 ańos, puszki z sokiem jugo de mango i mango juice a product of Cuba, banana cordial trocadero rum distillery i dorzucił butelkę bacardi santiago de cuba en Cuba oraz szampana champan sport delicioso.
Potem wrzucił jeszcze to, czego nie mógł zrozumieć: exclusive agents, gran vińa sol, abbar & zainy, saudi arabia canned by ech, heinz tomato ketchup catsup, fruta bomba o papaya, chirimoya, anon, tamaryndo, la Guayana, tome gaseosa, pi juan simple la mejor, maltina especial, Torres, milmanda, fransola, sauvignon blanc.
By na pewno mieć co zjeść na kolację, kupił na kartki puszkę swinina tuszienaja, którą znał z wojny i trójkątną puszkę polskiej szynki dostępną w Polsce tylko w dolarowych sklepach PKO. Przy stoisku z warzywami i owocami kupił zielone pomidory i zielone pomarańcze. Banany były też tylko zielone i nie nadawały się do jedzenia. Dopiero, jak objaśnił sprzedawca, dojdą za dwa tygodnie.
Wózkiem pojechał z powrotem do casa 20. Uroczyste kolacje Polacy na Alamarze urządzali tylko z okazji przyjazdu rodzin, niemniej w zwyczaju było przywitać się z sąsiadami. Do casa 19 zamieszkałego przez dwóch warszawiaków umówili się, że pójdą jutro. Na razie Rudek chłonął wszystkie informacje związane z jutrzejszym wyjazdem do pracy, które Pydymowski mu chętnie udzielał. Oszołomiony wysłuchiwał niepokojących wieści od Pydymowskiego, których Wolna Europa nie podawała. Po zażegnaniu kryzysu rakietowego przestała się wyspą interesować. A tymczasem po blokadzie ekonomicznej USA nastąpiła blokada wszystkich, oprócz Meksyku państw amerykańskich, które Stany Zjednoczone zmusiły do zerwania stosunków z Kubą. Ci Kubańczycy, którzy w porę nie wyjechali, mogli to teraz zrobić tylko za gigantyczne pieniądze via Madryt drogą powietrzną do USA.
Do problemów z jakimi borykała się Kuba dołączył miesiąc temu cyklon „Flora” niszcząc prowincję Oriente, gdzie zginęło półtora tysiąca ludzi. Castro kierował akcją ratowniczą z użyciem żołnierzy i samolotów, w wyniku której uratowano 50 tysięcy ludzi, ale wylała rzeka Rio Cauto pochłaniając domy i wiele tysięcy sztuk bydła. Braki aprowizacyjne zostały chwilowo złagodzone dzięki wymianie jeńców z dawnej armii batistowskiej uczestniczącej w inwazji w Zatoce Świń oraz pojmanych żołnierzy brygady desantowej, na odżywki dla niemowląt, konserwy i lekarstwa. Jednak w restauracjach przestano podawać mięso i nawet kartki żywnościowe, o wiele skromniejsze niż te, które dostają zagraniczni specjaliści mieszkający na Alamarze, nie mają pokrycia, a w sklepach ustawiają się długie kolejki, i wszystko znika błyskawicznie z półek. Na dodatek cały czas stoją, widoczne z wybrzeża statki amerykańskie z wycelowanymi armatami w Kubę.
