Jeffrey Jacob Abrams „Gwiezdne wojny” 2015

Nasze multikino na szczycie galerii handlowej jest już jak plener gwiezdnych wojen. Jest w tonacji granatowej ze świecącymi stoiskami z popcornem i coca-colą, a na wykafelkowanej posadce widnieje ogromna gwiazda. Ozdoby choinkowe rzucają na nią kolorowe refleksy, migają i ożywiają ogromny holl, w którym milcząco przy trzech kasach widzowie kupują bilety, a w stoiskach z popcornem i żelkami zabierają kubły i kubki z jedzeniem i piciem. Dla zamożniejszych widzów do popcornu dodawane są figurki bohaterów „Gwiezdnych wojen”.
Czekają jeszcze trochę w wygodnych fotelach stawiając zakupy na stolikach by potem, pobrawszy okulary przy wejściu, bezszelestnie wsunąć się do jednej z sal kinowych oświetlonych tylko granatowymi listwami przy schodach i tlącymi się świetlikami u sufitu.
Siedzę już obok starszego mężczyzny, który przyszedł tu z siedmioletnim wnukiem. Właśnie włożył w otwór przy siedzeniu 0,8-litrowy kubek ze słomką wypełniony coca-colą, na kolana położył największego kalibru tekturowy kubeł popcornu. Przede mną ojciec z trójką dziesięciolatków, w tym z dziewczynka. Dziewczynek jest zdecydowanie mniej, na sali widzę najczęściej mężczyzn w każdym wieku. Kobiet starszych oprócz mnie nie ma. W powietrzu unosi się przyjemny zapach prażonej kukurydzy, w wejściu nieustannie pojawiają się nowi widzowie taszczący kubły popcornu.
Po raz pierwszy w życiu oglądam film 3D i trochę się rozczarowuję, myślałam, że efekt będzie jak w teatrze, tutaj jedynie są płaszczyzny poustawiane w różnych odległościach od siebie. Niemniej, kiedy statki kosmiczne wylatują zza ekranu na mnie, instynktownie uchylałam głowę tak, jak to robili widzowie „Wjazdu pociągu na stację w La Ciotat” sto dwadzieścia lat temu.
Nie dla mnie jest tak duża dawka scen wojennych, sceny batalistyczne ciągną się w nieskończoność, od których boli głowa, ale najwidoczniej ten poziom agresji zadawala męską cześć widowni. I tak recenzje filmowe podkreślają postęp w scenariuszu czyniąc dziewczynę główną bohaterką filmu, która na całe szczęście nie jest żadną komiksową seksbombą, ale zwykłą, biedną dziewczyną, która na kawałek kosmicznego chleba zapracowuje zbierając po kosmicznych śmietnikach elektroniczne części i sprzedaje je w punkcie skupu złomu. Jak to zwykle z gatunkiem Sci-Fi, wszystko jakby przeniesione z ze znajomych w prawdziwym życiu realiów, jedynie poprzebierane w szaty zamiast ubrań, maski zamiast twarzy. Kosmiczne stwory, żywcem wyjęte z filmu „Nagi lunch” powstałe z halucynacji narkotykowych, podobne widnieją na obrazach Witkacego, gdzie artysta napisał, jakich narkotyków użył przy ich wywołaniu. Całość przypomina Lizbonę lat wojny, gdzie po restauracjach, spelunkach i kasynach przewijało się mnóstwo agentów wywiadu i kontrwywiadu, a wszyscy słali wiadomości do swoich pracodawców. Tutaj Księżniczka Leia jest generałem sił zbrojnych opozycyjnych Rebeliantów i przedstawicielką Jasnej Mocy, niestety kosmicznej mniejszości, za to złożonej z jakościowo lepszych sojuszników, dzięki czemu toczone bitwy są wygrywane. Nalot sił Ciemnej Mocy, czyli wojsk Wyższego Porządku – pokazanych w swoim ogromie przypominającym faszystowskie parteitagi w Norymberdze -są jak naloty na Warszawę.
Najczulszymi i najprzyjemniejszymi scenami – jak donoszą recenzje, film jest hołdem złożonym „Gwiezdnym Wojnom” sprzed czterdziestu lat – są spotkania z tymi samymi aktorami, którzy wówczas odtwarzali główne postacie filmowe. Bliźniacy: Leila i Luc wchodzą w sześćdziesiąty rok życia, Han Solo jest już po siedemdziesiątce. Optymistyczne jest to, że zagubieni w Kosmosie jak igły w stogu siana odnajdują się wszyscy, łącznie z chodzącym – w tej wersji turlającym się – komputerem tworząc silną drużynę Istot Dobrej Woli bez względu na wiek, płeć, kolor skóry czy gatunek ożywionej istoty. Ta silna grupa pod wezwaniem Dobrej Mocy przechowuje w sobie prastare kody szlachetności, nakazujące wbrew zdrowemu rozsądkowi działać według platońskich nakazów powinności braterstwa, przyjaźni i miłości. O nie się walczy, oddaje niejednokrotnie życie za Drugiego, za idee, za jedność Wszechświata.
To proste przesłanie w huku bomb galaktycznych i kosmicznego chaosu przypomina walki greckich bogów przed uformowaniem się Ziemi. Oni też walczyli o świat piękny i ludzki.
Piękna w filmie niewiele, widz przebywa w kosmicznej czeluści prześwietlonej rzadko bezkresnym piaskiem pustyni czy mrocznym lasem. Końcowa scena buddyjskiej kontemplacji być może wnosi nadzieję na większe rozświetlenie dalszych odcinków sagi, a i w dzisiejszej niestabilności politycznej świata, na ich zaistnienie.

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *