Moje szkolne lektury obowiązkowe: Jerzy Andrzejewski “Popiół i diament” 1954

Przerabialiśmy to w klasie maturalnej, ale chłopcy na ogół nie czytali lektur więc musiałam im przed lekcją polskiego wszystko streszczać, za co nawet dostawali dobre stopnie, ale jak w wypadku tej lektury streszczać, jak ja sama niewiele z tego wszystkiego zrozumiałam.
Mańcia, nasza polonistka i zarazem wychowawczyni, romansowała wtedy z Goofym, profesorem od historii. Goofy wybrnął z sytuacji tym, że po prostu nigdy nie zdążał i wszystkie klasy maturalne każdego roku kończyły materiał nauczania przed wybuchem Powstania Warszawskiego zaskoczone nadejściem wakacji. Mańcia, niewiele od nas starsza – byliśmy jej pierwszą klasą po ukończeniu krakowskich studiów – analizując tę lekturę, kładła nacisk na syndrom porażonych śmiercią dzieci i młodzieży skutkiem destrukcji wojny wszczętej przez Niemców. Nastroje zimnej wojny lat sześćdziesiątych jak i zbudowanie Muru Berlińskiego sprzyjały wszelkiej agitacji antyniemieckiej, toteż można było na tych godzinach poświęconych “Popiołowi i diamentowi ” mówić wszystko, co dotyczyło złych szkopów, łącznie z cytowaniem “Czterech pancernych i psa”.
I dlatego może najwyraźniej zapamiętałam scenę, kiedy to uczniowie gimnazjalni mordują swego kolegę strzałem z pistoletu za całkiem niewinne wykroczenie przeciw stworzonej niedawno przez nich szkolnej organizacji antypaństwowej. Byliśmy w klasie właśnie na tropie gumowego ucha, które donosiło Mańci u kogo odbywały się prywatki. Donosicielstwo było grupowo napiętnowane i karane ostracyzmem, ale samosądy karane śmiercią nie mieściły się nikomu w głowie i to po zakończeniu wojny, w czasie radości dla tych, co przeżyli. Potem, po latach, bardzo podobną scenę wyczytałam w “Biesach” przy zabójstwie Szatowa i jeśli dzisiejsze naukowe analizy “Popiołu i diamentu” sugerują, że Andrzejewski popełnił plagiat kopiując przedwojenny życiorys pierwszego Sekretarza Partii w Ostrowcu Świętokrzyskim z Wokulskiego z “Lalki” Prusa, to dla mnie to zapożyczenie z Dostojewskiego jest ewidentne.
Krzysztof Kąkolewski w niedawno wydanej książce “Diament znaleziony w popiele” mającej na celu zwrócenie godności pierwowzorowi powieściowego Maćka Chełmickiego czyli Stanisława Kosickiego, dokopuje się śladów dokumentów, na których oparł Andrzejewski fabułę swojej powieści, kilkakrotnie zmienianej już po wydaniu – którą sobie do śmierci bardzo cenił – w ubeckich archiwach Ostrowca i odwiedza z magnetofonem żyjące jeszcze autentyczne postaci. Jednak najcenniejsza moim zdaniem wzmianka dotycząca genezy utworu jest we fragmencie “Zniewolonego umysłu” Miłosza:

“(…) Był maj 1945 roku w starym, średniowiecznym mieście Krakowie. I Alfa, i ja, i wielu innych pisarzy i artystów schroniło się tam po zburzeniu Warszawy. Noc, w której przyszła wiadomość o zdobyciu Berlina, rozjaśniona była wybuchami rakiet i armatnich pocisków; na ulicach słychać było bezustanny grzechot ręcznej broni – to żołnierze zwycięskiej Armii Czerwonej wyrażali swoją radość z rychłego powrotu do domu. W pogodny, wiosenny ranek siedzieliśmy z Alfą w biurze Filmu Polskiego i pracowaliśmy nad scenariuszem. Zawiązywanie wątków filmowych jest na ogół uciążliwym zajęciem; kładliśmy nogi na stół albo na poręcze foteli, chodziliśmy po pokoju, paliliśmy dużo papierosów i ciągle nęciło nas okno, przez które wpadał świergot wróbli. Za oknem było podwórze z młodymi drzewami, a za podwórzem wielki gmach, zamieniony niedawno w siedzibę policji bezpieczeństwa i więzienie. Zauważyliśmy na parterze, w zakratowanych oknach, dużo postaci młodych mężczyzn. Niektórzy próbowali się opalać umieszczając twarz w promieniu słońca; inni łapali hakiem z drutu papierki, które wyrzucano przez okno na piasek z sąsiednich cel. Stojąc z Alfą w oknie obserwowaliśmy ich milcząc. Byli to, jak łatwo było odgadnąć, żołnierze armii podziemnej; gdyby do Polski powrócił emigracyjny rząd z Londynu, ci żołnierze “podziemnego państwa” byliby honorowani i fetowani jak bohaterowie. Obecnie, jako politycznie niepewni, zostali osadzeni w więzieniu. Przykład ironicznych dowcipów Historii. Ci przeważnie bardzo młodzi chłopcy, przyzwyczajeni żyć w ciągu wojennych lat z bronią w roku, wśród ciągłych niebezpieczeństw, teraz powinni byli zapomnieć jak najszybciej o swoich konspiracyjnych upodobaniach; wielu z nich umiało to zrobić dostatecznie szybko i udawać, że nigdy nie działali w podziemiu; inni ciągle jeszcze przebywali w lasach; niektórych łapano w lasach czy miastach i osadzano za kratami. Chociaż ich wrogiem był Hitler, teraz z kolei uznani zostali za agentów klasowego wroga. Byli to bracia tych, którzy walczyli i ginęli w warszawskim powstaniu; jedni z tych, których ślepa ofiarność budziła w Alfie wyrzuty sumienia. Nie wiem, co czuł patrząc na okna tych więziennych cel. Sądzę, że już wtedy rysował mu się plan jego pierwszej powojennej powieści.(…)”
[Czesław Miłosz “Zniewolony umysł”]

Tak, Andrzejewski napisał “Popiół i diament” gdyż żal mu było tych chłopaków. Ale ze złości na Historię musiał im jeszcze w swojej twórczości dołożyć, bolszewickie kazamaty widocznie według niego to było za mało.
Miłosz dowcipnie pisze, jak Alfa (Jerzy Andrzejewski) uwielbiał, w odróżnieniu od innych towarzyszy po piórze, robotnicze masówki w zakładach produkcyjnych całej Polski, gdzie przy spędzie w halach fabrycznych napawał się jurnymi chłopakami wsłuchanymi w jego spotkanie autorskie.
Czytając dzisiaj powieść rozsławioną trzydziestoma wielotysięcznymi nakładami, nie tyle lekturą szkolną – bo jak to lektury, zmieniają się w Państwach zależnie od rządzących – co filmem Andrzeja Wajdy ze Zbigniewem Cybulskim, oraz zapalonym alkoholem w kieliszkach symbolizującym na ladzie restauracji Monopol, znicze. W książce tej wielokrotnie cytowanej w Historii kina europejskiego sceny nie ma, jest natomiast zamiast wódki podany spirytus przez hrabiankę Krystynę.
W książce jest wiele rzeczy innych, niż w filmie, Andrzejewski pisał scenariusz już po latach, po przemianach polskich i nie kładł nacisku na stalinowskie pryncypia. A było ich dużo. Klasa odchodząca, klasa zubożała, jednak mimo wojennego masażu równie rozwydrzona jak przed wojną klasa ziemiaństwa odmalowana jest z całą ohydą obowiązującej w państwie dyktatury robotniczo – chłopskiej poprawności politycznej. Smakowity tyłeczek kucharki, konsumowany na pięterku przez dyrektora restauracji za nylony właśnie po otrzymaniu przez nią wiadomości o zabójstwie jej narzeczonego (przez zbrodniczą bandę AK) jest sceną równie ohydną i tendencyjną, jak zwolnienie kelnera z pracy za nie poszukanie stolika w przepełnionej sali dla hrabiostwa. Andrzejewski zdaje się być nienasycony w zjadliwości, jakby samo podanie suchych kłamliwych faktów mu nie wystarczało, jakby napawanie się dokopywaniem złym postaciom i wielbienie dobrych było procesem nieskończonym i zawsze możliwym do kontynuacji. Szczuka jest kryształowym charakterem, którego przedwojenna lewicowość karana więzieniem przez sanację teraz w pełni została nareszcie prawem Historii doceniona i usankcjonowana. Szczuka to postać marmurowa, ze wszech miar pożyteczna dla nowego ładu społecznego, toteż polowanie na Szczukę dodaje jeszcze Szczuce splendoru, a jego męczeńska śmierć strzałem z wisa przez Maćka Chełmickiego podszywającego się pod inkasenta elektryczności, wynosi go do świętości.