Wyszli się przejść. Była już noc i niebo rozgwieździło się bardziej niż w najpogodniejszą noc w Polsce. Cały nieboskłon zdawał się uginać po swoim ciężarem i Rudkowi zrobiło się nieswojo. Był zmęczony tygodniową podróżą i polską wódką, którą poczęstował Pydymowskiego. Na osiedlu w domkach paliły się światła, ale ze względu na komary nikt nie siedział na werandach, chociaż nikt też nie spał, słychać było tętniące w nich życie, różnojęzyczne rozmowy, śmiechy i muzykę. Zeszli ulicą wysadzaną niskimi, rozłożystymi palmami w dół do morza, minęli sklep najdalej wysunięty, po którym rozciągały się już tylko chaszcze z kaktusów, i przymorskich krzewów z wątłymi drzewkami. Całe wybrzeże było otoczone drutem kolczastym, wzdłuż którego gęsto rozmieszczono tabliczki z napisem “ZONA MILITAR”, ale jak wyjaśnił Pydymowski, nikt się tym nie przejmuje. Weszli na koralowe skały wybrzeża tak blisko, że fale dosięgały ich butów. Na horyzoncie błyszczały światełka okrętów.

Rano autobus zwany guagua objeżdżał całe osiedle zbierając co pół godziny wszystkich chcących przedostać się do Hawany tunelem. Właściwie nie było przystanków, guaguę zatrzymywano podniesieniem ręki, wystarczyło też w dowolnym miejscu trasy powiedzieć kierowcy – zawsze w białej koszuli: „Por favor, aqui!” a kierowca posłusznie się zatrzymywał. Wprawdzie Pydymowski miał kontrakt z Ministerstwem Transportu, a Rudek z Ministerstwem Budownictwa, ale obaj wysiedli w pobliżu Placu Rewolucji.
Ministerio de la Construcción (MICONS), mieszczącego się w wysokim gmachu, na którym właśnie brygada robotników na rusztowaniach montowała kilkudziesięciometrowy plakat z płótna mający stanowić tło dla zbliżającego się tutaj przemówienia Fidela Castro. Rudka zaprowadzono do dyrektora Instituto de Proyectos inżyniera Luisa Pérez Cida, który okazał się 35 letnim Kubańczykiem z wielkimi, jak się okazało osiągnięciami zawodowymi. Ingeniero civil cubano Luis Pérez Cid był autorem arcydzieła inżynierii kubańskiej, mianowicie mostu w Bacunayagua zbudowanego tuż przed Rewolucją, co w czasie rozmowy pokazał Rudkowi na wiszących w gabinecie fotografiach. Cały kilkudziesięcioosobowy zespół projektantów, z którymi Rudek miał pracować był załogą młodą, roześmianą i nic nie wskazywało na to, o czym wspominał wczoraj Pydymowski: nadciągającym kryzysie i nędzy. Wprawdzie większość bieżących problemów skupiała się na naprawianiu szkód budowlanych cyklonu Flora, jednak dyrektor skierował Rudka do prac nad budową tunelu w Alto Sorgo w prowincji Oriente, sześćset kilometrów od Hawany. Nikt jednak, łącznie z dyrektorem, nie wracał do swoich zajęć. Wszyscy wypytywali Rudka – gdyż był tu jedynym zatrudnionym Polakiem – o kraj, w którym już pewnie jest komunizm, a oni, Kubańczycy, dopiero byli na drodze do socjalizmu. Kobiety natychmiast przystąpiły do składania zamówień na kosmetyki których w Hawanie było brak, jak i grzebieni oraz okularów słonecznych. Rudek skwapliwie obiecał, że żona przyśle z pewnością kredki do ust, z którymi w Polsce nie ma żadnego problemu. Tak, kiwały głowami kubańskie panie, inżynier i kreślarki wiedząc, że Polska jest o wiele dalej na drodze do komunizmu. Tymczasem Rudek łakomie patrzył na profesjonalne amerykańskie deski kreślarskie, o których nie śniło się nie tylko teściowi Rudka, Franciszkowi Górskiemu, ale których nie było w żadnym polskim biurze projektów. Na dodatek pracownia była wyposażona w najwyższej jakości amerykański papier, kalki, gumki do mazania, ołówki, tusze, grafiony, przyborniki, linijki i krzywiki. Rudek nieśmiało wyciągnął swój suwak, ale resztę przywiezionych przyborów z Polski ukrył w teczce.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii lata sześćdziesiąte i oznaczony tagami , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *