Filmy „Star Wars” w PRL-u były trudno dostępne, ale dzięki pojawieniu się w domach magnetowidów docierały do dzieci na kasetach VHS. W domu przybywało tłoczonych w gumie, niedbale zdobionych figurek bohaterów filmu. Leia, Chewbacca, Han Solo, Tusken Raide, Obi-Wan, Tusken Raider różnili się kolorem od filmowych pierwowzorów. Miały ruchome ręce i nogi szybko się urywające i trzeba było za pomocą nagrzanego nad gazem gwoździa je dziurawić i wkładać w kończyny drut.
Syn oryginalne figurki kupił sobie w Los Angeles, gdy miał 30 lat (ja wymarzoną lalkę Barbie w wieku 50 lat…)
Synowie rysowali komiksy, pisali scenariusze do szkolnych przedstawień. Ale szał „Gwiezdnych wojen” zaczął się na dobre dopiero, gdy filmy pokazywać zaczęła Telewizja Polska w czasie świąt.
Kiedy w Stanach stały się kultowymi filmami dla geeków, w Polsce żadnych podziałów nie było, dzieci chłonęły wszystko, na co dobroczynny czas rozluźnienia politycznych blokad przyzwalał.
Dzisiaj po raz pierwszy w życiu zobaczyłam „Gwiezdne Wojny” z lat siedemdziesiątych, gdzie Księżniczka nosi charakterystyczną dla tego okresu mody suknię maxi z golfem. Wszystkie te ciuchy, stroje, kombinezony, futrzaki, roboty, chodzące komputery, karabiny i świetliste miecze widziałam wcześniej w Science Fiction Museum and Hall of Fame w Seattle. Za szklanymi gablotami pokazywane w muzealnych salach jak relikwie zachwycały jakością materiałów z których były wykonane. Tak, jakby rzeczywiście wróciły z Kosmosu nie doznając żadnej szkody, gdyż wykonane zostały z pierwszorzędnego plastiku.
I podobnie dzisiaj odebrałam film, gdzie filmowe dekoracje i filmowa muzyka były czymś więcej, niż tylko dodatek do rozrywkowej fabuły. Wróciły z czeluści czasu, sprzed prawie czterdziestu lat nienaruszone.
I może dzisiaj zrozumiałam wreszcie, co jest z tą Mocą, która jest zarówno po stronie państw totalitarnych i imperialnych, jak i demokratycznych. Bo „Gwiezdne wojny” są baśnią, a baśnie zawsze zawierają kosmiczne przesłanie o nierozerwalności Dobra ze Złem. Wyzwolona energia która na oczach widzów doprowadza do rozpryśnięcia się ukochanej planety Księżniczki jest tak samo ważna, jak energia grupki desperatów pod wodzą Księżniczki pragnących scalić w Kosmosie to, co jeszcze tam pozostało. Spektakularna walka drużyny Rebeliantów z wojskiem Gwiazdy Śmierci trwa do póty, do póki szala zwycięstwa przechyli się na stronę Dobra, czyli Rebeliantów i Gwiazda Śmierci podzieli los ukochanej planety Księżniczki, czyli rozpryśnie się w drobiazgi. Ale wszyscy wiedzą, że przecież na zewnątrz w kosmicznym pojeździe pozostał niepokonany Zły lord Wader, który w następnych odcinkach podda się resocjalizacji, czyli nic się tak naprawdę nie kończy czyjąś wygraną.
Fani sagi znają jej najdrobniejsze szczegóły, a dialogami potrafią się porozumiewać jak oczywistym kodem. „Star Wars” dla pokolenia moich dzieci były czymś więcej nawet, niż dla całej popkultury wraz z jakże udanymi filmowymi parodiami. Dawały nadzieję, że w każdym drzemie Moc. Być może w tych czasach była to silniejsza i przyjemniejsza perswazja, niż dawana w obfitszych dawkach przez Kaszpirowskiego ze szklanego ekranu telewizora.