Dariusz Nowacki wiele linijek swojego eseju poświęcił deprecjonowaniu powieści. Zarzuca jej przede wszystkim to, że jest źle napisana i pozbawiona jakiejkolwiek wartości artystycznej. Nie podzielam tego poglądu. Teraz, kiedy przeczytałam ją po latach zachwyciła mnie wartką akcją, klarownością fabuły, plastycznymi obrazami maja 1945 roku, kiedy w Ostrowcu Świętokrzyskim ogłoszono koniec II wojny światowej. Wszystko, co się wydarzyło w restauracji Monopol opisane jest przez kompilatora-szydercę, a tym szydercą jest Andrzejewski.
To nie jest produkcyjniak, to nie jest powieść socrealistyczna. Socrealizm jeszcze nie nadszedł, autor, teraz sympatyk rewolucji proletariackiej wybrał romantyzm. Cytat z Norwida na wstępie książki, słuszny przecież dla tych, których zastrzelono podczas Powstania Warszawskiego – chłopcom spod Parasola takim jak Krzysztof Kamil Baczyński – dedykowany jest o zgrozo Stefanowi Szczuce, który, jak donosi Krzysztof Kąkolewski, to w rzeczywistości Jan Foremniak wojewoda kielecki, będący niezłą kanalią: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Foremniak

Serce się kraje że przez 40 lat – podobno tyle czasu przerabiano ją w liceach w całej Polsce pod groźbą nie zdania matury – zbrodniarze byli wyniesieni na ołtarze, a ich ofiary kończyły na śmietniku (Historii). Wprawdzie nie ma w książce wajdowego śmietnika, nie padają tam też nazwy takie jak AK czy AL, jednak dla każdego czytelnika przekaz jest niezwykle czytelny. Wstępująca prosowiecka władza jak widać niezamierzenie (śmierć Maćka Chełmickiego) zdobywa władzę po trupach i umacnia ją piórem sławnego i nagradzanego jeszcze przed wojną pisarza.
Trzeba pamiętać, że artyści sowieccy dostawali swoje intratne zlecenia jak wyrzeźbienie wizerunków państwowych notabli, czy wodzów rewolucji, stawianych na głównych placach stolic wszystkich republik Kraju Rad drogą przechodzenia przez szczelne sito wszelkich artystycznych komisji mających na celu wyłonienie dłut najlepszych. Podobno wybierając Jerzego Andrzejewskiego na kandydata do napisania rozrachunkowej powieści uwierzytelniającej wyższość żołnierzy Armii Ludowej nad partaczami z Armii Krajowej (w powieści zabijają pomyłkowo dwoje niewinnych ludzi) władze Polski Ludowej przekonane były o jego talencie, szczególnie, że podmiana szlachetnego księdza katolickiego z nagrodzonego przed wojną “Ładu serca” na tak samo szlachetnego komunistycznego herosa powojennej rzeczywistości wydawała się dziecinnie prosta. I nie pomyliły się. Internauci do dzisiaj kochają tę książkę, jak i film.

Przeczytałam też gdzieś w Sieci, że uczelniany asystent na polonistyce zrezygnował z omawiania tej książki na zajęciach, gdyż według niego jest beznadziejna.
Doskonała, Panie doktorze, doskonała!

O admin

Ewa Bieńczycka urodzona w 1952 roku w Przemyślu. Artysta malarz
Ten wpis został opublikowany w kategorii czytam więc jestem i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na Moje szkolne lektury obowiązkowe: Jerzy Andrzejewski “Popiół i diament” 1954

  1. Robert Mrówczyński pisze:

    Ja, jak ci chłopcy z Twojej klasy maturalnej, także nie czytałem tego zajmującego dzieła, ale zadziwiło mnie, że tylko od Ciebie chcieli streszczenia (tak jak z tą Stefanią Boya). O ile zrozumiałem na czym polegał propagandowy przekręt Andrzejewskiego, to kwestia streszczania chłopcom wymaga uzupełnienia – jeśli można prosić…
    Czytam na Wikipedii, że autor pod wpływem krytyki publicystów z “Kuźnicy” do 54 roku ciągle poprawiał kolejne wydania, tak by ich żądaniom bardziej jednoznacznego potępienia Chełmickiego i akowców, oraz większej wiary w słuszność komunizmu stało się zadość. Ciekawe byłoby odnaleźć i wyszczególnić te poprawki (ale kto to ma zrobić, skoro doktorowie polonistyki odmawiają lektury jakiegokolwiek wydania?) co byłoby dowodem, nie pozostawiającym złudzeń, staczania się i hańby pisarza.

    • Ewa pisze:

      W klasie maturalnej mieliśmy 1/3 chłopców i 2/3 dziewczyn. Były trzy rzędy i chłopcy siedzieli w jednym rzędzie, a dziewczyny w dwóch. Jest to o tyle ważne, że lekcje polskiego były zawsze spektaklem, a nie pogadanką, czy nauczaniem. Dlatego ważne było, by złamać na samym początku opór Mańci dążącej do przeczytania lektury. Ja czytałam, bo lubiłam czytać, natomiast chłopcy nie czytali i nie lubili, tak jak pamiętam, ani jeden chłopiec nie nauczył się żadnego wiersza na pamięć. Dla obu stron – uczniów i nauczyciela, było ważne, by lekcje się toczyły bez konfliktów, buntów, czy złych stopni. Ponieważ Mańcia wiedziała, że chłopcy nie czytają, natomiast nie wiedziała, czy dziewczyny czytają, gdyż się do tego nigdy nie przyznawały – zapanowała wypracowana przez pięć lat metoda, że chłopcy sami zgłaszali się na pierwszej lekcji przy nowej lekturze polegającej na szybkim wprowadzeniu w treść książki. Wystarczyło kilka zdań powiedzieć przez kolejnych kilku uczniów by dać wrażenie, że lektura została przeczytana. Najczęściej sama Mańcia nie za bardzo znała treść książki, toteż liczył się, zgodnie z polityką wczesnego Gierka, zapał i dobre wrażenie, czyli aktywność kolektywna na lekcji. A ja miałam przeczytane i byłam po prostu dobrym przekaźnikiem.
      Wiesz, po latach się wie, że to wszystko były jedynie symulacje, a nie prawdziwa nauka. Ale przyjrzyj się, jakie teraz są lektury szkolne, ciekawe, czy uczniom udaje się i dzisiaj symulować zainteresowanie…

      Kąkolewski w swojej książce też nie analizuje, co było w poszczególnych wydaniach. Było to pewnie i tak nieistotne, gdyż uczniowie korzystali z różnych wydań, bo przecież w jednym czasie zazwyczaj wszyscy maturzyści czytali to samo i każdy egzemplarz był cenny. Ważne dla badaczy, jak piszesz, ale Andrzejewski jest już niemodny.
      W “Hańbie domowej”, cytowanej też przez Kąkolewskiego w wywiadzie z Trznadlem Andrzejewski nie pamięta, co napisał w “Popiele i diamencie”, bo nie czyta czegoś, co napisał trzydzieści lat temu. Dlatego mylnie uważa się, że “Miazga” jest rozrachunkowa. Tak już jest, że nikt z tej epoki nie robił żadnego rachunku sumienia, bo jak i w klasach, praktykowało się symulacje.
      Tylko mi to nie daje spokoju skąd przyszliśmy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy.

  2. Robert Mrówczyński pisze:

    Wydaje się więc, że i dziewczyny nie czytały, że byłaś wyjątkiem i wyjątkowa pozostałaś z tą swoją ciekawością świata i pytaniami. Nie wiem w jaki sposób oparłaś się tej edukacji, o której piszesz, że była symulacją niż nauczaniem, choć bardziej zasadne jest tu słowo fikcja, bo przez symulację można się skutecznie uczyć ( np. symulacja pilotażu). Po prawdzie celem tej fikcji edukacyjnej była właśnie likwidacja ciekawości, zastąpienie jej sztuką mnemotechniki i udawania. Bo przecież właśnie chodziło o wyprodukowanie ciemnego i posłusznego morloka i te wszystkie mańcie z powodzeniem to robiły i wcale nie musiały się bardzo przezwyciężać, bo same miały ukończone szybkie kursy obskurantyzmu. To, że z perspektywy przemian i przewartościowań politycznych wynika, że nie ma co żałować tych nieprzyczytanych popiołów i diamentów, bo okazały się jednak popiołem, nie jest żadnym pocieszeniem. Spustoszenia jakie bolszewia uczyniła w substancji ludzkiej, głęboka deprawacja na wszystkich poziomach aktywności ludzkiej wydają się nie do naprawienia, twór jaki powstał – martwy i głupi zaraża kolejne pokolenia. I tak aż do końca świata. To taka moja odpowiedź na Twoje pytania skąd i dokąd zmierzamy.

    • Ewa pisze:

      No ale szkoda tych cennych lat oddanych na fikcję, kiedy młody organizm najlepiej przyswaja. O tym też pisał Tyrmand po napisaniu “Złego”, że jest nieuformowany, że jego najcenniejsze lata nauki zabrała wojna, a teraz jest już za późno.
      Nie wiem, jakie możliwości mieli wtedy nauczyciele za moich czasów, nie winiłabym ich tak bardzo, kształcono mnóstwo nauczycieli w SN-ach i Wyższych Szkołach Pedagogicznych, przy takiej nadprodukcji pracę można było łatwo utracić lub dostać ją na głębokiej prowincji jedynie. Możliwości restrykcji były ogromne. I była do wyboru albo fikcja, albo indoktrynacja polityczna. Nas pewnie oszczędzano wiedząc że i tak nie ominie, bo i tak ci, co się nie dostawali na studia, tych była zdecydowana większość – po maturze dostały się tylko dwie osoby z naszej klasy – byli przeznaczani na propagandowe mięso wizualne, takie były prawdziwe cele średniej szkoły plastycznej. Zresztą ASP w Katowicach też, grafika, plakat propagandowy.
      Niestety, pranie mózgów nie było bezkarne, ja widzę bezpośredni wpływ np. na dzisiejsze mózgi Trolli.

  3. Ja nie przerabiałem “Popiołu i diamentu” w szkole. Przeczytałem go dopiero niedawno. Jako tzw. literatura wagonowa – i to dosłownie, bo słuchałem audiobooka w drodze do i z pracy – sprawdza się, moim zdaniem, świetnie. Co do głębszych odczuć, to zawarłem je tu:
    http://marcinkrolik.pl/?p=270

    • Ewa pisze:

      W Twoim wypadku, to już chyba lekturą nie była! Nastał ksiądz Twardowski.
      Właśnie, też uważam, że czyta się świetnie, mimo, że moja mama, która jak do cycka jej podłączona do czytaka “Popiołu i diamentu” by za nic nie przesłuchała. Tak to niestety jest, że jako dzieło przeznaczone na komercję i rozrywkę się nie nadaje.
      Ale jak piszesz na swoim blogu, można się zastanawiać, co by się wtedy zrobiło na miejscu bohaterów, którzy, jak piszesz, są w sumie wszyscy dobrzy i chcą jak najlepiej.
      Dlatego ceńmy sobie czasy, w których przyszło nam żyć i nie psujmy ich bezmyślnie, przede wszystkim cudownego Internetu!

  4. Marcin pisze:

    A i owszem, owszem, ks. Twardowski był wtedy w lekturach. Pamiętam, że rozdział na jego temat znajdował się prawie na końcu podręcznika dla klas maturalnych. Ale na ogół chyba przerabianie materiału kończyło się na Nowej Fali, bo potem nagle był już maj i trzeba było pisać maturę. Części dotyczące lat 80., potraktowanych zresztą bardzo skrótowo, doczytałem już sam. Z Andrzejewskiego bardziej kładziono nacisk na nowsze rzeczy, choćby na “Miazgę”. Na polonistyce zresztą też. “Popiół…” był tam niby na liście lektur, ale asystentka, która prowadziła z moją grupą zajęcia z literatury XX wieku, również nie kwapiła się go przerabiać, to i myśmy z własnej inicjatywy nie brali się do czytania.

    • Ewa pisze:

      Właściwie nie wiadomo, dlaczego na uczelniach nie przerabia się utworów negatywnych, które o wiele więcej mówią o czasach w których powstały, bo przy “Popiele i diamencie” i analizowaniu przeróbek – o co dopomina się tu Robert – to byłaby kopalnia wiedzy pod jaką presją pisał pisarz. Ale może się liczy na to, że te utwory pójdą w niepamięć.
      W 2003 wyszła “Miazga” z cennym 100 stronicowym opracowaniem kto jet kto. Myśmy czytali “Miazgę” jako dzieło zakazane pożyczane na kilka dni, ale teraz, jak to się czyta, to to jest bardzo niespójne i chaotyczne i niestety nie udało się Andrzejewskiemu. A szkoda, bo pisać potrafił.

  5. Edek pisze:

    A myśmy przerabiali “Pamiątkę z Celulozy”.

  6. Ewa pisze:

    Tak, to była sławna socrealistyczna lektura, przerabiał to mój brat w ogólniaku starszy o dwa lata. Myśmy już tego nie przerabiali, pytałam szkolną koleżankę na wypadek, jakbym nie pamiętała.
    Wyszła niedawno wydana chyba przez IPN książka ze spisem lektur przez wszystkie lata, może uda mi się ją wypożyczyć, to o niej napiszę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *